Zima 2024, nr 4

Zamów

W aspekcie pańszczyzny Kościół sprawował nad wiernymi chłopami władzę całkowicie świecką

Michał Rauszer, „Ludowy antyklerykalizm. Nieopowiedziana historia”, Znak, Kraków 2023. Fragment okładki

Tak też postrzegali to sami chłopi, którzy potrafili w dzień iść do kościoła na mszę i słuchać księdza z pochyloną głową, a w nocy nachodzili plebańskie grunty.

Fragment książki „Ludowy antyklerykalizm. Nieopowiedziana historia”, która ukazała się nakładem Znaku

Kiedy w 1520 roku Zygmunt I Stary w przywileju toruńskim wprowadził przymus pańszczyzny w wysokości jednego dnia tygodniowo, chłopi na objętych tym prawem ziemiach bardzo się zdziwili. Chłopi ze wsi Krowodrza, dziś jednej z dzielnic Krakowa, a w XVI wieku należącej do kościoła Świętego Krzyża w Krakowie, byli tak zaskoczeni tym, że muszą odrabiać dużo większą pańszczyznę niż dotychczas, iż postanowili się zbuntować.

Zaczęli odmawiać wykonywania nowo narzuconego obowiązku, regularnie słali też do biskupa krakowskiego skargi na tę niesprawiedliwość, ten ich jednak nie uznawał. Zarządzający Krowodrzą proboszcz postanowił poskromić krnąbrnych poddanych, przy pomocy wynajętego do tego celu Jana Ściborskiego, który prawdopodobnie reklamował się jako specjalista od przywoływania do porządku niepokornych.

Zdesperowani chłopi wszczęli jawny bunt. Podczas jednego ze starć Ściborski został przez nich zamordowany. Po jego zabójstwie najbardziej aktywni uczestnicy buntu poukrywali się w okolicznych lasach. Zostały za nimi rozesłane listy gończe. Choć sprawa, w którą zaangażowana była wdowa po Ściborskim, zakończyła się ugodą, spór o odrabianie pańszczyzny nie ustał.

Opłaty za pogrzeby stanowiły zalążek ostrych sporów, kończących się niekiedy koniecznością grzebania przez najbiedniejszych chłopów ich bliskich gdzieś w polu czy w lesie

Michał Rauszer

Udostępnij tekst

Opór był tak zdecydowany, że klasztor postanowił oddać wieś w dzierżawę niejakiemu Kasprowi Sasinowi. Cała sprawa znowu trafiła do biskupa krakowskiego, który jako zwierzchnik Kościoła de facto władał tymi ziemiami. Biskup zdecydował się poskromić chłopów – nie tylko zarządził odrabianie tego, co zaplanowano, lecz także za karę zwiększył im pańszczyznę do dwóch dni tygodniowo, a przywódców buntu wtrącił do więzienia. Nakazał także wsi wpłacić kaucję dwustu grzywien, na poczet ewentualnych przyszłych strajków. 

Historia ta dobrze ilustruje kilka wątków niezmiernie ważnych dla ludowego antyklerykalizmu. Kościół jako instytucja był jednym z trzech posiadaczy ziemskich w Rzeczypospolitej (obok szlachty i króla), a co za tym idzie – domagał się od chłopów pańszczyzny oraz oczywiście posłuszeństwa. W tym aspekcie sprawował nad wiernymi władzę całkowicie świecką.

Tak też postrzegali to zresztą sami chłopi, którzy potrafili w dzień iść do kościoła na mszę i słuchać księdza z pochyloną głową, a w nocy nachodzili plebańskie grunty, przeorywali je, łamali i niszczyli ogrodzenia, plądrowali sady owocowe, zabierali dobytek, do którego w swoim mniemaniu mieli prawo. 

Stosunek do Kościoła był wśród ludu bardzo różny i cechowała go ambiwalencja. Często łączył wiele uczuć niekiedy sprzecznych ze sobą na pierwszy rzut oka: od nabożnej czci religijnej po głęboką niechęć wobec poddaństwa i pańszczyźnianego przymusu. Postrzegano go zarówno jako autorytet, jak i instytucję legitymizującą poddaństwo oraz chłopską podległość. 

Kościół i pańszczyzna 

Między XVI i XIX wiekiem jedną z głównych przyczyn konfliktu ludu z Kościołem stanowiła właśnie pańszczyzna. Kościół jako właściciel ziemski egzekwował od chłopów powinności dokładnie tak samo jak inni panowie. Ponadto wysokie stanowiska kościelne zwyczajowo zajmowali nie przedstawiciele ludu, ale szlachty, której majątek opierał się na posiadaniu ziem, na których chłopi odpracowywali pańszczyznę.

W XVIII wieku prymas gnieźnieński posiadał czterysta trzydzieści dziewięć wsi i miast, a biskup warmiński władał osiemdziesięcioma ośmioma procentami gruntów w regionie. Do biskupa krakowskiego należało piętnaście miast i dwieście czterdzieści pięć wsi, opactwo tynieckie posiadało osiemdziesiąt wsi i pięć miast, klasztor benedyktynów na Łysej Górze trzydzieści osiem wsi i dwadzieścia folwarków, a klasztor klarysek w Starym Sączu pięćdziesiąt dziewięć wsi i jedno miasto. 

Księży bardzo często osadzano na ziemi, którą odebrano wcześniej chłopom. Trzeba ją było dalej obrabiać – z tym że teraz na rzecz plebana, którego postrzegano jako kolonizatora przejmującego bezprawnie chłopskie morgi. Pracę na nich powierzano zagrodnikom, chałupnikom i komornikom, pozbawionym wolności osobistej. Proboszcz, któremu dano taką ziemię (formalnie należącą do Kościoła), miał więc kilkunastu poddanych.

Inwentarz z miejscowości Chocznia w Małopolsce z 1833 roku wymienia, że tamtejszy proboszcz dysponował dwunastoma poddanymi zagrodnikami, spośród nich trzech odrabiało pańszczyznę na plebanii po dwa dni w tygodniu, reszta po jednym. Na innej ziemi pleban ten osadził czterech nowych poddanych (Nowaków) – jeden z nich miał odrabiać dwa dni w tygodniu, trzej inni po jednym. Takie okrajanie ziemi doprowadzało chłopów do wściekłości i czasem potrafili być w tej sprawie bardzo stanowczy. 

Chłopi byli ponadto zobowiązani do uiszczania dziesięciny na rzecz Kościoła, specjalnej opłaty za odprawianie mszy zwanej „meszne” oraz do szeregu innych danin. Pleban najczęściej pobierał je za takie posługi religijne, jak: chrzciny, zapowiedzi, śluby, kolędy, błogosławienie potraw, spowiedź, czasem komunię i pogrzeb. Opłaty za pogrzeby stanowiły zresztą zalążek ostrych sporów, kończących się niekiedy koniecznością grzebania przez najbiedniejszych chłopów ich bliskich gdzieś w polu czy w lesie.

Zwracano na to uwagę nawet w trakcie synodów łuckich w 1641 i 1726 roku. O wysokości opłat decydował utarty zwyczaj oraz to, ile udało się z lokalnym proboszczem wynegocjować. Księża potrafili być w kwestii opłat bardzo pryncypialni. W miejscowości Zawada w 1779 roku niejaka Katarzyna Kuzerka „pod płotem Koniarczynym umierać musiała i w żyto była wrzucona”. Została pochowana na cmentarzu dopiero, kiedy ktoś z gromady zgodził się opłacić pogrzeb. W Hłomczy pogrzeb sieroty został zaś sfinansowany przez Żyda, który zarządzał karczmą. 

Msze odprawiano po łacinie, ale już kazania głoszono i listy pasterskie pisano w języku polskim, bo za ich pomocą starano się przekonać lud do słuszności oraz boskiej proweniencji aktualnego porządku. Jeden z takich listów pasterskich, napisany przez biskupa przemyskiego, stwierdza: 

„Słudzy i poddani panom swoim, czeladź gospodarzom, jeżeli są wierni, posłuszni i życzliwi, nie tak jak ludziom, ale jak samemu Chrystusowi służący. Jeżeli się wszyscy według nauki św. Pawła, doktora narodów, rządzimy, która uczy: Oddawajcie wszyscy wszystkim powinności wasze: komu daninę – daninę; komu cło – cło; komu bojaźń – bojaźń; komu honor – honor”. 

Uzasadnienie porządku miało więc swoje korzenie w Biblii i naukach ojców Kościoła. W ustawach dla wsi należących do klasztoru karmelitów bosych w Czernej zapisano wprost, iż nieposzanowanie zwierzchników stanowi ciężki występek przed Bogiem, gdyż „wszelka mocy zwierzchnosc od Boga” pochodzą.

Nie bez przyczyny więc szlachta, ale też księża wymuszali wręcz na chłopach udział w uroczystościach religijnych i spowiedziach, pod groźbą kary. Właściciel wsi Bielanka niejaki Łętowski zapisał w swoich instrukcjach karę dwóch funtów wosku lub równoważnej sumy pieniężnej za opuszczenie mszy. We wsi Rokietnica jurysdykcja dworska przymuszała chłopów do odbywania spowiedzi wielkanocnej. 

Ważnym w tym kontekście wydarzeniem była konfederacja warszawska z 1573 roku, w trakcie której szlachcie katolickiej i protestanckiej oddano rządy nad sumieniem poddanych i to właśnie ona miała stać na straży religijności swoich chłopów. Znacząca w tym względzie była więc ordynacja osady Nowy Zebrzydów (dziś Kalwarii Zebrzydowskiej) z 1631 roku: 

„Najprzód od służby Pana Boga Wszechmogącego poczynając, który by z gospodarzów lub gospodyń w niedziele i święta, że i na procesjach od kościoła ustanowionych bez słusznej i ważnej przyczyny nie był, powinien będzie oddać winy groszy sześć na wosk, czego mają doglądać kościelni a urząd egzekwować. Który by za najazdem szatańskim od wiary powszechnej katolickiej odstąpić miał, ten aby z Zebrzydowa wypędzony był, a majętność jego aby się na sukcesorów jego obróciła, co się opatrzności urzędowej porucza pod utraceniem urzędu, gdzie by niedbalstwo się koło tego od urzędu znajdowało. Podatki kościołowi, bractwu, także szpitalowi lub sługom kościelnym, aby nie były od nikogo zatrzymywane pod winą grzywien dwóch”. 

Ordynacja ta i podobne dokumenty oraz działania nie tylko były wymierzone w ewentualne odstępstwa od wiary, lecz miały także przyczyniać się do „formatowania ludu” – wyrabiania nawyku posłuszeństwa czy też inaczej: poskromienia samowoli (także religijnej).

Wśród duchowieństwa różnice zaznaczały się dość wyraźnie już w seminarium. Pochodzący z ludu zamożniejsi chłopi i mieszczanie zostawali wikarymi albo plebanami, wywodzący się z bogatszych warstw mieszczanie i potomkowie średniej szlachty dostawali w zarząd kanonie, prelatury, opactwa, a na magnatów i bogatych szlachciców czekały stanowiska biskupów. Nie oznacza to bynajmniej, że księża wywodzący się z ludu pozostawali z nim zżyci, bo po wyświęceniu pleban czy wikary orbitowali wokół dworu, choć oczywiście zdarzały się wyjątki od reguły.

Księża nie tylko sprawowali pieczę nad majątkiem kościelnym i sferą ideologiczną, lecz także pełnili osobliwą funkcję zarządzających zasobami ludzkimi dla dworu. Pilnowali, czy poddani nie uciekają do dóbr innego szlachcica albo na ziemię chłopów wykupnych – zawierając małżeństwo – pomniejszając tym samym stan posiadania dworu. Księża wydawali więc konsensusy małżeńskie, strzegąc tym samym interesów pana.

Piotr Skarga piętnował takie postępowanie, stwierdzając: „Jakie zgorszenie widzieć kapłana biegającego po wsiach za dziewkami, które z jego wsi do drugiej za mąż powychodziły”. Podobnie zapobiegano szkodliwemu dla parafii – szczególnie biedniejszych – wyludnianiu się. Próbowano mu zaradzić poprzez odmowę zapowiedzi przedślubnych, jeśli planowany związek nie uzyskał aprobaty dworu i plebanii. 

„Księże, bierz, co dajemy…” 

Księża dysponowali wyjątkowo skutecznym narzędziem do kontroli i dyscyplinowania wiernych: klątwą. Chłopi z reguły bardzo bali się kar religijnych, jeżeli jednak kary te dotyczyły ich relacji z władzą (nieoddawania danin, oporu czy jawnych buntów), to dziwnym trafem jakoś nie obawiali się ich tak bardzo.

Prawdopodobnie zachodziło tu zjawisko nazwane przez amerykańskiego politologa i socjologa Edwarda C. Banfielda „amoralnym familizmem”. Najkrócej można je scharakteryzować jako system reguł uzasadniających przestrzeganie norm moralnych wyłącznie w grupie społecznej, do której się należy. Jeżeli chłop ukradnie więc coś drugiemu chłopu, będzie to klasyczna kradzież, jeżeli ukradnie zaś coś z dworu albo upoluje zająca w pańskim lesie, to takiego postępowania nie będzie postrzegał w tych samych kategoriach moralnych – jako kradzież.

Być może w podobny sposób chłopi traktowali klątwę. Zasady religijne i społeczne, które uznawali za swoje, były dla nich niepodważalne. Zupełnie inaczej jednak podchodzili do zasad czy praw religijnych, które traktowali jako narzucone. Kiedy więc ksiądz nakładał na gromadę lub jednego z chłopów klątwę za niezapłacenie mesznego bądź dziesięciny, oddawanie ich w innej formie czy też notoryczne spóźnianie się z płatnościami, nie robiło to na chłopach specjalnego wrażenia. Niekoniecznie dążyli oni do niepłacenia dziesięciny, raczej starali się ją zmienić na taką, jaka by im odpowiadała.

Przykładowo: w królewszczyznach inowłodzkich i lubocheńskich konflikt dotyczył oddawania dziesięciny w naturze, a chłopi woleli robić to w gotówce, ponadto buntowali się, bo proboszczowie dwóch parafii jednocześnie kazali uiszczać należności. Księża obłożyli zbuntowane gromady klątwą. 

Klątwa, która mogła prowadzić do wykluczenia ze społeczności – dotyczyła bowiem złamania zasad gromady – jeżeli była wydawana za słuszny opór, nie wzbudzała ekscytacji. Dał temu wyraz Wit Korczewski w „Rozmowach polskich łacińskim językiem przeplatanych”, w których pisał: 

Będzielić co dłużen kmieć
Do mnie się w tej rzeczy uciec.
Nie do pozwu, ni do klątwy,
Bo to na kmiecia strach wątły;
Rychlejci się kłody lęknie,
Gdy go w niej posadzą pięknie. 

Spory o podatki na rzecz Kościoła przybierały często gwałtowny charakter, a niekiedy przeradzały się nawet w otwarte bunty. Tak było w przypadku starcia plebana Ziółkiewicza z gromadą wsi Wojcina. Pleban oskarżył gromadę o to, że: 

„[…] osep, czyli meszne z ról i łanów osiadłych wszystkich wójcińskich […] z każdego po 1 1⁄2 korca żyta i 1 1⁄2 korca owsa corocznie należące, za lat kilka […] zatrzymali i onego oddać nie chcą, przez co powoda i kościół wojciński niemało skrzywdzili i do ruiny doprowadzili”.

Wobec uporu chłopów w nieoddawaniu mesznego skierował sprawę do sądu duchownego, okazało się zresztą, że bezprawnie, oraz obłożył gromadę ekskomuniką. Obrażeni taką postawą plebana chłopi wójcińscy napadli na kościół – „drzwi od tegoż kościoła wybili i uciążliwości ważyli się”. 

Michał Rauszer, „Ludowy antyklerykalizm. Nieopowiedziana historia”
Michał Rauszer, „Ludowy antyklerykalizm. Nieopowiedziana historia”, Znak, Kraków 2023

Nieco inny charakter przybrał spór między chłopami z Pleszewa a plebanem księdzem Jurkowskim. Gromada już przez poprzedniego plebana obłożona została klątwą za nieposłuszeństwo, zupełnie się tym jednak nie przejmowała. Oś poprzedniego konfliktu stanowiło doprowadzenie przez chłopów po długoletnich kłótniach do oddawania dziesięciny w pieniądzu, co było dla nich bardzo korzystne. Ksiądz Jurkowski w 1777 roku postanowił jednak przywrócić dziesięcinę wytyczną (w zbożu), dającą lepsze zyski plebanii. Chłopi postanowili otwarcie się zbuntować, napadli na kościół i rozbili kościelny dzwon.

Kiedy dekretem sądu próbowano przystąpić do odbierania dziesięciny, żaden z chłopów nie dopuścił wysłanników plebana do swoich plonów, co więcej – chłopi zorganizowali się, zwozili je cały dzień i noc, przez co urzędnik nie mógł „wytyczyć” tego, co mu się należy, a pleban nie był w stanie odtworzyć, jakiej daniny powinien się domagać.

Tymczasem chłopi, żeby zabezpieczyć się prawnie, złożyli dziesięcinę po dawnemu, czyli w gotówce. Ksiądz Jurkowski zanotował:

„[…] teraz przyszli do mnie z chłopską furią »Księże, bierz, co dajemy […] jeśli nie weźmiesz, to nic nie damy, pójdziemy do grodu, złożymy pieniądze, dziesięciny nie damy«”.

Dwór stał w tym sporze po stronie chłopów, bo również dziedzicowi opłacała się forma oddawania dziesięciny wybrana przez wieś. Nie tylko zatem popierał chłopów w ich walce, ale przez swoje kontakty umożliwiał im także dotarcie do kurii biskupiej. Jednak kiedy pleban uzyskał później korzystny dla siebie wyrok, dwór skapitulował, początkowo wycofał się, a później zaczął nawet popierać plebana. 

Mimo to chłopi trwali w swym oporze. Pleban sprowadził kleryka, który miał zająć się egzekucją dziesięciny. Został jednak przez chłopów przepędzony. W kolejnych latach sytuacja się powtarzała. Pleban próbował nawet korzystać z uzbrojonych oddziałów podstarościego, nie robiło to jednak na chłopach wrażenia: „rzucili się niektórzy z gromady przeciwko ludziom dworskim […] pobili ich i podobno nieco się staroście dostało”.

Po przegonieniu urzędników próbujących wytyczyć dziesięcinę chłopi znowu szybko i sprawnie zorganizowali zwożenie plonów do stodół, uniemożliwiając wyznaczenie jej wysokości. Wtedy dwór działał już razem z plebanem. Przywódców chłopów pojmano i wysłano w dybach do Krakowa, co bynajmniej nie zniechęciło gromady, która znowu napadła na kościół i zniszczyła dzwon.

Wesprzyj Więź

W końcu po jedenastu latach walki udało się plebanowi doprowadzić do egzekucji wyroku i przejścia na dziesięcinę wytyczną.

Tekst publikujemy we współpracy ze Społecznym Instytutem Wydawniczym Znak. Jest to fragment rozdziału „Niesforni poddani i katolicy niezupełni”. Tytuł od redakcji Więź.pl

Przeczytaj także: Jak opowiadać historię ludową?

Podziel się

7
5
Wiadomość

Cały ambaras polega na tym, że historię piszą i pisali onegdaj ludzie władzy, inaczej piśmiennymi zwani niegdyś. To ich ślad w źródłach przetrwał. Jakie są tego konsekwencje? Ano patrzymy na sprawy nieobiektywnie “jednym okiem”, co obraz zniekształca i wypacza. Winniśmy używać słowa niewolnik, zamiast chłop pańszczyźniany i to w wersji hard. Niewolnictwo postrzegamy z perspektywy murzynów pracujących na plantacjach ameryk, lub cesarstwa rzymskiego. Albo nieco romantycznie z perspektywy gladiatorów w literackiej odsłonie. Słowem poprzez stereotyp. Pan dba o dach nad głową i wyżywienie, a niewolnik spełnia jego kaprysy. U nas było bardziej hard korowo. Pana nie interesowało czy chłop ma co do gęby włożyć i gdzie się schronić, miał służyć. Praw nijakich nie posiadał, a petycje to sobie do Pana Boga mógł jedynie wznosić. Kościelni i szlachta wtedy jaki i dziś nijakiej pomsty niebios się nie boją i to ich wyróżnia. Niedawno niejaki pan Legutko europoseł, ponoć profesor, raczył nas oświecić, że nasz Kościół zniósł niewolnictwo. Tyle w sprawie piśmiennych i pisania historii.