Dramat wielu pisarzy takich jak Wittlin, tj. polskich Żydów osiadłych z dala od ojczyzny, polegał na tym, że pod ziemię zapadło się ich dawne życie, a lecąc w przepaść, pociągnęło ono za sobą ich dusze.
Fragment książki „Józef Wittlin w Ameryce. Klasycznie obcy”, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Więź
Greckość Józefa Wittlina, więc jego osadzenie w świecie Homera, i jego żydowskość, która sama w sobie jest tematem na osobną książkę, przenikają się i dopełniają. Hellada i Izrael to dwie jego duchowe praojczyzny[1]. „Wyobrażam sobie, ile wrażeń dała Wam powtórna podróż do Izraela” – pisał do Terleckiego. – „Pragnąłbym tam też kiedyś się wybrać i do Grecji naturalnie”[2]. Tych planów akurat nie zrealizował, pozostała mu więc kultura, literatura, a tej przekaźnikiem jest język. O ile jednak grekę znał doskonale, o tyle hebrajski, „język przodków”[3], pozostał dlań obcy. Tym może między innymi tłumaczyć należy fakt, że choć tematy żydowskie podejmował, to korzeni w literaturze żydowskiej nie zapuścił tak głęboko jak w przypadku piśmiennictwa Greków.
Greckość – a za nią rzymskość i germańskość – oraz żydowskość to chrześcijańska europejskość, europejskość zaś – to amerykańskość. Europejczyk uchodzący do Ameryki to człowiek Zachodu in statu nascendi, odnawia bowiem swój los, swoje życie niczym siedemnastowieczni Purytanie, i in statu moriendi jednocześnie, zaświadcza bowiem swoim gestem o kresie Starego Świata, który pozostawia za sobą. Ale też: Europejczyk uchodzący do Ameryki z racji swojej żydowskości jest tego Zachodu ofiarą, wyrzutem sumienia i wstydliwą tajemnicą; bywa też czasami – jak w przypadku chociażby Hannah Arendt – jego, Zachodu, wielkim oskarżycielem.
W przejmującej książce „Poza winą i karą” Jean Améry pisał: „Społeczeństwo, oczywiście to w narodowosocjalistycznym państwie niemieckim – które świat najwyraźniej uznał za prawomocnego reprezentanta narodu niemieckiego – właśnie uczyniło ze mnie jak najwyraźniej i jak najformalniej Żyda, czy też raczej nadało mojej istniejącej już wcześniej, lecz wówczas jeszcze nie obciążonej żadnymi konsekwencjami wiedzy, że jestem Żydem, zupełnie nowy wymiar”[4].
Jakże podobny był w tożsamościowym splocie Wittlin do swego przyjaciela, Rotha, który zależnie od tego, w jakim środowisku przebywał, czuł się Żydem, Austriakiem, Niemcem bądź „Francuzem ze Wschodu”, zawsze „humanistą” i „rewolucjonistą”, który wierzył w „cesarstwo katolickie, niemiecki i rzymskie”, a „za jedyną ojczyznę uznawał dualistyczną monarchię austro-węgierską”[5]. 22 marca 1933 roku Roth pisał do Stefana Zweiga: „Nie da się wyrzec sześciotysiącletniego dziedzictwa żydowskiego, ale nie mniej trudno wyrzec [się] dwutysiącletniego dziedzictwa nieżydowskiego. Wywodzimy się bardziej z emancypacji, z ludzkości, aniżeli z Egiptu. Nasi przodkowie to Goethe, Lessing, Herder w nie mniejszym stopniu niż Abraham, Isaak i Jakob”[6].
Autor „Soli ziemi” pozostał do końca człowiekiem o wielu tożsamościach. Do końca też nie pogodził się z tym, że jedna z tych tożsamości została de facto zanegowana
Ani na potrzeby swoje własne, ani w celach, by tak rzec, społeczno-edukacyjnych Wittlin także nie potrafił rozstrzygnąć tego dylematu: nawet wszak chrzest, przyjęty późno, w 1953 roku, nie przechylił szali na stronę chrześcijaństwa – był zresztą aktem raczej o podłożu kulturowo-intelektualnym aniżeli duchowym[7]. Odyseusz, Żyd Wieczny Tułacz, franciszkanin, c.k. patriota, lwowianin, Polak. Autor „Soli ziemi” pozostał do końca człowiekiem o wielu tożsamościach. Do końca też nie pogodził się z tym, że jedna z tych tożsamości – będąc najpierw przyczyną jego ucieczki z ojczyzny, a potem boleśnie uwierającym cierniem – została de facto zanegowana.
Mówił i pisał o sobie: Żyd, Semita. Pochodząc jednak z rodziny w dużym stopniu spolonizowanej, „Wittlin uświadomił sobie swoją odrębność etniczną jako człowiek już dorosły, »we Lwowie, w 1918 r., w czasie tzw. wypadków listopadowych w pierwszej fazie wojny polsko-ukraińskiej zostałem więc Żydem doloris causa, jak to pięknie powiedział Tuwim«”[8].
Wittlin najlepiej czuł się i najbardziej był zżyty zawsze z Żydami rodem z Galicji Wschodniej – przeważnie oczywiście z artystami z tamtych stron. Do grona jego przyjaciół należeli m.in.: pianista Mieczysław Horszowski[9], malarz i rzeźbiarz Zygmunt Menkes oraz ludzie pióra jak Kesten i Roth. Drugiemu z kręgów, w którym Wittlin dobrze się czuł i pewnie poruszał, patronował grecko-rzymski antyk. Należeli do niego przede wszystkim pisarze emigracyjni Vincenz, Stempowski i Wieniewski, ale także Parandowski. Jeśli coś łączy przedwojenne życie Wittlina w Europie z jego amerykańskim życiem po wojnie, to z jednej strony głębokie zanurzenie w kulturze śródziemnomorskiej, z drugiej zaś – jak sam to określał – „stary, koślawy i szczerze polski antysemityzm”, którego bywał ofiarą[10].
*
Wiek XX, jak się okazało, odsłonił przed nami jeszcze jeden z sensów „Odysei”.
Tułający się Odyseusz, niegdyś król i bohater wojenny, co rusz zataja swoją prawdziwą tożsamość. Robi to w sytuacji ewidentnego zagrożenia, jak w dobrze znanej w naszej tradycji scenie z Polifemem (pieśń IX):
Prawda, Cyklopie, tyś wprzódy pragnął me imię posłyszeć?
Więc znaj wspaniałe me miano i daj obiecany gościniec!
Nikt się nazywam! Mój ojciec i matka Niktem mnie zowią,
Tak mię też woła krewieństwo całe i wszyscy druhowie![11],
Działa tak również wobec niewątpliwie życzliwych mu Alkinoosa i Arete, na gościnnej ziemi Feaków — w której notabene Wittlin widzieć mógł z różnych względów prefigurację Ameryki (owego „blessed raju”). Odyseusz jest wolny, ale lęk podpowiada mu stale, by zatajał prawdę o sobie. I także gdy powróci już na Itakę, długo jego imię pozostanie przecież tajemnicą. Z czego się to bierze? Przeszłość nawiedza Odyseusza i prześladuje. Kiedy patrzy wstecz, widzi bowiem nie bohaterstwo, ale zniszczenie, okrucieństwo (także swoje) i śmierć. Odyseusz – ten, który „wiele wycierpiał”. Odyseusz – Nikt.
Dramat wielu pisarzy takich jak Wittlin, tj. polskich Żydów osiadłych z dala od ojczyzny, polegał na tym, że pod ziemię za jednym tąpnięciem zapadło się całe ich dawne życie materialne, ale również i na tym, że lecąc w przepaść, pociągnęło ono za sobą ich dusze, imiona i podmiotowość – każdy z nich, jak grecki tułacz, stawał się Niktem. Dramat ich polegał na tym, że żadnego powrotu już dla nich nie było – nie było bowiem dokąd wracać, ale też i nie było komu.
Pozaczasowa „Odyseja” opowiada nam także i tę historię.
W wydanej w 1963 roku książce pt. „Rozejm”, nazwanej przez Itala Calvino „odyseją o Europie między wojną a pokojem”, autor jej, Levi, więzień Auschwitz, chemik i ocaleniec, przytacza pewną znamienną scenę. Kiedy po opuszczeniu obozu więźniowie zatrzymali się na krótko w podkrakowskiej Trzebini, napotkanym ludziom Levi opowiadał „o Auschwitz bliskim, a przecież – jak mi znowu się wydało – wszystkim nieznanym, o rzezi, z której sam tylko się uratowałem, o całej reszcie. Adwokat tłumaczył na polski dla publiczności. Otóż ja nie znam polskiego, ale znane mi były słowa »Żyd« i »polityczny«. Spostrzegłem szybko, że przekład mojej mowy był wprawdzie nacechowany współczuciem, ale nie całkiem wierny. Adwokat przedstawiał mnie słuchaczom nie jako włoskiego Żyda, lecz jako więźnia politycznego”[12].
Na pytanie, dlaczego nie tłumaczy zgodnie z prawdą, adwokat odpowiedział, że tak będzie dla Leviego lepiej — bo wojna się nie skończyła. Przedstawić się jako Żyd to ściągnąć na siebie wyrok śmierci. Bezpieczny jest tylko Nikt. Wcześniej spotyka narrator pewnego Greka: mądrego i autorytatywnego, pomysłowego, obrotnego i zaradnego, a także cechującego się „płynną” moralnością; oczywiście przywodzi on na myśl Odyseusza. Grek ten mówi Leviemu: „Wojna jest zawsze”[13].
*
Jest w dziele Wittlina, w nim samym, w słowach, które napisał i których napisać nigdy nie zdołał, wiele z tego, co ukonstytuowało zachodni modernizm[14]. Jest tu absurd Kafki, jest Proustowskie poszukiwanie czasu i jest Joyce’a „Ulisses”, są dylematy Conrada, są „śmierć i zabijanie” Ernesta Hemingwaya.
W eseju „Hemingway, śmierć i zabijanie” Wittlin pisał: „Życia, twórczości i śmierci Ernesta Hemingwaya nie można zrozumieć w oderwaniu od tła, na którym kształtowało się piśmiennictwo amerykańskie po pierwszej wojnie światowej. Piśmiennictwo to zawdzięcza swą oryginalność rozbitkom życiowym, którzy po korzystnej dla Stanów Zjednoczonych wojnie wylądowali z moralną zgagą – w kawiarniach i nocnych lokalach lewobrzeżnego Paryża. Był to Paryż przecierający oczy po kilkuletnim blekaucie i oszołomiony powrotem do normalnego życia. Rozbitków amerykańskich przyjęła z otwartymi ramionami Gertruda Stein i ona to przykleiła młodym pisarzom historyczną już dziś etykietę: »stracone pokolenie«. […]. Pokolenie stracone, ponieważ oglądało na własne oczy bankructwo cywilizacji, którą w swej kwakiersko-purytańskiej naiwności uważało za chrześcijańską. Stracone, ponieważ utraciło wiarę w siebie”[15].
To jednak dopiero Ameryka – i z tejże Ameryki Europa widziana – uczyniła z autora „Soli ziemi” pisarza nowoczesności. Pamięć Lwowa, Galicji, Austro-Węgier i Starego Świata; rozrachunki z wojnami, nacjonalizmem, szowinizmem i antysemityzmem, wadzenie się z niemożnością pisania o i po Zagładzie; wykorzenienie, duchowa bezdomność i bytowa nędza; etniczna, narodowa, religijna i kulturowa tożsamość, jej trwałość i jej utrata – wszystko to są przecież tematy, które wyprowadziły literaturę z dawnych dekoracji, wyrwały z dawnego porządku.
Tytuł od redakcji Więź.pl
[1] Notabene, w 1927 roku nakładem wydawnictwa J. Mortkowicza ukazało się dzieło „Hellenizm i judaizm” najsłynniejszego polskiego filologa klasycznego i w latach dwudziestych kandydata do literackiego Nobla, Tadeusza Zielińskiego. Też: T. Zieliński, „Rozwój moralności w świecie starożytnym od Homera do czasów Chrystusa”, Kraków 1927. Zielińskiego Wittlin w przedmowie to trzeciego wydania „Odysei” nazywa przyjacielem swego przekładu i „do samego Homera podobnym”, s. 36.
[2] T. Terlecki, J. Wittlin, „Listy 1944-1976”, s. 243. Jak dotąd nie udało się ustalić, dlaczego J. Wittlin nigdy nie pojechał do Grecji, która była mu tak bliska. Jeśli chodzi o ostatnią dekadę życia pisarza, to – wedle przypuszczeń E. Wittlin-Lipton – kluczową rolę odegrać mógł fakt, że krajem tym rządziła wówczas tzw. „junta czarnych półkowników”. Możliwe, że wcześniej tłumacz „Odysei” nie odwiedził swojej duchowej ojczyzny również w związku z obawami o bezpieczeństwo; we wcześniejszych dekadach XX wieku sytuacja polityczna w Grecji także nie była stabilna.
[3] T. Terlecki, J. Wittlin, „Listy 1944-1976”, s. 215.
[4] J. Améry, „Poza winą i karą”, tłum. R. Turczyn, Kraków 2007, s. 192.
[5] N. Taylor-Terlecka, „Mała wittliniada”, s. 107-108.
[6] N. Taylor-Terlecka, „Mała wittliniada”, s. 107-108.
[7] Córka pisarza, E. Wittlin-Lipton, zwróciła uwagę na rolę w zbliżeniu się jej ojca do katolicyzmu filozofa personalistycznego Jacques’a Maritain’a, z którym Wittlin był w przyjaźni (podobnie jak Józef i Maria Czapscy).
[8] N. Taylor-Terlecka, „Mała wittliniada”, s. 103. Polski pogrom ludności żydowskiej we Lwowie miał miejsce 22 i 23 listopada 1918 roku. G. Gauden, „Lwów – kres iluzji. Opowieść o pogromie listopadowym 1918”, Kraków 2019.
[9] Zdaniem E. Wittlin-Lipton Horszowski był najbliższym przyjacielem Wittlina na emigracji.
[10] N. Taylor-Terlecka, „Mała wittliniada”, s. 103. Na temat Żydów w kulturze polskiej i polskiego do nich stosunku: A. Hertz, ”Żydzi w kulturze polskiej”, Warszawa 1988; A. Wróblewski, „Być Żydem… Rozmowa z Dagiem Halvorsenem o Żydach i antysemityzmie Polaków”, Warszawa 1992. Także: K. Adamczyk, „Doświadczenia polsko-żydowskie w literaturze emigracyjnej (1939-1980)”, Kraków 2008. Warto tu przypomnieć, że przez wiele lat Wittlin obiecywał J. Giedroyciowi esej, który miał być polemiką z tekstem Melchiora Wańkowicza pt. „O Żydach” („Kultura” 1950, nr 7/8). Tekst, mający nosić tytuł „Nekrofilozemityzm”, nigdy jednak nie powstał.
[11] Homer, „Odyseja III”, s. 182.
[12] P. Levi, „Rozejm”, tłum. K. Żaboklicki, Kraków 2009, s. 69.
[13] P. Levi, „Rozejm”, s. 65.
[14] Na temat polskiego modernizmu także w kontekście światowym: R. Nycz, „Język modernizmu. Prolegomena historyczno-literackie”, Toruń 2013; J. Święch, „Nowoczesność. Szkice o literaturze polskiej XX wieku”, Warszawa 2020.
[15] J. Wittlin, „Orfeusz w piekle XX wieku”, t. 2, s. 495. Zwrócić należy uwagę, że ów „rozbitek życiowy” „po korzystnej [dlań] wojnie” i „z moralną zgagą” to nikt inny jak Odyseusz – Homerowy, Wittlinowy i uniwersalny.