Potrzeba mitu jest czymś na wskroś uniwersalnym. Sierpień to miesiąc, w którym tę potrzebę łatwo dostrzec.
„Eroiki” Andrzeja Munka możecie nie znać lub nie pamiętać. To osobliwy przykład polskiej szkoły filmowej, który przewrotnie i z lekkim przymrużeniem oka próbował spojrzeć na wojenne losy naszego kraju. Chciałbym wrócić do tego – nieco już może przykurzonego – filmu właśnie teraz, gdy świętujemy rocznice polskich sierpniów. Druga z nowel „Eroiki” unaocznia bowiem potrzebę, którą zagospodarowujemy w momentach celebracji szczególnych wspomnień i rocznic – potrzebę mitu.
Porucznik z poddasza
Film uznawany bywa za odpowiedź na „Kanał”, którego – co ciekawe – scenariusz jako pierwszy do realizacji otrzymał właśnie Munk, a nie Wajda. Być może forma wydała mu się nazbyt poważna, a może zbyt dosłowna, gdyż ostatecznie odmówił. Zamiast tego zrealizował inną opowieść, która także miała opowiadać o Powstaniu Warszawskim (Munk brał w nim udział) – ale opowiadać w sposób otwarty jedynie w pierwszej noweli filmu.
„Eroica” składa się trzech oddzielnych nowel o włosko brzmiących tytułach. Całość otwiera „Scherzo alla Polacca”. Opowiada historię warszawskiego cwaniaka Dzidziusia Górkiewicza, który wbrew sobie i swojemu lekkiemu podejściu do życia urastać zaczyna w oczach innych do roli herosa. Akcja dzieje się w trakcie Powstania. Brawurowo zagrana postać Górkiewicza, w którą wcielił się Edward Dziewoński, głęboko zapada w pamięć. Na tyle skutecznie, że rzadko kiedy „Eroicę” kojarzymy z drugą z nowel.
„Ostinato – lugubre” przenosi nas natomiast do niemieckiego oflagu z okresu II wojny światowej. Przetrzymywani są w nim polscy oficerowie, zarówno ci zatrzymani po kampanii wrześniowej, jak i ci, którzy trafili tu później. Razem tworzą mieszankę wybuchową. Różnią się prawie wszystkim – od zainteresowań po podejście do świata. Świat pozorów obnaża płynąca z ekranu niechęć i wzajemne obrzydzenie, które zdaje się jedynie narastać.
Jest jedna rzecz, która powstrzymuje bohaterów przed eksplozją – mit porucznika Zawistowskiego, jedynego człowieka, któremu miała się udać ucieczka z obozu. Legenda okazuje się zaskakującym spoiwem i dawczynią nadziei, pocieszeniem i kreatorem wyobraźni. Jak łatwo się domyślić, nie używam pojęcia „mit” przez przypadek. Zawistowski nigdzie nie uciekł. Siedzi na poddaszu jednego z budynków oflagu, zaopiekowany przez dwójkę więźniów, którzy dbają jednocześnie, aby nikt nie zdemaskował tego faktu.
Powstanie przegrane, ale potrzebne
Ilekroć wracam do „Eroiki”, właśnie druga nowela zdaje mi się najciekawsza, najgłębiej dotykająca nie tylko polskiej duszy, choć pewnie właśnie wiwisekcja polskiej duszy była celem Munka. Potrzeba mitu jest przecież czymś na wskroś uniwersalnym, dotyczącym różnych narodów i wspólnot. Sierpień to miesiąc, w którym taką potrzebę legendy łatwo dostrzec.
Trzy wielkie wydarzenia historyczne regulują tempo naszych rozważań o miejscu w świecie, wyznaczając rytm ostatniego miesiąca wakacji. Rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego, wspomnienie bitwy warszawskiej i rocznica porozumień sierpniowych są corocznymi stymulatorami naszej zbiorowej wyobraźni. Każde z tych wydarzeń nasączone zostało mitem, spełniającym swoją odwieczną rolę, rolę podtrzymywania wspólnoty na duchu.
Społeczną potrzebą jest istnienie mitu i żadne, nawet najbardziej skrupulatne prace dziejopisów, tego nie zmienią
Nastrój każdej z tych rocznic jest inny. Tragizm Powstania, triumf bitewny, radość z bezkrwawej rewolucji – pozornie nie łączy ich wiele, w praktyce spaja je duma. Oczywiście najbardziej absurdalnie brzmi to w kontekście Powstania Warszawskiego. Tragiczne 63 dni walk, okupionych krwią walczących i cywilów, tonami polskich książek i dóbr kultury, które spłonęły bezpowrotnie, celebrowane są jak najwspanialsze z wydarzeń, czasem wręcz na pograniczu festynu.
Według ostatnich badań CBOS coraz więcej Polaków uważa, że Powstanie było potrzebne. W tym wydarzeniu chyba najsilniej odbija się mit i wola jego istnienia. Badacze coraz częściej są zgodni, że z punktu widzenia racjonalnego Powstanie nie mogło się udać, a jego inicjatorzy powinni dość łatwo przewidzieć konsekwencje. Historycy są – w tym przypadku – jak ci, którzy znają prawdę o Zawistowskim.
Mit, czyli akcelerator nadziei
Społeczną potrzebą jest jednak istnienie mitu i żadne, nawet najbardziej skrupulatne prace dziejopisów, tego nie zmienią. Moglibyśmy wysnuć pytanie: dlaczego ktoś, kto zajmuje się badaniem przeszłości, chce pozwolić na taką irracjonalność? Odpowiedź wydaje się prosta – bo jest ona ważnym składnikiem legendy.
Mniej istotne okazuje się to, co się wydarzyło, bardziej to, co nam owo wydarzenie daje, jakie abstrakcyjne uczucie tworzy. Tak jak ucieczka Zawistowskiego była akceleratorem nadziei, marzeń, spajała w podziwie, była aksjomatem postaw, wzorcem zachowań, porządkowała etycznie i moralnie różnorodne środowisko, tak mity dziejowe pozwalają na stawianie punktów odniesienia i tworzenie poczucia wspólnoty.
Historycy mogą wyjaśniać, że cud nad Wisłą nie był cudem, a całkiem racjonalną konsekwencją posiadanych sił i środków – w tym doskonałego wywiadu, który znał sowiecki szyfr. Mogą także spuszczać z balonika powietrze nasączone przekonaniem, że strajk 1980 roku miał charakter narodowowyzwoleńczy i przekonywać, że raczej był to zryw społeczno-socjalny, którego postulaty nijak mają się do modelu państwa reprezentowanego przez III RP, która do wagi tego strajku chętnie się odwołuje.
Badacze mogą po kolei dekonstruować mity, ale na niewiele się to zda. Potrzeba legendy jest silniejsza, a jej podstawą okazuje się duma z odwagi, niezłomności, heroizmu, postawienia się całemu światu. Pod każde z tych wydarzeń podłożyć można uniwersalne wartości, do których podskórnie dążymy, a ich głównym wymiarem jest bunt przeciwko złu. Czy to Powstanie Warszawskie, czy batalia z 1920 r., czy wreszcie sierpniowe strajki, są ciągiem opowieści o polskim buncie. Nie ma w tym przypadku znaczenia realny efekt tego buntu, a samo doświadczenie rewolty przeciwko złemu, jakkolwiek byśmy go nie opisali i nie nazwali.
Część wspólna
Oczywiście dekonstruowanie mitów jest rzeczą pożyteczną. Pozwala spojrzeć głębiej, odkryć nowe wymiary legendy, zastanowić się nad źródłem baśniowości narracji o tym czy innym wydarzeniu. W wymiarze społecznym niewiele jednakże zmienia, przynajmniej do czasu, gdy mit przestaje pełnić swoje funkcje, a przesłanie z niego wypływające traci swój urok.
Tak jest na przykład z Powstaniem Styczniowym, które choć militarnie przegrało, to przecież pobudzało wyobraźnię pokoleń urodzonych tuż po jego zakończeniu, a potem także tych urodzonych już w wolnej Polsce. Dziś pozostaje jednak ledwie rozpoznawalnym epizodem. Silne było przede wszystkim siłą świadków, z których część dożywało na tyle sędziwego wieku, że w dwudziestoleciu międzywojennym mogli cieszyć się licznymi przywilejami i powszechnym szacunkiem. Nie powstrzymywało to historyków od debaty nad sensownością zrywu z 1863 roku. Mit żył jednak swoim życiem, dopóki sił witalnych mu wystarczyło.
Może więc nie ma sensu złorzeczyć na żywotności mitów. Może to właśnie one spajają jeszcze jakkolwiek nasze podzielone społeczeństwo, podobnie jak Zawistowski łączył krewkie charaktery oficerów. Może to mity są tą częścią wspólną, której – jak się wydaje – jest w naszym kraju coraz mniej.
Nie oznacza to, że nie można ich nazywać mitami, przypominając niekiedy, że pod pokrywą baśni znajduje się bezwzględność prawdy. Im po prostu należy pozwalać być, co jakiś czas przywracać właściwą miarę rzeczy. Wszak u zarania nowoczesnych narodów zawsze był jakiś oficer Zawistowski, który podobno uciekł, a myśl o tym, że jemu się udało, pozwalała innym przetrwać i marzyć. A to, czy faktycznie zbiegł, czy może siedzi na poddaszu, miała naprawdę drugorzędne znaczenie.
Przeczytaj też: Powstanie Warszawskie: tyle złe decyzje i wielki wkład w narodową tożsamość