Chociaż wszystkie opisywane przez Konstantego Geberta ludobójstwa mają wspólny mianownik w postaci szalonej idei, której rdzeń stanowiła przemożna chęć wymazania ze świata określonej, odhumanizowanej zazwyczaj grupy, to każde z nich autor ukazuje jako na swój sposób odrębne, inne, nieporównywalne.
Konstanty Gebert, Ostateczne rozwiązania. Ludobójcy i ich dzieło, Agora, Warszawa 2022, 640 s.
Rzezie, mordy, gwałty oraz inne zbiorowe okrucieństwa towarzyszyły ludzkości od zarania. Ich swoista „ekumeniczność” nie pozostawia żadnych wątpliwości: starożytni Rzymianie mordowali pogan, pogańscy Mongołowie wyrzynali muzułmanów, muzułmańscy Turcy dokonywali rzezi na prawosławnych Grekach, a podczas wojen religijnych w Europie uśmiercali się wzajemnie katolicy i protestanci.
Ludobójstwo to jednak wynalazek XX-wieczny – zupełnie inna, znacznie głębsza kategoria zła. W mroczną tematykę genocydu stara się wprowadzić czytelników Konstanty Gebert. Jego przejmująca książka Ostateczne rozwiązania. Ludobójcy i ich dzieło to przepełniony wielką erudycją przewodnik po najczarniejszych zakamarkach zbiorowej ludzkiej duszy.
Aby uznać określony czyn za ludobójstwo musi zostać udowodniony zamiar, a więc intencja zniszczenia „w całości lub części” danej grupy. O ludobójstwie rozstrzyga bowiem nie liczba ofiar – jak wielokrotnie zaznacza Gebert – ale intencja sprawców
Genocyd (ludobójstwo) – pojęcie o wyjątkowym ciężarze gatunkowym, określenie największej zbrodni – pod każdą szerokością geograficzną nieprzerwanie wstrząsa i budzi przerażenie. Jest ono autorstwa Rafała Lemkina – urodzonego w 1900 roku na wschodnich rubieżach dawnej Rzeczypospolitej polsko-żydowskiego prawnika. To on najpierw wymyślił to przepełnione tragicznym znaczeniem słowo, a następnie – dzięki własnej determinacji – doprowadził do przyjęcia w dniu 9 grudnia 1948 r. przez Zgromadzenie Ogólne ONZ słynnej Konwencji w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa.
Po wprowadzeniu do obiegu prawnego tej kategorii przestępstw Lemkin rozwinął energiczną i momentami wręcz obsesyjną kampanię na rzecz ratyfikacji tej konwencji przez państwa zrzeszone w ONZ, co przypłacił utratą zdrowia i praktycznym wykluczeniem ze środowiska prawniczego. Chociaż wcześniej podziwiany i fetowany (nominowany nawet do Pokojowej Nagrody Nobla) umarł w skrajnej niemal nędzy, opuszczony i zapomniany, w wieku zaledwie 59 lat. Jego dzieło jednak przetrwało, stanowiąc pierwsze w historii ludzkości narzędzie pozwalające społeczności międzynarodowej na ściganie oraz karanie największych zbrodniarzy.
Bezkarność zbrodniarzy
Czy to naprawdę jest ludobójstwo? – tym zdaniem Konstanty Gebert rozpoczyna swoją książkę. Stawia już na wstępie pytanie kluczowe, pytanie fundamentalne, które wobec ogromu zbrodni dziejących się właściwie nieprzerwanie na świecie (również obecnie, chociażby w Ukrainie), wydawać się może dzieleniem włosa na czworo. Bo jakie to ma właściwie znaczenie dla ofiar, czy straciły one życie w masakrze określonej przez prawników jako ludobójstwo, czy też niespełniającej precyzyjnych wymogów, by za takie została uznana? Do tej kwestii jeszcze powrócimy, bo autor poświęca jej wiele miejsca w swojej książce, warto jednak zatrzymać się na chwilę, by przywołać genezę uchwalenia przez Zgromadzenie Ogólne ONZ Konwencji w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa oraz przyjrzeć się jej najważniejszym zapisom.
O praktycznej bezkarności sprawców powtarzających się na przestrzeni dziejów masakr Rafał Lemkin intensywnie myślał już podczas studiów we Lwowie. Bezpośrednią przyczyną jego zainteresowań była rzeź Ormian podczas trwania I wojny światowej. Dopiero jednak szok, jaki wywołało zaplanowane i metodycznie zrealizowane wymordowanie europejskich Żydów przez nazistowskie Niemcy podczas kolejnego globalnego konfliktu, przyczynił się do zwrócenia uwagi opinii międzynarodowej na ten temat oraz wymógł wypracowanie mechanizmów prawnych pozwalających zapobiegać masowym zbrodniom, a następnie surowo je karać. By nigdy więcej do nich nie doszło.
Problem jednak polegał na tym, by wielkie moralne oburzenie wywołane Zagładą przekuć na język prawa międzynarodowego, co wymagało nie tylko zmiany podejścia społeczności międzynarodowej do pojęcia suwerenności państwowej, ale także odpowiedniej precyzji, jaką powinno się charakteryzować każde prawo karne. Dotychczas obowiązywała bowiem niepisana zasada sprowadzająca się – zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy – do cynicznego stwierdzenia: „farmer ma prawo wytępić swoje stado i jeśli próbujesz mu w tym przeszkodzić, naruszasz cudzą własność”. Należało się temu nieludzkiemu obyczajowi w stosunkach międzypaństwowych zdecydowanie przeciwstawić i co do tego aspektu udało się zbudować w ONZ konsens.
Pozostała jednak kwestia sformułowania odpowiednich zapisów, które określiłyby, czym w istocie jest zbrodnia ludobójstwa. To wbrew pozorom niezwykle istotne i delikatne zagadnienie. Konwencja ONZ w art. II za ludobójstwo uważa „którykolwiek z następujących czynów, dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub wyznaniowych, jako takich”. Do czynów tych zalicza zabójstwo; spowodowanie poważnego uszkodzenia ciała lub rozstroju zdrowia psychicznego członków grupy; rozmyślne stworzenie dla członków grupy warunków życia obliczonych na spowodowanie ich całkowitego lub częściowego zniszczenia fizycznego; stosowanie środków, które mają na celu wstrzymanie urodzin w obrębie grupy; przymusowe przekazywanie dzieci członków grupy do innej grupy.
Wspomniana delikatność polega tu przede wszystkim na zasadniczej kwestii: aby uznać określony czyn za ludobójstwo musi zostać udowodniony zamiar, a więc intencja zniszczenia „w całości lub części” danej grupy. O ludobójstwie rozstrzyga bowiem nie liczba ofiar – jak wielokrotnie zaznacza Gebert – ale intencja sprawców. Pozostałe artykuły są bowiem jasne i można je stosunkowo łatwo przypisać i udowodnić kolejnym reżimom, także współczesnym (inna kwestia to ich ukaranie). Zagadnienie intencji jest tu natomiast kluczowe – jej udowodnienie bywa znacznie trudniejsze, budzi ona zarazem największe moralne oburzenie, immanentny sprzeciw, jest niepojęta w swojej grozie, niezrozumiała, stanowi wręcz wyraz czystego w swojej istocie zła.
Zabijanie bez przyjemności
Rozważania Konstantego Geberta nad zagadnieniem intencji w popełnianiu zbrodni ludobójstwa, a więc jasno sprecyzowanego zamiaru osiągnięcia określonego efektu po dokonaniu zbrodni, stanowią – w moim przekonaniu – jedną z największych wartości tej książki. Efektem tym ma być przede wszystkim brak określonego narodu, grupy etnicznej czy religijnej na danym obszarze lub w ogóle wymazanie danej społeczności ze znanego nam świata.
Na tym właśnie ma polegać ta mroczna nowość, ten XX-wieczny wkład ludzkości w historię masowych zbrodni. Tym właśnie ma przede wszystkim różnić się ludobójstwo od np. średniowiecznych masakr i rzezi, łupienia miast, palenia wsi, gwałtów i grabieży. Trwały one bowiem na rozkaz zwycięzców zazwyczaj przez kilka dni i po nasyceniu przez sprawców żądzy mordu oraz zmęczeniu się gwałceniem, zabijaniem i grabieniem naturalnie wygasały i pozwalały pozostającym przy życiu ofiarom na jakąś formę dalszej egzystencji.
Tego dalszego ciągu trwania danej społeczności nie przewidują natomiast ludobójcy. Dla nich mord, gwałt i grabież nie wiążą się z żądzą, przyjemnością i w ogóle nie powinny mieć charakteru emocjonalnego. Sprawcom zbrodni ludobójstwa nie ciążą (a przynajmniej nie powinny ciążyć) wyrzuty sumienia. Oni powodowani są przecież szczytną – w ich mniemaniu – ideą, wykonują przykry obowiązek; wprawdzie mordują, ale się nie cieszą…
Przykładowo: podczas ludobójstwa w Rwandzie dokonanego na ludności pochodzenia Tutsi przez ludność Hutu (w ciągu około 100 dni w 1994 r. zamordowano od 800 tysięcy do ponad miliona ludzi) ci drudzy szli mordować tych pierwszych, zazwyczaj własnych sąsiadów, jak do ciężkiej pracy. Musieli ich ganiać po polach i lasach, szukać, wyciągać z kryjówek, a samo zabijanie za pomocą prymitywnej maczety również nie należało przecież do czynności łatwych i przyjemnych, wymagało ponadto od kata nie lada wysiłku.
No, ale „wyższy cel” trzeba było w mozole i pocie czoła zrealizować, pozbywając się raz na zawsze „karaluchów”, którym to określeniem sprawcy nazywali swoje ofiary. „To, że ludzie mogą dopuszczać się tych zbrodni nie – lub raczej nie tylko – dla przyjemności czy materialnych korzyści, lecz w imię wartości moralnych, które wyznają, było istotnie czymś nowym, ale świadomość tej zmiany dopiero się rodziła…” – pisze Konstanty Gebert, starając się przeprowadzić czytelnika przez mroczne i posępne meandry swoistej „moralności” ludobójców. Ta postawa przejawiała się chociażby w stosunku do przejmowania własności ofiar. Heinrich Himmler, prawa ręka Hitlera, w ogóle nie aprobował, a wręcz potępiał grabież Żydów przez mordujących ich esesmanów, ponieważ – jak to ujął Gebert – miała ona hańbić „moralną czystość ludobójcy”.
Różne postacie genocydu
Pogłębiona refleksja Geberta nad istotą ludobójstwa, nad źródłami tej zbrodni, jej konsekwencjami, próbami jej osądzenia oraz metodami zapobiegania jej w przyszłości osadzona jest w określonym kontekście. Jest nim każde XX-wieczne ludobójstwo, a także zbrodnie popełniane współcześnie, które – co prawda – za ludobójstwo nie są jednoznacznie uznawane przez społeczność międzynarodową, ale wypełniają jego znamiona (głównym problemem jest zasygnalizowana powyżej kategoria intencji, a także praktyczny brak możliwości postawienia przed międzynarodowym trybunałem państw, które są oskarżane o zbrodnie spełniające znamiona ludobójstwa).
Autor rozpoczyna swoją posępną podróż od opisu wymordowania w latach 1904–1908 przez cesarskie Niemcy ludności Herero i Namaqua na terenie dzisiejszej Namibii, co uznaje się powszechnie za pierwsze w dziejach ludobójstwo. Skupia się następnie na genocydzie Ormian dokonanym przez Turków (przy poważnym wsparciu Kurdów, o czym się często zapomina) w czasie I wojny światowej. Opisuje sztucznie wywołany przez Stalina w latach 1932–1933 głód w Ukrainie, uznany za ludobójstwo już przez Rafała Lemkina.
Nawiązuje do Zagłady Żydów zaplanowanej i przeprowadzonej przez Trzecią Rzeszę podczas II wojny światowej (do tego tematu jeszcze powrócę). Nie pomija ludobójstwa na Romach i Sinti dokonanego przez Niemców w tym samym czasie. Przy opisie tego genocydu Gebert dzieli się wstrząsającym przemyśleniem o ludobójstwie jako „bilecie do świata”; jego skutkiem miało być bowiem utworzenie przez sprawców ludu, który „wcześniej sobie wymyślili i który zamierzali wymordować”.
Autor przybliża następnie czytelnikom okoliczności ludobójstwa w Kambodży, gdzie Czerwoni Khmerzy mordowali swoich własnych rodaków. Opisuje wydarzenia w Rwandzie i genocyd ludności Tutsi zabijanej metodycznie przez ludność Hutu (wstrząsająca relacja ze spotkania kobiet Tutsi, które przeżyły masakrę i próbują sobie poradzić z niewyobrażalną traumą).
Przywołuje też własne wspomnienia z pracy w charakterze korespondenta, kiedy to w latach 1992–1993 towarzyszył Tadeuszowi Mazowieckiemu jako specjalnemu wysłannikowi ONZ w byłej Jugosławii. W Srebrenicy w lipcu 1995 roku doszło do największego ludobójstwa w Europie od czasu II wojny światowej (z rąk żołnierzy sił zbrojnych Republiki Serbskiej zginęło ponad 8 tysięcy bośniackich muzułmanów, mężczyzn i chłopców). We wstępie Gebert nawiązuje także do prób zniszczenia przez Chiny odrębności ludności ujgurskiej w Sinkiangu, a w posłowiu do drugiego wydania książki analizuje pod kątem ludobójczych praktyk napaść Rosji na Ukrainę.
Erudycyjne rozważania autora przeplatają się w książce z rozmowami z ofiarami oraz katami, cytuje on również naocznych świadków masakr, analizuje wypowiedzi na ten temat autorytetów moralnych, niczym wytrawny historyk poddaje też krytyce liczne dokumenty źródłowe. Wszystko po to, by dotrzeć do istoty, praprzyczyny każdego z ludobójstw.
Chociaż wszystkie opisywane przez Geberta ludobójstwa wydawały się mieć wspólny mianownik w postaci szalonej idei, której rdzeń stanowiła przemożna chęć wymazania ze świata określonej, uznanej za wrogą i odhumanizowanej zazwyczaj grupy, to każde z nich autor ukazuje jako na swój sposób odrębne, inne, nieporównywalne (stąd nawet różne nazwy nadawane poszczególnym ludobójstwom przez ich ofiary).
Tak jak nietaktowne i wątpliwe etycznie jest licytowanie się na cierpienia, tak z gruntu niestosowne, a wręcz niemoralne byłoby zastosowanie przez Geberta jakiejś hierarchii ludobójstw. Autor tego absolutnie nie czyni, trudno jednak nie zauważyć, że fragmenty poświęcone przez niego Zagładzie różnią się znacznie od pozostałych. Różnice te sprawiają, że ta część książki – w moim przekonaniu – jest najbardziej zajmująca oraz zasługuje na szczególną uwagę.
Nieporównywalność Zagłady
Holokaust pozostaje najbardziej znanym ludobójstwem, zbrodnią, która sprawiła – jak to ujął Gebert – że ludobójstwo zaczęto w ogóle nazywać ludobójstwem (autor uważa jednak za odpowiedniejsze nazywanie wymordowania europejskich Żydów podczas II wojny światowej polskim określeniem „Zagłada”, co niezwykle przejmująco uzasadnia). Wciąż istnieją spory co do tego, czy Zagładę można w ogóle porównywać z innymi genocydami, z drugiej jednak strony stała się ona „wzorem”, z którym każdą inną zbrodnię jednak się porównuje, by w ogóle uznać ją za ludobójstwo. Za poglądem głoszącym nieporównywalność Zagłady z innymi genocydami stoją bardzo mocne argumenty, które Gebert kilkakrotnie przytacza w swojej książce, nie zajmując jednak w tej sprawie jednoznacznego stanowiska.
Jednym z nich jest przemożny fakt, że Żydzi byli skazani przez Trzecią Rzeszę na śmierć „z natury”, bez względu na osobiste zasługi, znajomości, protekcje, przydatność dla niemieckiego wysiłku wojennego czy próby podjęcia określonych działań mających na celu odcięcie się od „bycia Żydem” (od śmierci nie wybawiał ich np. chrzest). Bez względu również na miejsce, gdzie się akurat znajdowali.
Katom nie chodziło zatem o „oczyszczenie” danego terytorium z ludności żydowskiej, lecz o całkowite jej wymordowanie, mówiąc wprost – chodziło im o zabicie wszystkich żyjących na świecie Żydów: mężczyzn, kobiet i dzieci bez żadnego wyjątku. Kolejnym silnym argumentem za nieporównywalnością Zagłady jest fakt uczynienia przez naród katów z wymordowania narodu ofiar absolutnego priorytetu swojej polityki – należy bowiem pamiętać, że mordów na Żydach nie przerwano nawet wówczas, gdy nazistowskie Niemcy przegrywały wojnę i potrzebowały wszystkich zasobów i środków, by odwrócić jej losy. Nigdy też żadne państwo nie wybudowało specjalnej infrastruktury przeznaczonej wyłącznie do celów ludobójczych, która była przez nie niszczona i demontowana zaraz po spełnieniu swojej morderczej roli.
Te zaledwie kilka argumentów daje już pewien obraz zasadniczej odmienności Zagłady od innych ludobójstw i pozwala niejako na skonfrontowanie się z jej absolutną, niezrozumiałą, niepoznawalną wręcz istotą. Gebert przytacza w tym kontekście spotkanie Jana Karskiego z Felixem Frankfurterem, sędzią amerykańskiego Sądu Najwyższego, którego długoletnie życie, bogate doświadczenie, wszechstronna wiedza na temat świata i człowieka oraz możliwości percepcyjne nie pozwalały na uwierzenie w relację polskiego emisariusza o położeniu ludności żydowskiej w okupowanej Polsce. Przyjął ją do wiadomości, ale jego umysł nie był w stanie przetworzyć uzyskanych informacji na zrozumiały dla niego język pojęć, należał on bowiem – jak zaznacza autor – do tego ostatniego szczęśliwego pokolenia, dla którego takie rzeczy były wprost niewyobrażalne. My tego komfortu już nie mamy.
Postronni
W kontekście Zagłady Gebert porusza jeszcze jeden niezwykle istotny problem, dotyczący stosunku świadków do trwającego na ich oczach ludobójstwa. Oprócz katów i ofiar autor nadaje szczególne znaczenie kategorii osób „postronnych”. Szczegółowo uzasadnia ich status w oczach oprawców oraz rolę, jaką mogliby spełnić wobec ofiar. Jako jedyni z tej triady dysponują oni pewną możliwością wyboru – mogą zachować obojętność, uznając, że sprawa ta ich nie dotyczy (oczywiście to nie oznacza, że sami nie staną się ofiarami), mogą próbować w miarę własnych możliwości przyjść na ratunek ofiarom lub też mogą przyłączyć się do sprawców, stając się beneficjentami ludobójstwa (beneficjentem może też zostać osoba obojętna).
Co do jednoznacznych ocen zarówno prób ratowania, jak i współsprawstwa nie powinno być żadnych wątpliwości etycznych (próby ratowania ofiar oceniamy jako bohaterstwo, natomiast jakiekolwiek przyłączenie się do katów zasługuje na jednoznaczne potępienie), ale postawę obojętności Gebert wydaje się poddawać szczególnej analizie i oceniać ją nie tak jednoznacznie, jak można by się było spodziewać.
Autor oczywiście przytacza znane wypowiedzi Marka Edelmana czy Mariana Turskiego o obojętności, która jest często stawiana na równi ze sprawstwem. Edelman niejednokrotnie przecież powtarzał, że osoba, która odwraca wzrok od przemocy, staje się współwinna, Turski natomiast podczas obchodów 75. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau nawoływał do jednoznacznego odrzucenia obojętności, uznając taką postawę za jedenaste przykazanie Dekalogu. Obojętność bowiem faktycznie może być i bywa współsprawstwem. Czy jednak zawsze? Czy obojętność w szczególnych okolicznościach może być czasem zbawienna?
Postawienie tego pytania w kontekście Zagłady posiada niestety swoje mroczne uzasadnienie. Gebert bowiem uświadamia nam przerażający fakt, że obojętność postronnych – powiedzmy wprost: Polaków – na widok próbującego ratować się Żyda była często wszystkim, czego ten z całego serca sobie życzył. Brak reakcji na jego wygląd, pozwolenie mu na ukrycie się w tłumie, łaska nierozpoznania, odwrócenie wzroku – to niestety zazwyczaj było już zbyt wiele. Tej zbawiennej, niewymagającej żadnego bohaterstwa obojętności nader często brakowało.
Rozważania Geberta na temat niepoznawalności Zagłady czy też o roli w niej postronnych charakteryzują się spokojnym, głębokim namysłem. Zauważalna w tych refleksjach wydaje się zarówno rezygnacja z możliwości znalezienia odpowiedzi na podstawowe pytania o sens i znaczenie tego przełomowego w dziejach wydarzenia, jak i głęboko ukryta wiara, że próba zrozumienia źródeł i praprzyczyn Zagłady pozwoli uniknąć powtórzenia podobnego scenariusza w przyszłości.
Chociaż późniejsze ludobójstwa wydają się przeczyć tej tezie, to nie pozostaje przecież nic innego, jak przypominać, badać, próbować rozumieć oraz być wyczulonym na każdy objaw choroby, która zaatakowała ludzkość w XX wieku i w każdej chwili może nastąpić jej nawrót. W rozdziałach poświęconych Zagładzie – w przeciwieństwie do tych traktujących o innych ludobójstwach – Gebert celowo rezygnuje z opisu jej przebiegu, z przedstawiania tego wszystkiego, co się przydarzyło europejskim Żydom podczas II wojny światowej. Jak sam twierdzi – o tym „nie potrafi pisać”. To jednak, co napisać na ten temat potrafił, jest największym walorem jego książki.
W jednej ławce z Himmlerem
Na koniec powróćmy do pytania postawionego przez Geberta na wstępie jego dzieła: „czy to naprawdę jest ludobójstwo?”. Czy rzeczywiście ma jakiekolwiek znaczenie, czy nazwiemy daną masakrę ludobójstwem, zbrodnią przeciwko ludzkości, czy też zbrodnią wojenną? Prawo międzynarodowe każdą z nich oczywiście rozróżnia i choć wszystkie te kategorie przestępstw nie podlegają przedawnieniu, to kwestia nazewnictwa wydawać się może na pozór rzeczą wtórną, czystą kazuistyką. Skoro ludobójstwo tak trudno jest udowodnić, a sprawców postawić przed sądem, to jaki jest sens upierania się przy akurat tej kategorii?
Okazuje się, że sprawa ta jest niezwykle istotna nie tylko z perspektywy ofiar (a raczej pozostałych przy życiu ich bliskich), ale i sprawców, a więc państw bądź narodów, w których imieniu zbrodnie te zostały popełnione. Już podczas debaty nad zaproponowaną przez Lemkina Konwencją w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa przedstawiciele Związku Radzieckiego doprowadzili do wykluczenia określonej grupy społecznej z listy zbiorowości, których zamiar zniszczenia „w całości lub części” miał być uznany za ludobójstwo.
Obawiano się bowiem, że pozostawienie w Konwencji takiej grupy dałoby pretekst do oskarżenia ZSRR o doprowadzenie do głodu w Ukrainie. Kułacy to wszak grupa społeczna, a ich wyniszczenie było przecież celem polityki państwa radzieckiego. Żadne państwo, a zwłaszcza zwycięska ojczyzna proletariatu, nie mogło sobie pozwolić na postawienie jej w jednym rzędzie z Trzecią Rzeszą. Przyznanie się do zbrodni ludobójstwa oznaczałoby przecież zaakceptowanie odpowiedzialności historycznej za czyn pokrewny Zagładzie. Stąd tak konsekwentne zaprzeczanie i histeryczne reakcje wszystkich rządów tureckich na wspominanie o ludobójstwie Ormian. Stąd gwałtowna reakcja Chin na jakiekolwiek zarzuty o praktyki ludobójcze stosowane wobec Ujgurów. Jak niezwykle trafnie zauważył Gebert – „nikt nie chce siedzieć w ławce z Himmlerem”. Innym spostrzeżeniem autora jest fakt, że „zbrodnia spowszedniała”, a „bycie ofiarą rzezi daje bardzo krótkotrwały tytuł do uwagi i sympatii świata”. Co innego ludobójstwo.
Cytując Geberta: „Ta zbrodnia, wyjątkowa i największa w dziejach ludzkości, wstrząsa do dziś. […] To, że trzeba aż ludobójstwa, by wstrząsnął nami los ofiar, wiele mówi o naszej sieci moralnych wartości. To, że można chcieć, by zbrodnia, której się padło ofiarą, za ludobójstwo została uznana, jest tego przeraźliwą konsekwencją”.
Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” wiosna 2023