Nie było cienia wątpliwości, że wejście Polski do Unii Europejskiej, ten powrót do Europy, o którym mówił w 1990 roku Mazowiecki, to nie plan jednego czy drugiego obozu, ale wspólna praca wszystkich Polaków.
Styczeń 1990 roku. W Polsce rusza tzw. plan Balcerowicza, terapia szokowa, dla jednych doprowadzająca część społeczeństwa do postępującej pauperyzacji, dla drugich jedyna droga prowadząca od realnego socjalizmu do gospodarki wolnorynkowej.
Na razie jednak nikt chyba nie wie, co może się wydarzyć, choć 1989 rok ruszył z posad bryłę świata. W Polsce odbyły się częściowo wolne wybory, premierem został działacz do niedawna nielegalnej „Solidarności”, Tadeusz Mazowiecki, a jesienią upadł symbol podzielonej Europy – Mur Berliński. Stało się jasne, że Niemcy Wschodnie i Zachodnie będą jednym państwem.
Poczucie uczestnictwa w historycznej zmianie jest powszechne, tym bardziej że 19 stycznia 1990 roku do Baku, stolicy Azerbejdżanu, wkraczają wojska radzieckie. Giną ludzie, a wydarzenia tamtych dni dzisiaj w kalendarium noszą nazwę Czarnego Stycznia. Ale przecież Azerbejdżan jest daleko, a Europa Środkowo-Wschodnia, od 1945 roku znajdująca się w uścisku Wielkiego Brata, już się nie boi. Chyba się nie boi…
27 stycznia 1990 roku w Warszawie rozpoczął się ostatni, XI Zjazd Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, przez blisko pół wieku dzierżącej ster władzy w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. To na tym zjeździe ostatni premier PRL, Mieczysław Rakowski powiedział słynne słowa „Sztandar wyprowadzić”. I to na tym zjeździe na zgliszczach nieboszczki PZPR powołano do życia Socjaldemokrację Rzeczypospolitej Polskiej, na której czele stanął przyszły prezydent RP Aleksander Kwaśniewski.
Swoistą kropką nad „i” tych intensywnych miesięcy i dni było przemówienie pierwszego premiera nowej Polski Tadeusza Mazowieckiego, które wygłosił 30 stycznia w Strasburgu przed Zgromadzeniem Parlamentarnym Rady Europy.
Mazowiecki mówił wtedy o naszym powrocie do Europy, choć przecież nigdy z niej nie wyszliśmy. Dzisiaj można właściwie stwierdzić, że jego przemówienie było prologiem, wkroczeniem na ściśle wytyczoną drogę z jasnymi kierunkowskazami prowadzącymi do dwóch celów – wejścia Polski do Wspólnot Europejskich (Unia Europejska powstanie dopiero w 1993 r.) i przystąpienia do Paktu Północnoatlantyckiego, gwaranta bezpieczeństwa w globalnym świecie mocarstwowych interesów.
Brexit, czy nam się to podoba, czy nie, nie spadł z nieba. Wziął się z arogancji polityków, manipulacji mediów, niezrozumienia tempa zmian, jakie przynosi współczesny świat
Mazowiecki wtedy w Strasburgu przekonywał, że mur pomiędzy Europą wolną i Europą zniewoloną został zburzony, przyszedł więc czas, by zasypać rów pomiędzy Europą ubogą a Europą bogatą. „Potrzebne są nam dzisiaj nowe drogowskazy, które potrafiłyby ukierunkować wysiłki ku wspólnej, ogólnoeuropejskiej perspektywie, z której nikt nie byłby wykluczony i w której wszyscy odnaleźliby swój interes” – mówił polski premier, przyznając, że nie jest łatwo takie kierunki wytyczyć, bo muszą się one zarysować w toku zbiorowej pracy i myślenia.
I jednocześnie zarysował konkretną i zarazem wizjonerską perspektywę – Europę w roku 2000. „To na pewno nie będzie jeszcze Europa swobodnej przestrzeni dla towarów, kapitałów i ludzi, ale może to być Europa o poważnie obniżonych barierach celnych i granicznych, otwarta w pełni dla młodzieży. Takie będą przecież losy naszego kontynentu, jakich wspólnie wychowamy Europejczyków. To może być Europa bogatszych niż dziś kontaktów twórców i uczonych sprzyjających przenikaniu, a więc i zbliżaniu się kultur narodowych. To nie będzie Europa wspólnego pieniądza, lecz może to być Europa zbieżnych gospodarek, bardziej niż dziś wyrównanych poziomów życia i bogatej, wielostronnej wymiany gospodarczej. Może to być też Europa zdrowej atmosfery, zdrowej wody i niezatrutej gleby. Europa czysta ekologicznie. Nade wszystko zaś to musi być Europa zdecydowanego postępu rozbrojenia, Europa, która na cały świat oddziaływać będzie jako czynnik pokoju i współżycia międzynarodowego. Jeśli pomyśleć, znajdzie się wiele jeszcze dziedzin życia społecznego możliwych do lepszego wspólnego urządzenia w tej ostatniej dekadzie dwudziestego stulecia. Trzeba tylko rozpocząć pracę”.
Wizja przedstawiona przez Tadeusza Mazowieckiego na pewno spodobałaby się Pokoleniu Z, które urodziło się w Polsce będącej już pełnoprawnym członkiem Unii Europejskiej. I które czasy Żelaznej Kurtyny zna tylko z podręczników historii i opowieści pradziadków. Dla którego podróżowanie po Europie bez paszportu to oczywista oczywistość. I które nie jest w stanie wyobrazić sobie tego, że można było z kraju takiego jak Polska albo w ogóle nie wyjechać, albo wyjechać bez możliwości powrotu.
Cel tamtego przemówienia z 1990 roku był jasny, zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy widać to szczególnie wyraźnie – przygotować mentalnie Europę na projekt o nazwie „rozszerzenie”, na nowe otwarcie, wyjście z bezpiecznego stanu sytości, a jednocześnie wyznaczyć kolejnym polskim rządom kierunek, w którym powinny podążać. Dzisiaj, przy tak silnie spolaryzowanej scenie politycznej, wewnętrznej wojnie, w której nie bierze się jeńców, takie podejście do realnej przyszłości państwa wydaje się fantastyką, a jednak w latach 90. XX wieku kolejne polskie rządy konsekwentnie realizowały wyznaczony przez Mazowieckiego cel.
Pod traktatem akcesyjnym 16 kwietnia 2003 roku w Atenach w imieniu Polski podpisali się ówczesny premier Leszek Miller, minister spraw zagranicznych Włodzimierz Cimoszewicz i minister ds. europejskich Danuta Hübner, a więc politycy związani z Sojuszem Lewicy Demokratycznej, spadkobiercą SdRP, czyli w gruncie rzeczy partii obciążonych dziedzictwem komunizmu, w tym jego mrocznych kart jak stalinizm i stan wojenny. A jednak nie było cienia wątpliwości, że wejście Polski do Unii Europejskiej, ten powrót do Europy, o którym mówił w 1990 roku Mazowiecki, to nie plan jednego czy drugiego obozu, ale wspólna praca wszystkich Polaków.
Dzisiaj trudno zdyskontować tamto porozumienie i jego realizację. Oczywiście tak jak dzisiaj, tak i wtedy nie brakowało krytyków UE, straszących wynarodowieniem, pozbawieniem korzeni, zamykaniem kościołów, wspólnym europejskim państwem. Paradoksalnie część z tych najgłośniejszych krytyków zasiadła w Parlamencie Europejskim, zdobywając mandaty europosłów, ale przecież na tym właśnie polega demokracja – na prawie do krytyki.
Kiedy Polska stała się w 2004 roku częścią Unii Europejskiej, od pięciu lat była już członkiem NATO – przystąpiła do Paktu razem z Czechami i Węgrami. To pierwsze rozszerzenie NATO o kraje byłego bloku wschodniego z 1999 roku było jeszcze ostrożne, podyktowane pewną dbałością o relacje z Rosją. Ale było przełomem w rozbijaniu dawnego, zimnowojennego układu wpływów.
Warto przypomnieć, że dwa miesiące po przemówieniu Tadeusza Mazowieckiego w Strasburgu Rada Najwyższa Litewskiej Republiki Sowieckiej ogłosiła Akt Przywrócenia Państwa Litewskiego i zapowiedziała usunięcie symboli rządów sowieckich. Kreml niepodległości Litwy nie uznał.
Wojska sowieckie uderzyły na Wilno w styczniu 1991 roku, pokazując całemu światu, ale przede wszystkim krajom, które chciały się wyrwać z zależności od Związku Sowieckiego, że wolności nikt za darmo nie dostanie. 11 marca 1991 roku za tę wolność własnym życiem zapłaciło w Wilnie 14 ludzi. Nie tylko Litwini zrozumieli wtedy, że ochronić kruchą niezależność i podmiotowość można tylko, zawierając sojusz z silniejszym – a więc z NATO.
Trudno dzisiaj przecenić znaczenie przystąpienia do Paktu Północnoatlantyckiego i do Unii Europejskiej, wobec których panował w Polsce polityczny konsensus akceptowany przez kolejne przychodzące po sobie rządy od prawej do lewej strony, a więc Tadeusza Mazowieckiego, Jana Krzysztofa Bieleckiego, Jana Olszewskiego, Waldemara Pawlaka, Hanny Suchockiej, Józefa Oleksego, Włodzimierza Cimoszewicza, Jerzego Buzka i Leszka Millera.
Wewnętrzne wojny dotyczące zakazu aborcji, reformy administracyjnej, lustracji czy jak w przypadku Oleksego zarzutów agenturalności w gruncie rzeczy traciły impet wobec tych dwóch nadrzędnych celów. Ich siłę, ale też na swój sposób mityczne oddziaływanie najlepiej widać na przykładzie Ukrainy w 2013 roku, kiedy społeczeństwo, wbrew części klasy politycznej, w olbrzymiej większości chce wejścia do UE, jak też przystąpienia do NATO i doświadcza dramatycznych skutków konfliktu z promoskiewskim rządem oraz zewnętrznej ingerencji.
Ukraiński Euromajdan z jego setką ofiar był przecież protestem przeciwko władzy prezydenta Janukowycza, wiążącego Kijów z Moskwą. A konsekwencją Majdanu było nie tylko zajęcie Donbasu i Krymu, ale też ostatecznie wybuch pełnoskalowej wojny w lutym 2022 roku. Wojny, która nie tylko Polsce, ale wszystkim krajom regionu pokazała, jak fundamentalne znaczenie ma przynależność do NATO, i skłoniła neutralną dotąd Szwecję i Finlandię do przystąpienia do Paktu.
Perspektywa wojenna nie pozostawia wątpliwości – Pakt Północnoatlantycki rzeczywiście stał się gwarantem bezpieczeństwa. Jednocześnie jednak wydarzenia ostatnich kilku lat dotkliwie pokazują, że Europa musi na nowo zdefiniować swoją tożsamość i wyznaczyć nowe cele nie tylko dla całej Wspólnoty.
Każdy kraj Unii powinien spojrzeć uważnie w lustro – sukcesy radykalnej prawicy, polityczna gra strachem przed imigrantami, brak zrozumienia dla polityki energetycznej, problemy wielkie i małe urastające do niewyobrażalnych rozmiarów, dwie różne strefy walutowe, a więc strefa euro i kraje poza nią to realne, poważne wyzwania, których nie da się zbyć tak chętnie wykorzystywaną brukselską nowomową, zgodnie z którą wszyscy obywatele krajów Unii czują się równoprawnymi Europejczykami.
Brexit, czy nam się to podoba, czy nie, nie spadł z nieba. Wziął się z arogancji polityków, manipulacji mediów, niezrozumienia tempa zmian, jakie przynosi współczesny świat, fałszywego przeciwstawiania sobie idyllicznej przeszłości – rozumianej jako wielkość jednego państwa – chaosowi kraju przejmowanego i wykorzystywanego przez obcych.
Wizja przedstawiona przez Tadeusza Mazowieckiego na pewno spodobałaby się Pokoleniu Z, które urodziło się w Polsce będącej już pełnoprawnym członkiem Unii Europejskiej
34 lata temu Tadeusz Mazowiecki w Strasburgu mówił do członków Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, przekonując ich, że słusznie mamy w RE swoje miejsce: „Jeśli udało nam się przetrwać jako zbiorowości, zawdzięczamy to między innymi głębokiemu przywiązaniu do pewnych instytucji i do pewnych wartości należących do europejskiej normy. Zawdzięczamy to religii i Kościołowi, przywiązaniu do demokracji i pluralizmu, do praw ludzkich i do wolności obywatelskich, do idei solidarności. Nawet nie mogąc praktykować tych wartości w pełni, nie mogąc wcielać ich w życie zbiorowe – ceniliśmy je, kochaliśmy je, walczyliśmy o nie – znamy je, znamy ich cenę. Znamy cenę europejskości, europejskiej normy, którą obecnie mieszkańcy Zachodu dziedziczą, nie płacąc nawet podatku spadkowego. O tej cenie możemy im przypominać. Wnosimy więc do Europy naszą wiarę w Europę”.
Dzisiaj, 34 lata po tamtym przemówieniu, z 20-letnim doświadczeniem nie tylko bycia we Wspólnocie, ale przede wszystkim realnego zmieniania dzięki niej własnego kraju – o czym tak szybko tak wielu z nas zapomniało – przyszedł jednak czas na określenie Unii Europejskiej na miarę nowych czasów. Czasów determinowanych wojną, kryzysem uchodźczym, polityką energetyczną, zmianami klimatycznymi.
Czy jest tu możliwy konsensus na miarę tego, który polski rząd zaakceptował w 1990 roku, a kolejne realizowały konsekwentnie do 2003? Nie wiem, ale jeśli pojawi się w Polsce przywództwo, które obok doraźnych celów wyznaczy te strategiczne, to kto wie?
Tekst powstał na zlecenie Fundacji „Krzyżowa” dla Porozumienia Europejskiego, w ramach projektu dofinansowanego ze środków Muzeum Historii Polski w Warszawie w ramach Programu „Patriotyzm Jutra”.
Przeczytaj też: Polska, Europa, dialog. Rozmowa z Robertem Kostro