Jesień 2024, nr 3

Zamów

Jan Strzelecki. Człowiek spotkania

Jan Strzelecki. Fot. Archiwum rodzinne / Filmoteka Narodowa - Instytut Audiowizualny

Jego teksty stanowiły najoryginalniejszą postać sprzeciwu wobec państwowego marksizmu-leninizmu we wnętrzu obozu socjalistycznego. 105 lat temu urodził się Jan Strzelecki.

W całej najnowszej historii Polski trudno o podobny przykład myśliciela, którego dzieło odcisnęło tak głębokie piętno na kolejnych pokoleniach inteligencji różnego autoramentu, czy wręcz całego ustroju politycznego – w roli arcywroga marksizmu naukowego – a przy tym zostało całkowicie zapomniane. Jan Strzelecki, autor „Prób świadectwa”, urodził się 105 lat temu.

Z pewną dozą goryczy mówił o losach dorobku Jana Strzeleckiego Andrzej Mencwel w 1989 roku: „«Płomienie zostały zapomniane», jak zapomniane zostały idee humanizmu socjalistycznego, jak zapomniany został sam Jan Strzelecki”[1]. O ile w potocznej świadomości zapisała się dość trwale frazeologia oficjalnych reprezentantów państwowego marksizmu – kto nie pamięta dziś o „zaplutych karłach reakcji”, „odchyleniu prawicowo-nacjonalistycznym” czy „współzawodnictwie pracy”? – o tyle jeden z najzgrabniejszych szermierzy, podejmujących rękawicę obrońców powojennego ładu Polski, przepadł w mroku historii.

Głęboko w „my”

Kim był Jan Strzelecki? Urodził się 1919 roku, w pierwszym pokoleniu polskiej inteligencji, której dane było zasmakować niepodległości. Wychowywał się w atmosferze Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej – jednego z najodważniejszych eksperymentów przedwojennej spółdzielczości – w rodzinie ekonomistów związanych z lewicą socjalistyczną.

Od wczesnej młodości wiązał się z kolejnymi organizacjami, które kontynuowały tradycje polskiej lewicy niepodległościowej: Polską Ludową Akcją Niepodległościową, Związkiem Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej, legendarną grupą i redakcją „Płomieni” – która swoją nazwą wprost odwoływała się do dzieła Stanisława Brzozowskiego – i związanym z PPS-WRN magazynem „Młodzież Socjalistyczna”. W każdej z tych organizacji, dzięki swej charyzmie i intelektualnej głębi, wyrastał spontanicznie na lidera.

Studiował prawo na Uniwersytecie Warszawskim, brał udział w powstaniu warszawskim z ramienia IV Batalionu OW PPS im. Jarosława Dąbrowskiego, był dwukrotnie ranny. Jako lider „Płomieni” czytał ze swoim zespołem Emmanuela Mouniera, Josepha Conrada, André Malraux, Georges’a Bernanosa i Stefana Żeromskiego. Na prelekcjach organizowanych podczas wojny przez grupę „Płomienie” – która pozostawała w żywych relacjach z Szarymi Szeregami i innymi grupami konspiracyjnymi – gośćmi byli Czesław Miłosz, Jarosław Iwaszkiewicz czy Krzysztof Kamil Baczyński.

Religia była dla Strzeleckiego siłą wzmacniającą i pogłębiającą europejskie dziedzictwo humanizmu, a nie stającą mu w kontrze

Karol Grabias

Udostępnij tekst

Już wtedy poszukiwania Strzeleckiego wykraczały poza wąsko rozumianą tematykę marksistowską –pytania o osobistą odpowiedzialność jednostki w warunkach zagrożenia życia naturalnie kierowały go w stronę nowych prądów filozoficznych: personalizmu i egzystencjalizmu. Pierwszy z nich, podkreślający ścisły związek rozwoju osobowego z zaangażowaniem we wspólnotę autentycznych ludzkich więzi, odcisnął głębokie piętno na myśli Strzeleckiego.

„Myśmy wiedzieli, czym jest braterstwo […] Tkwiliśmy głęboko wewnątrz słowa «my»”[2] – pisał w „Próbach świadectwa”, nigdy nie definiując tej społecznej kategorii. Pisał „my” lub „zespół”, mając na myśli swoich wojennych towarzyszy z „Płomieni” i socjalistyczną młodzież Żoliborza, której wiara w ogólnoludzkie braterstwo była wystawiana na najcięższą próbę.

Poza marksizmem, na „dnie historii”

„Staliśmy w tym czasie wśród przejawów ludzkiego postępowania, wobec których bezradne są marksowskie kategorie i marksowska teoria człowieka. Dlaczego Wachowiak woli zginąć, niż ulec rozkazowi Kreutzmanna? Dlaczego Czarny nie wybawi się z męki rzuceniem choć jednego nazwiska?”[3] – pytał Strzelecki w eseju „Mała i wielka historia” z 1946 roku, nawiązując do wojennych opowiadań-relacji Jerzego Andrzejewskiego („Noc”) i Aleksandra Kamińskiego („Kamienie na szaniec”).

Doświadczenie konspiracji i nieustannego zagrożenia życia, poczucie ciężaru postaw ideowych, wspólnego dawania odporu aparatowi totalitarnej zagłady i dehumanizacji – to wszystko doprowadziło do radykalnego przewartościowania „przedwojennych” idei socjalistycznych, jakie Strzelecki wyniósł ze swojego środowiska. Były nimi m.in. wiara w podyktowany prawami dziejowymi historyczny postęp, zaufanie wobec dobrodziejstw technologii czy lekceważenie indywidualnych, etycznych postaw na korzyść analizy stosunków produkcji.

Stare kategorie lewicy nie były w stanie uchwycić nic z realiów „egzystencji zagrożonej” – osobistego zaangażowania w działalność niewielkiego zespołu, który w większym stopniu opierał się na indywidualnym, często heroicznym przywiązaniu do wartości humanistycznych niż kolektywnej reprezentacji klasowych interesów.

Pojmowanie życia społecznego w kluczu walki klas w warunkach nieustającego zagrożenia śmiercią rodziło kulawą etykę – Strzelecki już wtedy dostrzegł, że myśl socjalistyczna pozbawiona warstwy uniwersalizmu, „nieba wartości”, w której polityczny przeciwnik nie jest w swojej wrogości absolutyzowany, może prowadzić do takiej samej dehumanizacji, jaką dostrzegł w niemieckim nazizmie.

„Wartości w świecie – a więc miłość, jasność, ład, uznanie praw drugiego człowieka, pojmowanie jego istnienia nie jako łupu lub siły roboczej, lecz jako pola życia, któremu przyświadczamy i mamy ochotę pomóc – leżą za tamą, wzniesioną przeciwko nieustannie grożącemu morzu”[4] – pisał w „Próbach świadectwa”. Żadna z obietnic XVIII-wiecznych teodycei – sprawiedliwość społeczna, prawa człowieka, humanitaryzm – nie dały się uzyskać mechanicznie, w wyniku społeczno-politycznej inżynierii. Były nieustannie zagrożone przez siły odśrodkowe, których istotą zawsze było uprzedmiotowienie człowieka w imię partykularnych interesów zmilitaryzowanych kolektywów.

W „epoce Pieców” – dla oddania mrocznego majestatu Zagłady zapisywał je zawsze wielką literą – dawne mitologie lewicy musiały ustąpić zakotwiczeniu w porządku konkretnego absolutu – świętości ludzkiego życia, która jest wartością nienegocjowalną, ponadhistoryczną, apolityczną. Ta personalistyczna afirmacja zdefiniuje jego myślenie na resztę życia.

Zbliżenie do personalizmu

Silna więź, jaka istniała w filozofii Strzeleckiego między rozwojem potencjału konkretnej osoby a uczestnictwem w oddolnej wspólnocie – którą już w 1946 r. nazywał „społeczeństwem otwartym” – dość prędko zbliżyła go do panującego we Francji i w Polsce ożywienia personalistycznego (czego nie omieszkali mu wytknąć jego adwersarze w czasach stalinowskich, jak choćby Adam Schaff zarzucający mu „pokraczne wydanie neotomizmu”).

Na łamach „Więzi” w 1958 roku Strzelecki tak opisywał swoje spotkanie z myślą Emmanuela Mouniera w pierwszych latach okupacji: „Ta myśl, tak daleka od umywającego ręce spirytualizmu, głęboko zanurzona w analizie historycznej chwili, niestroniąca od uznania siły ciążenia świata rzeczy na obliczu człowieka i kultury i przepojona piękną pasją w walce o godność i rozwój ludzkiej osobowości – budziła szacunek i poczucie bliskości”[5].

Zbliżenie autora „Prób świadectwa” do myślicieli chrześcijańskich stanowiło przełamanie swoistego tabu, jakie istniało od zawsze w środowisku lewicującej inteligencji. Strzelecki był stałym bywalcem założonego przez ks. Władysława Korniłowicza ośrodka w Laskach, w kołach konspiracyjnych spotykał się z formującą się wówczas inteligencją katolicką, to on w 1941 roku podarował egzemplarz „Manifestu personalistycznego” Mouniera Anieli Urbanowiczowej, która tekst w całości przetłumaczyła i w liczbie 200 egzemplarzy spopularyzowała pośród członków Szarych Szeregów – trwająca w konspiracji „moda na Mouniera” miała swoje źródło właśnie w działalności Strzeleckiego.

O swoim poczuciu bliskości z myślą personalistyczną i chrześcijańską pisał również na łamach „Więzi” w roku 1982. W tekście „U źródeł spotkania” czytamy: „Przykazanie mi­łości bliźniego i nieporównany walor, przypisywany przez chrześcijań­stwo osobie i sumieniu człowieka, jawiły się jako siły motywujące działania nie przeciwstawne, lecz najgłębiej wspierające ruch czasów no­wożytnych, prowadzący ku horyzontowi, na którym wypisano później hasła o prawach człowieka, jako o właściwej podstawie zgodnego z ro­zumem społecznego ładu”[6].

Strzelecki uważał, że w „epoce Pieców” dawne mitologie lewicy musiały ustąpić zakotwiczeniu w porządku konkretnego absolutu – świętości ludzkiego życia, która jest wartością nienegocjowalną

Karol Grabias

Udostępnij tekst

Strzelecki punktował mielizny tradycyjnych krytyk religii – choć otwarcie dystansował się wobec konkretnych historycznych przypadków, w których wyznania funkcjonowały jako „ideologie klasy rządzącej” – i wskazywał, że motywacje konfesyjne w czasach okupacji stanowiły jeden z najsilniejszych impulsów do stanięcia po stronie krzywdzonych, pozbawianych godności i eksterminowanych. Religia w sensie Bonhoefferowskim – gotowa wyjść poza sztywne ramy instytucjonalnej pobożności w stronę zaangażowania na rzecz bliźniego – była dla Strzeleckiego siłą wzmacniającą i pogłębiającą europejskie dziedzictwo humanizmu, a nie stającą mu w kontrze.

Dziś, po latach, jego wypowiedzi z obszaru filozofii religii, jakie formułował w czasach powojennych, zdają się ciekawą i nieoczywistą antycypacją tego, co w myśli europejskiej dokona się wiele dekad później. Osławiony dziś już zwrot postsekularny, osiągnięty siłami takich myślicieli jak Jürgen Habermas czy Alain Badiou – który to zwrot zerwał z XIX-wieczną tradycją krytyki religii na rzecz dostrzeżenia w tradycjach konfesyjnych podstaw zachodniego uniwersalizmu i racjonalności – ma nieświadomy dług u socjologa i filozofa z Żoliborza.

Socjalizm, personalizm, humanizm

Jednak najważniejszy wkład Strzeleckiego w polską myśl filozoficzną stanowi jego idea socjalistycznego humanizmu. Teksty, jakie publikował w ostatnim prześwicie wolności przed stalinowską nocą – w latach 1946-1948 – stanowiły najoryginalniejszą postać sprzeciwu wobec państwowego marksizmu-leninizmu we wnętrzu polskiego obozu socjalistycznego.

Opublikowany u schyłku lata 1946 roku tekst „O socjalistycznym humanizmie” był deklaracją intelektualnej i moralnej niepodległości przedwojennego obozu socjalistycznego wobec komunizmu instalującego się nad Wisłą od 1942 roku, kiedy powstała Polska Partia Robotnicza. Wydaje się, że w historii PRL nie ukazał się ważniejszy tekst lewicy „niepokornej” aż do czasu „Listu otwartego do partii” Kuronia i Modzelewskiego z 1965 roku.

W swojej programowej publikacji Strzelecki uderza we wszystkie dogmaty państwowego komunizmu: może i byt określa świadomość, lecz tylko do pewnego stopnia – społeczeństwa autentycznie humanistycznego nie da się stworzyć bez uczłowieczenia warunków pracy i budowy poczucia celu w indywidualnych załogach zakładów. W przeciwnym wypadku zmiana organizacji pracy z kapitalistycznej na socjalistyczną jest tylko „wymianą urzędników”.

Do tego alienacja jednostki okazuje się możliwa również w społeczeństwie socjalistycznym (co papież marksizmu, Adam Schaff, przyzna dopiero 20 lat później) – uspołecznienie produkcji i zniesienie prywatnej własności nie prowadzi mechanicznie do powszechnej szczęśliwości. Nowa warstwa „klasy polityków” jest narażona na te same formy przemocy i instrumentalizacji, co w zdehumanizowanych ustrojach totalitarnych, a członkowie społeczeństw socjalistycznych mogą – podobnie jak w warunkach kapitalizmu – zamienić się w odrętwiałe moralnie drobnomieszczaństwo.

Etyka socjalistyczna, kontynuował Strzelecki, nie impregnuje również nikogo na nadużycia – ortodoksyjnie rozumiana walka klas niczym nie różni się od Schmittiańskiego podziału na „wrogów” i „naszych”, podziału, który polityczny antagonizm absolutyzuje i doprowadza do zbrodniczych efektów. A przecież „w osobowym, nie w społeczno-historycznym przekroju, ostateczne słowo może należeć do sił – powiedzmy za Bergsonem – otwartej moralności, sił twórczego rozwoju ludzkiej osobowości”[7].

Relatywizowanie materializmu historycznego, postulowanie etycznego uniwersalizmu, postawienie akcentu na indywidualnym sumieniu i przestrzeganie przed klasową przemocą było herezją absolutną w przededniu triumfu stalinizmu. Krytyka idei Jana Strzeleckiego wyznaczyła główną oś wykładni powojennego komunizmu, w którą zaangażował się Adam Schaff (by wymienić tylko kilka tekstów z 1947 roku: „Humanizm socjalistyczny”, „Bezdroża pseudohumanizmu”, „Sens dyskusji o humanizmie socjalistycznym”). W głośnej sprawie „humanizmu socjalistycznego” interweniował również premier Józef Cyrankiewicz (wystąpienie podczas Rady Naczelnej PPS we wrześniu 1948 roku), który zarzucił Strzeleckiemu „pseudohumanizm” i przestrzegał przed „fatalnym posiewem nacjonalizmu”.

Oczywiście droga do „prawdziwego humanizmu” wiodła według myślicieli stalinowskich, takich jak Roman Werfel czy wspomniany Schaff, do surowych represji, rewolucyjnej przemocy i podsycania klasowej nienawiści – bo tylko one zabezpieczały triumf „jednolitofrontowego” komunizmu. Niestety, jak zauważa Andrzej Mencwel w przywołanym już odczycie „Koniec marzeń”, krytyczne przejęcie części pojęć Jana Strzeleckiego przez niektórych partyjnych marksistów-leninistów, z Schaffem na czele, doprowadziło do stopniowego wyparcia i zapomnienia autora „Prób świadectwa”.

Zapomniany, niezapomniany

Późniejsze drogi Strzeleckiego krzyżowały się ze ścieżkami innych lewicowych (i nie tylko) „niepokornych”: po śmierci Stalina dołącza do Klubu Krzywego Koła, w latach 70. współtworzy Komitet Obrony Robotników, włącza się w działalność Uniwersytetu Latającego, dołącza do „Solidarności”, 13 grudnia 1981 roku zostaje internowany z innymi wykładowcami nielegalnych kompletów. W międzyczasie pracuje naukowo, publikuje głośno komentowane książki: „Próby świadectwa”, „Niepokoje amerykańskie”, „Kontynuacje”.

W nocy z 29 na 30 czerwca 1988 r. pada ofiarą brutalnego pobicia na ulicy. Zostaje znaleziony nad ranem z obrażeniami głowy przy brzegu Wisły. Nie odzyskuje przytomności i umiera 11 lipca w wyniku obrażeń. W środowisku przyjaciół i współpracowników krążą podejrzenia, że to akt „sprawiedliwości”, wymierzony za działalność opozycyjną – od 1948 roku do wykluczenia w 1979 był członkiem PZPR. Do końca życia otacza go aura „socjalistycznego świętego”.

Tak Jana Strzeleckiego wspomina Cezary Gawryś, były redaktor naczelny „Więzi”:

– W moim egzemplarzu książki „Kontynuacje (2)”, zawierającej także słynny zbiór esejów „Próby świadectwa” (opublikowany pierwotnie przez „Czytelnika” w roku 1971), widnieje wpis: „Czarkowi, tytułem skromnego wkładu w rozpoczętą przyjaźń, Janek. Listopad 1974”.  

Strzelecki miał świadomość grozy Historii, ale wierzył w ideał braterstwa i społeczeństwa otwartego, odnosił się do innych przyjaźnie. Jednocześnie wyczuwałem w nim jakiś smutek i jakby osamotnienie

Cezary Gawryś

Udostępnij tekst

Tamto delikatne zaproszenie do nawiązania głębszej relacji ze strony autora, starszego ode mnie o całe pokolenie uczestnika antyhitlerowskiej konspiracji, potem działacza demokratycznej opozycji i ruchu Solidarność, który w roku 1988 zginie w tragiczny sposób, brutalnie pobity przez „nieznanych sprawców”, do dzisiaj porusza mnie i jednocześnie budzi głęboki żal. Bo okoliczności życia sprawiły, że naszej przyjaźni niestety nie było dane się rozwinąć. Byłem wtedy zbyt pochłonięty wykonywaną pracą i rozpoczętym życiem rodzinnym. 

Zaczynając pracę w „Literaturze”, nie znałem jeszcze „Prób świadectwa”, ale szybko poznałem bywającego w redakcji autora. Wiedziałem, że jest z przekonań socjalistą, wprawdzie członkiem PZPR (zostanie usunięty z partii w roku 1979), ale żarliwym humanistą, samodzielnie i krytycznie myślącym. W recenzji z „Prób świadectwa”, opublikowanej w „Literaturze” z 16 marca 1972, znalazły się znamienne słowa: «lektura zdumiewająca z uwagi na prostotę, jasność sformułowań, ich odkrywczość, a jednocześnie najgłębiej wstrząsająca. Wyznam, że dawno już nie czytałem książki tak strasznej i tak pokrzepiającej zarazem»”. 

Zdaniem Gawrysia „Strzelecki miał świadomość grozy Historii, ale wierzył w ideał braterstwa i społeczeństwa otwartego, odnosił się do innych przyjaźnie, był ujmujący w bezpośrednim kontakcie. Budził zaufanie i sympatię. Jednocześnie wyczuwałem w nim jakąś miękkość, smutek i jakby osamotnienie”.

Wesprzyj Więź

Były naczelny „Więzi” opowiada: – Utkwił mi w pamięci jeden epizod. Było to bodajże latem 1973 r. Jakieś ważne dla siebie wydarzenie Janek postanowił uczcić w gronie redakcji i przyniósł wódkę. Zebraliśmy się w największej sali, pod koniec dnia pracy. Koledzy dołączyli do tego jeszcze drugą okazję: powołanie mnie na sekretarza redakcji. Byłem zmęczony i głodny, więc toasty od razu mnie oszołomiły. Usiadłem sobie z boku. Zdziwiłem się, kiedy po chwili dosiadł się do mnie Janek. Miałem wrażenie, że chce się ze mną czymś ważnym podzielić, a może o coś zapytać, ale tylko siedzieliśmy obok siebie w milczeniu. Jego osoba, piękne życie i tragiczny koniec, pozostaną dla mnie już na zawsze tajemnicą.

Przeczytaj też: Jan Strzelecki, U źródeł spotkania

[1] Andrzej Mencwel, „Koniec marzeń”, w: „Etos lewicy”, Warszawa 2009, s. 263.
[2] Jan Strzelecki, „Próby świadectwa”, Warszawa 1971, s. 11.
[3] Tenże, „Mała i wielka historia”, w: „Kontynuacje (2)”, Warszawa 1974, s. 26.
[4] Tenże, „Próby świadectwa”, Warszawa 1971, s. 21
[5] „Rozmowa z Janem Strzeleckim”, w: „Więź” nr 2, 1958, s. 47.
[6] Jan Strzelecki, „U źródeł spotkania”, w: „Więź” nr 6, 1982, s. 66
[7] Tenże, „O socjalistycznym humanizmie”, w: „Kontynuacje (2)”, Warszawa 1974, s. 9

Podziel się

2
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.