Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Wartości religijne w polityce jak najbardziej pożądane

Sebastian Duda. Fot. Więź

„Wojujący sekularyzm” z bardziej lub mniej tajoną wrogością odnosi się do wszelkich, istniejących w sferze publicznej, zinstytucjonalizowanych form religii.

W grudniu ub.r., niedługo przed Świętami Bożego Narodzenia, byłem w Wiedniu na dorocznym spotkaniu Europejskiej Partii Ludowej (należą do niej z Polski Platforma Obywatelska i Polskie Stronnictwo Ludowe) z instytucjami religijnymi. Eurodeputowani przyznający się do chadeckich idei, wartości i tradycji zebrali się po raz dwudziesty czwarty.

Przyznaję, że jechałem na tę konferencję z nieco mieszanymi uczuciami. Chrześcijaństwo w Europie doświadcza obecnie jednego z największych kryzysów w swojej historii. Sekularyzacja od kilku dekad postępuje w szybkim tempie. Nic dziwnego, że wielu zadaje sobie pytanie, czy w takich okolicznościach chadecja jako nurt polityczny bazujący na chrześcijańskiej narracji, filozofii i moralności ma jeszcze jakąkolwiek rację bytu.

Dialog, naprawdę?

Uczestnicy wiedeńskiego spotkania mówili zresztą w kuluarach bez ogródek, że z roku na rok liczba eurodeputowanych EPL uczestniczących aktywnie w pracach specjalnej grupy ds. dialogu międzykulturowego i religijnego się zmniejsza. Wyraźnie zaznacza się brak reprezentacji z krajów tzw. starej Unii. Europejscy posłowie i posłanki z Francji, Belgii, Holandii itd. nie bardzo się już kwapią do dialogu z Kościołami i innymi instytucjami religijnymi za oficjalnym pośrednictwem Parlamentu Europejskiego.

Projekt europejski nie powinien za swoją podstawę obierać aksjologicznej próżni

Sebastian Duda

Udostępnij tekst

Oczywiście większość członków tego unijnego zgromadzenia, gdyby zapytać ich o zasadność takiego dialogu, pospieszyłaby z deklaracjami, że jest on niezwykle pożyteczny i potrzebny. Jednak nie przypadkiem w grupie spotkać można przede wszystkim przedstawicieli krajów, której dołączyły do Unii w ostatnich dekadach. Czy wierzą oni bardziej (albo wciąż jeszcze) w siłę tradycyjnych chadeckich ujęć?

Często w Wiedniu słyszałem, że doświadczenie komunizmu w krajach Europy Środkowej i Wschodniej ciągle ma wpływ na wzajemne związki polityki i religii. W naszej części kontynentu dalej np. powszechnie się pamięta o konsekwentnie antykomunistycznym nastawieniu Jana Pawła II. Silne jest przekonanie, że bez niego nie byłyby ostatecznie możliwe upadek czerwonego reżimu ani rozszerzenie Unii o kraje postkomunistyczne.

Taka rewerencja względem papieża z Polski w Europie Zachodniej jest dużo rzadsza. W dobie postępującego kryzysu religijności (przynajmniej w jej tradycyjnych przejawach), gdy jednocześnie ujawniane są raz po raz kolejne skandale w łonie Kościoła rzymskokatolickiego, nie tylko Watykan, ale i inne Kościoły oraz instytucje religijne nie wydają się dla polityków szczególnie atrakcyjnymi partnerami do dialogu.

Niemniej trudno zapomnieć, że potrzeba i konieczność jego prowadzenia zostały wpisane do prawa unijnego. W trzech kolejnych punktach artykułu 17. Traktatu lizbońskiego czytamy przecież, że:

„1. Unia szanuje status przyznany na mocy prawa krajowego kościołom i stowarzyszeniom lub wspólnotom religijnym w Państwach Członkowskich i nie narusza tego statusu.

2. Unia szanuje również status organizacji światopoglądowych i niewyznaniowych przyznany im na mocy prawa krajowego.

3. Uznając tożsamość i szczególny wkład tych kościołów i organizacji, Unia prowadzi z nimi otwarty, przejrzysty i regularny dialog”.

Odnosząc się do tego ostatniego punktu, wielu zadaje sobie jednak dziś pytanie, czy naprawdę otwartość, przejrzystość i regularność tego dialogu jest istotna dla polityki europejskiej w dobie tak prędko postępującej na kontynencie sekularyzacji.

Przeciwko „wojującemu sekularyzmowi”

Uczestnicy wiedeńskiego spotkania często wspominali, że nieustannie mają do czynienia (także na forum Parlamentu Europejskiego) z „wojującym sekularyzmem”, który z bardziej lub mniej tajoną wrogością odnosi się do wszelkich, istniejących w sferze publicznej, zinstytucjonalizowanych form religii. W tym ujęciu religijność powinna być konsekwentnie ograniczana do sfery prywatnej. Nietzscheańska „śmierć Boga” dotyczy zatem „śmierci religii” na publicznych forach. Skutki takiego podejścia mogą być bardzo poważne.

Jan Olbrycht, Othmar Karas i György Hölvényi podczas spotkania Europejskiej Partii Ludowej z instytucjami religijnymi
Europosłowie (od lewej) Jan Olbrycht, Othmar Karas i György Hölvényi podczas spotkania Europejskiej Partii Ludowej z instytucjami religijnymi. Wiedeń, 9 grudnia 2022. Fot. EPP Group

Na grudniowym spotkaniu w austriackiej stolicy Schlomo Hofmeister, naczelny rabin Wiednia, skonstatował, że – choć polityka nie przynależy do religii – to już wartości religijne jak najbardziej mają w polityce swoje znaczenie. Jeśli postuluje się ich całkowite rugowanie ze sfery politycznej, trzeba również przyjąć, iż rezultatem takiego podejścia może być rozszerzająca się aksjologiczna próżnia, w której nie ma miejsca na uzasadnienie jakiegokolwiek zaufania społecznego. Brak tego ostatniego w gospodarce czyni np. z wszelkich relacji ekonomicznych dżunglę, w której przemoc staje się jedynym kryterium działania.

Z pewnością istnieją również przemocowe formy religii, które należy tropić i demaskować. „Bóg”, z pomocą którego uzasadnia się przemoc, powinien rzeczywiście umrzeć. Nawet jednak Nietzsche, jak przypomniał w Wiedniu ks. Manuel Enrique Barrios Prieto, sekretarz generalny Komisji Episkopatów Unii Europejskiej (COMECE), widział w przezwyciężającej martwotę zdegradowanego człowieczeństwa „śmierci Boga” także sposobność do otwarcia na powrót boskości przez odniesienie do koncepcji nadczłowieka. Czytamy przecież w „Woli mocy”: „Jedyna możliwość zachowania sensu idei «Boga» byłaby ta: Bóg nie jest siłą poruszającą, lecz stanem maksymalnym, epoką, punktem w rozwoju woli mocy, z którego wyjaśnia się zarówno rozwój dalszy, jak i poprzedzający, i to, co do niego wiodło”. 

Nietzscheanizm nie musi służyć zatem tylko jako uzasadnienie do rugowania religii ze sfery publicznej (tak jak w przeszłości był już narzędziem uzasadniającym różne formy przemocy kierowanej przeciw ludzkim zbiorowościom). Można bowiem, idąc za nietzscheańską intuicją, widzieć w powrocie Boga szansę na urzeczywistnienie „stanu maksymalnego”. Ten zaś w polityce można identyfikować choćby jako „większe dobro społeczne”, którego realizację uniemożliwia ostatecznie bezbożna, generująca przemoc, próżnia aksjologiczna.

Konsekwentne przeciwstawianie się „wojującemu sekularyzmowi” powinno być zatem traktowane w polityce europejskiej jako konieczność, gdyż przyczynia się on do niszczenia fundamentu społecznych więzi: ze zbioru pojedynczych prywatnych aksjologii nie da się bowiem stworzyć aksjologicznej wspólnoty. Dlatego obecność wartości religijnych (nie przypadkiem religio po łacinie oznacza „więź” właśnie) w polityce jest jak najbardziej pożądana.

Filar „postchadeckości”

Rabin Hofmeister zauważył przy tym, że nie należy wartości tych utożsamiać z „judeochrześcijańskim dziedzictwem Europy”, o którym często słyszymy w wypowiedziach polityków z różnych stron naszego kontynentu. Zbyt długa i bolesna jest historia przemocy chrześcijan względem Żydów, by warto uznawać ją w jakikolwiek sposób za godny strzeżenia depozyt. Tym bardziej, że „judeochrześcijańskie dziedzictwo” służy dziś przede wszystkim różnym prawicowym ekstremistom obecnym w polityce europejskiej za oręż w „cywilizacyjnej walce” z islamem. Niemniej trudno zaprzeczyć, jak skonstatował rabin Hofmeister, że istnieją „judeochrześcijańskie wartości”, które mogą stanowić aksjologiczną podstawę dla prowadzenia w Europie wielu pożądanych i skutecznych form działalności politycznej.

Dotyczy to także dialogu z islamem. Zwracał na to uwagę w Wiedniu imam Yahyâ Sergio Yahe Pallavicini, prezydent Europejskiej Rady Liderów Muzułmańskich (EULEMA), który zauważył, że obecnie żyjącym w państwach Unii muzułmanom proponuje się zwykle „tożsamość europejską” (potwierdzaną europejskim obywatelstwem i paszportem) bez żadnej aksjologicznej podstawy, umożliwiającej konsekwentne zakorzenienie i budowanie więzi z innymi w europejskiej wspólnocie. Przyjmując zatem „tożsamość europejską”, młodsze pokolenia muzułmanów w Europie często szybko się sekularyzują, ale poczucie wykluczenia nie znika, a nawet wzmacnia się, gdy przyjmowana „tożsamość europejska” odkrywana jest jako właśnie aksjologiczna próżnia.

A przecież to, że projekt europejski nie powinien za swoją podstawę obierać aksjologicznej próżni, pokazuje postawa pragnących wejść do Unii Ukraińców, którzy bohatersko bronią się przeciw rosyjskiej agresji. Trudno nie zauważyć, że Putin dla wojny z Ukrainą przywołuje także uzasadnienia religijne. Chrześcijaństwo po raz kolejny w dziejach Europy jest usprawiedliwieniem dla brutalnej przemocy. Tym bardziej trzeba zwracać uwagę (a czynili to w Wiedniu wywodzący się z różnych europejskich krajów prawosławni hierarchowie), że proputinowskie działania Patriarchatu Moskiewskiego są haniebne.

Prof. Antoine Arjakovsky z paryskiego Kolegium Bernardynów, wybitny znawca historii i teologii prawosławia (który przed laty był doradcą zarówno MSZ Rosji, jak i MSZ Ukrainy), na wiedeńskim spotkaniu skonstatował bez najmniejszych wątpliwości, że Rosyjski Kościół Prawosławny znalazł się nie tylko w stanie schizmy kanonicznej z innymi Kościołami prawosławnymi na świecie, ale że powinien zostać oficjalnie przez nie uznany za heretycki. Ekskluzywistyczną „etnofilię” kościelną głoszoną dziś przez Putina i patriarchę Cyryla uznano bowiem w świecie prawosławnym za doktrynalne odstępstwo jeszcze w XIX stuleciu.

Obecne okoliczności – zarówno „wojujący sekularyzm”, jak i agresja Rosji na Ukrainę (uzasadniana fałszywymi odniesieniami do prawosławnej teologii) – sprawiają, że europejscy chadecy coraz mocniej czują, iż mamy do czynienia ze szczególnym momentem dziejowym, w którym chadeckość powinna zostać zdefiniowana na nowo.

Wesprzyj Więź

Skoro „judeochrześcijańskie wartości” są częścią europejskiej polityki i można z ich pomocą przeciwstawiać się przemocy generowanej spolityzowaną religią i antyreligią promującą aksjologiczną dżunglę bez możliwości stworzenia trwałych więzi i społecznego zaufania, taka świadomość  powinna zaznaczyć się również w określonej tożsamości politycznej.

I podobnie jak współczesne chrześcijaństwo potrzebuje, zgodnie z diagnozą ks. Tomáša Halíka, swojej „autotransgresji”, tak samo owego „autoprzekroczenia” potrzebuje też europejska chadecja. Oparcie się na pozytywnych, wywodzących się z wiodących w Europie religijnych tradycji wartościach, by skutecznie przeciwstawiać się generującej agresję aksjologicznej próżni, może stać się dla „postchadeckości” głównym filarem.

Przeczytaj także: Największy błąd Tadeusza Mazowieckiego? Dlaczego nie został ojcem Polskiej Partii Chadeków

Podziel się

2
1
Wiadomość

„Brak tego ostatniego w gospodarce czyni np. z wszelkich relacji ekonomicznych dżunglę, w której przemoc staje się jedynym kryterium działania.”

Sęk w tym, że właśnie „prawicowe” partie, jakże chętnie odwołujące się do Boga wspierają tę „dżunglę”, gdzie każdy potrzebujący pomocy z miejsca jest „nierobem”, odmawiają pomocy socjalnej uchodźcom i migrantom ekonomicznym, a w skrajnych sytuacjach głoszą „ewangelię sukcesu”, w której bogactwo (najczęściej zwyczajnie dziedziczone i oparte o wyzysk) jest bezpośrednim przejawem łaski Boga.

Z drugiej strony ekonomia dość dobrze radzi sobie bez odwołań do Boga i religii, robiąc to w oparciu o uniwersalne prawa człowieka.

Wiara, że „economia” (wolny rynek) sama z siebie działa dla dobra ludzkości, bez ingerencji instytucji społeczno-politycznych- jest moim zdaniem naszym świeckim odpowiednikiem wiary ludzi religijnych w specjalny status duchowieństwa, które również może – pozostawione samo sobie – działać dla ogólnego dobra na mocy specjalnej łaski Bożej.

Moim zdaniem w obu wypadkach mamy do czynienia z masowo propagowaną mitologią mającą na celu uniknięcie kontroli społecznej i interwencji państwa, mogącej zagrozić pozycji społecznych elit. „Wieź” dość dużo pisze o fatalnych skutkach tego drugiego, więc powiem coś o tym pierwszym. Odeślę do opinii speców od praw człowieka z UN, którzy w specjalnym raporcie sugerują rozmaite interwencje państwa aby realistycznie zapobiegać skrajnej nędzy. Największe problemy wynikają bowiem z dziedzicznych nierówności (Nierówny start na rynku. Innymi słowy: sama „wolność” rynków ci z reguły nie pomoże, jeśli urodzisz się biedny). Polecam: https://documents-dds-ny.un.org/doc/UNDOC/GEN/N21/197/47/PDF/N2119747.pdf?OpenElement

Panie Dariuszu, pełna zgoda. Zasadniczym błędem liberalizmu i neoliberalizmu było przypisanie tzw. niewidzialnej ręce rynku iście boskich atrybutów (w skrajnej wersji postulowano manichejska dychotomię: urynkowienie = dobro, które należy promować, regulacja= zło, które należy tępić). Co więcej, owe postawy były promowane, ba, zostały „ochrzczone” m.in. przez Tischnera, Ziębę et al. Ciekawe, czy „Więź” kiedykolwiek podejmie się rewizji dorobku intelektualnego duszpasterzy rodzimego kapitalizmu i neoliberalizmu? 😉

Czy był w ostatnich latach jakikolwiek list episkopatu w sprawie przestrzegania prawa pracy, godnych zarobków itp? Pytam pro forma, bo episkopat ma ujemny autorytet i nikogo, ale samo w sobie to ciekawe przecież.

Panie Wojtku, Pani Marzeno dziękuję za Wasze cenne odpowiedzi i komentarze. Zastanawiam się także, czy nie wchodzą w grę jeszcze poważniejsze, głębsze trudności. Sprawy, o jakich piszecie, wydają mi się konsekwencjami tych głębszych kryzysów.

Panu Wojtkowi (i intelektualistom katolickim) bardzo chętnie postawiłbym pytanie: czy dziwna sympatia wielu polityków powołujących się na chrześcijaństwo do „liberalnej dżungli wolnego rynku” i nacjonalizmu – nie wynika przypadkiem z braku przekonującej, własnej (płynącej z teologicznego przepracowania Tradycji chrześcijańskiej) doktryny społecznej? Mam na myśli jakąś aktualną, realistyczną propozycję, zdolną rywalizować z kapitalizmem finansowym, globalnymi korporacjami i „władcami algorytmów” – a nie różne idee z czasów zimnej wojny XX wieku i tamtych zamierzchłych problemów.

Z kolej Pani Marzenę (i intelektualistów świeckich) chętnie zapytałbym razem z Sebastianem Dudą, kiedy wreszcie pozbędą się radykalizmu Nowych Ateistów i przyznają, że każdy światopogląd, także humanizm liberalny – zawiera elementy wiary. Np. wiary w wolny rynek, prawa człowieka itp. Przez „wiarę” rozumiem” to, czego się nie da w sposób naukowy dowieść, są to przekonania podzielane tylko w danej społeczności – ale nie obiektywna rzeczywistość.

Może ktoś zna jakieś debaty, których uczestnicy próbowali odpowiedzieć na takie pytania? A może się mylę i te pytania wcale nie są ważne?

Politycy w swym postępowaniu kierują się pragmatycznym cynizmem. By uprawiać ten zawód, należy posiadać specyficzne predyspozycje. Etyka szeroko pojęta nie jest czymś co ułatwia im życie. Ważną częścią polityki jest kalkulacja, nieustane trzymanie ręki na pulsie. Analizowanie gdzie jest środek ciężkości, kto ma realną siłę, z kim trzymać a kogo omijać szerokim łukiem. Tak się składa, że realna siła kościoła katolickiego się rozmywa. Sondaże pokazują nawet jego pełzający upadek. Jeśli nie masz realnej siły, wypadasz z gry. Siłą są ludzie i to jaki masz na nich realny wpływ. Kościół podejmuje kolejne nieudolne próby przekonania polityków, że wszystko jest pod kontrolą, tworzy kolejne mity o wojującej sekularyzacji, robi z siebie męczennika wyższych wartości. Wmawia, straszy bezdusznym kapitalizmem, zanikiem i degeneracją więzi społecznych … . Tymczasem w czasach prosperity nie przeszkadzały mu niewolnicze stosunki pracy i życia społecznego. Czerpał całymi z tego garściami i było mu całkiem dobrze, bez wzniosłych dylematów moralnych. Dziś wypychany na margines, bile na alarm. Zdziczejecie bez nas. Czy aby na pewno? Nawet najbardziej zajadli ateiści nie wierzą w śmierć Boga. To nie nastąpi z prostej przyczyny. Człowiek z natury jest istotą religijna. Bóg potrzebny jest do tworzenia kolejnych mitów, po wszystkich stronach barykady. To religie bazują na naturalnej potrzebie człowieka do równowagi, a nie jak to się nam wmawia, że tworzą system wartości i wbudowują go w nasz byt, czyniąc nas „lepszymi”. Czym są tradycyjne wartości chrześcijańskie i jak kształtowały one postawy Europejczyków na przestrzeni dwóch tysiącleci naszej cywilizacji, w oparciu o niezmitologizowane historyczne doświadczenia? Czy ktoś pokusi się nam je objawić?

Naprawdę? Religia jest jedynym źródłem wartości, które można zaadaptować społecznie? Bez niej ma być tylko próżnia aksjologiczna w społeczeństwie, nie można z czego innego wywieść jakiejś społecznej aksjologii/etosu? Hmm… Chyba już to gdzieś słyszałem w ostatnich miesiącach w Polsce, ale w odniesieniu stricte do Kościoła 😉 A tak swoją drogą, to te paskudne sekularystyczne kraje Skandynawii, czy jeszcze w szczególności Francja, która nawet nie udaje przyjaźni do religii, jakoś uparcie nie chcą upaść pomimo zapaści aksjologicznej w której żyją. Co więcej, dziesiątki tysięcy pobożnych chrześcijan, naszych rodaków, tam wyjechało i chcą żyć w tym strasznym zepsuciu moralnym. Jak to możliwe? xDD Francja to żyje już 118 lat w takiej próżni, od czasu wprowadzenia ustaw sekularyzacyjnych. Nawiasem mówiąc wprowadzonych po to, by dosłownie wziąć troszeczkę za nie powiem co Kościół, któremu z lekka za dużo się o sobie wydawało. Sprawa Dreyfusa, polecam, bo to wydarzenie było najbardziej znaczącym katalizatorem obrania przez Francję wiadomego kierunku. No i nie chce ta Francja upaść, szokujące xDD A Polscy emigranci, w tym moralnym upadku chcą żyć i dalej tam wyjeżdżają. Jak to możliwe, że rzeczywistość nie zgadza się ze z góry założoną tezą? 😉

Dla wielu polskich emigrantów rzeczywistość wyobrażona i rzeczywisośc w której się na codzień żyje nie mają ze sobą nic wspólnego. Fakty to za mało by poz yć się wdrukowanych na amen przeświadczeń.

Szanowny Panie, tekst jest relacją ze spotkania polityków, intelektualistów i dziennikarzy, a nie odsłoną mojego światopoglądu. W każdym razie prosiłbym o umiarkowanie i powstrzymywanie się od goebbelsowskich referencji.

Jasne. Tylko nie bez powodu Francja ma teraz swojego Houellebecqa, którego powieści nijak się mają do Pana romantycznego wyobrażenia o francuskiej laickości. A są tam czytane i komentowane powszechnie.

Kiedy komuniści w ramach walki z wartościami religijnymi w przestrzeni publicznej odbierali Kościołowi szkoły, niższe seminaria, przedszkola domy opieki itp. to byli wrogami Kościoła czy jego dobroczyńcami nie dając co poniektórym księżom i zakonnicom jak w Irlandii popełniać tam przestępstw obyczajowych i stosować przemocy? Te kwestię znów odświeżyła najnowsza afera przedszkolna. Gdzie byśmy dziś byli gyby przez te 45 lat Kosciol prowadził takie placówki poza wszelką kontrolą?
Zanim zacznie się biadać nad pozbawianiem Kościoła praw należałoby to przemyśleć.

Bardzo słabi ci intelektualiści, jeżeli bez religii widzą jedynie aksjologiczna próżnię. Może nie warto po prostu relacjonować poglądów takich osób na łamach poważnego portalu, jakim jest Więź?

Zastanawia mnie Pańska arogancja. Można oczywiście widzieć słabego intelektualistę w naczelnym rabinie Wiednia, ale to chyba nie wystarczający powód, byśmy mieli przemilczać jego opinie na naszym portalu?

Nie uda mi się na pewno przebić arogancją osób religijnych, które uważają, że poza religią jest tylko aksjologiczna próżnia. Że jedynie na podstawie religii da się budować społeczeństwo. Że moralność może wypływać tylko z religii. Oczywiście takiego spojrzenia osób religijnych nie postrzega Pan jako aroganckiego?

Oczywiście, że to widzę, ale sytuacja jest dużo bardziej złożona niż Pański ogląd. Aroganckie enuncjacje pozostają aroganckie, nawet jeśli usprawiedliwia sie je jako „słuszną reakcję przeciw”.

@Sebastian
„Bardzo słabi ci intelektualiści, jeżeli bez religii widzą jedynie aksjologiczna próżnię. ”

„Zastanawia mnie Pańska arogancja.”
„Aroganckie enuncjacje pozostają aroganckie, nawet jeśli usprawiedliwia sie je jako “słuszną reakcję przeciw”.”

Z całym szacunkiem ale zdanie :
„Bardzo słabi ci intelektualiści, jeżeli bez religii widzą jedynie aksjologiczna próżnię. ”

nie jest wcale aroganckie. To po prostu opinia subiektywna. Ja osobiście nie widzę w tym nic aroganckiego.

Komentator nie sugeruje wcale że jest sam mniej słaby czy cokolwiek w tym stylu.
Opinia to opinia. Każdy ma do niej prawo.
Ja nie lubię wcale zagłębiać się w takie filozoficzne rozważania więc swojej opinii nie podaję i nie oceniam.

„… bezbożna, generująca przemoc, próżnia aksjologiczna.”
To dosyć ostre stwierdzenie. Nie bardzo wiem na czym oparte. Idea Boga nie jest chyba potrzebna by być człowiekiem uczciwym, empatycznym, odpowiedzialnym, sprawiedliwym, przyzwoitym etc. A to wydaje mi się absolutnie wystarcza do prowadzenia DOBREJ polityki, bycia DOBRYM obywatelem… Wiara nie ma tu żadnego znaczenia i jest obojętna.

Widziałem setki przykładów „próżni aksjologicznej” w wydaniu kleru, o samych wiernych już nie wspominając, więc taki starszak już nie zadziała.

Im większa będzie presja na wprowadzanie przeróżnych form religii do życia publicznego, tym większy będzie opór. Kościół najpierw chyba powinien odnaleźć sam siebie i dać dobry przykład. Wtedy nikt nie będzie musiał forsować jego wartości, wszyscy będą sami się rzucać by je realizować.

Zatem wartości tak, ale religijne już niekoniecznie. Przecież mógłby ktoś wredny jeszcze się zapytać: a o jakiej religii tu mówimy? O ile słyszałem np. rząd irański absolutnie stosuje te upragnione wartości religijne w swojej polityce. Ideał zatem?