Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Śmierci nie ma. Nadzieja matką filozofów (2)

Gabriel Marcel, 1969. Fot. Anefo / Wikimedia Commons

Może zdanie „śmierci nie ma” nie jest bezrozumnym szaleństwem, a w pełni racjonalnym, logicznym horyzontem nadziei? 

Publikujemy drugą część wielkopostnego cyklu „Nadzieja matką filozofów”, w którym Karol Grabias i Wojciech Zalewski przyglądają się nadziei przez pryzmat myśli wielkich filozofów.

„Kochać kogoś to powiedzieć mu: Ty nie umrzesz” – mówi francuski filozof Gabriel Marcel.

Powiedzieć, że śmierci nie ma, to – z punktu widzenia tak zwanego zdrowego rozsądku – absolutne szaleństwo. Jak to nie ma? Jest przecież wszechobecna. Każda żywa istota na świecie ma swój początek, okres rozwoju, trwania i później: powolnego regresu. A koniec jest zawsze taki sam: śmierć, czyli nieodwołalny koniec. Co gorsza, mnóstwo jest sytuacji, że śmierć spotyka kogoś w momencie najmniej spodziewanym, w chwili najintensywniejszego, pełnego radości „szczytu życia”. 

Nie ma życia bez śmierci i odwrotnie – głosi zasada „zdrowego rozsądku”, znajdująca rzeczników wśród większości współczesnych filozofów, mających coś do powiedzenia odnośnie do problematyki nadziei. Nie ma na to zgody.

Nadzieja wbrew wszelkiej nadziei, o której mówi do rzymskich chrześcijan Paweł z Tarsu, to nadzieja radykalna, źródłowa, humanistyczna, ziemska, w pełni uniwersalna… Nie da się jej zredukować do niczego innego jak „tylko” do Miłości

Wojciech Zalewski

Udostępnij tekst

Bo czym w gruncie rzeczy jest tak bezkrytycznie przyjmowana przez nas powszechnie kategoria „zdrowego rozsądku”? Czy nie świadectwem zastoju? Intelektualnym skrzepem? Zatrzymanym nurtem? Zdogmatyzowanym przyzwyczajeniem? Traci ona swoją rację bytu wówczas, gdy doświadczamy pierwszoosobowego zaangażowania w to, co rozpoznajemy jako istotne. To znaczy: najbliższe, najbardziej angażujące, ukochane… Wówczas chcemy to chronić, nie dopuszczając do siebie możliwości, że zagrożenie może okazać się zwiastunem ostatecznego unicestwienia – śmierci. 

Kiedy Gabriel Marcel definiuje (a właściwie: infiniuje – czyli „czyni” nieskończoną) Miłość, przez jej zdolność przezwyciężenia śmierci, daje świadectwo tego, co stanowi o najgłębszym, uniwersalnym, odwiecznym ludzkim pragnieniu. Pragnieniu przeżycia śmierci. Tak, właśnie tak: przeżycia śmierci. 

Kiedyś pisałem tę formułę w cudzysłowie. Dzisiaj z tego rezygnuję. Zupełnie świadomie, bez zawahania, ośmielam się pisać o przeżyciu śmierci. Co więcej, pozwalam sobie nadawać mojej niezgodzie godność gestu racjonalnego. Nie jest to zatem ponadracjonalna wiara typu religijnego. Jest to nadzieja, która stanowi funkcję wpisanej w naszą człowieczą kondycję wyobraźni. Wyobraźni, która – zgodnie z przekonaniami m.in. Paula Ricoeura – współdefiniuje pojęcie rozumu.     

Wyobraźnia, czyli twórczość. Poezja, poiesis, mówienie „TAK” temu, co wyłania się jako obietnica, co ma nadejść, zostać stworzonym. Co wyłania się… Z czego? Ex nihilo? Z nicości? Przeciwnie: ex Amore; z Miłości. Wyobrażam sobie siebie jako tego, który nie umiera, a żyje. 

Żyję, bo kocham. Myślę, bo kocham, nie odwrotnie. Raz jeszcze, nie cogito, lecz amo; amo ergo sum. Kocham, więc jestem! To okrzyk wyzwolenia: jestem większy niż moje myślenie. A więc mogę wszystko. Mogę podawać w wątpliwość realność śmierci, nie tylko, a nawet nie przede wszystkim, mojej własnej. Oto wewnętrzna treść pojęcia nadziei, którą w swojej formule zawiera Marcel. 

Dlatego nie mogę pogodzić się z tymi filozofami, którzy odmawiają Marcelowskiej frazie filozoficznego „prawa bytu”. Według nich jest ona nieracjonalna, niegodna filozoficznej, poważnej analizy. Bo, w ich perspektywie, zdanie takie wykracza swoją zawartością poza możliwości ludzkiego doświadczenia. Jeśli chcemy je rozumieć wąsko, „zdroworozsądkowo”, to tak, zgoda. Ale jeśli decydujemy się na opcję bezbrzeżnie otwartego horyzontu? Opcję radykalnej krytyki, która w imię Miłości i kroczącej w jej takt nadziei ma odwagę mówić wielkie „NIE” roszczeniom fizyki, matematyki i biologii, rozumianych w ich neopozytywistycznym uproszczeniu? 

Filozof – mówię to na własną odpowiedzialność – nie może być pozytywistą ograniczającym swoją rolę do kogoś na kształt pracującego w laboratorium naukowca strzegącego ściśle, to znaczy zdroworozsądkowo, granic „samego rozumu”. Bo nie ma czegoś takiego jak „sam rozum”. Albo inaczej. Rozum jest jak samo ludzkie pragnienie, o którym tak głęboko pisze w „Pragnieniu metafizycznym” Karol Tarnowski: bez-graniczny, nieskończony, nieuprzedmiotowalny.

Przywołam dwa autorytety: Unamuno i Ricoeur. Ten pierwszy mówi, że filozofia i poezja to jedno i to samo. Zatem w konsekwencji filozofowanie, tworzenie, poszukiwanie, zapytywanie to nieustanne łamanie schematów, podważanie stereotypów. Myślenie to nic innego jak niekończąca się, pełna napięć, wzlotów i upadków dialektyka tego wszystkiego, co skłonni jesteśmy „zdroworozsądkowo”, tj. w bezpiecznym uproszczeniu, nazywać uczuciami, rozumem, wolą etc.

Rzecz więc w tym, że człowiek jest niepodzielną całością. I jako całość ustosunkowuje się do zagrożenia, które przychodzi do niego wraz z groźbą śmierci, zwiastującą sobą możliwość TOTALNEGO unicestwienia. Dlatego Ricoeur ma odwagę mówić, że filozofia, owo myślenie radykalne, nieustannie musi się autoreformować, biorąc pod uwagę wszelkie dane doświadczenia, nie wyłączając tych, które uznane mogą być za kontrowersyjne. A wszystko to w imię nadziei, pełni życia nieznającego kresu.        

Nadzieja wbrew wszelkiej nadziei, o której mówi do rzymskich chrześcijan Paweł z Tarsu, to nadzieja radykalna, źródłowa, „korzenna” (łac. radix – korzeń), humanistyczna, ziemska, w pełni uniwersalna… Nie da się jej zredukować do niczego innego jak „tylko” do Miłości. 

Wesprzyj Więź

Jej locum to pełnia życia, któremu niczego już nie brakuje. Jest wszystko to, co ma być. Na swoim miejscu. W odniesieniu do tego, co najważniejsze, jedyne. Co, jako takie, wymyka się opisowi, lecz – z całą należną nadziei swoistą pewnością – jawi się jako ocalenie. Nie wszystkich, bo to nic (nie) znaczy, a KAŻDEGO. Każdego, który mówi „Ty nie umrzesz” i każdego, który te słowa słyszy od Innego.

Może więc zdanie „śmierci nie ma” nie jest bezrozumnym szaleństwem, a w pełni racjonalnym, LOGICZNYM (gr. Logos – m.in. słowo, rozum, sens) horyzontem nadziei? 

Przeczytaj też: Nietzsche i puszka Pandory. Nadzieja matką filozofów (1)

Podziel się

4
2
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.