Jesień 2024, nr 3

Zamów

Śmierci i żałoby nie można przemilczeć. Po morderstwie Lizy

Grób Lizaviety. Fot. Wojciech Bonk

By przeżyć ból związany ze śmiercią, trzeba pozwolić mu zaistnieć, dać mu przestrzeń i głos. Brakuje nam dziś kultury otwartej rozmowy o śmierci – w środku życia i bez tabu.

14 marca odbył się pogrzeb Lizavety – napadniętej i zgwałconej 25-letniej Białorusinki, która zmarła po pięciu dniach walki o życie w jednym z warszawskich szpitali. Jej historia poruszyła wiele serc, a cała sprawa niemal natychmiast zyskała medialny rozgłos. Myśl, że „to mogła/mógł być każda/każdy z nas”, popchnęła do działania wiele osób – organizowano marsze i wyrażano inne gesty solidarności, a do Sejmu trafił poselski projekt nowelizacji kodeksu karnego, który zakładał m.in. zmianę definicji oraz kategorii prawnej gwałtu.

Jednak równocześnie z gniewem wobec sprawcy i współczuciem dla Lizy w przestrzeni medialnej pojawiły się oskarżające ofiarę komentarze: „mogła nie wychodzić z domu tego wieczoru”, „mogła nie wracać sama”, „dlaczego nie krzyczała”, „powinna zrobić to” lub „nie powinna robić tamtego”. Dlaczego w obliczu tragicznej śmierci reagujemy w tak niedorzeczny sposób?

Kultura winy

Współczesna kultura wmawia nam, że jeśli będziemy o siebie dbali, dobrze się odżywiali, uprawiali sport i zachowywali zdrowy rozsądek, nic złego nie powinno nam się przytrafić. Jeśli komuś przydarza się coś złego, to znaczy, że „gdzieś popełnił błąd”. Myśl o tym, że ktoś w swoim życiu robił wszystko jak należy, a jednak zmarł nagle, jest dla wielu ludzi przerażająca: osoba, która została potrącona na przejściu dla pieszych, choć była ubrana w odblaskową kurtkę; okaz zdrowia, który zachorował na nowotwór; dziecko, które zmarło w czasie snu. W każdym z tych przypadków będziemy doszukiwać się przyczyny, ponieważ nie jesteśmy w stanie skonfrontować się z brutalną prawdą, że ktoś mógł wczoraj żyć pełnią życia, a dziś – nagle umrzeć.

Im bardziej śmierć jest nagła lub tragiczna – tym więcej wokół niej pojawia się krytycznych osądów. Jeśli komuś przydarza się coś strasznego, to znaczy, że sam do tego dopuścił. Podświadomie rozumiemy, że wszyscy dzielimy wspólny los, a co zdarzyło się jednej osobie, może zdarzyć się każdemu, również nam. To bardzo niepokojąca myśl, wytrącająca z błogiego poczucia bezpieczeństwa.

Brak komfortu i bezradność popychają nas do działania. Potrzebujemy więc znaleźć „winowajcę”. Gdy uznamy, że ktoś zrobił coś, czego my nigdy nie zrobilibyśmy, uspokajamy się, że dzięki naszej zapobiegliwości i zdrowemu rozsądkowi zarówno my, jak i nasi bliscy, jesteśmy bezpieczni. W ten sposób kultura obwiniania przywraca nam złudne poczucie bezpieczeństwa.

„Bóg tak chciał”

Gdy tracimy poczucie pewności, często szukamy bezpieczeństwa w systemie dzielącym rzeczy na dobre i złe, słuszne i niesłuszne. Taka dychotomia przynosi nam ukojenie i poczucie kontroli. Jeśli cierpienie jest karą za grzechy, to osoba, której przytrafiło się nieszczęście, musiała jakoś na nie „zapracować”. A jeśli cierpienie było (według ziemskich standardów) niezasłużone, to znaczy, że „został poddany próbie” i odbierze swoją nagrodę w życiu pośmiertnym.

Instrumentalne wykorzystywanie wiary jako remedium na lęk związany z brakiem kontroli lub poczucia bezpieczeństwa to jeden z przejawów kultury winy. Wiara w to, że istnieje nadprzyrodzona siła, którą możemy w pewien sposób kontrolować (np. obłaskawić naszymi modłami lub rozgniewać naszymi czynami), przywraca poczucie przewidywalności, a w konsekwencji poczucie bezpieczeństwa.

Używamy tego mechanizmu zarówno w odniesieniu do osób indywidualnych, jak i całych zbiorowości. Przykładami takiego myślenia mogą być zdania: Holokaust nie wydarzył się przypadkiem, Żydzi musieli dopuścić się historycznie jakiegoś zła. Tsunami, które w 2011 roku zrównało z ziemią połowę wschodniej Japonii, było konsekwencją ataku na Pearl Harbor równo 70 lat wcześniej.

Kult pozytywnego myślenia

Kultura pozytywnego myślenia wymaga wyparcia naturalnych w momencie straty emocji, takich jak złość, strach, smutek, nie dając nic w zamian. Obowiązkowy nieustanny optymizm, niezależnie od sytuacji, w jakiej akurat jesteśmy, to rodzaj opresji. Odstępstwa od filozofii ogólnej szczęśliwości nie są akceptowane społecznie. Traktowane jak coś wstydliwego, intymnego, coś, czego trzeba się jak najszybciej pozbyć, przerobić i wrócić do „normalności”. Tymczasem pozytywne podejście do życia nie ożywi naszego zmarłego bliskiego, zmusi nas jedynie do zanegowania rzeczywistości.

Jeśli nawet dopuszczamy do siebie myśl, że w życiu dzieją się rzeczy, na które nie mamy wpływu, tłumaczymy sobie, że zawsze mamy kontrolę nad tym, jak zareagujemy na poszczególne wydarzenia. Zwykliśmy więc wierzyć, że emocjom ulegają ludzie słabi, mniej dojrzali emocjonalnie, posiadający mniejsze od nas zasoby. Myślenie, że nawet jeśli nie bylibyśmy w stanie zapobiec podobnemu tragicznemu zdarzeniu, ale na pewno poradzilibyśmy sobie lepiej, to nic innego jak kolejny przykład wyparcia.

Popkulturowa pułapka „duchowego oświecenia”

W kulturze masowej przyjęło się stwierdzenie, że osoba uduchowiona to taka, która potrafi wznieść się ponad cierpienie, ponieważ opanowała sztukę nieprzywiązywania się do rzeczy materialnych. Jeśli ktoś cierpi, to znaczy, że nie żyje w zgodzie z samym sobą. Jego choroby i niepowodzenia są oznaką nieprzepracowanej traumy, złego podejścia, resentymentów. Ten rodzaj przenoszenia odpowiedzialności na jednostkę za rzeczy, które w rzeczywistości były całkowicie poza jej kontrolą, jest bardzo częsty w odniesieniu np. do osób przeżywających żałobę: „gdybyś był bardziej uduchowiony, nic by się nie zdarzyło”, „może przepracowujesz swoją dawną karmę” lub – najbardziej okrutny komentarz, jaki można usłyszeć – „wszechświat zesłał ci to doświadczenie, ponieważ jesteś gotowy je unieść”.

Kult optymizmu, funkcjonujący w kulturze powszechnej tabuizacji tematu śmierci, nie służy nikomu. Uczy nas traktować żałobę jako coś osobistego, prywatnego, co należy przeżywać we własnych czterech ścianach

Izabela Jachnicka

Udostępnij tekst

Jeśli prawdziwie podążasz ścieżką oświecenia, musisz wznieść się ponad to, co ziemskie, a gdy spotyka cię niezasłużone cierpienie, odebrać je jako „życiową lekcję”, obowiązkowo znaleźć w tym coś dobrego, bo cierpienie pozwala nam dojrzewać. Powinniśmy więc przyjąć je jako dar, ale równocześnie jak najszybciej się z nim uporać, nie pozwalając, aby bolesne emocje zatrzymały nas w drodze do „lepszej wersji nas samych”. Pseudoduchowe teorie pozytywnego nastawienia przynaglają nas do duchowej przemiany przy równoczesnym negowaniu realności cierpienia, które przeżywamy.

Tymczasem praktyki duchowe powinny pomagać ludziom w przeżywaniu tego, co dzieje się w ich życiu, towarzyszyć w cierpieniu. Dawać wytchnienie nie poprzez usilne dopatrywanie się konsekwencji, narzucanie winy lub dopisywanie sensu, ale towarzyszenie w cierpieniu, budowaniu i wzmacnianiu więzi. Nieuciekanie przed nimi, gdy okazują się być bolesne. To nie wyparcie, a empatia jest oznaką dojrzałości duchowej człowieka.

Potrzeba kolektywności i otwartej rozmowy

Kult optymizmu, funkcjonujący w kulturze powszechnej tabuizacji tematu śmierci, nie służy nikomu. Każe nam wierzyć, że mamy władzę, której naprawdę nie mamy i czyni nas odpowiedzialnym za nieszczęścia, które nas spotykają. Uczy nas traktować żałobę jako coś osobistego, prywatnego, co należy przeżywać we własnych czterech ścianach.

Odmowa współodczuwania bólu drugiej osoby wymaga od nas dystansowania się od niej. Tymczasem Peter Lund, duński badacz żałoby, mówi wprost: „Fakt, że ludzie tak bardzo cierpią, gdy doznają straty, nie wynika z tego, że są chorzy, tylko z tego, że jako społeczność straciliśmy zdolność do udzielenia im pomocy. (…) Oduczyliśmy się zbiorowego radzenia sobie z żałobą, więc staje się ona problemem jednostki. W przeszłości, gdy ktoś umierał, to społeczność traciła jednostkę. A dziś wygląda to tak, jakby jednostka traciła społeczność”.

Żeby przeżyć ból związany ze śmiercią, trzeba pozwolić mu zaistnieć, dać mu przestrzeń i głos. Wysłuchać, zobaczyć, uznać. Tym, czego dziś nam brakuje, to kultury otwartej rozmowy o śmierci – w środku życia i bez tabu. Musimy doprowadzić do tego, by mówienie o naszych obawach związanych z umieraniem, o naszym cierpieniu po stracie bliskich, było równie normalne jak mówienie o naszych marzeniach i radościach. Bo śmierci ani żałoby nie można przemilczeć. To nie służy nikomu.

Nie tak powinno być

Fragment przemówienia z ceremonii pożegnania Lizy:

Wesprzyj Więź

Niezwykle trudno jest pogodzić się ze stratą osoby, która była bliska naszemu sercu. Pogodzić się ze śmiercią osoby młodej, w dobrym zdrowiu, o wielkiej chęci życia i ciekawości świata jest jeszcze trudniej. Gdy ta śmierć przychodzi nagle, a na dodatek – w niemal niemożliwy do przyjęcia sposób – powoduje to w nas wielką niezgodę, bunt, nawet złość. Mówimy: „nie tak powinno być!”, „to nie jest fair!”.

Śmierć, która przychodzi nagle i nieoczekiwanie, przypomina ludziom, jak kruche i niepewne jest wszystko, co składa się na nasze życie. Przeżywając własne życie jesteśmy skazani na to, by kochać innych i ich tracić. Jesteśmy śmiertelni, choćbyśmy nie wiadomo jak bardzo starali się temu zaprzeczyć. Po prostu tak jest.

Przeczytaj też: Żałoba jest tak indywidualna, jak życie każdego z nas

Podziel się

2
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.