Jesień 2024, nr 3

Zamów

PISA to element diagnozy polskiej szkoły, krytykujmy coś innego

Fot. WOKANDAPIX / Pixabay

Polska szkoła miała i ma wiele poważnych wad. Były jednak formułowane rekomendacje wynikające z badań. Tyle tylko, że ostatni ministrowie edukacji wyciągali z nich wnioski dokładnie odwrotne. Zamiast naprawiać, psuli.

Konkluzja artykułu Marcina Kędzierskiego, opublikowanego na tych łamach 14 grudnia, jest słuszna – polska szkoła wymaga naprawy: prawdziwej i głębokiej. Szkoda tylko, że autor – biorąc jako punkt wyjścia wyniki ostatniej edycji badania PISA – posłużył się argumentami niezbyt trafionymi, uznając, iż głównym celem ataku powinno być właśnie to badanie.

Obraz wielowymiarowy

Najpierw co do samego badania. Kędzierski słusznie pisze, że jest to tylko narzędzie i że należy do niego zachować dystans, jak do każdego narzędzia badawczego. Faktycznie, żadne nie jest neutralne, każde oparte zostaje na jakichś założeniach teoretycznych, w pewien sposób ustawia przedmiot, który poddaje analizie. Poza tym żadne nie daje pełnego obrazu.

PISA (Programme for International Student Assessment, czyli Program Międzynarodowej Oceny Umiejętności Uczniów) dla szkoły jest jak echo serca lub RTG klatki piersiowej, wiele mówi o organizmie, ale nie podaje poziomu cukru we krwi ani tego, jaki się ma wzrok. Istotnie, z jakiegokolwiek badania nie dowiadujemy wszystkiego, bo to niemożliwe, choć akurat PISA podaje informacji całkiem sporo. Nie tylko o zakresie opanowania badanych umiejętności przez piętnastolatków, ale i o klimacie szkoły, dobrostanie uczniów, ich stosunku do poszczególnych przedmiotów, postawach nauczycieli, o tym, jak wyglądają lekcje, a nawet o zasobności bibliotek domowych.

Obraz wyłaniający się z wyników PISA jest wielowymiarowy i absolutnie nie sprowadza się do rankingów. Newsy funkcjonują po swojemu, żyją przez kilka dni i tak jest właśnie z tym badaniem, które w szybkim przekazie dziennikarskim ograniczane jest do kilku podanych liczb i wskazania naszego miejsca w szeregu państw.

Oczywiście pełny raport przedstawiający ów obraz (raport międzynarodowy dostępny jest na stronie OECD, polski raport zawierający analizy dotyczące naszego kraju będzie dostępny na wiosnę) nigdy nie budzi tylu emocji, co krótka informacja, ale to kwestia recepcji badania, nie jego słabość.

Naprawdę da się podrasować wyniki?

W tej sytuacji zupełnie niepotrzebne jest deprecjonowanie badania PISA przez Marcina Kędzierskiego, a zwłaszcza stawianie zarzutów manipulacji. Pierwszy wynika z osobistego przeświadczenia autora, niepopartego jakimikolwiek analizami porównawczymi, drugie oparte jest na uogólnieniu jakiegoś „wiem, słyszałem, ktoś mi powiedział”.

Zacznijmy od tego drugiego, jakoby dyrektorzy szkół odsuwali od badania słabszych uczniów. Otóż wyjaśniam, że dyrektor szkoły ma bardzo ograniczone możliwości w tego rodzaju manewrach. Mechanizm jest taki, że następuje losowanie szkoły, a wewnątrz szkoły konkretnych uczniów. Dyrektor, owszem, może któregoś ucznia wyłączyć z badania (w raporcie technicznym są opisane szczegółowo powody takiej decyzji), na udział dziecka mogą też nie wyrazić zgody rodzice, ale wtedy losuje się ponownie, a nie wskazuje ucznia lepszego. Z kolei w razie zbyt dużej liczby wyłączeń uczniów, wyłączona zostaje – szkoła.

PISA nie sprawdza wiedzy ani umiejętności abstrakcyjnych, sprawdza sprawności bardzo konkretne, niezbędne w dalszym procesie uczenia się i w życiu dorosłym

Krzysztof Biedrzycki

Udostępnij tekst

Badanie PISA prowadzone jest w z górą osiemdziesięciu krajach, oczywiście nie sposób w takiej skali przedsięwzięcia uniknąć porażek organizacyjnych, prób manipulacji, dlatego w miarę możliwości się je minimalizuje. Czy autor naprawdę uważa, że przez kilka kolejnych edycji PISA w Polsce dyrektorzy masowo uprawiali coś w rodzaju sabotażu, żeby podrasować wyniki?

Pierwsza zaś manipulacja, zdaniem Kędzierskiego, polega na tym, że w Polsce dostosowuje się (lub raczej się dostosowywało) egzaminy do testów PISA, tymczasem są kraje, które „nie grają w tę grę”. Czy mają lepszą edukację? Tego nie wiemy, ale wystarczy powiedzieć, że to my wybraliśmy gorszą drogę i na tym argumentacja się kończy.

Wyjaśnijmy: PISA nie sprawdza wiedzy ani umiejętności abstrakcyjnych, sprawdza sprawności bardzo konkretne, niezbędne w dalszym procesie uczenia się i w życiu dorosłym (zawodowym, społecznym, a nawet prywatnym). Jeśli chodzi o rozumienie czytanego tekstu, jest to cała sekwencja operacji, począwszy od najprostszych jak wynajdywanie wskazanych informacji, rozumienie literalnego przekazu przez odróżnianie faktu od opinii, odczytywanie informacji zawartych głęboko w strukturze tekstu po dostrzeżenie celowości rozwiązań konstrukcyjnych lub retorycznych, ich ocenę i interpretację całości wypowiedzi.

Tego trzeba uczyć niezależnie od badania PISA, a jeśli ono tak twórców podstaw programowych, jak autorów zadań egzaminacyjnych i samych nauczycieli inspiruje i skłania do wyznaczania hierarchii ważności w dydaktyce, to zaiste jest to błogosławiona „wina”.

Co jest celem?

Jak to zatem jest? Staliśmy się niewolnikami testów PISA lub ich beneficjentami? Jeśli ktoś chce, może zapoznać się z przykładowymi zadaniami z tego badania (dostępne są w raportach z kolejnych jego edycji). Zadania te mogą dla twórców zadań egzaminacyjnych stanowić wzór sprawdzania uczniowskich kompetencji, ale oczywiście mają swoją specyfikę i nie zawsze da się je naśladować. Jeśli z tej inspiracji korzystano przy tworzeniu gimnazjalnych arkuszy egzaminacyjnych z języka polskiego (i innych przedmiotów) do 2019 roku, to nie po to, by podbijać wynik w rankingu PISA, tylko by sprawdzać, na ile skutecznie kształcimy w zakresie tych umiejętności, które – owszem – sprawdza PISA, ale tylko w celu postawienia diagnozy.

Powtórzmy, że nie są to umiejętności abstrakcyjne, one są powiązane z życiem: zastosowanie matematyki, myślenie naukowe, rozwiązywanie nowych problemów, wykorzystanie przeczytanego tekstu w pozyskaniu nowej wiedzy. Dobrze, jeśli Polska zajmie wysokie miejsce w rankingu, ale nie to jest przecież celem. Celem jest dobre, na ile to możliwe, wykształcenie młodych ludzi.

W istocie nie ma jednak i nie było uczenia „pod wymagania PISA” z prostego powodu – o tym badaniu opinia publiczna przypomina sobie raz na trzy (ostatnio cztery) lata, nauczyciele w ogóle nie mają pojęcia, o co w nim chodzi, na kształt podstaw programowych wpływa tak wiele (czasem pozamerytorycznych) czynników, że umiejętności sprawdzane w PISA stanowią tylko jeden z elementów, skądinąd – co pokazałem wyżej – szczególnie cenny właśnie ze względów praktycznych.

Proszę wybaczyć, ale zarzucając manipulacje, sam autor manipuluje, niestety wykazuje się niewiedzą i wprowadza czytelników w błąd.

Gdzie ten samozachwyt?

I tu dochodzimy do sprawy najsmutniejszej. Marcin Kędzierski, nie wiedzieć czemu, walczy z samozachwytem nad polską szkołą. Powiada, że nawet reformy PiS nic nie zaorały, bo nie było już nic do zaorania, i tak od wielu lat było źle. No właśnie, z taką diagnozą do swojej twórczości przystępowała pani Zalewska. I zaorała to, co jednak było do zaorania (np. gimnazja). Tylko gdzie autor słyszał te głosy samozachwytu? Może raz na trzy lata politycy sobie przypominali o takim badaniu i grzali się w cieple wyników. Na drugi dzień wszyscy o nim zapominali.

Raczej jest na odwrót. Z polskim masochizmem zderzaliśmy się nawet tam, gdzie mieliśmy osiągnięcia. W komentarzach podkreślano porażki i autor skwapliwie podejmuje tamtą narrację. Otóż wyjaśnijmy: wyniki PISA, choć nie mówią wszystkiego, jednak mówią bardzo wiele. I powtarzające się w kolejnych edycjach osiągnięcia polskich uczniów nie były fatamorganą. Można je było skonfrontować z innymi badaniami międzynarodowymi i krajowymi. Przez trzydzieści lat, a zwłaszcza przez dwadzieścia po reformie z 1999, udało się, ogromnym wysiłkiem nauczycieli, kształtować te umiejętności, które sprawdza PISA. Ale przecież – powtarzam – nie wynik tu jest ważny, lecz realne kompetencje.

Przy tym wszystkim oczywiście polska szkoła miała i ma wiele poważnych wad, które z tych samych badań się wyłaniają i nigdy nikt ich nie lekceważył, choć nie potrafiliśmy ich skorygować. Były jednak formułowane rekomendacje wynikające z badań. Cóż, skoro państwo Zalewska, Piontkowski i Czarnek wyciągali z nich wnioski dokładnie odwrotne i zamiast naprawiać, psuli.

Trudno powiedzieć, w jakiej mierze spadek wyników w ostatniej edycji badania jest rezultatem reformy, w jakiej pandemii lub innych czynników, jednak przynajmniej jeśli chodzi o umiejętność rozumienia czytanego tekstu, zmiany w polskiej edukacji miały swój duży wpływ. Dość powiedzieć, że w trzeciej klasie gimnazjum mieliśmy 5 godzin języka polskiego tygodniowo, obecnie w pierwszej klasie liceum i technikum mamy po 4 godziny, a w szkole branżowej… 2 godziny (według ramowego planu nauczania). Pomińmy już nastawioną na odtwarzanie gotowej wiedzy podstawę programową i sprawdzające ją egzaminy.

Wesprzyj Więź

Tak, rzeczywiście, można powiedzieć, że obecnie w znacznie mniejszym stopniu uczymy „pod badania PISA”. Czy w związku z tym jest lepiej? Jednostronny, deprecjonujący badania, a oparty na własnych odczuciach, przypuszczeniach i uogólnieniach artykuł – nawet jeśli jego zasadnicza myśl jest słuszna – powoduje wiele niepotrzebnego szumu. Nie tego nam potrzeba. Nie tutaj jest wróg.

Autor jest członkiem zespołu analizującego wyniki badania PISA

Przeczytaj też: Matura 2023, czyli katastrofa egzaminacyjna

Podziel się

Wiadomość

Ech, a ja się cały czas zastanawiam, dlaczego artykuły pana Kędzierskiego pokazują się na Więzi. Nie wiem jakie wspomniany autor prezentuje poglądy polityczne, światopoglądowe, religijne itd. Proszę nie doszukiwać się u mnie uprzedzeń, a prób dostrzeżenia szczególnych wartości. Wartości godnych prezentacji w mediach.
Cytując pana Biedrzyckiego: „Jeśli chodzi o rozumienie czytanego tekstu, jest to cała sekwencja operacji (…)”, z której wypływa moja ocena tekstów pana Kędzierskiego. Oczywiście dostrzegam pewne cechy tych tekstów, ale prawdopodobnie nie ma tu miejsca na moje spostrzeżenia.