Jesień 2024, nr 3

Zamów

Szczęście to suma smutków?

Toni Servillo w filmie „Wielkie piękno”, reż. Paolo Sorrentino, Włochy 2013. Fot. Materiały prasowe

Żyjąc, próbujemy jak najwięcej doświadczyć, zobaczyć, osiągnąć. A jeśli nasycić życiem tak naprawdę się nie da?

Jak to jest z tymi życzeniami noworocznymi? Co dwanaście miesięcy życzymy sobie „zdrowia, szczęścia, pomyślności”, albo ogólnie „szczęśliwego nowego roku”. Pal licho, czy rzeczywiście taki będzie lub czy ktokolwiek naprawdę w to wierzy. Od lat bardziej zastanawia mnie inna kwestia: czy szczęście można w ogóle osiągnąć raz a dobrze, czyli na stałe?

Pytałem o to Wojciecha Marczewskiego w naszej książce „Świat przyspiesza, ja zwalniam”. „Szczęśliwym się bywa i najczęściej człowiek nie ma pełnej świadomości, że doświadcza właśnie takiego momentu. Szczęście jest jak lekkie dotknięcie pędzla” – odpowiedział. Jako dwudziestolatek bym protestował. Dekadę później przytakiwałem ze zrozumieniem…

Wróciłem do tematu szczęścia kilka dni przed Nowym Rokiem. Pod koniec grudnia nagrywaliśmy z filmoznawczynią Dianą Dąbrowską odcinek jej „Akademii Włoskiego Kina”. Okazją do rozmowy było dziesięciolecie „Wielkiego piękna”, moim zdaniem najwybitniejszego, obok „Aż poleje się krew”, filmu pierwszych dwóch dekad XXI wieku.

Arcydzieło Sorrentina opowiada o starzejącym się dziennikarzu Jepie, który nocą chodzi uliczkami Rzymu i w beznadziejny sposób szuka, niczym Proust, straconego czasu, myślami wraca do pierwszej, młodzieńczej miłości oraz lata, kiedy był osiemnastolatkiem i wierzył, że świat stoi przed nim otworem.

Jepa poznajemy jako sześćdziesięciokilkuletniego „króla światowców”, stałego bywalca rzymskich imprez i wieczornych dyskusji przy winie, wielkomiejskiego inteligenta próbującego oszukać swój wiek. Dekady temu udało mu się wydać powieść, wówczas przyjętą z entuzjazmem, obecnie właściwie niedostępną. Dlaczego przez następnych czterdzieści lat nie napisał już żadnej książki? „Szukałem wielkiego piękna, ale go nie znalazłem” – przyznaje.

Są to być może najbardziej intrygujące słowa, jakie padają w całym filmie. Wybrzmiewa w nich gorycz, żal, ale i jakaś dogłębna prawda, kłócąca się z powszechnymi wyobrażeniami. Żyjąc, gonimy za tym, by zapewnić sobie oraz naszym bliskim stabilizację i bezpieczeństwo, to jasne. Ale też, nie oszukujmy się, próbujemy jak najwięcej dowiedzieć się, doświadczyć, zobaczyć, zwiedzić, osiągnąć. Wycisnąć czas, którym dysponujemy, niczym cytrynę. A jeśli nasycić życiem tak naprawdę się nie da?

Kilka lat temu przypominaliśmy na Więź.pl piękny tekst Romana Brandstaettera, opublikowany w naszym piśmie pierwotnie w połowie lat 70. Całość to kilka migawek, scenek wymyślonych i zanotowanych przez pisarza w podróży. Moja ulubiona brzmi tak: „Starzec, siedzący wieczorem na progu domu, pyka fajkę i opowiada sąsiadowi o swoim życiu. Twierdzi, że prawdziwe szczęście jest sumą smutków. Sąsiad kiwa głową, ale nie wie, co odpowiedzieć, bo nigdy nie zaznał szczęścia”.

Szczęście jako suma smutków? Nieobliczalna sinusoida? Gobelin kumulujący wszystko, czego podczas życia doświadczamy, a zatem i bolesne momenty, może przede wszystkim one? A czy życie jako prosta, szczęśliwa linia byłoby do zniesienia? Nieprzypadkowo z wakacji wracamy w wir codziennych obowiązków, nieprzypadkowo święta oraz imprezy nie mogą ciągnąć się przez cały rok, muszą kiedyś się skończyć.

Życie to przegrany zakład Fausta, bo żadnej z pięknych chwil nie potrafimy zatrzymać. Prawem wszechświata okazuje się przemijanie wszystkiego, co istnieje. Powie ktoś: mnie to nie dotyczy, mam pracę, dom, bliskich, oto moje szczęście, które trwa. A jeśli będzie jak w Ewangelii: jeszcze dziś w nocy zażądają jego duszy, Ktoś lub Coś odwoła go z tego świata, przerwie łańcuch, który wydawał się nie do zerwania?

Wesprzyj Więź

Co pozostaje? Załamanie rąk? A nie lepiej wyłapywać okresy czasu – wcale niedługie – kiedy tragizm życia nam nie doskwiera, gdy oczy cieszą się cudownym widokiem lub dłonie bliskością kogoś, kogo kochamy? Może sztuczka polega na uważności wobec momentów szczęścia. I pamięci, kiedy ono znika.

Ale skąd pewność, że znika całkowicie? Czy jego dotknięcie nie pozostawia w nas śladu, niczym wspomniany pędzel na płótnie? Nosimy w sobie wspomnienia dni, gdy wszechświat zdawał się leżeć u naszych stóp. Oddechy wieczności. Drobinki wielkiego piękna. Czy nie na kolekcjonowaniu takich drobinek polega ostatecznie to, co nazywamy życiem?

Przeczytaj też: Smutku mój, ty zawsze przy mnie stój

Podziel się

3
2
Wiadomość