Wielkie dziedzictwo Klubów Inteligencji Katolickiej było czymś bardzo łatwym do roztrwonienia czy rozmienienia na drobne. I tak się stało w przypadku większości KIK-ów w Polsce. Ale nie w Warszawie. Dlaczego?
Laudacja wygłoszona 11 grudnia 2024 r. w Krakowie, z okazji wręczenia warszawskiemu Klubowi Inteligencji Katolickiej Nagrody im. Jerzego Turowicza, przyznawanej przez Fundację Jerzego Turowicza.
Korzystając z przywileju laudatora, zacznę nie od laureata, lecz od samego siebie, a raczej od wyjaśnienia moich związków z warszawskim Klubem Inteligencji Katolickiej. Są one oczywiście bliskie i serdeczne. Nie mam zamiaru udawać, że jest inaczej.
Ale z mojej strony nie zaczęło się tak łatwo. Nie pochodzę ani z wielkiego miasta, ani z inteligenckiej rodziny. Moi rodzice mieli wykształcenie podstawowe, właściwie nawet niepełne. O KIK-u najpierw coś słyszałem, potem w nim zacząłem bywać.
Paradoksalnie pierwszy raz byłem w Klubie wcale nie na jakiejś intelektualnej debacie, lecz na balu sylwestrowym organizowanym przez warszawskie wspólnoty ruchu „Wiara i Światło”. Są to grupy skupione wokół osób z niepełnosprawnością intelektualną (jedna z nich, „Ziarenko” w moim rodzinnym Otwocku, to do dziś moja podstawowa wspólnota kościelna). A bale odbywały się w KIK-u, bo wśród inicjatorów tego ruchu w Polsce i twórców pierwszych wspólnot warszawskich na przełomie lat 70. i 80. poprzedniego stulecia dominowała oczywiście ówczesna młodzież KIK-owska. Obszerna sala klubowa w kamienicy przy Kopernika 34 stawała się jeszcze bardziej obszerna, gdy się pootwierało rozsuwane drzwi, prowadzące skądinąd m.in. do pokojów redakcji „Więzi” (może wtedy zaczęły się moje sympatie do „Więzi”? nie wiem, nie pamiętam dokładnie…). Ale z pewnością bale były okazją do świetnej zabawy i zrozumienia, że Kościół to Eucharystia i ubodzy.
Wichura historii
Wkrótce zacząłem bywać w Klubie także na odczytach, prelekcjach i dyskusjach. Długo jednak formalnie nie wstępowałem do stowarzyszenia. Po prostu przez długi czas nie uważałem się jeszcze za inteligenta. Ale w końcu wypełniłem deklarację członkowską. Być może główną motywacją był fakt, że dzięki temu otrzymywałem pocztą do domu klubowy informator z programem wszystkich wydarzeń (internetu wtedy nie było…), a także łatwiej mogłem przychodzić do klubowej czytelni, gdzie wielkim skarbem były elegancko oprawione archiwalne roczniki „Tygodnika Powszechnego”.
Kiedyś marzyły mi się rozwiązania systemowe, które wyeliminują wszelkie zło na świecie. Teraz rozumiem, że zmienianie się świata zaczyna się od tego, co jest w zasięgu ręki. Jeśli tego nie zrobię, to świat stanie się gorszy
Mogłem się więc przyglądać od wewnątrz pracy KIK-u. Z dumą stawałem się częścią wielkiej historii. Ale wkrótce wiatr historii zawiał jeszcze szybciej, stał się wichurą. W efekcie wichura historii wywiała z Klubu wielu starszych i młodych działaczy, którzy po 1989 r. w wolnej Polsce odnaleźli swoje życiowe miejsca w Sejmie, Senacie (bardzo wówczas KIK-owskim), rządzie, szerzej: polityce, ale także w samorządzie czy biznesie.
Wielki sukces KIK-u – wolna demokratyczna Rzeczpospolita – stał się wielkim wyzwaniem dla samego Klubu. Kluby Inteligencji Katolickiej naturalnie stały się po 1989 r. „wylęgarnią kadr” młodej polskiej demokracji. Wcześniej niby jasne było, że niektórzy działacze mają temperament polityczny albo że angażują się w KIK zastępczo zamiast innych form aktywności społecznej. Co innego jednak wiedzieć to teoretycznie, co innego doświadczyć tego praktycznie.
Mnie samego wiatr historii oszczędził. Dzięki szczęśliwemu splotowi wydarzeń i świadomie podjętych decyzji wybrałem inne zaangażowania, gdy prawie wszyscy rówieśnicy nagle zaczynali życie w zupełnie nowym świecie. Konsekwencją tego był m.in. fakt, że stałem się w latach 90. jednym z młodych działaczy, którymi wypełniano luki po poprzednikach. Dość szybko zostałem nawet wiceprezesem Klubu. Później jednak stopniowo się wycofywałem, bardziej widząc swoją rolę w publicystyce.
Dlaczego opowiadam tu o właściwie o sobie, zamiast o KIK-u? Chodzi mi o to, żeby przytoczyć fragment obszernego opracowania, jakie napisałem w roku 1994 (gdy obecny prezes Klubu miał raptem 11-12 lat). Nosiło ono tytuł: „Kluby Inteligencji Katolickiej w polskim procesie przemian demokratycznych (1989-1994) – dawne zasługi i nowe wyzwania”.
Pisałem wtedy: „Wszystkie właściwie Kluby narzekają na starzenie się członków i równoczesny brak młodzieży. […] Do rangi symbolu urasta w tej dziedzinie samorozwiązanie Sekcji Młodzieży w warszawskim KIK-u. Sekcja ta (jeszcze pod nazwą «Sekcja Kultury», gdyż władze komunistyczne nie zezwalały na stosowanie nazwy «sekcja młodych») działała dawniej niesłychanie prężnie, wychowując wiele wybitnych postaci współczesnej Polski. Podejmując decyzję o jej rozwiązaniu pod koniec roku 1993, jej przewodniczący argumentował, że członkowie sekcji wydorośleli i nie chcą już chodzić w krótkich majteczkach, a brak jest następców. Rzeczywiście […] ludzie w większości pozostali w Klubie. Młodzież jest poza tym w prężnej Sekcji Rodzin. Lecz symbolika zdarzeń jest bezlitosna – specjalna i zasłużona grupa młodzieżowa warszawskiego KIK-u przestała istnieć…”
Struktura i ludzie
I tu dochodzimy (wreszcie!) do sedna tej laudacji. Wielkie KIK-owskie dziedzictwo było czymś bardzo zobowiązującym, ale też bardzo łatwym do roztrwonienia czy rozmienienia na drobne. I tak się stało w przypadku większości Klubów w Polsce (każdy z nich jest odrębnym stowarzyszeniem, więc każdą sytuację trzeba rozpatrywać niezależnie, ale można mówić o pewnych prawidłowościach). Niektóre się rozpadły. Inne istnieją, ale doszło do ich marginalizacji w życiu społeczności lokalnych. Jeszcze inne zestarzały się i de facto zamarły. Ich funkcję przejmują gdzieniegdzie inne podobne inicjatywy, jak np. Kluby „Tygodnika Powszechnego”, które moim zdaniem przejęły dawną funkcję KIK-ów.
Ale Klub Inteligencji Katolickiej w Warszawie jest pod tym względem wyjątkiem. Dlaczego? Chciałbym wskazać na dwa powody: unikalna struktura i ludzie.
Specyfiką warszawskiego KIK-u jest jego Sekcja Rodzin, czyli zorganizowana na wzór harcerski inicjatywa tworzenia wielu kilkunastoosobowych grupek, w których małe dzieci oraz dorastająca młodzież prowadzeni są przez niewiele starszych wychowawców pod czujnym okiem zarządu sekcji, złożonego głównie z rodziców, ku ludzkiej i chrześcijańskiej dojrzałości i samodzielności. Dzięki Sekcji Rodzin również za PRL warszawski KIK miał – jako jedyny – stały dopływ młodzieży (nie był to powód wyłączny, ale bardzo istotny).
Oprócz czynnika strukturalnego kluczowy jest także czynnik ludzki. Choć dzisiejsza nagroda jest zbiorowa, to jednak w duchu personalizmu trzeba powiedzieć o konkretnych osobach. Zwłaszcza o prezesie – nie tylko dlatego, że chwaląc organizację, trzeba chwalić jej szefa, lecz dlatego, że Jakub Kiersnowski jako prezes Klubu Inteligencji Katolickiej w Warszawie miał bardzo trudne, wręcz ekstremalnie trudne zadanie. Przejął kierowanie Klubem w bardzo młodym wieku, w bardzo trudnej sytuacji i po wielkich poprzednikach (idąc wstecz: Joanna Święcicka, Piotr M. A. Cywiński, Paweł Broszkowski, Stanisława Grabska, by wymienić tylko tych po roku 1989).
Prezesem Jakub jest od roku 2018. Wcześniej, w latach 2006-2018 był sekretarzem KIK-u. Jeszcze wcześniej był po prostu wychowankiem Klubu, w XXXIII grupie Sekcji Rodzin zwanej „Wikingowie”. Następnie był wychowawcą w grupach „Saami” i „Bartodzieje”. Potem – koordynatorem grup najmłodszych i współorganizatorem obozów szkoleniowych dla wychowawców Sekcji Rodzin KIK i Przymierza Rodzin. Współtworzył kilkadziesiąt różnego rodzaju obozów i szkoleń, w tym żeglarskich, dla dzieci i młodzieży.
Mąż i ojciec czwórki dzieci. Z wykształcenia pedagog specjalny i executive master of business administration (nie po Collegium Humanum!). W KIK działa społecznie, a zawodowo zarządza spółką nieruchomościową, której KIK jest udziałowcem.
Kuba jest człowiekiem bardzo skromnym i nie lubi, gdy się o nim mówi indywidualnie. Ale korzystam z tej okazji, bo może innej nie będzie, żeby oddać mu, co mu się należy.
Cechują go: niespożyta energia, otwartość na nowe pomysły, gotowość do podejmowania inicjatyw nawet w sprawach przegranych, zdolność do współpracy z innymi ludźmi, szybkie uczenie się i umiejętność rozwiązywania napięć. Kierując warszawskim KIK-iem, Kuba nadał mu jeden szczególny rys, który wcześniej też był obecny, ale nie w sposób aż tak wyraźny. To rys społecznikowski.
Chodzi mi zwłaszcza o błyskawiczny i dynamiczny rozwój pracy humanitarnej prowadzonej przez KIK. Najpierw było to wykorzystanie niezagospodarowanych akurat umiejętności pewnych konkretnych osób, ale później – w pełni świadome rozeznawanie potrzeb społecznych i realizowanie własnych działań w oparciu o tę diagnozę.
Tak było w przypadku Inicjatywy „Zranieni w Kościele”, czyli telefonu i środowiska wsparcia dla osób skrzywdzonych przemocą seksualną w Kościele. Zarząd KIK zaczął rozmawiać z ekspertami o problemie wykorzystywania seksualnego w Kościele, dopytywać, co jest najbardziej potrzebne, aż w końcu Kuba i Marta Titaniec rzucili hasło: zróbmy sami to, co najbardziej potrzebne, skoro Kościół instytucjonalny o tym dobrze wie, ale tego nie robi…
Tak było w przypadku Punktu Interwencji Kryzysowej przy granicy polsko-białoruskiej. Powtórzył się ten sam schemat: jest potrzeba, są ludzie, którym trzeba pomóc – no to któż jak nie my?
Tak było również w przypadku pomocy dla ukraińskich uchodźców wojennych. Pomagało wtedy, rzecz jasna, bardzo wielu, ale KIK jako pierwszy zdiagnozował niedostrzeganą potrzebę i utworzył szkołę dla dzieci ukraińskich, w której mogą one realizować i polski, i ukraiński program nauczania.
We wszystkich tych sytuacjach Jakub Kiersnowski był i jest nie prezesem firmującym rozwój inicjatyw, lecz dosłownie inicjatorem i motorem podejmowanych przez KIK działań.
Społeczna misja inteligencji
Wedle decyzji kapituły warszawski Klub Inteligencji Katolickiej został laureatem Nagrody im. Jerzego Turowicza „za wieloletnią pracę wychowawczą wśród dzieci i młodzieży, utworzenie Punktu Interwencji Kryzysowej na granicy polsko-białoruskiej, prowadzenie szkoły dla Ukraińców, budowanie środowiska otwartego na dialog ekumeniczny i międzyreligijny, działania na rzecz słabszych, bycie symbolem chrześcijaństwa. Stołeczny KIK to symbol dbania o jak najlepsze wychowanie, otwartość i wspieranie najbardziej potrzebujących”. To bardzo trafna sentencja wyróżnienia.
Bo to, co robi warszawski Klub Inteligencji Katolickiej, to jest właśnie chrześcijaństwo. Przecież „Gdzie dwóch albo trzech spotyka się w imię Moje”…, przecież „Byłem głodny, a daliście mi jeść”…
To jest realizowanie społecznej misji inteligencji, wedle najlepszych polskich wzorców.
To jest wyrywanie warszawskich katolickich inteligentów z atmosfery li tylko klubu dyskusyjnego, gdzie można sobie bardzo ciekawie ponarzekać na Kościół i świat (a powodów do narzekania nie brakuje) i nadanie innego kierunku dyskusjom: „zamieniamy narzekanie w działanie”.
To jest także niekiedy ratowanie honoru Kościoła. Bo gdy zawodzą jego struktury instytucjonalne, dobrze, że są świeccy katolicy, którzy – właśnie jako katolicy – podejmują takie działania.
To jest po prostu budowanie Kościoła. Teraz krótki wywód teologiczny: skoro Chrystus jest w szczególny sposób w ubogich i potrzebujących; skoro ubi Christus, ibi Ecclesia (gdzie Chrystus, tam Kościół); skoro „każdy, kto miłuje, narodził się z Boga i zna Boga” (1J 4,7), to znaczy, że tworzymy Kościół, umieszczając ubogich w centrum, wyrażając miłość do drugiego, zwłaszcza nieznanego, obcego.
Niektórzy mówią, że to kropla w morzu potrzeb. Kiedyś też tak czasem myślałem. Marzyły mi się rozwiązania systemowe, które wyeliminują wszelkie (no może: prawie wszelkie) zło na świecie. Teraz rozumiem, że zmienianie się świata zaczyna się od tego, co jest w zasięgu ręki. Jeśli tego nie zrobię, to świat stanie się gorszy.
Ponad 3393
Dlatego po prostu cieszę się wraz z Kubą i innymi członkami Zespołu Koordynacyjnego Inicjatywy „Zranieni w Kościele” co wtorek późnym wieczorem, gdy otrzymujemy raport z dyżuru telefonicznego i okazuje się, że wciąż jesteśmy potrzebni. Tworząc tę inicjatywę 6 lat temu, zakładaliśmy, że będzie funkcjonowała może przez jakieś dwa lata. Tymczasem blisko końca jest już szósty rok działania i wciąż są takie dni, jak dosłownie wczoraj, gdy po 22.00 przychodzi raport: „Dziś odebraliśmy pięć telefonów”. A nazajutrz, czyli dziś, przychodzi opis spraw, z którymi ludzie dzwonili – nie będę ich cytował, żeby nie psuć Państwu dzisiejszej atmosfery… (rzecz jasna, nie cytuję przede wszystkim z powodu zasad anonimowości i dyskrecji, jakie nam przyświecają w telefonie zaufania).
Podobnie czuję, gdy czytam informacje o sytuacjach i ludziach, z którymi spotykają się KIK-owscy społecznicy w Punkcie Interwencji Kryzysowej przy granicy polsko-białoruskiej. Tu dla odmiany podam liczbę sumaryczną. W sumie PIK prowadzony przez warszawski KIK pomógł tam co najmniej 3393 osobom. Co najmniej, bo na samym początku nie rejestrowano dokładnie każdej sytuacji. W sumie zatem można mówić o ponad 3400 osobach, które otrzymały wsparcie dzięki wolontariuszom warszawskiego KIK-u.
Dziękuję za to Tobie, Kubo, i wszystkim zaangażowanym osobom. Dziękuję za ludzi, których udaje Ci się gromadzić, wychowywać i prowadzić. Dziękuję za to, że Twoje inicjatywy dają innym nadzieję, że dzięki nim wszyscy możemy czasem poczuć się trochę lepsi. Ale w istocie nie chodzi o to, że dzięki Wam subiektywnie lepsi mogą poczuć się ci, którzy nie mają możliwości włączenia się w takie działania. Kluczowe jest to, że po prostu obiektywnie świat staje się lepszy dzięki Waszej pracy. Polska byłaby o wiele smutniejsza, gdyby nie Wasz wysiłek.
Patron tej nagrody – Jerzy Turowicz – w swej wizji Kościoła w centrum umieszczał ludzi ubogich. „Świadkowie Ewangelii”, których opisywał w swoich artykułach, to zawsze ludzie w jakiś sposób oddani ubogim. Ubodzy to dla Turowicza wszyscy maluczcy, słabi, bezradni, uciśnieni, cierpiący, wydziedziczeni i lekceważeni przez bogatych, możnych i potężnych. Redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego” fascynowała „preferencyjna opcja Kościoła na rzecz ubogich” i wszyscy, którzy ją realizowali.
Bardzo się cieszę, że Nagrodę im. Jerzego Turowicza otrzymuje dziś – jakże zasłużenie – właśnie Klub Inteligencji Katolickiej w Warszawie.
Przeczytaj także: Czuję się oszukana. List do rządzących