Nikt z żyjących autorytetów duchowych czy religijnych nie był dla mnie mistrzem. Niczyja wiara, powołanie czy mądrość nigdy nie były dla mnie kotwicą.
Spytali mnie ostatnio klerycy w jednym z seminariów o moich mistrzów duchowych. Przyznaję, że miałem trudność z odpowiedzią. Moja wiara i moje powołanie były zawsze „niezrzeszone”, nikim nieuwarunkowane, może dlatego w ostatnim czasie kryzysów w Kościele ani jedno, ani drugie nie zachwiało mi się ani nie runęło.
W latach 80. minionego wieku, w małym miasteczku niedaleko niemieckiej granicy, gdzie mieszkałem, nie było zbyt wielu okazji do duchowych natchnień czy zapoznawania się ze szkołami duchowości. Wzrastałem w rodzinie charakteryzującej się prostą wiarą żywiącą się przede wszystkim pobożnością ludową, do której do dzisiaj mam nie tylko wspomnieniowy sentyment, ale którą nadal uważam za istotny kanał transferu wiary. Jedynym fermentem była wielkopostna obecność franciszkanów na rekolekcjach. I tyle. Wszystko inne było jeszcze dalekie i nieosiągalne.
Nie byłem nawet ministrantem ani lektorem. Ot, powołanie spod chóru. W domu była gruba, napuchła od powkładanych do niej obrazków prymicyjnych i kolędowych, książeczka do nabożeństwa mojej ś.p. Mamy i „Żywoty świętych” pióra ks. Piotra Skargi. Nawet nie pamiętam, czy w domu była Biblia. Później dostałem od księdza proboszcza Nowy Testament w przekładzie ks. Seweryna Kowalskiego.
W seminarium nigdy się do niczego nie zapisałem. Nie byłem w oazie, neokatechumenacie, odnowie w Duchu Świętym, nie bywałem na rekolekcjach ignacjańskich, żadnej z tych duchowości nie przejąłem. Co środę chodziłem na Nowennę do Matki Bożej Nieustającej Pomocy, która była odprawiana „dla chętnych” przed obrazem Matki Bożej Paradyskiej.
Fascynowali mnie mnisi, owszem, nawet pracę magisterską pisałem o starożytnych regułach zakonnych. Trochę mnie tam ciągnęło. Może to wpływ pocysterskiej atmosfery seminarium. Może jeszcze kiedyś zostanę oblatem benedyktyńskim. Zobaczymy. Czytałem wówczas Tomasza Mertona.
Potem odkryłem ks. Janusza St. Pasierba, który wystarczył mi na lata, i wciąż mnie inspiruje. Jego mówienie i pisanie o wierze przez perspektywę kultury i sztuki jest wciąż dla mnie niedościgłym wzorem.
Moimi mistrzami zostali w tym czasie św. Teresa z Lisieux, do której po latach pojechałem z pielgrzymką, Edyta Stein, Anna Kamieńska, której „Notatnik” mam sczytany do szczętu, Gustaw Herling-Grudziński, którego opowiadania są dla mnie wciąż inspiracją duchową – ale nikt z żyjących autorytetów duchowych czy religijnych. Niczyja wiara, powołanie czy mądrość nigdy nie były dla mnie kotwicą.
Kilka lat po moich święceniach z kapłaństwa odszedł mój wikary, który był moim katechetą w klasie licealnej i który jako pierwszy wiedział o moim pomyśle wstąpienia do seminarium. Ale przecież nie chciałem być jego klonem, lecz księdzem. Byłem zawsze osobny, nieparzysty. Może dlatego niczyje odejście czy ujawnienie jakiejś o kimś prawdy nigdy nie było dla mnie powodem kryzysu.
Nie była to też wiara nazbyt – jeśli tak mogę powiedzieć – kościelna w tym sensie, bym się jakoś fascynował instytucją Kościoła, wpatrywał w biskupów. Za mojego dzieciństwa i młodości biskup przyjeżdżał do parafii od wielkiego święta, wybierzmował tłum młodych ludzi z kilku parafii i tyle go widziano. Trzeba było sobie radzić bez codziennych newsów z życia episkopatu.
W Rzymie byłem w życiu tylko raz, na Wielkim Jubileuszu Chrześcijaństwa. Nie to było dla mnie punktem odniesienia. Zawsze była nim wiara ludu Bożego, doświadczenie wspólnoty na liturgii czy nabożeństwie.
Przyznam się, że zawsze przedkładałem modlitwę wspólnotową nad osobistą. Nieraz już pisałem, że potrzebuję tych głosów, które koło mnie, obok mnie, ze mną wołają: zdrowaś…, módl się…, zmiłuj się… itd. Właśnie dlatego wciąż, jeśli tylko mogę, chodzę „do kościoła” na majowe, drogę krzyżową, różaniec – aby „odprawić” je z ludźmi, dzielić z nimi doświadczenie modlitwy. Teraz, gdy prowadzę dość pustelnicze życie, mieszkając w bloku, doświadczam tej potrzeby jeszcze bardziej.
Przyznaję, że zawsze z wielką trudnością znosiłem Mszę bez ludu, którą odprawiałem w pustej kaplicy, coram angelis, gdy miałem sam sobie odpowiadać „I z duchem twoim”. Kiedy przychodzę rano do zielonogórskiej konkatedry i patrzę na tych kilkanaścioro modlących się osób w różnym wieku albo gdy jadę od wsi do wsi na niedzielnym zastępstwie i spoglądam na tych ludzi spragnionych Słowa, myślę sobie, że mój Kościół się nie zmierzcha, bo to nie jest „mój” Kościół, ale Jego.
Powyższy tekst jest poszerzoną wersją wpisu autora na Facebooku z 27 kwietnia br.
Przeczytaj także: Nowy brutalizm a nowa ewangelizacja. O nieudanych rekolekcjach toruńskich
Kiedyś miałem wiele szacunku dla osób duchownych o poglądach zbliżonych do autora, miałem poczucie, że to jest prawdziwy Kościół. Do czasu. Czy autor ślubował posłuszeństwo biskupowi ? Czy będzie wykonywał polecenia, choćby i były sprzeczne z jego sumieniem, np milczał, podczas gdy powinien świadczyć ? Nie wiem tego, nie mnie oceniać. Tylko nie potrafię pogodzić faktów. W Polsce jest ok. 30 tys księży, wiedzieć o naduzyciach musi wielu, nie wiem czy każdy, czy połowa, czy 10%. Ilu publicznie staje w obronie skrzywdzonych ? A ilu prezentuje stanowisko podobne do autora ?
Jerzy mam podobne zdanie. Według mnie to reprezentacja odczuć. Jestem ciekaw ilu duchownych wielce głeboko wierzących milczało i pewnie dalej milczy. Z kościołów słychać tylko informacje a nie prawdę… niestety. Dlatego odszedłem od tego źródła „prawdy”
Obecnie nie mam kontaktu z klerem i nie szukam go.Nie odczuwam potrzeby szukania takiego kontaktu.Wynika to m.in.z absolutnego braku mojego zaufania do kleru.W odległej przeszłości znałem kilku bardzo przyzwoitych kapłanów.Głównie byli to księża związani z podziemną Solidarnością lat 80-tych choć nie tylko.Obecnie absolutnie wierzę w to że moje zbawienie leży w rękach Najwyższego i moich.Do tych relacji bardzo długo dochodziłem.Nie widzę tutaj miejsca dla księdza.Wierzę że i dzisiaj kilka procent kapłanów jest przyzwoitych.Jednak oni,, ci przyzwoici będą zawsze spychani na margines jak w każdej korporacji a zwłaszcza zarządzanej jak monarchia absolutna. Wrócę do Kościoła Strukturalnego gdy ten radykalnie się zmieni a na to za mojego życia nie zanosi się.Jedyne czego żałuję z przeszłości to fakt że miałem za wielki autorytet księży pokroju Jankowskiego z Gdańska.Mam nadzieję że doczekam wyjścia na światło dzienne spraw krycia pedofili przez Karola Wojtyłę.Był to zdecydowanie mój największy autorytet moralny w życiu,był.JPII jest nie do obrony choćby w związku z wielkim promowaniem i ochroną potwora Degollado.Ale podkreślam że nawet taki zawód nie ma wpływu na moją wiarę i relację z Bogiem.Wierzę w Jezusa Chrystusa a nie w Wojtyłę,Ratzingera czy Bergolio.Niedawno przeczytałem w TP artykuł czy potrzebny jest nam Papież.I podobnie jak autor jestem zdania że niekoniecznie.To co Jezus miał w zamyśle tworząc kościół nijak się ma do dzisiejszych form,struktur i ducha tej instytucji.
Co do JPII nakręca się aferę czy jako kardynał ukrywał czy wiedział itp. Ale Piotrze poruszyłeś kwestię chyba najważniejszą – czy papież Jan Paweł drugi wiedział o Degollado a jeżeli tak to oznacza zakłamanie instytucji do granic absurdu. Dogmaty zasady i inne ustalenia obracają się w Perz. I tyleż chwały Rzymu…
„Kiedy przychodzę rano do zielonogórskiej konkatedry i patrzę na tych kilkanaścioro modlących się osób w różnym wieku albo gdy jadę od wsi do wsi na niedzielnym zastępstwie i spoglądam na tych ludzi spragnionych Słowa, myślę sobie, że mój Kościół się nie zmierzcha (..)” – po przeczytaniu całości nasuwa mi się jedno stwierdzenie: wizja ociekająca lukrem.
Może trzeba też zajrzeć w inne rejony tegoż samego Kościoła (niż np. zielonogórska konkatedra), żeby mieć szerszy/prawdziwszy ogląd sytuacji. Także na Więzi nie brak artykułów pokazujących realne (a nie lukrowane) oblicze Kościoła. Piszę te słowa po przeczytaniu (na świeżo) relacji trzech zakonnic wykorzystanych przez inne „kościelne” osoby (K. Jabłońska „Wyłącznie przeciwko szóstemu przykazaniu?”)
Chrystus Jest Centrum Kościoła. Jest w Nim obecny . I nie mam tu na myśli instytucji. Reszta to dodatki stworzone przez ludzi.
Tak wielu księży w Polsce wiedziało , wie, co było czynione z dziecmi, młodzieżą, młodymi klerykami i do dziś ci księża… milczą… to jest ewangeliczna postawa ks. Andrzeju? Wy wiecie wszystko , u was sie mówiło i mówi na plebaniach- ten z tym, ten z dziećmi, ten z kobietą itp i co? Woda w usta! Absolutna cisza! Aby przez lata nikt się nie dowiedział. Aby ten proceder mógł być nadal ! Tak mówi Ewangelia? Tak mówi Jesus?
Tomek.
Cała wioska jest potrzebna do wychowania dziecka i niestety też do zgwałcenia.
Spotlight.
Ale księża , to ci, którzy zostali powołani aby być swiadectwem miłości Jezusa! Co zrobili ze swoim powołaniem, ze swoim Chrztem świętym? Zapomnieli o tych sakramentach w swoim życiu? Wiem, uogólniam bo nie wszyscy przecież wykorzystywali, że to 3% z całości księży w Polsce ale reszta niby nie krzywdzila a milczy… to milczenie jest przyzwoleniem na zło , o którym wiedzieli i wiedzą do dziś .
Z listu Kiplinga do syna. Cały polecam.
„Jeżeli nie mogą Cię zranić
nieprzyjaciele ani serdeczni przyjaciele;
Jeżeli cenisz wszystkich ludzi, nikogo nie przeceniając;”
https://www.youtube.com/watch?v=Qeg-glXfZ4E
Już tu idą trzej królowie, już tu idzie złego moc.
Tak nie wolno. Tak już było. Mój mały kościół.
Mój jest ten kawałek podłogi.
NIE.
Albo przejdziemy to razem, albo wcale. Razem. Już o tym pisałam.
Nie wróciłam do Kościoła, by oczy sobie mydlić. A widzę dużo.
Obok nici Dobra wplecie się od razu ta druga ciemna i podejrzliwa. Bo też taki jest Boga styl. Zadać nam najtrudniejsze pytanie. Na ile jesteś uczciwy?
Jak na nie odpowiemy?
Że mamy fajny kącik we wspólnocie? Aha.
Ja nie mam.
On jest powszechny. Cały.
https://wiez.pl/2022/11/08/apostaci-i-zacheusze/
Ludziom różnie splata się życie.
Niektórzy de profundis wołają i nic. Tracą dzieci, bliskich i sens życia.
Inni rozczarowani. Obojętni.
Oskarżają Boga…. To splot wielu czynników. Utrata wiary.
Nie każdy ma pomysł, by wejść na sykomorę. Nie każdy ma siłę. Albo chęć, zgorszony.
Niektórzy są sparaliżowani, niesie ich do Niego czasem i czterech.
Inni nie mają człowieka… choć sadzawka tak blisko…
Różne są spotkania z Jezusem. Ktoś dotknie szaty ukradkiem.
Ktoś zawoła głośno ulituj się.
Jakiś młodzieniec odejdzie zasmucony.
Osobiste historie to czasem mocny i trudny bagaż.
A iskrę przekazuje się w bardzo różny sposób.
On już wie jaki…
Ważne, by mu nie przeszkadzać…
…
Marcin
Nawet jeśli to jest prawdziwe świadectwo (a, co z tym Pasierbem, był mistrzem autora, czy nie?), to jest raczej wyjątkiem, który potwierdza regułę, że typ niezakorzenionego we wspólnotowej duchowości kapłaństwa przemija.
„ Kiedy przychodzę rano do zielonogórskiej konkatedry i patrzę na tych kilkanaścioro modlących się osób w różnym wieku albo gdy jadę od wsi do wsi na niedzielnym zastępstwie i spoglądam na tych ludzi spragnionych Słowa, myślę sobie, że mój Kościół się nie zmierzcha, bo to nie jest „mój” Kościół, ale Jego.”
Tak ja też widzę, że jest Jego. I to mi daje Nadzieję, a jednak sen z powiek spędza mi los tych, którzy idą sobie z Kościoła.
Co z nimi będzie?
Pisanie o Kościele nie jest łatwe.
Na forum to taka tylko próba głosu.
Tu, jak pisał kiedyś Karol, i tak nierzeczywista bańka.
A zatem to taka moja próba głosu.
Tylko.
Usunięcie sobie każdej podpórki mocno daje do myślenia.
Polecam.
Odeszłam od katolicyzmu prawie 20 lat temu , w innym kraju, kiedy dowiedziałam się, że Dekalog został zmieniony przez KRK. To była dla mnie tragedia. Zobaczyłam w Slowie Bozym w II Księdze Mojżeszowej 20 rozdział, jak wyglądają przykazania napisane palcem przez samego Boga. Pomyślałam , jak można było coś takiego zrobić, zmienić przykazania Boże. Jedno zniknęło. Jedno zmieniono, ten o sabacie, a dwa ostatnie rozdzielono, żeby się 10 sztuk zgadzało. Tak potrzebowałam Boga, a tu mi taki numer zrobiono. Najpierw miałam żal do Boga, zanim dotarło do mnie, że to ludzie zrobili. Zrobili się samym Bogiem , bo następstwem jednego kłamstwa przyszły inne. Życiorysy papieży już tylko dołożyły drwa do ognia w piecu mojego wiernego Bogu serca. Tu ksiądz pisze jakieś swoje rozterki, które dotyczą jego samego, ludzi ,których też oszukuje się dalej, afera za aferą w KRK się ukazuje, a on się zastanawia nad…właśnie czym!? Że to jego nie dotyczy. ? To co się dzieje z jego Dyrekcją, że wszystko jest oszustwem, że zakłamanie sięga od samych podstaw głoszenia Ewangelii do całego zarządu tej instytucji ludzkiej , więc nie perfekcyjnej. Żałosne to wszystko. Skoro ja i inni wiedzieli, że cały ten kram na oszustwie oparty od zarania dziejów, to ksiądz nie ma wątpliwości , co do podstaw w co wierzy, przekładając paciorki różańca. Który to z apostołów to robił? Gdzie tak napisane w słowie Bożym, by wogole zdrowaśki mówić. Póki ten kościół nie wróci do korzeni chrześcijańskich, to będzie tak dyndał nad przepaścią, aż wpadnie na wieki, a wielu dobrych ludzi pójdzie na dno razem w uczonymi.
Kościół Boży to ludzie, to my słuchający Boga Abrahama Izaaka i Jakuba, o którym jest napisane w słowie Bożym. Tego kościół powinien nauczać, nic ponad to. To jest Prawda dla Chrześcijan i ludzi wierzących. Nikt nie jest więcej potrzebny, ani ksiądz, ani papież, ani budynki, które swym bogactwem kłują w oczy tych, którzy nie mają wody w domu, czy łazienki. Nie wspomnę już wogole o duchowej sprawie.
Dziękuję Ewa za Twój głos.
Dlatego Biblię czyta się w całości, nie na wyrywki. Spory kawał listów Pawła i bodajże 15 rozdział Dziejów Apostolskich traktują właśnie o tym, że prawo mojżeszowe, a więc i Dekalog odeszły. Jest jeszcze Izajasz, który to zapowiada, że prawo pisane w kamieniu odejdzie. Nie rozumiem tego przywiązania chrześcijan do Dekalogu, który nie jest najważniejszy.
„Kazanie na górze” jest rozwinięciem Dekalogu. A pawłowe krytyczne odniesienia do prawa (żydowskiego) to krytyka litery, nie ducha.
Bardzo dziś potrzeba takiego głosu normalności i nadziei jak ta wypowiedź ks. prof. Draguły.
Tekst Ks. Prof. A. Draguły budzi pewne wątpliwości. Tak go pisze, jakby był człowiekiem żyjącym w Kościele i obok niego. A tak nie jest. Jest przecież kapłanem i – chce tego czy nie chce – wpisuje się w strukturę Kościoła katolickiego, podlegając władzy biskupa diecezjalnego czy też nieograniczonej władzy papieża. I zawsze gdy wypowiada się publicznie, wygłasza kazanie czy pisze jakikolwiek tekst publicystyczny czy naukowy, musi o tym pamiętać. Wiemy, co spotkało ks. Bonieckiego po jednej czy drugiej wypowiedzi, które nie miały nic wspólnego z herezją / wystarczyło, że nie spodobały się one jego przełożonemu z zakonu albo któremuś biskupowi/.
Człowiek wierzący / nie kapłan/ może powiedzieć za Apostołem Mateuszem: „Gdzie dwóch albo trzech gromadzi się w Moje imię, tam jestem pośród nich” (MT 18,20). I czuje się naprawdę wolny w swojej wierze /tez postępowaniu/.
Gdy te słowa wypowiada kapłan, ma w pamięci – obok Jezusa – biskupa, proboszcza / o ile taki jest nad nim/ i – choć bardzo daleko – papieża. Tak więc w każde czy prawie każde działanie kapłana wpisana jest autocenzura, która każe mu nie wychylić się poza obowiązujący kanon katolicki w Polsce. Napisałem „w Polsce”, bo katolicyzm w Polsce też jest specyficzny, na pewno inny niż w Niemczech, Francji Wielkiej Brytanii.
W naszym kraju odbywa się również od lat dyskusja dotycząca reformy systemu edukacji. Większość rodziców jest, jak to w Polsce, pogodzona z rzeczywistościa. Korzystają z „usług podstawowych”, zakładając, że i tak zapłacą w końcu za korepetycje, żeby dziecko dostało się ostatecznie w miarę sensowny papier/tytuł. Nie wiedzą nawet, co mogłaby ich dzieciom naprawdęc daç edukacja.
Jest grupa rodziców, którzy ostro dyskutują, włosy z głowy rwą, walczą, zrzeszają się, alternatywne szkoły zakładają, zrzeszają się w grupach homeschoolersów…
Jest też taka grupa rodziców, którzy tak sobie funkcjonują obok, akurat trafili do w miarę OK szkoły prywatnej i w sumie to nie wiedzã, o co tam ludziom chodzi z tymi szkołami, bo akurat mają dzieci edukacyjnie bezproblemowe, które jakoś tam sobie chyba radzą…”-No tak chyba OK… A co? A nie?”
I Autor artykułu właśnie jak ta ostatnia grupa o szkole, to tak o Kościele pisze.
Trafnie Pan to ujął.
@autor
Pisze pan:
„Spytali mnie ostatnio klerycy w jednym z seminariów o moich mistrzów duchowych. Przyznaję, że miałem trudność z odpowiedzią. Moja wiara i moje powołanie były zawsze „niezrzeszone”, nikim nieuwarunkowane”
oraz:
„Moimi mistrzami zostali w tym czasie św. Teresa z Lisieux, do której po latach pojechałem z pielgrzymką, Edyta Stein, Anna Kamieńska, której „Notatnik” mam sczytany do szczętu, Gustaw Herling-Grudziński, którego opowiadania są dla mnie wciąż inspiracją duchową”
To w końcu byli jacyś „mistrzowie” czy ich nie było ? Czy jak ktoś nie żyje to już nie jest „mistrzem” ?
Pisze pan ze swojej perspektywy, że nie był pan nigdzie zrzeszony, nie był pan w żadnych oazach, etc. Ale jakie to ma znaczenie ? żadnego. Są tacy duchowni jak pan i są inni (ci „gorsi” ? ci zrzeszeni ?).
Ilu jest jednych czy drugich większego znaczenia dla wiary jako całości nie ma.
„Przyznaję, że zawsze z wielką trudnością znosiłem Mszę bez ludu, którą odprawiałem w pustej kaplicy(…)”
Dla mnie to jest jakiś absurd. Msza bez ludu to jest jakieś totalne nieporozumienie i powinna być jako taka zabroniona.
Czy Jezus odprawił też „Eucharystię bez ludu” ?
„Kiedy przychodzę rano do zielonogórskiej konkatedry i patrzę na tych kilkanaścioro modlących się osób w różnym wieku albo gdy jadę od wsi do wsi na niedzielnym zastępstwie i spoglądam na tych ludzi spragnionych Słowa, myślę sobie, że mój Kościół się nie zmierzcha, bo to nie jest „mój” Kościół, ale Jego.”
Kilkanaście osób ? I to potwierdza że Kościół się nie zmierzcha ?
Pozytywne nastawienie jest ważne, to fakt, ale jednak świadomość rzeczywistości chyba też jest jednak dość istotna…