Jesień 2025, nr 3

Zamów

Kościół jak cebula. Latynoamerykańskie wspólnoty podstawowe

Logo kontynentalnego spotkania latynoamerykańskich Kościelnych Wspólnot Podstawowych, które odbędzie się w listopadzie 2024 r. Proj. Alex Serpas.

Czy doświadczenie latynoskich kościelnych wspólnot podstawowych może być ważne także we współczesnej Polsce? Czy da się je przeszczepić na grunt innej kultury, także innej kultury religijnej?

W pobliżu granicy między Panamą a Kostaryką w Río Sereno spotkała się grupa około 600 osób w różnym wieku z wielu krajów Ameryki Łacińskiej. Uczestniczą w Kontynentalnym Spotkaniu Animatorów Kościelnych Wspólnot Podstawowych (Comunidades Eclesiales de Base, CEB). Nawet na spotkaniu kontynentalnym nie tylko dyskutują, lecz także zajmują się tym, co wyróżnia CEB: podzieleni na mniejsze grupy, celebrują słowo Boże w okolicznych wioskach; spotykają się na Eucharystii; prowadzą zajęcia edukacyjne dla dzieci i osób starszych; odwiedzają chorych, niepełnosprawnych i samotnych; razem z lokalnymi mieszkańcami pracują na polach kawy i ryżu; wieczorami prezentują regionalne tańce, śpiewają, grają na instrumentach, wystawiają przedstawienia teatralne.

W ten sposób doświadczają jedności w wierze i wspólnoty życia. Doświadczają bycia Kościołem. Jednym z odpowiedzialnych za spotkanie jest pochodzący z Argentyny 36-letni Francisco Bosch. Pełni funkcję koordynatora kontynentalnego procesów formacyjnych CEB. Opowiada mi, że jako dziecko spotkał w leżącym nad Oceanem Atlantyckim mieście Mar del Plata, a właściwie na jego peryferiach, wspólnoty, które łączyły starania o lepsze życie ze swoją wiarą. Działała w nich prześladowana w okresie dyktatury i całkowicie oddana najuboższym siostra Marta. Jej praca była dla Francisca fascynująca.

 – Poznając kolejne wspólnoty, zauważyłem, że są one sposobem przeżywania wiary w naszej rzeczywistości – opowiada dzisiejszy koordynator formacji CEB. – Zaintrygowany relacją między życiem a wiarą, rozeznałem potrzebę odbycia studiów teologicznych. Wyjechałem do Salwadoru, aby studiować na Universidad Centroamericana José Simeón Cañas. To uczelnia, na której w 1989 r. zamordowano 8 osób, w tym 6 jezuitów. Zobaczyłem, że wiara mobilizuje do zmiany i daje impuls do walki o lepsze, bardziej pełne życie.

Poczuć, że jestem częścią wspólnoty

Czym są dla niego wspólnoty podstawowe? – We wspólnotach lektura słowa Bożego prowadzi do tego, że staje się ono ciałem – wyjaśnia Francisco Bosch. – Wspólne czytanie Biblii wzywa do zaangażowania i nawrócenia. Źródłem CEB jest dla mnie podwójne słuchanie: słowa Bożego i słowa drugiego człowieka. Odpowiedzią na to słuchanie są wspólnoty podstawowe. Dlatego charakteryzuje je dbałość o godność życia każdego człowieka. Walczymy o bardziej godne życie i odpowiednie warunki do życia. Demaskujemy to, co urąga prawom człowieka. Opiekujemy się starszymi, chorymi i najsłabszymi. Budujemy relacje, choćby obchodząc wspomnienia świętych patronów czy po prostu starając się być lepszymi sąsiadami.

Francisco mówi, że taka wspólnota to nie projekt czy idea. – To jest nasza rzeczywistość. Nasz sposób życia. Nasz sposób bycia wspólnotą. To nasz sposób bycia Kościołem. To wspólnotowe przeżywanie codzienności w społeczeństwie, które niestety coraz bardziej się indywidualizuje.

W Ameryce Łacińskiej można spotkać CEB w bardzo różnych miejscach: na wsi, w mieście, na terenach podmiejskich, wśród ludności indiańskiej, afroamerykańskiej czy garifuna (ludność pochodząca ze związków afrykańskich niewolników i karaibskiej ludności rdzennej), w Andach, na granicach, na peryferiach, wśród migrantów, w USA, wśród rolników, młodzieży. Dlatego różne są wyzwania, z jakimi się mierzą wspólnoty, i różne są konkretne działania każdej z nich.

– Te działania – wyjaśnia mi Francisco – zależą od kontekstu społecznego, od rozpoznania sytuacji, a mówiąc biblijnie: od tego, co we wspólnocie zostanie odczytane jako jęk i krzyk ludu (por. Wj 2,23–24), który jest Ludem Bożym. Nie jesteśmy jakimś oddzielnym ruchem, stowarzyszeniem czy charyzmatem. Jesteśmy po prostu Kościołem. A bardziej precyzyjnie: pierwszym, fundamentalnym poziomem gromadzenia się wspólnoty Kościoła. Wspólnoty są określane jako podstawowe, bo są właśnie najbliżej ziemi, konkretu życia, dotykają tego, co jest bazą. To praca od podstaw.

Mój rozmówca podkreśla, że w tym opisie nie chodzi o podkreślanie różnic społecznych, bo wspólnoty są otwarte na wszystkich. Raczej chodzi o pierwsze i fundamentalne doświadczenie spotkania. – To w małej wspólnocie mogę poczuć się Kościołem, mogę poczuć, że jestem częścią wspólnoty. To w niej mogę doświadczyć, że w mojej wierze nie jestem sam, że idę razem z innymi, bo przecież wiarę otrzymałem od innych ludzi.

CEB posługują się metodą używaną w teologii latynoamerykańskiej, ale także w nauczaniu społecznym całego Kościoła: zobaczyć–rozsądzić–działać. Pierwszy etap dotyczy zmysłów, bo chodzi nie tylko o to, by widzieć, ale też, by usłyszeć. – W drugim kroku – mówi Francisco Bosch – Pismo Święte, Magisterium Kościoła, ale też mądrość naszych przodków prowadzą nas do refleksji nad rzeczywistością, w której żyjemy. Ostatnim etapem jest działanie, zaangażowanie, które ma na celu przekształcanie świata, tak aby Królestwo Boże było w nim coraz bardziej widoczne. Królestwo Boże jest centralnym projektem wprowadzonym przez Jezusa, który my – jako Jego uczniowie – mamy kontynuować.

We wspólnotach centrum działalności jest celebrowanie wiary. Mimo trudności, cierpienia i ucisków celebracja to czas radości. Dlatego tak istotne jest świętowanie np. wspomnień swoich patronów, chrztów, małżeństw, pożegnań. Oczywiście członkowie wspólnot starają się, żeby celebracja była wyrazem kultury danego ludu, ważna jest dla nich inkulturacja.

Kościół jako pudło rezonansowe

Pytam rozmówcę, czym jest dla niego Kościół. – Kościół to dla mnie zorganizowana wspólnota godnego życia – odpowiada Francisco Bosch. – To zgromadzenie, w którym nieustannie trwa podwójne słuchanie: Boga i drugiego człowieka. Dlatego porównałbym Kościół do pudła rezonansowego. We wspólnotach podstawowych słuchanie zazwyczaj przybiera formę dzielenia się w kręgu. Czasem może być bardziej rytualne, może wykorzystywać symbole czy angażować całe ciało. Jako wspólnota razem zastanawiamy się, jak sprawić, aby rzeczywistość, która nas otacza, coraz bardziej upodabniała się do projektu Boga.

Dla Francisca aktywność wspólnot to praca w trzech kierunkach: od dołu, od wewnątrz i od tego, co najbliżej. Tak prowadzone rozeznanie prowadzi do konkretnych wniosków, do podjęcia zobowiązań i do realnego zaangażowania. – W jednym miejscu będzie to reakcja na sytuacje, w których obecna jest przemoc (np. Guatemala, Honduras czy Salwador), narkotyki, pandillas (grupy przestępcze). Gdzie indziej będzie to praca na terenach wiejskich czy z ludnością rdzenną. Pomagamy w znalezieniu pracy i dachu nad głową w miastach, a zwłaszcza na ich peryferiach. Integralny rozwój ludzki (promoción humana) to część tego, co nam przyświeca. W konkretnych miejscach działania te mogą bardzo różnić się od siebie. Niektóre sprawy to troska o bardzo małe zmiany, wydawałoby się nic nieznaczące. A jednak…

Czy trwający obecnie w Kościele proces synodalny jest istotny dla CEB? Przecież nawet roboczy dokument na II sesję XVI Zwyczajnego Zgromadzenia Ogólnego Synodu Biskupów kilka razy wymienia wspólnoty podstawowe. – CEB od samego początku były synodalne – mówi argentyński świecki teolog. – Idziemy razem, dyskutujemy. Podczas dzielenia słowem nie jest ważne, czy ktoś jest biskupem, księdzem czy świeckim. Przede wszystkim jesteś częścią kręgu, bratem lub siostrą. Oczywiście każdy ma swoje funkcje i zadania, różne są charyzmaty. Dopiero z tych zadań wynika pewna struktura.

Mój rozmówca używa też innego sugestywnego porównania. – Wyobraź sobie cebulę. Każda warstwa ma swoje miejsce. Cebula ma swoje centrum, serce, coś, co jest bazą. Tę część można porównać do wspólnoty podstawowej. To właśnie najbliższa, pierwsza w kontakcie wspólnota. Gdzieś dalej, wyżej istnieją inne warstwy, które są potrzebne, żeby cały organizm funkcjonował. W ten sposób opisałbym rolę CEB w Kościele.

Jego zdaniem w synodalności najważniejsze jest nawrócenie wspólnotowe. Aby móc iść razem, trzeba tworzyć wspólnotę. W końcu, jak mówi II Sobór Watykański, „spodobało się Bogu uświęcać i zbawiać ludzi nie pojedynczo, z wykluczeniem wszelkiej wzajemnej między nimi więzi, lecz uczynić z nich lud” (KK 9).

Duch Święty nie jest na wakacjach

Mój kolejny rozmówca mieszka w Botucatu w stanie São Paulo w Brazylii. To urodzony w 1932 r. ks. José Marins. Z racji wieloletniego zaangażowania oraz podróży po Ameryce Łacińskiej i innych kontynentach nazywany jest niekiedy patriarchą wspólnot podstawowych. Uczestniczył w pamiętnych obradach episkopatów Ameryki Łacińskiej i Karaibów w Rio de Janeiro, w Medellín, w Puebla, w Santo Domingo i w Aparecidzie. Wcześniej towarzyszył biskupom w trakcie obrad II Soboru Watykańskiego. Uśmiechnięty starszy ksiądz opowiada po hiszpańsku, choć słychać silny akcent portugalski.

– W początkach chrześcijaństwa nie było parafii, budynków – mówi ks. Marins. – To znaczy, że choć są one wartościowe, nie zawiera się w nich istota chrześcijaństwa. A co było? Były małe wspólnoty, które spotykały się w domach. A to oczywiście oznaczało, że jednorazowo nie spotykało się zbyt dużo osób. Do tego doświadczenia nawiązujemy w CEB. Nie podążamy za jakąś konkretną duchowością czy tradycją. To po prostu bycie Kościołem katolickim, czyli powszechnym, uniwersalnym.

Sędziwy duchowny żartuje, że jeśli CEB ma być wspólnotą Kościoła, musi mieć przedstawicieli czterech płci, jakie mamy w Kościele. Tu zawiesza głos, by sprawdzić moją reakcję i zaraz wyjaśnia dowcip: – Chodzi mi o mężczyznę, kobietę, siostrę zakonną i księdza. Oczywiście w praktyce jest to trudne. Często ludzie odruchowo traktują księdza jako kogoś innego.

Jak przebiegają spotkania CEB? – Na pewno nie zaczynamy ich od sprawdzenia pobożności drugiego: Czy byłeś na mszy? Czy wasze małżeństwo jest sakramentalne? Czy odmówiłeś modlitwy? – wyjaśnia ks. Marins. – Nie zaczynamy też od wykładu czy pobożnej przemowy. Zaczynamy od życia. Od słuchania. Zaczynamy od człowieka. Czasami tym początkiem będzie pytanie o mecz piłki nożnej, zdrowie, pracę, szkołę dzieci. To tutaj zaczyna się wspólnotowość. Początkiem wspólnoty jest dzielenie się życiem, bo wierzymy, że to życie otrzymaliśmy od Stwórcy. A doświadczenie stworzenia to pierwsze, bazowe doświadczenie działania Boga i spotkania z Nim.

Jeśli chrześcijanin jest powołany do wspólnoty, to powinien móc jej doświadczać. Potrzebuje więc małej grupy osób, która pozwala na osobisty, braterski kontakt

Krzysztof Rogula

Udostępnij tekst

Co jest celem wspólnot podstawowych – pytam 92-letniego duchownego. – Nie jest nim tworzenie parafii ani nawet tworzenie Kościoła. Celem jest Królestwo Boże. Ono, jak mówił Jezus, nie zaczyna się po śmierci, lecz już jest obecne wśród nas. Królestwo Boże to sieć relacji zgodna z planem Stwórcy.

– W tym celu trzeba być otwartym na działanie Ducha Świętego także poza widzialnymi granicami Kościoła – podkreśla mój rozmówca. – Duch Święty nie jest na wakacjach ani na emeryturze. W każdej osobie obecne są zalążki Królestwa Bożego. Trzeba je odnaleźć, wzmocnić i uzupełnić to, czego brakuje.

Gdzie szukać tych śladów działania Ducha Świętego w naszych czasach? – Jego obecność i działanie poznaje się po owocach – podkreśla ks. Marins. – Wymienia je św. Paweł w Liście do Galatów: „Owocem zaś Ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie” (Ga 5,22–23). Łatwo narzekać, widzieć to, co złe w społeczeństwie, polityce, naszym życiu, w Kościele. Ale są przecież także te dobre owoce Ducha!

Mój rozmówca przywołuje słowa soborowej konstytucji Lumen gentium, że wspólnota obecna w miejscowych zrzeszeniach wiernych, jeśli pozostaje w jedności ze swoim biskupem, jest prawdziwie Kościołem (por. KK 26). – Każda mała cząstka Kościoła jest całym Kościołem. To tak jak z Eucharystią: wierzymy, że każda najmniejsza kruszyna Ciała Chrystusa jest całym Chrystusem. Dlatego nasze wspólnoty są Kościołem Chrystusowym, a nie tylko częścią Kościoła. Jesteśmy w pełni Kościołem.

Móc doświadczyć wspólnoty

Kolejna rozmówczyni to zakonnica, sercanka, siostra Socorro. Niedaleko miasta Puebla w Meksyku zajmuje się edukacją ludową. Zaraz po II Soborze Watykańskim jako nowicjuszka spotkała biskupa diecezji Cuernavaca, Sergia Méndeza Arceo. Był on zafascynowany soborem. Zmiany wprowadził nie tylko w wystroju katedry, w liturgii, która stała się zrozumiała dla zwykłych ludzi, ale przede wszystkim stanął po stronie wyzyskiwanych robotników, walcząc o sprawiedliwość.

Siostra Socorro wspomina: – Już przed Konferencją Generalną Episkopatu Ameryki Łacińskiej (CELAM) w Medellín w 1968 r. powstawały małe wspólnoty szukające społecznej zmiany na lepsze. Część z nich była tworzona przez chrześcijan. Zdarzało się też tak, że początkowo w danej wspólnocie chodziło o zmiany społeczne, ale dzięki osobom wierzącym cała wspólnota stawała się wierząca. Także niektórzy księża zamieszkali razem z prostymi ludźmi, razem z nimi pracowali, dzielili się tym, co zarobili. Ogólnie był to czas odnowy w Kościele. Szukano nowych form duszpasterstwa.

Pierwsze takie wspólnoty powstały prawdopodobnie już w 1957 r. z inicjatywy abp. Angela Rossiego w Barra do Piraí, niedaleko Rio de Janeiro. Były to zalążki wspólnot, które później zyskały uznanie Kościoła, co zostało wyrażone przez episkopat Ameryki Łacińskiej w dokumencie końcowym z Medellín, zaakceptowanym przez papieża Pawła VI. Wychodzono z założenia, że jeśli chrześcijanin jest powołany do wspólnoty, to powinien móc jej doświadczać. Potrzeba więc takiej małej grupy osób, która pozwala na osobisty, braterski kontakt.

Meksykańska sercanka mówi mi, że dokument końcowy z Medellín (15,10) podkreśla, iż chrześcijańska wspólnota podstawowa jest fundamentalną jednostką Kościoła. Ma ona na swoim poziomie odpowiadać za rozwój wiary, a także za kult, który jest jej wyrazem. Jest komórką zaczątkową struktury kościelnej i ogniskiem zapalnym ewangelizacji, priorytetowym czynnikiem integralnego rozwoju.

Dokument z Medellín mówi o chrześcijańskich wspólnotach bazowych, z czasem jednak – z racji rozwoju posoborowej refleksji eklezjologicznej – zaczęto używać nazwy „wspólnoty kościelne”. Posługuje się nią Paweł VI w Evangelii nuntiandi. Wyjaśnia tam, czym „zaczątkowe wspólnoty kościelne” (takie pojęcie pojawia się w oficjalnym polskim przekładzie) różnią się od innych wspólnot oddolnych. Tym różnicującym kryterium jest jedność z Kościołem. Papież ostrzegał przed wspólnotami, które uznawały się za charyzmatyczne, wolne od struktur, za natchnione tylko Ewangelią, a które jednocześnie systematycznie kontestowały „instytucjonalność” Kościoła i Jego hierarchię (por. EN 58). Przestrzegał przed przeświadczeniem, że tylko my jesteśmy jedynym autentycznym Kościołem Chrystusa.

Od grupy tańca do bierzmowania

Pora na młodszą rozmówczynię. – Nazywam się Rosa Marisela Iraheta Marinero, ale wszyscy znają mnie jako Rossy. Mieszkam w Salwadorze, w wiosce nad rzeką Lempo. Okoliczne wioski powstały zasadniczo z ludności uciekającej przed wojną z krajów takich jak Nikaragua, Honduras, Panama. W okolicy są także wioski, gdzie zamieszkali członkowie guerilli (partyzanci), a nie tak daleko nich swoje domy budowali byli żołnierze. Wioski te powstały w latach 90.

35-letnia Rossy ukończyła psychologię na Uniwersytecie w Salwadorze. Obecnie zajmuje się prowadzeniem kursów biblijnych i teologicznych w wioskach plemienia Cacaopera w departamencie Morazan oraz szkoleniami dotyczącymi praw człowieka dla ofiar stanu wyjątkowego. W marcu 2022 r., po krwawych zamieszkach między pandillas (gangi), w których zginęło 87 osób, siły bezpieczeństwa uzyskały szczególne uprawnienia i zawieszone zostały prawa obywatelskie wynikające z konstytucji. Według oficjalnych danych aresztowano 80 tysięcy domniemanych pandilleros i ich współpracowników (żaden inny kraj nie ma tak dużego odsetka populacji w więzieniu). Wśród osadzonych ponad 240 osób zmarło, wiele z nich z powodu tortur lub braku opieki medycznej, choć często były to osoby młode i zdrowe przed aresztowaniem. W takim kontekście społecznym działa Rossy.

Czym się zajmuje? – Przez 40% czasu pracuję zarobkowo, a przez 60% angażuję się w animowanie podstawowych wspólnot kościelnych w regionie Bajo Lempa, a także na poziomie krajowym i kontynentalnym. Należę również do zespołu odpowiedzialnego za wirtualną szkołę teologii narracyjnej i wspieram stowarzyszenie edukacji ludowej, w którym sama się dokształcam, jednocześnie prowadząc szkolenia na temat przemocy strukturalnej wobec kobiet z powodu ich płci.

Rossy urodziła się w Tierra Blanca, na wschodzie Salwadoru. Ma pięcioro rodzeństwa. – Moja rodzina doświadczyła przemocy ze strony taty, który był alkoholikiem – wspomina. – Mieliśmy długi, a tata nie miał pracy. Moja mama sprzedawała mięso, chodząc od domu do domu ze skrzynką na głowie. Mój brat pracował w warsztacie mechanicznym od 10. roku życia, a ja pracowałam w sklepie od 6. roku życia. Po ośmiu latach właścicielka wyrzuciła mnie z tej pracy, bo była przekonana, że moja mama rzuciła urok na jej męża, co miało spowodować jego śmierć.

– Pierwszą Komunię przyjęłam dopiero w wieku 14 lat – mówi Rossy – ponieważ w kościele, do którego chodziliśmy, wymagano od nas zakupu białej sukienki i nowych butów, a moja rodzina nigdy nie miała na to pieniędzy. Pewnego dnia koleżanka ze szkoły zaproponowała mi, że jej babcia może mi pomóc. Prawdę mówiąc, zakładając te ubrania, czułam niesamowity wstyd.

Porównałbym Kościół do pudła rezonansowego. To zgromadzenie, w którym ma nieustannie trwać podwójne słuchanie: Boga i drugiego człowieka

Francisco Bosch

Udostępnij tekst

Siostra zakonna zaprosiła ją do grupy dzieci, które uczyły się grać na flecie. Poznała wtedy również życie abp. Óscara Romero. – Dostałam niebieską książkę z jego biografią, a widok jego leżącego na ziemi martwego ciała mocno mną wstrząsnął, ponieważ byłam mocno wrażliwa na przemoc fizyczną. Następnie zaproszono mnie do grupy tańca folklorystycznego. Bardzo podobało mi się uczestniczenie w tych grupach. Nie wiedziałam, że nazywały się one podstawowymi wspólnotami kościelnymi.

Pewnego dnia ks. Pedro Declercq poprosił Rossy o poprowadzenie katechezy w dość odległej wiosce. Gdy w domu zapytała o zgodę, mama była przestraszona, ponieważ mieszkały tam osoby związane z guerillą. A jej rodzina doświadczyła wojny, ojciec był więziony i torturowany, oskarżano go o pomoc partyzantom.

– Ksiądz namówił jednak moją mamę. Obiecał, że będzie mnie woził samochodem. Pamiętam, jak chodziłam od domu do domu, zapraszając dzieci. Moja pierwsza grupa składała się z 30 osób. Ksiądz przygotowywał materiały, które sama mogłam analizować, a później przekazywać moim podopiecznym. Przez około 6 lat towarzyszyłam tej społeczności. Prowadziłam tam grupę tańca, grupę katechetyczną, grupę flecistów. Wszystko kwitło. Jednocześnie ksiądz uczył nas historii Salwadoru, Kościoła i podstawowych wspólnot kościelnych.

Później Rossy poprowadziła kurs przygotowujący do bierzmowania. Angażowała się coraz bardziej. Z czasem zaczęła pomagać w tworzeniu materiałów szkoleniowych dla innych grup przygotowujących się do tego sakramentu. Książeczki te powstawały metodą warsztatową. Były owocem wspólnej refleksji. – Moim zadaniem było zbieranie tego, co mówiły poszczególne osoby, a następnie redagowanie tego na starym komputerze. To początek mojego zaangażowania w kościelne wspólnoty podstawowe. Z nimi związałam swoje życie. Bóg działa w historii. Bóg działa w moim życiu.

Nie ruch w Kościele, ale Kościół w ruchu

Pięć tysięcy kilometrów dalej na południe znajduje się Gran Chaco – region, który był przedmiotem sporów między Boliwią a Paragwajem. Dawniej spodziewano się, że odnalezione zostaną tam złoża ropy naftowej. Tamtejsza roślinność to połączenie stepu, kolczastych zarośli i suchego lasu.

Na północy Argentyny, ale w granicach Chaco, znajduje się miejscowość Juan José Castelli, zwana portal del impenetrable, co można przetłumaczyć jako „wrota nieprzemierzonego”. Tam działa 56-letnia Ana Belén Molina. Od 24 lat pracuje jako świecka nauczycielka historii i religii w szkole średniej prowadzonej przez zakonnice.

Przybyła tu jako świecka misjonarka wraz z grupą młodzieży. Już wtedy rozważała możliwość życia wśród prostego ludu. Po 6 latach misji w tej społeczności zdecydowała się tam pozostać. Początkowo siostry zapewniły jej dach nad głową i jedzenie. Z biegiem lat, aby osiągnąć niezależność, kupiła działkę i wybudowała własny dom w jednej z dzielnic, w której prowadziła wcześniej misje i gdzie zakładała CEB. Mówi mi, że jest szczęśliwa.

W Juan José Castelli jest 11 wspólnot podstawowych, każda z nich pod wezwaniem innego świętego. Pytam Anę, czym dla niej są podstawowe wspólnoty kościelne. – CEB to obecność Kościoła pośród ludu, a zwłaszcza wśród ludności ubogiej – odpowiada. – Tworzą je rodziny mieszkające w sąsiedztwie (od 5 do 10 rodzin), które spotykają się co tydzień w swoich domach wokół celebracji Słowa Bożego. W naszym mieście obecnie animatorkami wspólnot są same kobiety. Spotykają się one, aby formować siebie wzajemnie i omawiać ważne kwestie. Należymy też do Rady Parafialnej.

Jak wyglądają spotkania? Ana wyjaśnia: – Lektura słowa w CEB jest modlitewna, nienaukowa, wspólnotowa i wyzwalająca. W świetle słowa Bożego rozważamy, jak być uczniami Jezusa wiernymi wobec Jego projektu, którego częścią jest godne życie każdego człowieka. Analizujemy rzeczywistość, która nas otacza, i ustalamy działania mające na celu przekształcanie naszego otoczenia zgodnie z Ewangelią. To może być współpraca z ośrodkiem zdrowia czy komisją sąsiedzką (rodzaj oddolnego samorządu osiedlowego), edukacja dzieci, zapewnienie światła i wody pitnej w dzielnicy, pomoc rodzinom w potrzebie, wspieranie rodzin z osobami uzależnionymi.

– Kluczowa jest również współpraca z innymi organizacjami, instytucjami publicznymi (gmina, szpital, urząd stanu cywilnego), sądem rodzinnym, organizacjami praw człowieka i Kościołami protestanckimi, zwłaszcza w aspekcie obrony godności człowieka. Jako Kościół Jezusa jesteśmy odpowiedzialni za ewangelizację w każdej dzielnicy. W swoich dzielnicach realizujemy katechezy i akcje ewangelizacyjne, odwiedziny chorych i robimy wszystko, co wiąże się z byciem Kościołem.

Zapadają mi w pamięć jej słowa, że CEB to nie ruch w Kościele, ale raczej Kościół w ruchu. Dalej Ana wyjaśnia, że rzeczywistość wspólnot jest bardzo zróżnicowana w zależności od kraju. Istnieją jednak podstawowe elementy wspólne tożsamości CEB: preferencyjna opcja na rzecz ubogich i przeciwko biedzie, wspólnotowość, czytanie słowa Bożego, zaangażowanie prorockie, świadectwo męczenników i świadków Królestwa, metoda „zobaczyć–rozsądzić–działać”, wspólnota z pasterzami Kościoła.

Latynoska uważność na drugiego człowieka inspirowana jest słowami Biblii. Jeśli w drugim człowieku jest Chrystus, to uświadamiam sobie w następnym kroku, że Chrystus jest dziś krzyżowany w innych

Krzysztof Rogula

Udostępnij tekst

– Ten ostatni element jest bardzo delikatny – przyznaje Ana – ponieważ w niektórych krajach wspólnoty podstawowe są przez hierarchię deprecjonowane i nie ma tam wyraźnego wsparcia ze strony pasterzy. Ale w innych krajach biskupi są bardzo zaangażowani. W Argentynie od początku istnienia CEB towarzyszy nam i doradza dwóch biskupów wydelegowanych przez krajową konferencję episkopatu.

Pytam Anę o wyzwania stojące dziś przed kościelnymi wspólnotami podstawowymi. – Już samo życie we wspólnocie jest wymagające – mówi. – Mogę też wymienić: umacnianie więzów przyjaźni; podejmowanie służby zgodnie z lokalnymi potrzebami; wymianę pokoleń, tak aby młodzi mogli się rzeczywiście angażować; stałą formację i dokształcanie, które są konieczne, aby móc przekształcać rzeczywistość i być ewangelicznym zaczynem w społeczeństwie.

Nie możemy się zbawić bez drugiego człowieka

Codzienność życia wielu wspólnot podstawowych na całym kontynencie pokazuje, że Kościół Ameryki Łacińskiej i Karaibów świadomie wybrał opcję na rzecz ubogich. Czy doświadczenie CEB może być ważne także we współczesnej Polsce? Czy da się je przeszczepić na grunt innej kultury, także innej kultury religijnej? Jak w naszym kraju łączyć wspólnotowe zaangażowanie, kontekstualną lekturę słowa Bożego z zaangażowaniem na rzecz godnego życia sióstr i braci? Pytam o to osoby, które dobrze znają i Kościół w Ameryce Łacińskiej, i Kościół w Polsce.

– Myślę, że nie da się przeszczepić do Europy w dokładnie ten sam sposób takich wspólnot w ich zewnętrznej formie i w ich drodze przeżywania wiary, bo nasz kontekst kulturowy jest inny. W Polsce zupełnie inaczej budujemy relacje – diagnozuje s. Barbara Radzimińska ze wspólnoty sióstr Sług Ewangelii Miłosierdzia Bożego. Moja rozmówczyni ma doświadczenie pracy misyjnej w kilku krajach Ameryki Łacińskiej, a także w Hiszpanii i Ukrainie. Jest również rzeczniczką prasową Kongresu Katoliczek i Katolików.

– Mimo tych różnic myślę, że możemy dużo się nauczyć od latynoskich kościelnych wspólnot podstawowych. Kluczową sprawą, którą warto przenieść w polskie realia, są motywacje wewnętrzne, czyli serce tego doświadczenia. Zewnętrznie może się ono wyrazić w inny sposób. Potrzebujemy dziś w Polsce takiej świeżości, aby usiąść razem – świeccy, księża, biskupi – oraz rozważać słowo Boże i współczesne dokumenty Kościoła. Chodzi o wspólne poszukiwanie, w jaki sposób możemy żyć wiarą dzisiaj i jak przekazywać ją tym, którzy są coraz dalej od wspólnoty Kościoła, a także tym, którzy odchodzą czy „wiszą na skale i zaraz z niej odpadną”.

Według s. Radzimińskiej w Polsce mamy doświadczenie wiary bardzo nastawione na transcendencję i wymiar wertykalny: moja relacja z Bogiem, moja droga doskonalenia się, moje wzrastanie w wierze, moja czystość, kult, pobożność, modlitwa, adoracja, kierownictwo duchowe. Tylko ja i Bóg, który jest gdzieś poza moją zwykłą codziennością. Od latynoskich wspólnot podstawowych moglibyśmy nauczyć się dostrzegania wymiaru horyzontalnego, czyli relacji międzyludzkich. Chodzi o to, żeby z uważnością słuchać zarówno słowa Bożego, jak i słów drugiego człowieka, bo w nim jest obecny Chrystus.

Zgadza się z nią werbista Wojciech Mittelstaedt, duszpasterz, psycholog i terapeuta, od ponad ćwierć wieku pracujący w Brazylii z ludźmi uzależnionymi. – Jak reagujemy w Polsce, gdy ktoś zagaduje nas lub rozmawia w kościele? Prawdopodobnie zwracamy mu uwagę lub oburzamy się, że przeszkadza nam w modlitwie i skupieniu. W Ameryce Łacińskiej ten człowiek będzie postrzegany jako ktoś, kto prowadzi mnie do Boga. To dzięki rozmowie z nim spotykam Boga, bo Bóg objawia się w drugim człowieku.

– W Polsce powinniśmy mocniej podkreślać kwestie związane z miłością i relacjami z innymi – uważa ks. Mittelstaedt. – Nie możemy się zbawić bez drugiego człowieka. Jeżeli nie spotykamy drugiego, to nie spotykamy Boga. W Ameryce Łacińskiej mówi się, że poza wspólnotą nie ma zbawienia. Czasami krytykuje się takie podejście za antropocentryzm, ale miłość do drugiego to przecież najważniejszy element Ewangelii.

Zdaniem polskiego werbisty pracującego w Brazylii w takim ujęciu nikt nie traktuje Kościoła jako punktu usługowego, z którego się tylko korzysta i bierze to, co potrzebne. – Duchowni nie są w tym doświadczeniu personelem, który coś robi, a reszta tylko biernie czeka. Wiara to nie tylko teoria, ale przede wszystkim życie. To wspólne przeżywanie jej z drugim i wcielanie słowa w naszą codzienność.

Relacje to przyszłość Kościoła

Latynoska uważność na drugiego człowieka inspirowana jest słowami Biblii o krzyku ludu i posłaniu Mojżesza, o Samarytaninie, o sądzie ostatecznym – podkreśla s. Radzimińska. – Jeśli w drugim człowieku jest Chrystus, to uświadamiam sobie w następnym kroku, że Chrystus jest dziś krzyżowany: w tym biednym ludzie, w człowieku zranionym, opuszczonym, samotnym, niezrozumianym. Otwarcie na wymiar horyzontalny sprawia, że wiara staje się o wiele bardziej doświadczalna i konkretna. Bóg staje się bliższy i namacalny. Nie jest tylko odległą transcendencją, jest obecny tuż obok, w drugim człowieku.

Według s. Radzimińskiej wymiar horyzontalny i mocne nastawienie na relacje to przyszłość całego Kościoła. – Takie podejście powinniśmy wziąć szczególnie pod uwagę w Europie. Już teraz widzimy, że w ewange­lizacji przestają działać plakaty czy ogłoszenia. Coraz częściej ewangelizacja oznacza osobiste spotkanie. Wydaje mi się, że aby Kościół mógł nie tylko trwać, ale i rozwijać się w zlaicyzowanym społeczeństwie, musi być Kościołem opartym na relacjach. Przecież nasz Bóg jest Trójcą, istnieje w relacji, jest Bogiem między nami.

Kolejnym aspektem działalności wspólnot podstawowych wartym przeszczepienia do Polski jest według s. Radzimińskiej ich akceptacja rzeczywistości takiej, jaką jest. – W Argentynie bardzo często w pracy duszpasterskiej słyszałam: „Przyjmij życie takie, jakie przychodzi”. Nie chodzi w tym haśle o rezygnację czy o przekonanie, że nic nie mogę zmienić. Chodzi o to, by nie negować tego, co jest, lecz zacząć z tym pracować.

– Wydaje mi się, że w Polsce wiara kojarzy się z czymś, co jest wymagające i uprzednio stawia warunki – mówi mi polska misjonarka. – To tak jakby Zacheusz musiał najpierw rozdać swoje bogactwo, żeby móc spotkać Jezusa. Czasami w Polsce widać model Kościoła, w którym jeśli chcesz spotkać Jezusa, musisz najpierw się nawrócić, przestać być taki albo inny, musisz zacząć żyć w narzucony przez nas sposób, musisz zmienić swoje życie moralne, np. przestać być LGBT. W Nowym Testamencie było inaczej. Tego też doświadczałam w latynoskich wspólnotach.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.

Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Wspólnoty podstawowe pokazują również znaczenie zaangażowania społecznego dla życia wiarą. – Prawdą jest, że nawrócenie należy zacząć od samego siebie. Ale hasło to może być źle interpretowane – przestrzega s. Radzimińska. – Bardzo często ucieczka w siebie, w osobistą doskonałość jest wymówką, żeby nie angażować się w świat dokoła. Niektórzy błędnie mówią: Ja muszę się nawrócić, nie interesuje mnie, co robią inni. Dlatego reagują obojętnością, gdy trzeba protestować przeciwko złu, które zdarza się wokół nas.

Według mojej rozmówczyni od latynoskich wspólnot podstawowych moglibyśmy się nauczyć, że wiara automatycznie angażuje w rzeczywistość, a zaangażowanie zaczyna przemieniać nasze życie. – Służba innym pomaga w pracy nad sobą, oczyszcza, nawraca, daje świadomość własnych słabości i niedoskonałości. To dzięki zaangażowaniu społecznemu możemy się rozwijać i stawać się lepszymi ludźmi oraz uczniami Chrystusa.


Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” jesień 2024 jako część bloku tematycznego „Kościelna praca u podstaw”.
Pozostałe teksty bloku:
Marek Kita, Sąsiedzki Kościół powszechny”
Magdalena Kudełka-Lwowska, Europejskie sposoby (re)animacji parafii”
Ks. Jacek Kempa, Parafia bez księdza? Okiem teologa”

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.