Zainteresowanie internetem ze strony służb specjalnych i policji jest oczywiście nie tylko rosyjską specyfiką. Tylko że gdzie indziej robi się to inaczej.
Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 7/2000
Horodniczy: …Bo i po cóż jechałby do nas rewizor? Otóż, drogi panie, czy nie dałoby się – dla naszego wspólnego dobra – wszystkie listy, które przechodzą, czy przysyłane, czy wysyłane… troszeczkę tak, wie pan, rozpieczętowywać i czytać: czy nie zawierają jakiegoś donosu albo po prostu wymiany zdań…
Naczelnik Poczty: …Wiem, wiem… Niech mnie pan nie uczy… sam to robię, nawet nie z ostrożności, raczej przez ciekawość… Strasznie lubię dowiedzieć się, co nowego na świecie. Mówię panu, arcyciekawa lektura…
Mikołaj Gogol, „Rewizor”, tłum. Julian Tuwim
Choć gogolowskiego „Rewizora” po raz pierwszy wystawiono w 1836 roku, sztuka nie tylko się nie zestarzała, ale zyskuje coraz to nowe znaczenia. Nie tak dawno w świecie rosyjskich internautów zapanowało spore zamieszanie, gdy 24 lutego internetowa gazeta.ru podała, że służby specjalne wymusiły zamknięcie na dobę strony compromat.ru. Są na niej prawie wyłącznie informacje o aferach gospodarczych i niejasnych związkach rosyjskich polityków z biznesem. Na honorowym miejscu zamieszczono wykaz dochodów Władimira Putina i jego rodziny w latach 1998-1999.
Nie jest jasne, czy właściciel strony compromat.ru Siergiej Gorszkow to jedynie kolekcjoner, który „wyławia” potrzebne mu informacje z mediów, czy też rozpowszechnia on kontrolowane przecieki, tj. wypuszcza w świat kompromitujące dane, podrzucone mu przez kogoś innego (co w rosyjskich mediach nie jest znów takie rzadkie). W każdym razie gdy 22 lutego Gorszkow aktualizował swoją stronę, na ekranie jego komputera ukazała się informacja „strona czasowo niedostępna”. Jego operator (firma „Głasnet”) poinformował go, że stronę zamknięto, bo nie podobała się komuś z MSW.
Następnego dnia szefowie „Głasnetu” zmienili linię postępowania z Gorszkowem, stwierdzili, że stronę zamknięto z powodu jego długów. Co więcej, wtedy gdy te słowa padły pod adresem compromat.ru, obok informacji „strona czasowo niedostępna” pojawił się dopisek, że przyczyną są sprawy finansowe. Jeszcze później okazało się, że Gorszkow nie tylko nie zalega z żadnymi opłatami, ale nawet trochę nadpłacił „Głasnetowi”. W końcu, zanim jego stronę odblokowano, usłyszał: „Powinien pan rozumieć, że teraz będą uważnie czytać pańską stronę”.
Jedyny sprawiedliwy
Gorszkowowi przekazano ostrzeżenie niejako w starym stylu, ale wiadomo, że rosyjskie służby specjalne mają dużo lepsze środki kontroli internautów. Przekonała się o tym wołgogradzka firma internetowa „Bayard-Slavia Communications” (BSK), jedyna w Rosji, która zaryzykowała konflikt z Federalną Służbą Bezpieczeństwa (FSB). Jej przeszło dwuletnie problemy zyskały sobie nawet w rosyjskiej prasie miano „drugiej bitwy stalingradzkiej”.
W październiku 1997 r. dyrektor BSK Oleg Syrow zwrócił się do wołgogradzkiej FSB, by wespół z nią opracować plan wprowadzenia do swojej sieci systemu SORM (czyli Systemu Metod Wywiadowczych i Operacyjnych, realizowanego przez służby specjalne), do czego zobowiązany jest każdy operator na podstawie 23. punktu licencji, przyznawanej przez Ministerstwo Łączności. W kwietniu 1998 r. otrzymał w odpowiedzi „konfidencjonalne” pismo FSB z gotowym planem całej operacji. FSB miałaby mieć pełny dostęp do informacji przekazywanych pocztą internetową i danych klientów firmy i nie mogła być przez nikogo kontrolowana. Za to BSK miałaby zakupić, zainstalować i odstąpić FSB odpowiedni sprzęt, zobowiązać się do dokonywania w razie potrzeby nowych zakupów i przeszkolić oficerów służb.
Anatolij Lewenczuk porównuje działania FSB (kierowanej przez Władimira Putina) do sytuacji, w której „jakby wszystkim obywatelom kazano dać kopie swoich kluczy milicji – na wypadek ewentualnych późniejszych rewizji w ich mieszkaniach”
Parę miesięcy później Syrow odpisał, że „BSK gotowa jest rozważyć współpracę z Waszą instytucją, jako jednym z podmiotów działalności operacyjno-wywiadowczej, ale przy założeniu, że współpraca ta będzie zgodna z normami konstytucji, kodeksu cywilnego i innych praw Federacji Rosyjskiej”. Kolejne pisma BSK do FSB, w których była mowa o przestrzeganiu – gwarantującej wszak tajemnicę korespondencji – rosyjskiej konstytucji, zdenerwowały adresatów. W efekcie FSB wystąpiła do obwodowego Gossviaznadzoru (kontrolnej agendy ministerstwa łączności) o zawieszenie licencji BSK, podając jako powód odmowę realizacji 23. punktu licencji. W końcu Syrow dla ratowania biznesu ustąpił z funkcji dyrektora firmy, zastąpiony przez Naiła Murzachanowa.
Na przełomie lat 1998/99 władze uciekły się do szykan natury ogólnej. Okazywało się na przykład, że są „trudności na łączach”, bo firma „Moskowskij Teleport”, od której BSK dzierżawiła kanał łączności satelitarnej, nie dopełniła jakichś formalności. Nagle bank, który obsługiwał BSK, znacznie zwolnił tempo dokonywania przelewów na jej rachunek, a miejscowa firma telefoniczna zerwała umowę najmu lokalu dla BSK. W maju 1999 r. „Moskowskij Teleport” pozbawił dostępu do internetu BSK i około tysiąc jej abonentów. Niemal natychmiast wołgogradzki Gossviaznadzor skontrolował spółkę i stwierdził, że ta nie wykonuje najważniejszego punktu swojej licencji, bo abonenci BSK nie mają dostępu do internetu (sic!).
Wreszcie 17 września BSK wygrała sprawę sądową z wołgogradzkim Gossviaznadzorem. Formalnym efektem rozprawy (którą zresztą wiele razy odraczano) było wycofanie przez urząd ostrzeżenia dla szefa firmy, realnym – fakt, że BSK odzyskała dostęp do internetu. Niemniej Gossviaznadzor cały czas naciskał na Murzachanowa, by ten dopełnił wymogów współpracy z FSB. W końcu w styczniu urząd przesłał szefowi BSK protokół z posiedzenia komisji licencyjnej ministerstwa łączności Federacji Rosyjskiej (datowany zresztą na listopad 1999), który nakazał odebranie w ciągu trzech miesięcy licencji firmie BSK – „za niewypełnienie wymogów SORM”. Murzachanow odwołał się od tej decyzji do sądu arbitrażowego, który – jak napisał – „wcześniej, czy później będzie musiał wydać decyzję. Wtedy stanie się jasne, czy w kraju zapanowała dyktatura prawa, którą zapowiadał prezydent Putin”.
Pierwsza rozprawa w tym procesie odbyła się 6 kwietnia pod nieobecność pozwanego, bo nikt z ministerstwa nie pofatygował się do sądu. Choć proces odroczono, to moralnym zwycięzcą tego dnia był Murzachanow; w przeddzień rozprawy ministerstwo łączności dostarczyło sądowi pismo, anulujące wcześniejszą decyzję o odebraniu BSK licencji. Ale być może za wcześnie na entuzjazm, bo – jak się okazuje – powodem takiej decyzji wysokich urzędników ministerstwa łączności miała być konieczność przeprowadzenia kolejnej kontroli wykonywania licencji przez BSK. I wołgogradzki Gossviaznadzor tę kontrolę wykona…
Rówieśnik nowej Rosji
SORM nie jest niczym nowym; już w czerwcu 1992 r. ministerstwo łączności wydało rozporządzenie o wykorzystaniu środków łączności dla zabezpieczenia operacyjno-wywiadowczych przedsięwzięć ministerstwa bezpieczeństwa. Rozporządzenie umożliwiało kontrolę poczty i podsłuch rozmów telefonicznych. Ministerstwo łączności nakazało podległym sobie agendom ścisłą współpracę z ministerstwem bezpieczeństwa, udostępnianie jego funkcjonariuszom lokali, środków łączności itd., oczywiście przy zachowaniu tajemnicy.
Późniejsze, wspólne rozporządzenie resortów łączności i bezpieczeństwa ze stycznia 1993 r., dotyczyło już wymogów technicznych realizacji SORM. Dokument precyzował, że w grę wchodzi łączność telefoniczna (służbowa, lokalna, międzymiastowa i międzynarodowa) oraz różne formy przysyłania dokumentów (takich jak teleksy czy faksy). Operatorzy – niezależnie od formy własności danej firmy – zobowiązani zostali do przekazywania służbom specjalnym danych o swoich abonentach, do umożliwiania tym służbom podłączania się pod interesujący je numer czy blokowania linii, a także, oczywiście, do zachowywania dyskrecji.
Oba ministerstwa przypomniały zainteresowanym, że wszyscy (obecni i przyszli) licencjonowani operatorzy są do tej współpracy zobowiązani i że w związku z tym odpisy ich licencji będą przekazywane ministerstwu bezpieczeństwa. W piśmie z listopada 1994 r. ministerstwo łączności, przywołując poprzednie rozporządzenia, poinformowało, że obowiązki ministerstwa bezpieczeństwa w zakresie SORM przejmuje Federalna Służba Kontrwywiadu. Operatorów zobowiązano do uzgodnienia ścisłych planów współpracy z FSK i późniejszego przekazania ich Gossviaznadzorowi. W razie niedopełnienia przez operatora wymogu „współpracy”, Gossviaznadzor winien był natychmiast wnioskować o odebranie licencji.
Później, po kolejnej reorganizacji rosyjskich służb specjalnych, obowiązki FSK przejęła Federalna Służba Bezpieczeństwa. Wreszcie rosyjska Duma Państwowa uchwaliła ustawę o działalności operacyjno-wywiadowczej, a prezydent Jelcyn podpisał ją w sierpniu 1995 r. Interesujące, że aktualną jej nowelizację Borys Jelcyn podpisał 30 grudnia ub. r., czyli faktycznie stało się to ostatniego dnia jego pobytu na Kremlu.
Wśród organów państwowych, uprawnionych do prowadzenia działalności operacyjno-wywiadowczej, ustawa wymienia MSW, FSB, policję podatkową, służby graniczne, celne i organy ministerstwa sprawiedliwości. Ustawa stwarza też pewne gwarancje dla obywateli: osoby, które poniosły szkody na skutek działalności operacyjno-wywiadowczej, mogą dochodzić swych praw na drodze sądowej; precyzuje również warunki zastosowania takich procedur jak SORM. Są to: nakaz prokuratora, zgoda sądu, zagrożenie bezpieczeństwa narodowego (ale definiowane przez kompetentny organ państwowy, tj. FSB), bądź prośba z zagranicy do władz Rosji o pomoc.
Cała ustawa stanowi interesujący przykład postsowieckiego prawotwórstwa; z jednej strony daje obywatelom jakieś gwarancje ochrony przed samowolą ze strony służb specjalnych, z drugiej zaś – przyszła w momencie, gdy cała infrastruktura prawna odnośnie działalności operacyjno-wywiadowczej była już gotowa i ustawa w jakimś sensie ją usankcjonowała. Nic więc dziwnego, że ministerstwo łączności mogło dalej spokojnie rozbudowywać telekomunikacyjne imperium służb specjalnych.
W rozporządzeniu ze stycznia 1996 r. mamy powtórzenie zawartości wyżej omówionych dokumentów, ale w odniesieniu do telefonii komórkowej i systemów przywoławczych (tj. pagerów). Wreszcie w lutym 1997 r. ministerstwo łączności wydało zarządzenie o współpracy operatorów internetowych z FSB we wprowadzaniu technicznych środków do realizacji SORM. Właśnie ono stało się powodem kłopotów BSK.
Oko na sieć
W lipcu 1998 r. (dyrektorem Federalnej Służby Bezpieczeństwa był wówczas Władimir Putin) w Moskwie przedstawiciele FSB i największych firm internetowych dyskutowali o realizacji technicznych wymogów realizacji programu SORM w nowoczesnych sieciach łączności, zwłaszcza w internecie. Według FSB, to właśnie nowe technologie są najbardziej pomocne w dokonywaniu różnych operacji przestępczych.
Na spotkaniu ustalono, co konkretnie mają robić operatorzy, o ile nie chcą stracić licencji. Wszyscy oni muszą zainstalować u siebie specjalną, niewidoczną i niedostępną dla abonentów „czarną skrzynkę” oraz specjalne połączenie z biurem FSB. Cel przedsięwzięcia to możliwość kontroli poczty w czasie rzeczywistym i przekazywanie przez operatorów służbom specjalnym informacji o ich abonentach.
Interesujący jest sposób finansowania projektu: za „czarną skrzynkę” płaci operator, za sprzęt, zainstalowany w odpowiedniej komórce resortu bezpieczeństwa, płaci samo FSB, zaś kanał łączności między dwiema instytucjami ma być finansowany „zgodnie z uzgodnieniami obu stron” (sic!). Szefowie firm internetowych najwyraźniej uznali, że warto ponieść pewne koszty, by nie narazić się na wyjście z tak intratnej i szybko rozwijającej się branży. Zdaniem specjalistów, choć koszty firm wzrosły tym samym o około 10 proc., nie zawsze oznaczało to konieczność podwyżki cen dla abonentów. Przyczyną tego jest rozwój internetowej branży, oraz będące jego efektem potanienie usług i coraz większa ilość reklam.
Prawo prawem, ale…
Prawną analizę poczynań wołgogrodzkiej FSB wobec BSK przedstawił prezydent „Fundacji Obrony Jawności” Aleksiej Simonow w liście do prokuratora generalnego Jurija Skuratowa i dyrektora FSB Władimira Putina (koniec 1998). Simonow napisał w nim, że działania Federalnej Służby Bezpieczeństwa są sprzeczne zarówno z prawem rosyjskim, jak i z szeregiem uznawanych przez Rosję aktów prawa międzynarodowego.
Chodzi zwłaszcza o to, że FSB chce mieć – bez zgody sądu – prawo do kontroli poczty elektronicznej, a operator miałby (również bez zgody sądu) udzielać informacji o swoich abonentach. Tak samo bezprawne jest żądanie FSB, aby BSK zakupiła dla niej drogi sprzęt. Simonow podkreślił, że FSB powołuje się na formalnie nieistniejące rozporządzenie ministerstwa łączności z lutego 1997 r.
Z informacji posiadanych przez Fundację wynika, że poza BSK wszyscy operatorzy w obwodzie wołgogradzkim współpracują z FSB zgodnie z regułami tej ostatniej, tj. „naruszając prawo Federacji Rosyjskiej i prawo obywateli do tajemnicy korespondencji”. Simonow uzyskał dość standardową odpowiedź, ale, co charakterystyczne, nie z Moskwy, ale od prokuratury wołgogradzkiej. Ta uznała, że FSB prowadzi działalność zgodną z prawem.
Zarówno analiza Simonowa, jak i fakt, że w sądach BSK raczej wygrywa z pozywanymi przez siebie urzędami, wskazują na to, że praktyka FSB w sprawie SORM w pewien sposób „wyprzedza” proces stanowienia prawa.
Oddajcie milicji klucze do Waszych mieszkań
Rosyjscy publicyści, zajmujący się tym tematem, niejednokrotnie stosują rozróżnienie na SORM i SORM-2. Ma ono charakter raczej „techniczny”; SORM (który wszak nie spadł na Rosję jak grom z jasnego nieba, skoro już Gogol wspominał o rozpieczętowywaniu listów) to kontrola korespondencji pocztowej i rozmów telefonicznych, a SORM-2 dotyczy łączności przez internet.
Niektórzy, nie do końca chyba słusznie, dostrzegają różnice prawne między systemami SORM i SORM-2. Jurij Wdowin z petersburskiej organizacji „Grażdanskij Kontrol” ocenia, że o ile SORM ma swoje podstawy prawne, a jego stosowanie jest prawnie ograniczone przez ustawę z 1995 r., to absolutnie nie da się tego powiedzieć o systemie SORM-2.
Takiej różnicy nie dostrzega Anatolij Lewenczuk (koordynator programu „Moskowskij Libertarium” i właściciel strony libertarium.ru, który nagłośnił całą historię). Według Lewenczuka, „SORM-2 to inicjatywa FSB, która ma na celu maksymalne zmniejszenie kontroli społecznej nad działalnością tej instytucji. W ramach tej inicjatywy FSB chce powtórzyć swój sukces, jaki osiągnęła wymuszając zamontowanie aparatury podsłuchowej w centralach telefonicznych i pagerowych”. Lewenczuk sądzi, że „większa część publikowanych w prasie kompromatów, to efekt działania tego systemu”, a samą koncepcję SORM przyrównuje do sytuacji, w której „jakby wszystkim obywatelom kazano dać kopie swoich kluczy milicji – na wypadek ewentualnych późniejszych rewizji w ich mieszkaniach”.
Także zdaniem szefa grupy „Grażdanskij Kontrol” Borysa Pustyncewa, SORM to efekt autonomicznej pozycji rosyjskich służb specjalnych w strukturze państwowej. Pustyncew podkreśla, że w Rosji realnie nie ma żadnej nad nimi kontroli; większości deputowanych do Dumy nie przeszkadza, że służby działają poza prawem, a słabo rozwinięte społeczeństwo obywatelskie nie ma wystarczającego wpływu na władze.
Formalnie kontrola nad służbami należy do prezydenta, ale Borys Jelcyn chciał mieć służby zorientowane na służenie jego własnym interesom. W efekcie – sądzi Pustyncew – „rosyjskie służby specjalne stale naruszają konstytucyjne prawa obywateli. Faktycznie stworzyły one równoległą przestrzeń prawną, w której prawo nie działa i w której gwałcona jest konstytucja”.
Wariant rosyjski
Kolejna kwestia to wydolność techniczna i organizacyjna sprzętu, ale i także ludzi, którzy mieliby realizować system SORM w ramach struktur FSB. Trudno na przykład wyobrazić sobie kontrolę wirtualnych rozmów na żywo (IRC) – a takie jest założenie – skoro nieraz bywa tak, że jedna kobieta flirtuje w IRC z kilkoma mężczyznami jednocześnie. Ale nie trzeba wcale realizować programu SORM-2 w całości; wystarczy bowiem na odpowiednim serwerze zainstalować program, który przeglądałby wszystkie połączenia i odbierał te, które zawierają dane słowa kluczowe… Taki program może – jak pisało w lipcu 1998 r. pismo „Kompiuterra” – „w ciągu dnia opracować na kolanie prawie każdy administrator sieci”.
Formalnie kontrola nad służbami należy do prezydenta, ale Borys Jelcyn chciał mieć służby zorientowane na służenie jego własnym interesom. W efekcie „rosyjskie służby specjalne stworzyły równoległą przestrzeń prawną, w której prawo nie działa i w której gwałcona jest konstytucja”
Jeśli tak jest w istocie, to – być może – cały zgiełk na temat spraw dawno zdecydowanych i najpewniej realizowanych ma zgoła inny cel. Wrzawa w sprawie SORM miałaby zatem znaczenie „wychowawcze”. Chodziłoby tu nie tyle o permanentną inwigilację, ile raczej o przekonanie zainteresowanych, że „Wielki Brat patrzy”. Jak to ujął Jurij Wdowin, „FSB przywykła do tego, żeby gromadzić teczki na ludzi, tak na wszelki wypadek”.
Zainteresowanie internetem ze strony służb specjalnych i policji jest oczywiście nie tylko rosyjską specyfiką. Nieraz kontrola witryn internetowych czy poczty pomaga wytropić zakonspirowane siatki pedofili lub handlarzy pornografii dziecięcej. Tylko że gdzie indziej robi się to inaczej; policje zdobywają wiadomości od współpracujących z nimi tajnie hakerów, czy kontaktują się operacyjnie z administratorami sieci w ważnych z ich punktu widzenia miejscach.
Swojego rodzaju odpowiednikiem rosyjskiego SORM jest amerykański program „Echelon” (warto dodać, że na jego istnienie powołują się ci rosyjscy operatorzy, którzy nie mieli takich oporów, jak szefowie BSK). Amerykańska National Security Agency posiada aparaturę zainstalowaną w USA, Australii i Europie Zachodniej. Przy jej pomocy, zapewne wybiórczo, przechwytuje się połączenia e-mailowe, telefony i faksy. O całym przedsięwzięciu wiadomo niewiele i to raczej ze źródeł wtórnych. Sprawa amerykańskiego szpiegostwa elektronicznego na Starym Kontynencie wraca co jakiś czas pod obrady Parlamentu Europejskiego, gdzie oczywiście spotyka się z krytyką. Jest to jednak przedsięwzięcie stricte rządowe, realizowane bez rozgłosu i bez udziału biznesu.
W żadnej z zachodnich demokracji nie jest znany przypadek, by policja oficjalnie zaprosiła do współpracy prezesów firm internetowych. Trudno też wyobrazić sobie, by szefowie Federalnej Służby Bezpieczeństwa, organizując w lipcu 1998 r. spotkanie kilkudziesięciu osób w tej sprawie, nie liczyli się z możliwością przecieku. To pośrednio potwierdzałoby tezę o „wychowawczym” znaczeniu tej „konsultacji społecznej”.
I jeszcze jedno: w prasie amerykańskiej, która poświęciła SORM dużo uwagi, nieporównanie więcej niż polskie gazety, jest sporo odwołań do Orwella. Jest to, w moim przekonaniu, duża przesada. Przecież nie o to chodzi, żeby podczas porannej gimnastyki ktoś wrzeszczał z ekranu: „Stać was na więcej towarzyszu! Nie staracie się!”. Nie będzie zresztą takiego teleekranu, ani nawet Wielkiego Brata. Rzecz w tym, żeby ludzie myśleli, że jest. Ale w praktyce dostęp do poczty elektronicznej zyskało w Rosji raczej wielu „małych Wielkich Braci”, takich właśnie horodniczych i szefów pocztamtów. Dlatego pisząc o SORM, lepiej cytować Gogola.
Przeczytaj także: Wrażliwy na losy Międzymorza. Michał Kurkiewicz (1964-2023)
SORM zaczęto tworzyć znacznie wcześniej niż napisano w powyższym artykule, bo jeszcze w czasach ZSRR. Pisał o tym w 2022 r. Andriej Sołdatow na łamach portalu „Agentura.ru”, tekst (po rosyjsku) tutaj: https://agentura.ru/investigations/otec-sorma/
Kilka dni temu spotkałem znajomego. Starszy stateczny pan po 70. Człowiek niezwykle racjonalny, były komandos Czerwonych Beretów, wiele lat pracował na kierowniczych stanowiskach, bezpośrednio kierując zespołami ludzkimi. Od słowa do słowa, spraw politycznych nie dało uniknąć. Ja tam telewizji w dzisiejszym wydaniu nie oglądam, na to on, że owszem jest na bieżąco z wiadomościami TVP i TVN, dlatego ma prawdziwy obraz sytuacji. Zapytałem, jak to możliwe skoro oba nurty zwyczajnie naciągają rzeczywistość pod własne klimaty. Czy możliwe jest wysłuchawszy kilku kłamców dojście do obiektywnej prawdy? On twierdzi, że potrafi, ja że to bzdura. Przy rozstaniu zasugerował jednak bym się zainteresował i był na bieżąco, bo trzeba wiedzieć co się dzieje. Odpowiedziałem uprzejmie, że nie zajmuję się sprawami, na których bieg nie mam wpływu. Internet i inne media mają ogromny wpływ na nasze postawy i to całkowicie uzasadnia aktywność manipulatorów tego świata w tę przestrzeń. Czy mamy tego świadomość? z pewnością dziewicami nie jesteśmy w tym segmencie, jednak w większości przypadków zdaje nam się, że przechytrzamy system. Całkowicie nie oświeca nas fakt, że jeśli czegoś szukamy, chcemy kupić, to zaraz pojawiają się sugestie, reklamy dedykowane właśnie pod nasze potrzeby. Czy Polska jest bezpiecznym miejscem? Czytałem ogłoszenie o naborze informatyków do policji, oferowano pensje minimalną na początek. To może sugerować poziom i zaawansowanie prac w tym kierunku. Czy to dobrze czy źle, trudno ocenić.
1.
Nie wiem czy dobrze zrozumiałem aluzję, ale w jaki sposób służba w PRL-owskich „Czerwonych Beretach” miałaby przynosić choć trochę chluby? Czy w ogóle służba w wojskach specjalnych – w jaki sposób miałaby dodawać coś człowiekowi w aspekcie rozsądku? Moim zdaniem jest wręcz przeciwnie.
2.
Zależy jaki informatyk. Ten podłączający routery i konfigurujący drukarki faktycznie zarabia mało, ale ludzie zwalczający cyberprzestępczość dostają – fakt, od niedawna – bardzo duże dodatki, tylko trochę mniejsze niż rynkowe. Ale i tak ma to niewiele wspólnego z problemem cenzury Internetu, bo ta w Polsce została przez PiS wprowadzona już dawno przy milczeniu większości narodu, a wdrażaniem cenzury zajmuje się nią ABW.
3.
Problem reklam, śledzenia i inwigilacji w Internecie przez podmioty komercyjne (którym większość Polaków się oddaje w błogiej nieświadomości – Google, Microsoft, Amazon) jest odrębny od państwowej inwigilacji i cenzury.
4.
Żeby zacząć korzystać w Internetu w sposób wolny i prywatny, warto zainteresować się sieciami anonimizującymi (rządy, policja i służby demonizują je jako „siedlisko pedofilów i oszustów” ale nie wolno się dać zwieść) oraz szyfrowaniem otwartoźródłowym (tak samo demonizowanym).
Kilka linków:
https://www.torproject.org/
https://anonymousplanet.org/
https://www.whonix.org/wiki/Documentation
Warto się tego nauczyć dopóki nie jest za późno.
Już dzisiaj wiele stron internetowych jest w Polsce przez PiS blokowanych „dla bezpieczeństwa Polek i Polaków”.
1. Służba w czerwonych beretach była dla ludzi o specyficznych cechach i umiejętnościach, daleko odbiegających od normy. Tam nie werbowano politycznych karierowiczów. Ja również musiałem odbyć ZSW i to w czasie stanu wojennego. Nie sadze bym był przez to gorszym sortem.
2. Cenzura to nie domena PiS, robił to każdy „rząd” i tak pozostanie. Szukanie zaś poprzez ogłoszenia pracowników, za śmieszne stawki, przez resory siłowe, samo w sobie jest dziwne. Raczej o niekompetencji władz owych świadczy. Infiltracja zaczyna się na poziomie być może już konfiguracji drukarki, na pewno ktoś konfigurujący komputer szefa, to ważna persona.
3. Wymienione firmy nie funkcjonują w próżni co niejednokrotnie już udowodniono. A wiedza jaki lubisz „trunek” dość znacznie ułatwia dojście, propozycje „ceny” jaką jesteś w stanie zaakceptować
4. Można szyfrować, platformy WPN bardzo zachęcają. Internet to nie jedyna ścieżka manipulacji. Jeśli szyfrujesz, znaczy masz cos do ukrycia, można zakazać jak w Rosji, można zamiast inwigilacji, po prostu zdzielić pałką. Nigdy nie było tak, że możesz robić co ci się podoba, jeśli się wychylasz, musisz liczyć się z konsekwencjami. Internet to nie poletko wolnościowców ani anonimowych mścicieli. To źródło z którego każdy chce czerpać i być wygranym. Jak każdy kij ma dwa końce. Cokolwiek władza robi, robi to dla „dobra” swoich obywatel, bo celem każdej władzy jest władza i jej utrzymanie. Taka jest z grubsza encyklopedyczna jej definicja.
> Służba w czerwonych beretach była dla ludzi
> o specyficznych cechach i umiejętnościach,
> daleko odbiegających od normy.
W założeniu być może tak, ale przypadkowi ludzie na „Zecie” też tam trafiali. Część nie przetrwała cięższego od innych jednostek treningu, część wytrwała i została. W żaden sposób nie przydaje to powagi, rozsądku, racjonalnej oceny rzeczywistości itd. A czasem jest sygnałem niepokojących cech osobowości, które mogą się rozwinąć w charakter mocno zepsuty.
> Tam nie werbowano politycznych karierowiczów.
Ale to nie jest żadna gwarancja, że nie było tam ludzi zdemoralizowanych albo labilnych.
> Ja również musiałem odbyć ZSW i to w czasie
> stanu wojennego. Nie sadze bym był przez to
> gorszym sortem.
Tego nie wiem, bo Cię nie znam. Wiem jednak, że służba w Siłach Zbrojnych PRL – państwa niepraworządnego (prokuratura i sądy podporządkowane partii), zbrodniczego (UB i SB łamiące kręgosłupy, niszczące ludziom życie, posuwające się do morderstw) i ze złodziejskim systemem gospodarczym (marksistowski socjalizm) – żadnej chluby nie przynosi. W dodatku to wojsko było szkolone do walki z narodami, które Polakom były i są przyjazne – na przykład z Duńczykami (szczególnie te „berety” właśnie miały atakować duńskie porty) czy Holendrami – a więc dochodzi jeszcze interes PRL-u głęboko sprzeczny z interesem narodu polskiego.
Nie wiem, czy potrafiłbym wówczas odmówić służby z ZSW ze sprzeciwu sumienia, ale wiem, że niektórzy (niestety nieliczni) potrafili i zamiast odbębnić służbę, odbębnili pobyt w ZK. Chylę czoła przed nimi. Przed tymi, którzy poszli służyć, czoła nie chylę, bo służbę taką oceniam negatywnie. Ale nie osądzam człowieka – to zostawiam Panu Bogu.
> Cenzura to nie domena PiS, robił to
> każdy “rząd” i tak pozostanie.
Jeśli chodzi o cenzurę Internetu w Polsce, to piszesz nieprawdę.
Cenzurę Internetu w Polsce po raz pierwszy w historii wprowadził PiS w 2016 roku (ustawa „antyterrorystyczna” i inne), a potem kolejnymi ustawami ją poszerzał i ułatwiał. Przeszło to prawie bez echa, dla ludzi ważniejsze od wolności było np. to, co powiedział Jarosław Kaczyński na ostatnim zjeździe partii albo o ile wzrośnie 500+.
> Infiltracja zaczyna się na poziomie być
> może już konfiguracji drukarki, na pewno
> ktoś konfigurujący komputer szefa, to
> ważna persona.
Każdy, kto służy/pracuje w policji przechodzi postępowanie sprawdzające (trzepanie przeszłości i prześwietlanie krewnych i znajomych przez ABW), niezależnie od stanowiska i zarobków.
> Wymienione firmy nie funkcjonują w próżni co
> niejednokrotnie już udowodniono.
Tak i rządowi USA udostępniają dane dosyć łatwo, ale mechanizmy państwowej cenzury Internetu w Polsce nie opierają się na usługach Google’a czy Microsoftu. Po szczegóły odsyłam do ustaw.
> Można szyfrować
Nie „można”, a „powinno się”. Nieużywanie szyfrowania to jak pisanie listów na kartce pocztowej, którą listonosz przeczyta. Używanie szyfrowania to włożenie listu do zaklejonej koperty. Można ją rozerwać, ale to przestępstwo. Czytanie kartki pocztowej przez panią na poczcie przestępstwem nie jest.
Podane wyżej linki uczą, jak korzystać z Internetu bez udostępniania firmom i służbom informacji o sobie. Umiejętnie i jednocześnie zastosowane – co wymaga wysiłku, bo z reguły każda wartościowa rzecz tego wymaga – powodują prawie 100% niewidoczność dla inwigilujących firm, rządów, przestępców i służb.
Można siać defetyzm, a można się bronić – nie mam wątpliwości, która z postaw zasługuje na pochwałę, a która na naganę.
> Jeśli szyfrujesz, znaczy masz cos do ukrycia
Po pierwsze, taka implikacja jest fałszywa.
Po drugie: chęć ukrycia czegoś wcale nie musi być bezprawna ani niemoralna.
> Nigdy nie było tak, że możesz robić co ci się podoba,
Przecież nie postuluję samowoli. Postuluję obronę tajemnicy komunikowania się, a także tajemnicy bankowej, tajemnicy lekarskiej i innych tajemnic zawodowych – one wszystkie są przez rządy – w tym PiS-owski – wielokrotnie i na różny sposób gwałcone (prawie bez sprzeciwu narodu, co mnie napawa zgrozą).
> jeśli się wychylasz, musisz liczyć się z konsekwencjami.
To ciekawe, co napisałeś: jakie „wychylenie”? Szyfrowanie? „Konsekwencje” za takie „wychylanie” oznacza, że mamy państwo autorytarne.
> Internet to nie poletko wolnościowców ani anonimowych mścicieli.
Jeżeli domagających się oczywistych w cywilizacji łacińskiej praw przynależnych ludziom etykietkuje się jako „wolnościowców” i uważa za „wychylających się”, to naprawdę aż strach się bać. Powiedzieć, że cywilizacja jest w kryzysie, to nic nie powiedzieć.
> Cokolwiek władza robi, robi to dla “dobra” swoich obywatel
Stwierdzenie raczej komiczne…
> bo celem każdej władzy jest władza i jej
> utrzymanie. Taka jest z grubsza
> encyklopedyczna jej definicja.
Każdy wybiera taką definicję, którą uważa za słuszną. Mi bliżej do Arystotelesa i Tomasza z Akwinu niż do Macchiavellego.