Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Osada only for Catholics?

Osiedle Fatimskie. Fot. Materiały promocyjne

Pobożnego i dobrego życia chrześcijan nie da się ustanowić i zadekretować poprzez wydzielone terytorium.

Portal Aleteia doniósł, że pod Krakowem powstaje Osiedle Fatimskie. Rozumiem ideę, która stoi u podstaw takiego pomysłu. Jak mówi Andrzej Sobczyk, pomysłodawca osiedla, chodzi o to, „żeby mieć sensownych sąsiadów – nie takich, z którymi widzi się raz na miesiąc, ale takich, z którymi tworzy się prawdziwe i pełne szczerości więzy międzyludzkie oparte na chrześcijańskim fundamencie”. Chodzi o to, żeby żyć wśród swoich i do siebie podobnych, a przez to stworzyć lepsze warunki wychowania dzieci. Chciał, nie chciał, jakkolwiek trudno brzmi to słowo, chodzi o katolickie getto.

W artykule z wiosennej „Więzi” pisałem o tym, jak zmienia się zależność naszej religijności od zmian demograficznych i społecznych. Otóż w roku 1958 Ratzinger zauważał, że „współczesny człowiek, w normalnym przypadku, powinien raczej zakładać niewiarę swojego bliźniego”.

Ta konstatacja spełnia się w Polsce roku 2018. I stąd właśnie pragnienie, by mieszkać w środowisku, gdzie można by „zakładać wiarę swojego bliźniego”. „Tutaj także – pisałem we wspomnianym tekście –znajdują swoje źródło takie zjawiska jak «kawiarnie dla katolików», osiedla budowane z myślą wyłącznie o ludziach wierzących czy tzw. christoteki, czyli dyskoteki dla katolików. Tego typu potrzeby wynikają z doświadczenia obcości w świecie i dążenia do odnalezienia w nim ludzi podobnych do siebie”. Przyznam, że pisałem o tym raczej jako pewnej idei niż pomyśle do realizacji.

Ratzinger miał inną propozycję. Twierdził, że nie można wywodzić postulatu „izolacji wierzących chrześcijan wobec ich niewierzących bliźnich”, albowiem „chrześcijanin powinien być i pozostać radosny pomiędzy ludźmi, bliźnimi, tam, gdzie wśród innych nie jest współchrześcijaninem/współwyznawcą”. To – nie ulega wątpliwości – model trudniejszy, bliższy temu, który opisany jest w anonimowym „Liście do Diogneta o chrześcijanach”, którzy żyją pośród świata jak dusza w ciele, zewnętrznie się od tego świata nie odróżniając.

Pomysł osiedla only for Catholics jest rodzajem chrześcijańskiej utopii. Nawiasem mówiąc, takimi utopiami bywają seminaria i klasztory. Stamtąd jednak można ewentualnych członków wydalić. Co zrobić z tymi, którzy okażą się niewystarczająco katoliccy? A przecież takie niebezpieczeństwo istnieje. W takiej wspólnocie może dojść także do rozpadu małżeństwa, do zbrodni, do wykorzystywania, krótko mówiąc – do zła. Papież Benedykt XVI w encyklice „Spe salvi” pisał, że „nigdy na tym świecie nie zaistnieje definitywnie ugruntowane królestwo dobra. Kto obiecuje lepszy świat, który miałby nieodwołalnie istnieć na zawsze, daje obietnicę fałszywą; pomija ludzką wolność. […] Jeśli istniałyby struktury, które nieodwołalnie stanowiłyby jakiś określony – dobry – stan świata, zostałaby zanegowana wolność człowieka, a z tego powodu ostatecznie struktury takie nie byłyby wcale takie dobre” (SS 24b).

Pomysł osiedla only for Catholics jest rodzajem chrześcijańskiej utopii

Myślę, że – zachowując wszelkie proporcje – tę wątpliwość można odnieść do wspomnianego pomysłu. „Wolność musi wciąż być zdobywana dla dobra” – mówi papież. Także wolność chrześcijan, których pobożnego i dobrego życia nie da się ustanowić i zadekretować poprzez wydzielone terytorium.

Wesprzyj Więź

Przypomina mi się film pt. „Osada” („The Villige”, USA 2004) w reżyserii M. Night Shyamalana. Obraz ten był reklamowany jako thriller, ale to przypowieść filozoficzna. Rzecz jest o osadzie zbudowanej w lesie gdzieś w Pensylwanii, w której – jak się okazuje – mieszkają ludzie, którzy świadomie uciekli od cywilizacji, by stworzyć idealna społeczność. Aby skłonić wszystkich do pozostania wewnątrz osady wymyślają krwiożercze istoty, które rzekomo żyją w lesie. To są „ci, których imienia nie wypowiadamy głośno”, wszak imienia Złego wzywać nie wolno. Niestety, wewnątrz osady dochodzi do zbrodni, aby móc uratować rannego, trzeba wyjść poza mur, do cywilizacji, by przynieść lekarstwa, czego podejmuje się jedna z niewidomych mieszkanek. Jak się okazuje, zło nie mieszka na zewnątrz, nie trzeba go wymyślać, on jest – dosłownie – intra muros, a nie extra muros. Że raz jeszcze zacytuję Ninę Witoszek z jej książki o rajskiej Norwegii – „Nie ma raju bez węży”, a katolickich osiedli bez grzechu.

Co nie znaczy, że szukając miejsca mieszkania, nie należy się kierować rozsądkiem i szukać do sobie podobnych. Środowisko wzrostu jest ważne. Św. Paweł mówi, że „W skutek złych rozmów psują się dobre obyczaje” (1 Kor 15, 33). Te rozmowy to po grecku homilia – co można równie dobrze przetłumaczyć jako „towarzystwo”. Sam bym szukał dobrego towarzystwa, by pośród niego zamieszkać i zapewne ludzi jakoś do siebie podobnych, bo tak żyje się po prostu lżej i z większym poczuciem bezpieczeństwa.

„Tu chodzi o tworzenie prawdziwej wspólnoty, a to osiedle jest do tego narzędziem”. I ja to jakoś rozumiem. Byleby nie ulec iluzji doskonałego świata, który da się odgrodzić murem od zła.

Podziel się

Wiadomość

„żeby żyć wśród swoich i do siebie podobnych” dalekie jest od prawdy o życiu chrześcijańskim. Może jedynie katolickim, o ile posiada się tak wypaczony obraz katolicyzmu. Schowany przed światem, opatulony w ułudę bezpieczeństwa, z daleka od tych, którzy potrzebują dobrych wzorców. Nie może już na pewno wizja taka stanąć u podstaw chrześcijaństwa. Nie może też stanowić jego fundamentu. Można powiedzieć o nieudolnej próbie zamiany teologi na ideologię, Getto, choć mocna nazwa, zawiera elementy właściwe dla przedsięwzięcia. Wydaje mi się jednak, że słowo „komuna” będzie właściwsza ze względu na dobrowolność wyboru miejsca, a tym samym sposobu życia w takiej niechrześcijańskiej izolacji.
Zachęcam do skonfrontowania autentyczności idei z prawdą o życiu chrześcijańskim.

Pozwólcie mi się jako człowiekowi doświadczonemu w tej materii, wtrącić. Mieszkam na osiedlu zbudowanym w II połowie lat ’90 przez spółdzielnię powstałą przy jednej z parafii warszawskich, do której przystąpiło ok. 120 rodzin, najczęściej z rozmaitych ruchów kościelnych. Jak mi opowiedziało 10 rodzin założycielskich, decyzja o jej powstaniu to był poryw Ducha – mimo, że dla mnie ta duchowość jest niezrozumiała, opowieść ta wydaje się wiarygodna, tam stało się coś mocnego. Honorowym prezesem był proboszcz, gdy żył lubiany przez środowisko Więzi. Czym się przejawiała katolickość tego przedsięwzięcia? Np. umowa na budowę domu to było 1,5 kartki papieru! W tych czasach nieufności i nadużyć w budownictwie i spisywania wszystkich szczegółów tak, ze dokumenty zajmują segregator by się zabezpieczyć przed oszustwem, to śmieszne. Ja mogłem naciągnąć spółdzielnię, a spółdzielnia mnie mogła naciągnąć – nic takiego się nie stało. W kilku przypadkach były jakieś niedoróbki, nikt z pierwotnych członków spółdzielni nie poszedł do sądu. A gdy ktoś zalega z opłatami za wspólne koszty, spółdzielnia jest bardzo cierpliwa jeśli tylko dłużnik cokolwiek spłaca, okazuje dobrą wolę, stara się w miarę możliwości, to nikt nie podchodzi do niego formalistycznie. Największą zaletą jest dobre sąsiedztwo i wzajemna pomoc. Gdy byliśmy na pielgrzymce do Loreto, paliła się nam część domu, sąsiedzi ugasili pożar nim nadjechała straż, a potem zadbali o jego zabezpieczenie. To ważna rzecz, że dzieci mogą w grupach grasować bezpiecznie po terenie osiedla, wpadać do szeregu cioć i wujków, a rodzic ma poczucie bezpieczeństwa. Ale w przypadku starszych dzieci ta wspólna troska przejawia się tak, że rodzice szybko się dowiadują o niepoprawnym zachowaniu swoich dzieci, może niektórym to ograniczenie anonimowości przeszkadza. Ciekawym zjawiskiem było wejście do spółdzielni na miejsce wykruszających się z powodów ekonomicznych pierwotnych członków, nowych rodzin, które może wiedziały, do kogo dołączają, ale nie miały wyobraźni z jakimi praktycznymi skutkami to się wiąże. Niektórym te „skutki” nie odpowiadały. Na walnym zgromadzeniu członków, którego przewodniczącym jestem wybierany od 20 lat ich obecność przejawiała się przez 3-4 lata zanim chyba pogodzili się z sytuacją, że traktowali te zebrania jakby to były spółdzielnie świeckie, gdzie różne „koalicje” walczą na noże o przejęcie władzy czy pieniądze. Dominowali werbalnie na zgromadzeniach, publicznie miotali oskarżenia, że zarząd spółdzielni to złodzieje i oszuści, po czym wynik tajnego głosowania mniej więcej 80:20 dla zarządu, bo demokracja demokracją, ale prezes i wiceprezes byli „namaszczeni” i już, mieli ogromny kredyt zaufania bo te 80% znało ich „źródła”. Dziś już nie ma tych emocji, a jedną z osób kierowniczych od 10 lat jest jawny „liberał”, co wcale nie przeszkadza „prawicowej” jak mi się wydaje większości go od lat wybierać. Notabene, nie ma już prezesa i wiceprezesa, są tylko równi członkowie zarządu, po części dlatego, że spółdzielnia już tylko administruje, nie prowadzi żadnych działań budowlanych jak kiedyś, ale ta „równość” sprzyja chyba poczuciu większej współodpowiedzialności. Problemem była sprawa budowy ujętej w pierwotnym projekcie osiedla kaplicy. Ponieważ miała stanąć na terenie wspólnym, mniejszość miała możliwość zablokowania projektu. Mieliśmy możliwość spróbowania obejścia veta przesuwając kaplicę na teren należący nie do członków spółdzielni, a do samej spółdzielni, gdzie był zaplanowany duży sklep by pokrywać koszty wspólne i obniżać opłaty mieszkańców. Tak właśnie to się dziś dzieje. Spotkałem się z ocenami braci katolików z poza osiedla, żeśmy kaplicę wymienili na świątynię handlu (tu się przyznam, że byłem w komitecie budowy kaplicy i jestem za tą zamianę współodpowiedzialny), ale nie mieliśmy takich intencji. Mam z tą decyzją niekomfort, ale forsując budowę kaplicy zamiast planowanego sklepu, zerwalibyśmy tą naszą mieszaną wspólnotę, którą jak ja wierzę, skonstruował Bóg, a podział poszedłby także w poprzek osób identyfikujących się z Kościołem. Zresztą z osiedla dostawaliśmy komentarze smutno akceptujące nie dotrzymanie tego ślubowania złożonego przez pierwszych 10 rodzin założycieli. Cały czas miejsce na kaplicę jest, może kiedyś wszyscy się zgodzą. Innym burzliwym sporem było zamknięcie osiedla szlabanem po serii włamań. Tu podziały nie szły po linii stosunku do Kościoła. Owszem, nie wszystko było idealne, przypominają mi się burze w szklance wody, jakieś konflikty między sąsiadami, ale generalnie moje doświadczenie życia w tym środowisku skłania mnie do tego, by ocenić tekst Autora jako przejaw zbyt daleko idącej czujności. Teoretycznie takie zagrożenia mogą wystąpić, i może gdzieś wystąpiły zwłaszcza tam, gdzie lider takiego przedsięwzięcia był zbyt „przywódczy” i wszystko miał zaplanowane, jak siostry i bracia mają żyć. Długo by to się nie utrzymało. U nas na początku też były takie plany, że nie będzie płotów między domami, tylko teren otwarty, wszystkie dachy i otynkowania miały grać kolorystycznie wg. ustaleń zarządu, a na wypadek kataklizmu mieliśmy być samowystarczalni począwszy od własnej studni osiedlowej, dużego agregatu itp. Rozum korygował ten zapał (został mały agregat zapewniający żywotność wspólnej infrastrukturze osiedla na wypadek przerw w dostawach prądu), więc nawet jeżeli natkniecie się na tak zaplanowane osiedle, nie przekreślajcie go, bo ostateczny efekt może być łagodniejszy. Myślę, że gdyby nie ten pierwotny zapał, gdyby nie zaplanowana utopia, nic by z tego dzieła nie wyszło. Tak, u nas też mamy skrzeczącą codzienność, jak we wszystkich podmiejskich osiedlach, ale te akcenty, o których pisałem czynią różnicę. Niedługo, w Wielką Sobotę mamy najsympatyczniejszy chyba rytuał – co roku święconka jest nie przy kościele a zamiast w niedoszłej kaplicy w jednym z domów. Od lat ks.proboszcz przyjeżdża do nas na 12.00 i jest to jedno z najbardziej serdecznych, chociaż krótkich spotkań rodzin, jakie mamy w ciągu roku.

@Piotr Ciompa, dziękuję. Niestety w Kościele mamy za dużo szukających „dziury w całym” i węszących niekatolickość na każdym kroku. A dobre dzieło i tak pozna się po owocach i Twoje słowa praktyka zamykają usta wszelkim teoretykom. Nie jestem związany w żaden sposób z osiedlem fatimskim, ale dlaczego krytykować ludzi, którym przyświeca piękna idea? Módlmy się, zanim coś napiszemy!