Osoby skrzywdzone zostawały same, również dlatego, że ich rodzice nie byli w stanie uwierzyć, że możliwe jest zło w Kościele postrzeganym jako przestrzeń dobra i świętości. Kształtowanie takiego obrazu Kościoła powodowało bezbronność ofiar.
Po publikacji raportu niezależnej komisji badawczej powołanej na wniosek Międzynarodowej Federacji Wspólnot „L’Arche” ukazało się już, także na tych łamach, wiele ważnych tekstów dotyczących problematyki opisanej w tym dokumencie. Sądzę jednak, że w toczącej się dyskusji warto zwrócić uwagę na jeszcze jedno zagadnienie.
Raport szczegółowo zajmuje się osobami sprawców, pokazuje jak o. Thomas Philippe i Jean Vanier pletli sieć uzależnień, w którą wpadały przede wszystkim kobiety. Oni widzą siebie samych jako, z woli Boga, kierowników duchowych, wychowawców, pasterzy… Komisja analizowała ich słowa, sposoby uwodzenia, sposoby odwoływania się do wiary i mistyki oraz wykorzystanie sprawowanych funkcji.
Poważnym zagadnieniem jest bezbronność wobec nadużyć na skutek wpojonych zasad i sposobów myślenia. Przemoc duchową ułatwiały wyobrażenia dotyczące funkcji, którą wykonywali sprawcy
Warto wobec tego dopytać, co „po drugiej stronie” umożliwiało ich działania. Czytamy o „pozornej zgodzie ofiar”, ale co ją ułatwiało – rzecz jasna, poza sytuacjami, w których potrzebna była pomoc z powodu różnych życiowych zakrętów? Dlaczego normalność potrzeby ludzkiego wsparcia mogła zamieniać się w wykorzystanie seksualne?
Jakby sam Jezus…
Opisywane nadużycia dotyczyły młodych, dorosłych kobiet, w większości katoliczek. W przypadku ofiar Thomasa Philippe’a zapisano, że były to: „młode pobożne dziewczyny z edukacją naznaczoną katolicką dyscypliną i tabu dotyczącym seksualności”. Nie pojawiały się im wątpliwości, kiedy słyszały od Jeana Vaniera o wybraniu ich przez Jezusa, na miejscu którego „stawiał się Jean” – były przekonane, że sprawca jest „przedstawicielem Boga”.
Nie zaskakiwał ich „ścisły splot” między Vanierem, Bogiem i „L’Arche”. Co więcej, dowiadujemy się, że „relacja do jednego podmiotu nadaje znaczenie relacji z każdym z dwóch”. Jedna z ofiar mówiła: „Nie pytał mnie, […] powiedział po prostu: «Przyjedź». A dla mnie było to tak, jakby sam Jezus mówił do uczniów «Pójdź za mną!»”. Jakby sam Jezus… Nie zapaliło się czerwone światło. Ktoś je wcześniej po prostu wyłączył.
Uważano, że „słowa, czyny i intencje rozmówcy, który dokonuje nadużycia, są dobre mimo poczucia zagubienia”. W raporcie czytamy: „niewątpliwą rolę odgrywała idealizacja i sakralizacja postaci księdza”, a w przypadku Jeana Vaniera: przewodnika i kierownika duchowego oraz autorytet, jakim się cieszył. W relacji jednej z ofiar znalazło się stwierdzenie, że jej „zdolność rozumowania zamilkła przed […] zakonnikiem”. Godziła się, że to on sprawuje kontrolę nad jej życiem duchowym. Inna z kobiet mówiła: „wewnętrznie byłam skrępowana lękiem, że nie spodobam się Najświętszej Pannie, odmawiając, […], a także naruszę ślub posłuszeństwa”.
Wobec takich opisów warto zadać pytanie, na ile otrzymana formacja religijna czyniła ofiary bezbronnymi wobec sprawców i nauk, które głosili. Kto i co „włożył” do głów tych młodych kobiet, że w przeciwieństwie do innych osób (które rozpoznawały nadużycie), one czuły się zagubione. Jakie elementy myślenia to powodowały ? Co się stało, że ofiary nie były świadome swoich praw wobec duchownych czy wobec ludzi uznawanych za autorytet?
Autorytety poza wszelką krytyką
Czytamy w raporcie, że niektóre z kobiet szukały w tej sytuacji pomocy. Jeden z księży nie zrobił nic poza stwierdzeniem, że to ona czyni źle. Inna z ofiar usłyszała od opata, że zmyśla. Instytucje kościelne tylko częściowo, dzięki kilku nieobojętnym na zło duchownym, zajęły się tą sprawą. Ponownie zabrakło wyobraźni oraz konkretnych działań, jak w przypadku skandali pedofilskich w Kościele.
Zastanawiam się, na ile za opisane myślenie i postawy odpowiada systemowe budowanie w części Kościoła określonej mentalności. Chodzi mi o mentalność opartą na posłuszeństwie wobec instytucji czy hierarchii, na akceptacji dla postaw niesprawiających problemów, na bezdyskusyjnym autorytecie osób wpływowych, na wyparciu pytań o to, co skrywa budowana publicznie świętość, na egzaltowanym zachwycie wobec duchownych, na lęku przed jawnością czy przyznaniem się do zła uczynionego przez własne środowisko, na niedojrzałej postawie, pozbawionej umiejętności krytycznego spojrzenia, na wypartej seksualności itd.
Badania nad Kościołem w Polsce wyraźnie pokazują, że takie wzorce były budowane przez część przekazu, który trafiał do wiernych. Wierni Kościoła katolickiego w różny sposób poznają jego nauczanie. Zatrzymam się niżej na dwóch szczególnych miejscach „spotkania” z nim, jakimi są rachunek sumienia i lekcje religii.
Dlaczego taki wybór? W pierwszym przypadku mamy do czynienia z praktyką wielokrotnie powtarzaną w ciągu życia ze względu na przykazania kościelne („przynajmniej raz w roku spowiadać się”, comiesięczna spowiedź, w pierwsze piątki miesiąca). Charakter tej praktyki – zastanowienie się nad popełnionym złem – ma znaczenie dla kształtowania postaw wobec tego, co w rachunku sumienia określono jako niewłaściwe, naganne, grzeszne. W drugiej sytuacji – lekcji religii – także mamy do czynienia z wieloletnim kształtowaniem myślenia, a nie z jednostkowym tylko doświadczeniem (jak np. w przypadku kazania).
„Czy miejscowych księży otaczam należną czcią?”
Co wierni w Polsce mogli znaleźć w rachunkach sumienia proponowanych przez Kościół? Zajrzałam do kilku.
Co miało wynikać dla wiernych z tak postawionych pytań: „Czy odpieram oszczerstwa miotane na Ojca św., biskupów i kapłanów […]. A jeśli jest wina, czy staram się ją tłumaczyć, łagodzić i uchylać przez szacunek dla kapłańskiego stanu? […] W szczególności, czy miejscowych księży otaczam należną czcią i wszelką akcję im nieprzyjazną staram się uchylać?”. W odniesieniu do proboszcza pojawia się pytanie: „Czy jego rozporządzeniom chętnie się poddaję? Czy przeciwnie […] siebie cenię wyżej?”.
W innym rachunku sumienia, przy czwartym przykazaniu Bożym, wymieniano jako naganne zachowanie jedynie „nieposłuszeństwo i hardość wobec rodziców i przełożonych”. Z zakonnego rachunku sumienia brano nakaz „dziecięcego zaufania dla Przełożonych” i naukę, że „tylko przez posłuszeństwo” można być pewnym, że się „wypełnia zawsze we wszystkim wolę Bożą”. O spowiedniku zakonnym pisano, że „jest od Boga wyznaczony na Ojca, Mistrza i Przewodnika mojej duszy”.
Świeccy otrzymywali jednowymiarowy obraz spowiednika: przygotowany kapłan, posiadający „praktyczne umiejętności w kierowaniu duszami”. Określano go jako „sędziego, kierownika i lekarza sumienia”. Rachunek sumienia dla świeckich stawiał pytanie: „czy umiem na podporządkowanie się słusznym poleceniom przełożonych patrzeć jak na pełnienie woli Bożej?”.
Inne rachunki sumienia zalecały, obok szacunku, także posłuszeństwo „nauczycielom i katechetom”. Wśród wymienianych nagannych postaw wobec Kościoła pojawiało się pytanie o „krytykowanie [jego] nauki” czy „niesprawiedliwe krytykowanie duchowieństwa”, bez precyzowania granic polemiki.
Historia bez ciemnych kart
Podobną wizję przekazywały lekcje religii, w których brakowało informacji, że i kapłan może być grzesznikiem. Przekazywana w katechezie historia Kościoła nie uwzględniała ciemnych stron. Nie pojawiała się refleksja, że w przeszłości dokonywano zła w imię religii. Nie tworzono przestrzeni, w której normalnością byłoby stawianie pytań.
W takim ujęciu Kościół był tylko przestrzenią dobra, a wszelkie zarzuty przyjmowano z pozycji „oblężonej twierdzy”. Brakowało zwrócenia uwagi na przyczyny, które pozwoliły na zaistnienie zła w myśleniu i działaniach ludzi Kościoła. Nie zastanawiano się, dlaczego możliwe było pojawianie się tych błędów, dlaczego część kościelnego przekazu, kierowanego do wiernych, pozbawiała odbiorcę istotnych dla każdego człowieka zdolności krytycznego osądu.
Z wrocławskiego podwórka pamiętam wspomnienie jednego z uczestników duszpasterstwa prowadzonego przez dominikanina, ojca Ludwika Wiśniewskiego. Opowiadał, że przyciągnęła go do tej grupy dyskusja o zachowaniu episkopatu po aresztowaniu prymasa Wyszyńskiego. Po raz pierwszy – zamiast kolejnej laurki – usłyszał o biskupach, którzy nie sprostali sytuacji, o ludziach słabych. Zaskoczeniem było dla niego odkrycie innej, aniżeli hagiograficzna, narracji o Kościele.
Kształtowanie takiego obrazu Kościoła – nadmiernie sakralizowanego, wolnego od wszelkiej krytyki, któremu należy się przede wszystkim posłuszeństwo – powodowało bezbronność ofiar, co widać chociażby w przypadku nadużyć pedofilskich. Osoby skrzywdzone zostawały same, również dlatego, że ich rodzice nie byli w stanie uwierzyć, że możliwe jest zło w Kościele postrzeganym jako przestrzeń dobra i świętości.
Prywatne wizje najważniejsze
Przy okazji spraw opisanych w raporcie warto także zapytać o rolę prywatnych objawień. „Ożywia ich wspólne przekonanie o wyższości doświadczanych przez nich «łask» wobec reszty Kościoła, włącznie z papieżem” – czytamy w opublikowanym dokumencie.
Ponownie należy zapytać: dlaczego bez zastrzeżeń przyjmowano, że te prywatne wizje są autentyczne? Co umożliwiało „teologiczne uzasadnienia dewiacji”? Benedyktynka s. Małgorzata Borkowska, autorka książki „Oślica Balaama. Apel do duchownych panów”, wydanej w 2018 roku, tworzy katalog błędów, które pojawiały się w kazaniach głoszonych w jej zgromadzeniu. Na tej liście – obok m.in. dziwactw liturgicznych, antyintelektualizmu, nauk błędnych, wiary w czary – znalazły się objawienia prywatne.
Siostra Borkowska zapisuje swoje doświadczenie spotkań z kaznodziejami, którzy traktują „sformułowania z [prywatnych objawień] […] jak prawdy absolutne”. Pisze: „jeśli wnioski z tego płynące sprzeciwiają się nauce Kościoła, tym gorzej dla nauki Kościoła”. Podaje przykład duchownego opowiadającego o mistyczce, która „między nami a niebem Boga” umieściła „pośrednie niebo zamieszkane przez demony” – dlatego, że „nie każda modlitwa przebija się przez nie”.
Benedyktynka pisze o uzasadnieniach kaznodziei dla nauk mistyczki. „Oparł na tym długą teorię, jak trzeba się modlić, żeby modlitwa się przez tę szatańską sferę przebiła, bo inaczej Bóg mógłby jej nie zauważyć”. Co więcej: „musi to być modlitwa z zaangażowaniem całego ciała”. Siostra Małgorzata pisze, że „na szczęście” obyło się bez prezentacji. Ponownie warto zapytać: ile takich nauk „krążyło” czy nadal „krąży” po świątyniach?
Nawet świetlanym postaciom warto przyglądać się krytycznie
Wspólną sprawa, która pojawia się we francuskim opracowaniu, ale także w raporcie omawiającym nadużycia seksualne polskiego dominikanina Pawła M., jest kwestia kierownictwa duchowego. „Bohaterowie” tych opracowań wykorzystywali sytuacje indywidualnego kierownictwa duchowego do duchowego uwodzenia osób, które im w pełni zaufały, odsłaniając tajniki duszy.
Trzeba postawić pytanie, na ile obecnie duchowi przewodnicy są przygotowani do pełnienia takiej roli, w której nie tylko kwestie wiary będą się pojawiać. Gdzie jest miejsce na kościelną „superwizję”, skoro nie zadawano pytań wobec działalności Vaniera, opartej na „autorytecie charyzmatycznym” (cokolwiek by to miało znaczyć)? Gdzie informacja dla wiernych o charakterze duchowego kierownictwa?
Kwestia niekontrolowanych autorytetów to kolejny wątek. O Vanierze mówiono: „mistrz”, pojawiało się „poczucie wybrania”. Dlaczego nikogo nie zastanowił fakt, zapisany w relacjach członków „L’Arche”: „Żadna z wypowiedzi nie wskazuje na sytuację, w której Jean Vanier wyraziłby opinię o swojej niekompetencji w towarzyszeniu”.
Nikt nie zwrócił uwagi, że nawet świetlanym postaciom warto przyglądać się krytycznie, że normalnością w życiu człowieka jest nie tylko blask, ale i ciemność. Co więcej, nauczanie Vaniera stanowiło punkt odniesienia również dlatego, że widać było, „iż jego autorytet jest uznawany przez publiczne i religijne instytucje. Szczególnie widoczne jest uznanie autorytetu Jeana Vanier przez Kościół”.
Znaczną grupę wśród ofiar opisywanych w raporcie stanowiły zakonnice. Należy zapytać o postawę duchowieństwa wobec tej grupy. Zapiski siostry Borkowskiej nie pozostawiają złudzeń. W jej książce zbierającej doświadczenie z wielu lat czytamy: „krótko mówiąc, zakonnica w przekonaniu szeregowego kaznodziei jest GŁUPIA [tak w oryginalnym tekście – BSz]”, „zawsze, w każdej sprawie, w każdych okolicznościach oni wiedzą lepiej”.
Wątpliwość także służy wierze
Przyjmowane przez sprawców modele kierownika duchowego, pasterza, rodzica, wychowawcy pokazują, że swoich odbiorców – mimo że to osoby dorosłe – postrzegali jako niedojrzałych, niesamodzielnych, wciąż wymagających przewodników.
Warto w tym miejscu przypomnieć inną z historii związanych z duszpasterstwem ojca Ludwika Wiśniewskiego. Duchowny nie rozwiązywał za młodych ludzi ich problemów, nie podejmował za nich wyborów życiowych. Kiedy w Gdańsku zgłosili się do niego maturzyści, którzy, ku rozpaczy rodziców, nie chcieli zdawać egzaminu dojrzałości, ojciec Ludwik załatwił młodym pobyt nad morzem, żeby sami przemyśleli sprawę swojej przyszłości. Nie zostawił ich bez pomocy, ale pokazał, że to oni – sami – muszą brać odpowiedzialność za swoje życie.
Niektóre kobiety opisywane w raporcie dały się uwieść. Dla innych natomiast nadużycie było natychmiast widoczne: „szybko identyfikują zaloty seksualne i odmawiają, ucinając wszystkie próby rozwinięcia argumentacji opartej na wierzeniach mistyczno-seksualnych”. Tymczasem w wydawanych w Polsce w tym samym czasie rachunkach sumienia wśród postaw ocenianych jako naganne można było znaleźć „niesprawiedliwe krytykowanie duchowieństwa” (bez, jak pisałam wcześniej, jakiegokolwiek doprecyzowania przymiotnika).
Ale było też pytanie: „czy nie utożsamiałeś złych kapłanów z prawdą Bożą i Kościołem”? Na tym tle wyraźniej widać, jak inaczej mogłoby wyglądać kształtowanie dojrzałej wiary. Krytyczne spojrzenie pozwala lepiej rozeznać nadużycia i dewiacje niż bierne naśladownictwo i podporządkowanie.
Porzucenie propagowania tak jednowymiarowego obrazu Kościoła jest obroną przed sekciarstwem niektórych wierzących. Przekonanie, że proboszcz, miejscowa parafia, wierzący rodzic nie są Bogiem, w którego wierzę, powinno być oczywistością. Warto przypominać, że wątpliwość także służy wierze. Co było antidotum na sytuację, w której powstawały nadużycia? Na przykład „wychodzenie poza wspólnotę (istnienie instytucji, które są zdolne przeciwstawić się lub zaprzeczyć pozycji lidera charyzmatycznego, różnorodność osób, z którymi się rozmawia…)”.
Świadomi swoich praw w konfesjonale?
Sądzę, że warto także uzupełnić nauczanie religii o opisane wątki, powiedzieć młodym ludziom, gdzie i jak szukać pomocy. Mówili o tym na przykład ponad rok temu dyskutanci w „Więzi” – zob. „Jakich bezpieczników potrzebuje duchowość charyzmatyczna?”.
Po skandalach pedofilskich w Kościele powstał poradnik dla spowiedników. Ale wciąż brakuje, moim zdaniem, pracy nad kształtowaniem dojrzałej religijności także po drugiej stronie kratki konfesjonału. Historia nadużyć z Polski i Francji pokazuje, że zastawienie zasadzki na ofiarę umożliwiały m.in.: autorytet duchownego, sytuacje kierownictwa duchowego czy spowiedź. Co należy zatem zrobić, żeby wierna/y, duchowni i świeccy, byli świadomi swoich praw w konfesjonale, wobec spowiednika, aby wiedzieli, gdzie są granice zadawanych przez niego pytań, zachowań?
Kształcenie spowiedników to opowieść tylko o jednym uczestniku spotkania w sakramencie pokuty. Wiedza penitenta o spowiedzi została ograniczona jedynie do poznania jej zasad. Mimo że w obu raportach przewija się wątek wykorzystywania i nadużyć w czasie spowiedzi – sprawa ta wciąż nam umyka.
Bezbronność wobec nadużyć na skutek wpojonych zasad i sposobów myślenia jest poważnym zagadnieniem do refleksji. Przemoc duchową ułatwiały wyobrażenia dotyczące funkcji, którą wykonywali sprawcy.
Sądzę, że warto pod tym kątem przyjrzeć się temu, co opowiadamy – zwłaszcza dzieciom i młodym ludziom – o sprawach dotyczących wiary i religii. Solidna, dojrzała edukacja religijna, stworzenie przestrzeni wolności, odwagi dla poszukiwań, możliwości wyboru, nauczenie zadawania pytań – w miejsce biernego czy bezkrytycznego przyjmowania wypowiedzi i naśladownictwa – może i powinno być obroną przed fantazjami religijnymi i nadużyciami.
Cytaty z rachunków sumienia pochodzą m.in. z następujących publikacji:
„Rachunek sumienia Sodalisa i Sodaliski”, Warszawa 1947
„Konstytucje, Manuale, Rachunek sumienia”, Warszawa 1948
ks. P. Turbak, „Święć się Imię Twoje”, Kraków 1957
„Mszalik na niedzielę i święta”, oprac. Benedyktyni Tynieccy, Kraków 1964
„Mały modlitewnik. Książeczka nabożeństwa dla młodzieży”, Opole 1971
ks. A. Zienkiewicz, „Czyste sumienie to znak miłości”, Kraków 2002.
Przeczytaj także: Diabeł spuszczony z łańcucha. Przypadek Thomasa Philippe’a i Jeana Vaniera
Objawienie ma swoje korzenie w objawieniach prywatnych. Nie ma Objawienia, które dotarło do nas z pominięciem umysłu człowieka. Są takie objawienia prywatne, które odsłaniają prawdę znajdującą się dziś poza zasięgiem rozumu, i takie, które tylko zaciemniają, jak prawdopodobnie to niebo pośrednie dla demonów. Autorka nie dodała zdania na ten temat i wychodzi na to, że każde objawienie prywatne jest podejrzane. Leczy jedną chorobę stwarzając warunki do drugiej. Ale też nie chcę w podobny sposób jedną słuszną (jak wierzę) uwagą stawiać znak zapytania przy całości. Przegląd rachunków sumienia bardzo dokłada się do zrozumienia, jak to wszystko mogło się stać. Oczywiście, też należy rozumieć, że Kościół był oblężoną twierdzą.
Istnieje wyraźne rozróżnienie między Objawieniem, a objawieniami prywatnymi. Nie rozumiem czemu ma służyć mieszanie jednego z drugim.
@ Piotr Ciompa: A ktore objawienia sa dla Pana te “dobre”?
Pańska wypowiedź o objawieniach prywatnych jest mętna i niejasna. Niedawno została wydana książka “Objawienia prywatne” o. Wita Chlondowskiego OFMCap, warto sięgnąć. Nie jest długa, a stanowi dobre, napisane przystępnie kompendium wiedzy o objawieniach prywatnych i ich relacji do Objawienia.
Bardzo trafny tekst. Ja bym dodała jeszcze wspomnienie modlitwy z nabożeństwa czerwcowego – Akt wynagradzania Sercu Jezusowemu o wynagradzaniu za obelgi miotane na stan kapłański czy coś takiego. To sformułowanie jakoś mentalnie zamykało na krytyczne spojrzenie na księży. Do dziś zostało w pewnych środowiskach przekonanie o obowiązku bezkrytycznego podporządkowywania się temu co postanawia ksiądz również w kwestiach wobec których nie ma an dostatecznej wiedzy ani kompetencji, “bo tak ks. NN ogłosił z ambony”
Proszę popatrzeć na język. „Miotane”. To archaiczne określenie używane przede wszystkim do opisu diabła i magii. Wyrażana przez człowieka krytyka jest zrównana z działaniem inspirowanym przez diabła, opętańczym. Nie jest traktowana jako polemika, krytyka, a w najgorszym razie ludzka złośliwość. Brzmi jak część walki demonów z aniołami. Psychomanipulacja.
Bardzo skuteczna wobec osób o lękach „mistycznych” i to jest kolejny punkt, który należałoby poruszyć. Część wiernych, choć o tym nie mówią ma lęki obrazoburcze. Boją się, że coś co zrobią „odwróci miłość Boga”, „obrazi Ducha” itp. Kościół choruje na to. I to też blokuje niektóre ofiary.
Bardzo mądry tekst. Jeszcze można wspomnieć odizolowanie części kobiet (zwykle przez rodziców) od naturalnych bodźców uczuciowych (czyli np. dyskotek z chłopakami), a ślepe ufanie w oazy, pielgrzymki. Dziewczyny pozbawione możliwości zainteresowania chłopakami obdarzają platonicznym zainteresowaniem liderów duchownych i to otwiera drogę drapieżcom. Jeśli zwykle wyjście z chłopakiem to grzech, ale wieczór w kościele nie, to do zagubienia prosta droga.
Basiu, bardzo ci dziękuję za tę uwagę o platonicznych miłościach pobożnych dziewczyn. Podobnie przedstawiała mi to moja żona, za młodu oazowiczka, jak to młode dziewczęta zakochiwały się w księżach, bo to była taka ,,bezpieczna miłość” (bez szans na realizację czy intymną bliskość). Czyli jednak dyskoteki nie są takie złe;-)
Moja babcia (l.89) kieruje się we wszystkim zgodnie z zaleceniami księdza, który ja odwiedza i przynosi Jezusa. Dzięki niemu wie na kogo ma głosować, wie, że synowie są ważniejsi od córek, wie, że ma płacić dziesięcinę i na jakie cele. Jakakolwiek próba wytłumaczenia babci, że ksiądz nie ma prawa kończy się na stwierdzeniu: ale przecież to Ksiądz! (Specjalnie z wielkiej litery). Jest to jedyny kapłan w parafii.
Jako dziecko i nastolatka jeździłam na oazy. I właśnie tam odebrałam lekcje kościelnego posłuszeństwa. Każda osoba, która odstawała od założonego wzorca była nieakceptowana i usilnie próbowano ją zmienić i wcisnąć w bardzo wąski wzorzec. Zawsze zadawałam mnóstwo pytań i te pytania nie były miłe widziane. Jako Boża kobieta jedyne co mogłam to posłusznie poddać się pod wytyczne animatorów, siostry zakonnej i księdza w sprawie każdego mojego poglądu, być potulna. Jako Boża kobieta nie mogłam chodzić w spodniach, bo Boże kobiety chodzą tylko w spódnicy. Jeśli na modlitwy któraś z nas przyszła w spodniach była wypraszana przez siostrę czy animatorkę i zmuszana do przebierania się. Czasem animatorka błagała nas, żebyśmy nie zakładały spodni (nawet na całodniowa wycieczkę w góry) bo inaczej będzie miała duże problemy przez nas u siostry i u księdza. Za te nieposłuszeństwa dostawaliśmy dodatkowe karne dyżury w kuchni czy łazience, które miały nas odpowiednio wychować i nawrócić nas na drogę Bożej kobiety. Lubiłam i lubię czarny kolor i tak się też prawie od zawsze ubieram, co także stanowiło ogromny problem, bo Boża kobieta nie ubiera się na czarno. Bywałam brana na specjalne rozmowy z tego powodu. Jeżeli ktoś miał na oazie dziewczynę albo chłopaka też był na cenzurowanym i był szczególnie pilnowany i wypytywany o szczegóły. Dodatkowo, jeśli jako nastolatka spędzało się dużo czasu rozmawiając z chłopcami, także to było nie miłe widziane i było zakazywane. Jak miałam 10 lat na swojej pierwszej oazie usłyszałam, że istnieją na świecie biedne dzieci z in vitro, które nie mają rodziców i trzeba się modlić za ich biedne dusze, aby Bóg miał nad nimi szczególne miłosierdzie, bo potrzebują go bardziej niż my – osoby, które mają rodziców (czyli nie z in vitro). Już nawet jako mała dziewczynka czułam, że ta wypowiedź jest bardzo zła, ale jak chciałam się dowiedzieć więcej to zostałam uciszona słowami: “jesteś za mała, kiedyś zrozumiesz”. Na całe szczęście nie zrozumiałam nigdy. Nagradzane były tylko osoby, które w czasie wolnym (którego i tak było jak na lekarstwo) śpiewały pobożne pieśni zamiast pokopać piłkę, które były zapatrzone w siostrę zakonną i jej usługiwały. Nagroda polegała na specjalnej atencji, która siostra zakonna darzyła taką osobę. W takiej atmosferze wytrzymałam 4 lata, potem powiedziałam rodzicom, że więcej tam nie pojadę. Miałam tam grupę wspaniałych znajomych, wszyscy zrezygnowaliśmy w tym samym czasie
Boża kobieta nie ubiera się na czarno- jak to się ma do zakonnic???
Rozumiem ironię ale po chwili przypominałem sobie, że niektóre zakonnice noszą habity w kolorze białym bądź niebieskim, także szarym.
Na marginesie ciekaw jestem co by taka zakonnica odpowiedziała na taki właśnie kontrargument, że skoro Boże Kobiety nie ubierają się na czarno, to dlaczego siostra się tak ubiera? Myślę, że wymyśliła by jakąś ‘regułkę’, że ona jest wybrana przez Boga do pełnienia określonej roli.
W których latach była ta oaza?
Dziekuje Pani za te slowa. To powinna byc lektura obowiazkowa w kazdym seminarium duchownym!
Aż włosy staja dęba… A potem się dziwimy, ze młodzież odchodzi od kościoła.
Czytając takie historie, w sumie widzę, że miałam szczęście. Bo nie ukrywam, nigdy nie pociągała mnie oaza i to, co wokół niej. Na studiach miałam szczęście trafić na dominikanów i inaczej spojrzeć na swoja obecność w kościele, ale tam nie było takich zachowań. Tyle że miałam szczęście, bo cała z kolei ta sytuacja z dominikanami z Wrocławia, gwałtami, przemocą tego jednego z ojców wyrzuconego zresztą z zakonu już o chyba siedzi w więzieniu, pokazuje, że nie trafiłam po prostu na manipulatora, a rzeczywiście wierzących zakonników.
Tyle że im więcej czytam takich historii, tym bardziej widzę, jakie to owijanie, szukanie słabych, zamiast pomocy- wykorzystanie.
I niestety wielu z “góry” w kościele nie zdaje sobie chyba jeszcze sprawy, jak duzy odpływ młodych w kościele postępuje.
Oprócz jednego wszystkie cytowane przez Panią “rachunki sumienia” pochodzą z czasów głębokiej komuny. Ciekawa jestem, czy ktoś ich nadal używa? I czy dziś w ogóle używa się takich “pomocników” do rachunku sumienia. Bo że te dawne były straszne (a przez to i niekiedy aż śmieszne) wiem nie od dziś.
Tak, nadal są w użyciu.
Wymienione w artykule wydawnictwa są archiwalne i trudno je gdzieś kupić (sprawdziłam). Jakieś pojedyncze egzemplarze w przepastnych bibliotekach, albo na strychach …. Na pewno nie są używane na bieżąco. Ciekawi mnie skąd czerpiesz swoją wiedzę i stanowczą odpowiedź,,tak,nadal są w użyciu “?
A swoją drogą też ciekawe – dlaczego Autorka nie oparła się na dziesiątkach/setkach współczesnych opracowań rachunków sumienia ? Jest ich naprawdę mnóstwo. Jakie są tam pytania odnośnie do tematu artykułu? Owszem, wydawnictwa z lat 50,60 kształtowały obecnych seniorów. Uczciwość nakazuje, aby przy ocenie nauczania/kształtowania sumień współczesnego katolika przywołać współczesne wydawnictwa i opracowania.
Przecież autorka pisze cyt. Co wierni w Polsce mogli znaleźć w rachunkach sumienia proponowanych przez Kościół? Tematem artykułu nie jest ocena współczesnych rachunków tylko raczej próba wyjaśnienia jak pytania z tamtych książeczek mogły kształtować postrzeganie i formować ludzi. Zarzut nieuczciwości jest nieuprawniony
Dokładnie te sformułowania były w użyciu na zajęciach z katechetyki przy omawianiu rachunku sumienia.
Niestety, niektórzy księża mają przekonanie, że unoszą się nad ziemią przez sam fakt przyjęcia święceń. Dziękuję Autorce za tekst
Wynika to chyba z formacji w seminarium- zależy od biskupa, tego, jaki daje wzór, przekaz.
Nie tyle mają przekonanie, co tak głosiła doktryna katolicka.
Chyba nie głosiła tylko głosi nadal niezmiennie i nieomylnie.
A ja to na przykład mam wrażenie, że to nie odnosi się tylko do księży. Jak gdzieś księża nie chcą, żeby ich słuchać, to się zaraz znajdą świeccy (lub zakonni) kierownicy/kierowniczki. Zaraz pojawiają się ludzie, którzy są w stanie uznać, że sam Bóg przez nich jakoś tam przemawia oraz tacy ludzie, którzy chcą, żeby ktoś im kazał, żeby robili to, czy tamto.
Jak dla mnie, to we wszystkich ruchach i zakonnych i świeckich powinny być zweryfikowane wszelkie aspekty formacji, czy duchowości, gdzie jest mowa o posłuszeństwie. Bo z jednej strony słucham, że zakonnik mówi, że posłuszeństwo to u nich w zakonie polega głównie na tym, że każdy stara się przestrzegać ustalonego dla wszystkich planu modlitwy oraz swoich obowiązków. No i taka koncepcja mnie przekonuje.
A z drugiej strony słyszę katoliczkę-matkę wielodzietnej rodziny, która angażuje się w rozliczne wolontariackie działania okołoreligijne, bo tak jej jakaś tam zakonnica czy liderka duchowa “zasugerowała”. W “wolności i odpowiedzialności” oczywiście, no bo jakże inaczej… Niejeden znam taki przypadek.
Dla mnie te wszystkie kierownictwa duchowe powinny być naprawdę jakoś porządnie zweryfikowane, bo o różne nadużycia tam jakoś łatwo. Nie tylko właśnie seksualne nadużycia, ale też inne.
Wydaje się, że to bardziej ludzie nie chcą słuchać księdza (z różnych powodów, oczywiście czasami słusznie żeby ich nie słuchali jeśli mówią głupoty) niż jak zostało to napisane w komentarzu, że księża nie chcą żeby ich słuchać.
Co do posłuszeństwa – gdyby ono polegało głównie na przestrzeganiu planu modlitwy i swoich obowiązków to nie byłoby chyba, przepraszam za słowo, takich patologii w zakonach, o których dowiadujemy się.
Zgadzam się co do weryfikacji kierownictwa duchowego ale nie za bardzo wiem kto i jakby miał to robić.
Był na Więzi taki dobry krytyczny tekst na temat granic posłuszeństwa oraz na ile z przełożonym można dyskutować. Czy moderator byłby tak miły i go podlinkował? Nie mogę na poczekaniu znaleźć.
Moderator też nie pamięta…
A czy w diecezji krakowskiej nie zostały już wprowadzone regulacje co do przewodnictwa duchowego, poprzez całkowity zakaz spotkań indywidualnych księży z wiernymi w zamkniętych pomieszczeniach? Nie są to moje rejony, więc nie wiem czy ten zakaz został wprowadzony albo czy dotyczy tylko spotkań z nieletnimi? A może przewodnictwo duchowe z założenia ma się odbywać w konfesjonale w przestrzeni publicznej lub na spotkaniach publicznych, czy nie odbywać wogóle? A może zakaz sobie, a rzeczywistość sobie. Jeśli informacja o zakazie jest nieprawdziwa, proszę o korektę.
Jestem z Krakowa i pierwsze słyszę o takim pomyśle.
Zresztą byłby on absurdalny, bo jak prowadzić kogoś duchowo bez indywidualnego spotkania w zamkniętym pomieszczeniu? Spotykać się na ławce na Plantach? Towarzyszenie duchowe a spowiedź to różne sprawy, więc konfesjonał nie jest miejscem do takich rozmów.
Martyna, chyba jednak dobrze mi się wydawało, choć nie doczytałam czy tam są regulacje w sprawie spotykania się w ramach przewodnictwa duchowego.
https://diecezja.pl/aktualnosci/regula-poszanowania-godnosci-i-dobr-osobistych-blizniego-szczegolnie-dzieci-i-mlodziezy-oraz-osob-bezradnych-w-archidiecezji-krakowskiej/
Ale kwestia przewijaków i toalet poruszana w liście matki katoliczki (inny artykuł na Więzi) powinna być już dawno rozwiązana w myśl tego dokumentu, gdzie w pkt. 7 zalecono co następuje:
“W Archidiecezji Krakowskiej, (…),najgłębszym szacunkiem otacza się ludzkie życie od momentu poczęcia oraz wspiera się w sposób szczególny kobiety w stanie błogosławionym i rodziców opiekujących się nowonarodzonym potomstwem. W związku z tym (…) w miarę potrzeb i możliwości udostępnienie miejsca do wykonywania doraźnych czynności opiekuńczych.”
O tych organiczeniach w spotykaniu się indywidualnym nadal wydaje mi się, że były jeszcze inne artykuły.
https://www.youtube.com/watch?app=desktop&v=s-ym7VipZF4&feature=youtu.be
Tu jest komentarz do tego dekteru wydanego przez abp Jędraszewskiego. Oczywiście dekret sam w sobie zawiera sensowne zasady, ale czy są nam potrzebni przewodnicy duchowi, którym takie elementarne zasady trzeba przypominać?
Doktryna jest taka, że w kwestii sakramentów od członków Kościoła wymaga się posłuszeństwa, o czym tu mowa w dyskusji, także różnym degeneratom tylko z racji ich władzy sakramentalnej.
A tu jest taki piękny wykład ks.Prusaka SJ o sumieniu
https://deon.pl/wiara/jacek-prusak-sj-czlowiek-nie-rodzi-sie-moralny-skad-bierze-sie-sumienie,2139086
Ja przepraszam, ale skoro ten dekret abp Jędraszewskiego w sprawie poszanowania godności ma takie wyłączenia, że należy “udostępnić miejsca do wykonania doraźnych czynności opiekuńczych” (czyli jak mniemam np przewijaka do zmiany pieluchy dziecku) tylko “w miarę potrzeb i możliwości”, to może dojrzali wierzący w Pana Boga ludzie powinni korzystać z przewodnictwa duchowego i sakramentów też tylko “w miarę potrzeb i możliwości”? A nie poddawać się manipulacjom, że Pan Bóg jest związany doktryną.
Ja oczywiście robię sobie hece, ale to nie jest dowcip że doktryna mówi, że spowiedź u ks.Macieja Sz i ks.Prusaka SJ ma taką samą moc sakramentalną, a co zwiążą na ziemi itd itp….
@Martyna
A co takiego dzieje się podczas tego “prowadzenia duchowego”, że musi odbywać się w zamkniętych pomieszczeniach?
@Krzysiek
A ja się właśnie spotykam także z taką postawą u księży, że “Nie mogę Państwu powiedzieć, co macie robić, bo nie mam takiego prawa. Mogę jedynie skomentować, wyrazić swoją opinię, zasugerować, powiedzieć, co mówi Biblia czy Katechizm”.
Taką postawę mam na myśli. Że są księża,którzy nie chcą ludzkim życiem kierować.
Co do tego zakonnika, on opisywał, jak realizuje siè na co dzień posłuszeństwo u niego w zakonie. To na kazaniu było powiedziane i miało być też właśnie chyba odniesieniem do tych różnych nadużyć.
Artykuł bardzo trafny, tyle, że problem jest o wiele głębszy. Pół biedy, gdyby to całe posłuszeństwo było jakimś dodatkiem, albo pomysłem Vaniera, czy Rupnika. Tymczasem stanowi ono fundament przekazu Biblii. Cała Biblia sprowadza się do opowieści o posłuszeństwie. Adam i Ewa grzeszą, bo nie byli posłuszni. Noe posłusznie, wbrew rozumowi buduje arkę. Abraham bez gadania chce zabić własne dziecko. Jefte jeszcze gorzej, bo robi to skutecznie. Nowy Testament ukazuje to jeszcze dobitniej, gdzie Jezus jest posłuszny Ojcu aż do śmierci. Całość zamyka św. Jan, który mówi, że Bóg jest miłością, po czym dodaje, że miłość polega na posłuszeństwie Bogu. Nie da się więc odrzucić posłuszeństwa, stanowi ono fundament chrześcijaństwa.
Wojtek, masz rację ale spójrz, że wymienione osoby co do zasady rozmawiają bezpośrednio z Bogiem i jest to trochę inna relacja niż tu na ziemi, gdy mamy być posłuszni drugiemu człowiekowi. Być posłusznym Bogu, który jest Miłością jest czymś innym niż posłuszeństwo drugiemu człowiekowi, który jest grzeszny.
@Wojtek
No ale czy “posłuszeństwo Bogu” jest równe “posłuszeństwu księdzu”, czy liderowi?
Niektóre pobożne osoby mówią, że tak to właśnie jest. Że “Pan Bóg mówi przez spowiednika”, gdyż tak powiedział siostrze Faustynie. Więc na przykład ktoś nie zabrał dziecka z kiepskiej podobno ówcześnie szkoły katolickiej, bo, gdy podzielił się wątpliwościami ze spowiednikiem, ksiądz powiedział, żeby dziecko w tejże szkole zostawić.
Nie wiem, co oficjalna nauka Kościoła mówi na ten temat, ale dla mnie to dziwne.
Krzysiek, Fix, i tutaj wchodzi cała teologia potrydencka, ze swoim akcentem położonym na wyjątkowość kapłanów. Święcenia kapłańskie dokonują w księdzu przemiany na gruncie ontycznym, przemieniając go w Chrystusa. Kapłan zastępuje Boga na ziemi. Po Soborze Watykańskim 2 zmniejszono akcenty w tym zakresie, ale nie wypracowano żadnego modelu w zamian.
Stąd też, może dlatego pojawiały się głosy przeciwne przy możliwości udzielania komunii św. na rękę. Oto tylko kapłan swoimi konsekrowanymi rękami mógł dotykać Ciało Chrystusa. Wierny już nie. Bawiła mnie ta jałowa dyskusja mając na uwadze słowa Jezusa: coście uczynili jednemu z moich braci najmniejszych mnieście uczynili. Spłycam trochę ale widząc w bliźnim Chrystusa nie mogę tego bliźniego dotknąć bo dotykałbym Boga.
Tak, dokładnie, kwestia komunii na rękę dotykała właśnie tego zagadnienia, że tylko kapłan ma “dłonie chrystusowe”. I to nawet nie, że konsekrowane dłonie kapłana, tylko, że są to prawdziwe ręce Jezusa. Może to śmieszyć, ale taka była doktryna katolicka. Piszę w czasie przeszłym, bo wpadła ona w tak zwaną “doktrynę zapominania”, ale różnej maści tradycjonaliści wyciągnęli ją spod kamienia.
@Wojtek @Krzysiek
Lepiej więc niech ci cali “tradsi”, czy kto to tam jest, nie wyciągają takich doktryn spod kamieni, tylko je tam zostawią i jeszcze głębiej zakopią. Bo połączenie tychże doktryn o księdzu, co staje się Bogiem, z doświadczeniem osób skrzywdzonych prowadziłoby do absolutnie przerażających, koszmarnych wniosków. Dokładnie jak u tych panów na zdjęciu, co ozdabia niniejszy artykuł.
Wojtek, jeśli w kapłan jest swoistą ikoną Boga na ziemi, to czy przenosząc Twój dylemat na grunt sztuki, nie chodzi tu o jakiś spór ikonoklastyczny sprzeciwiający sie kultowi obrazów?
Swoją drogą nie wiem czy wiesz, że kiedy zakazy malowania ikon zniesiono, to wprowadzono typy ikonograficzne, czyli precyzyjne zasady jak wolno przedstawiać np Matkę Boską i te typy mają nawet swoje nazwy. Stąd jest duża powtarzalność tych wizerunków.
Co ciekawsze, ikony są malowane w konwencji “płaskiej” bez perspektywy, która wtedy była już znana, dlatego żeby w żaden sposób nie przypominały obiektów przestrzennych, jakimi były rzeźby. Dlaczego? Bo rzeźby, a nie obrazy były czczone w świątyniach greckich i rzymskich.
Współczesne próba tworzenia wszelkich regulaminów i zasad, to trochę pójście w takie wyznaczanie dozwolonych typów ikonograficznych. Moim zdaniem to ma małe szanse żeby się “przyjęło” w świecie, jak to określasz, personalistycznym, który jeszcze zna perspektywę.
Ale ks.prof.Paprocki mówił w jakimś wykładzie, że w prawosławiu dogmaty mają zupełnie inny status niż w tradycji rzymskiej. Mają one być tylko pomocą w dotarciu do Boga, a pamiętam jak powiedział to wyraźnie, że jeśli stanowią przeszkodę,to należy je odrzucić. Może Więź jest w stanie nam zaprezentować jakiś wgląd w te kwestie, bo ja się na tym nie znam.
To są zupełnie inne zagadnienia, bo z kapłana nigdy ikony nikt nie robił. Osią sporu nie było prawosławie, tylko protestantyzm. Protestanci akcentowali powszechne kapłaństwo, więc katolicyzm zaczął do absurdu akcentować kapłaństwo instytucjonalne. Doprowadziło to do karykatury, gdzie kapłan stoi ponad aniołami, stając się quasi-Bogiem.
No nie zgodze się, że zupełnie inne, choć na teologii ikony się nie znam, a to jest na pewno modny i obszerny temat. Natomiast, rozumiem, że kontrą do powszechnego kapłaństwa u protestantów, było akcentolowanie ontologii kapłańskiej. No to, kontrą do czczenia rzeźb w antyku, było czczenie płaskich wizerunków w których chyba jednak jakoś ontologicznie miał zaistnieć Bóg. Zreszta to wspomniany ks.prof.Paprocki o teologii ikony pisywał (nie czytałam).
Zobacz jaką ciekawą postacią jest taki Konstantyn Wielki, który jako cesarz rzymski był czczony w posągu jaki stanął w świątyni Maksencjusza na Forum Romanum. Na pewno znasz wszystkie tytuły jakie mu przysługiwały jako boskiemu cesarzowi rzymskiemu. Wymienisz? A w Hagia Sophia już jest z aureoloą, na płaskiej mozaice jako święty Kościoła. No sorry, bóstwo rzymskie czcimy i nikt nie protestuje, a Ty masz opory żeby czcić kapłanów co tylko nad-aniołami są?
Żydzi też mieli zakaz przedstawiania wizerunku Boga w szczególności, ale czy kapłan w judaiźmie dostępował jakiegoś przebóstwienia? No nawet jeśli, to obawiam się że naśladowcy Chrystusa nie odnosili się z należytym szacunkiem do personelu świątynnego.
Troszkę inaczej. Ikona nie jest Bogiem, jedynie Boga przedstawia. Deska z wizerunkiem tylko reprezentuje Boga. Analogią do kapłana bardziej będzie transsubstancjacja chleba i wina. Kapłan, inaczej niż ikona nie oznacza, ani nie wskazuje na Boga, tylko jest Bogiem. Dokonuje tej samej, jednej historycznej ofiary Chrystusa.
Posąg Konstantyna to jeszcze ciekawsza rzecz, niż mówisz. Wizerunki Konstantyna posłużyły chrześcijaństwu do stworzenia ikonografii Jezusa. Można powiedzieć, że Jezus to Konstantyn z domalowaną brodą i włosami. Błędy anatomiczne, typowe dla rzeźby antycznej ciągną się za wizerunkiem Jezusa do dziś, z Całunem Turyńskim włącznie.
Co do kapłanów w judaizmie, to cieszyli się szacunkiem, ale była to funkcja, zawód. Kapłaństwo chrześcijańskie powstało w IV wieku, na wzór kapłanów rzymskich.
Ciekawe to co piszesz, zwłaszcza to “Kapłan, (….) ani nie wskazuje na Boga, tylko jest Bogiem.”. Bo jeśli to miałoby być prawdą i kapłaństwo w chrześcijaństwie jest bardziej na wzór rzymskiego, niż judaistycznego, to w Cesarstwie Rzymskim kapłan miał rangę bóstwa, nie tylko cesarz? No i lituus jako atrybut augura – to się zgadza, takie terminy jak kuria, bazylika tez się zgadza. Ale tu mówimy o tej zewnętrznej formie. Jak przeczytasz, to może daj znać pod innym artykułem że tu coś dopisałeś. Już się gubię, tyle tych wątków. A ten prawdę mówiąc dużo ciekawszy niż ciągle o nadużyciach.
@ Piotr Ciompa
“Nie ma Objawienia, które dotarło do nas z pominięciem umysłu człowieka. Są takie objawienia prywatne, które odsłaniają prawdę znajdującą się dziś poza zasięgiem rozumu….”
Nie bardzo nadążam, to te objawienia docierają poprzez umysł. ale ale są poza zasięgiem rozumu??? Można prosić o jakieś przykłady?
Zatrważające ile życia można zmarnować na miłe i kurtuazyjne dyskusje, które do niczego zupełnie nie prowadzą, a na pewno nie do zmiany systemu, bo system jest dobrze zabezpieczony, tak że każdy kto na rzeczy się zna i mógłby podnieść głos w kwestii sensowności dogmatów czy doktryny jest skutecznie zastraszony. Nawet jak anonimowo się sprzeciwi, to tylko po to żeby później poinformować, że to prywatne zdanie, a nauka jest inna.
Nie chciałabym tu komuś podcinać skrzydeł, ale nie widzę żeby te dyskusje miały sens, bo nikt tu nie ma odwagi żeby podważyć doktrynę, a bez tego nadal degeneraci będą mieć nieograniczoną władzę nad swoimi byłymi i przyszłymi ofiarami.