Zima 2024, nr 4

Zamów

Duchowy autorytet ze zdegenerowanym sumieniem. Marko Rupnik

Marko Rupnik, kwiecień 2017. Fot. Centroaletti / CC BY-SA 4.0

Słoweński jezuita był jedną z najjaśniejszych gwiazd Kościoła. Wielki i charyzmatyczny artysta, mistyk, błyskotliwy rekolekcjonista, przyjaciel kolejnych papieży. A jednocześnie: duchowy, psychiczny i seksualny drapieżca, niszczący kolejne kobiety.

Od kilkunastu dni zagraniczne media katolickie wnikliwie analizują zarzuty wobec słoweńskiego jezuity, ks. Marko Ivana Rupnika, światowej sławy twórcy mozaik sakralnych. Poniżej prezentujemy ustalenia, jakie zgromadziła na ten temat Monika Białkowska. Jednocześnie publikujemy komentarz Zbigniewa Nosowskiego

Kobieta, która opowiedziała swoją historię włoskiemu portalowi Domani, ma dzisiaj 58 lat. Została przedstawiona jako Anna. Była siostrą zakonną w słoweńskiej Wspólnocie Loyoli. Prawdziwość jej relacji potwierdza także amerykański portal The Pillar.

W 1985 r. miała 21 lat, była studentką uczelni medycznej i marzyła o tym, żeby zostać misjonarką. Jej pasją była też sztuka. Znajoma siostra zakonna przedstawiła ją więc dziesięć lat starszemu od dziewczyny jezuickiemu malarzowi Marko Rupnikowi. Był to pierwszy rok po święceniach kapłańskich jezuity.  

Trudno sobie wyobrazić skandal, który jeszcze bardziej podważałby wiarygodność i skuteczność prowadzonej przez Franciszka polityki oczyszczania Kościoła z nadużyć

Monika Białkowska

Udostępnij tekst

Anna zaczęła przychodzić do jego pracowni. Gdy malował, rozmawiali o sztuce. Ona była zachwycona jego dziełami, zwłaszcza kolorystyką jak u Chagalla. Ale on mówił również o gestach, zwracał uwagę na każdy uścisk dłoni czy dotknięcie ramienia. Mocno przytulał ją po każdej spowiedzi. Tłumaczył Annie, że ciała rysowane w Kamasutrze to dzieła sztuki. Przyznawał, że jest częstym gościem w kinach wyświetlających filmy porno.

Już wtedy Anna pomyślała, że to dziwne – zwłaszcza jak na księdza – ale tłumaczyła to sobie tym, że w końcu Rupnik jest artystą. Artyści mogą być trochę inni, wszak widzą świat głębiej.

Taka jest wola Boża…

Któregoś dnia Rupnik poprosił Annę, żeby została jego modelką. Patrząc na nią, chciał namalować obojczyk Jezusa. Przekonywał, że nie chodzi mu o „światową” modelkę, która wyraża tylko seksualność, lecz o kogoś takiego jak ona.

Kiedy Anna – jak sama przyznaje, dość naiwnie – chciała mu pomóc i rozpięła kilka guzików bluzki, on pocałował ją w usta, mówiąc, że w ten właśnie sposób całuje ołtarz, na którym sprawuje Eucharystię. Tłumaczył jej, że jest wyjątkowa i że ta relacja jest na obraz miłości Trójcy Świętej.

Pytana dziś o to, czy wierzyła Rupnikowi, Anna tłumaczy, że w jezuickim rozeznaniu ten, który cię prowadzi, mówi, że taka jest wola Boża. Jeśli nie jesteś posłuszna, stajesz przeciwko Bogu. „Bałam się popełnić błędy, bałam się, że stracę jego aprobatę, czułam się zależna od jego oceny. Jeśli nie robiłam tego, czego chciał, mówił że moja duchowa wędrówka utknęła w martwym punkcie. Przedstawiał mnie jako błądzącą innym członkom wspólnoty, która w międzyczasie tworzyła się wokół niego. Tylko ksiądz Marko decydował, kto ma rację. Ci, którzy byli w błędzie, byli upokarzani i odsuwani na bok”.

W 1986 r. przed jednym z wyjazdów Rupnika Anna spotkała się z nim w jego pracowni. Rupnik odprawił Mszę świętą, a potem oczekiwał, że Anna „jak zwykle rozbierze się i pozwoli mu się dotykać”. Wtedy jednak odmówiła. On w odpowiedzi nazwał ją bezwartościową. Udawał, że chce zakończyć tę relację, mówił, że naprawdę liczą się dla niego dwie inne kobiety.

Anna była zdesperowana, bo – będąc już zmanipulowaną duchowo i psychicznie – pozostawała zależna od jego aprobaty. „Od tego czasu postanowiłam odłożyć na bok swoje wątpliwości i całkowicie na nim polegać. Wierzyłam, że to, czego razem doświadczamy, uczyni mnie lepszą przed Bogiem” – mówi. Tłumaczy, że nie była to z jej strony miłość, lecz lęk przed popełnieniem błędu.

W 1987 r. Anna wstąpiła do zawiązującej się wówczas Wspólnoty Loyola. Ks. Rupnik, duchowy opiekun tej grupy, zażądał wówczas od niej absolutnej dyspozycyjności i posłuszeństwa. Poprosił, żeby rzuciła studia medyczne. Odizolował ją od rodziny i przyjaciół. Anna towarzyszyła artyście w podróżach samochodem.

Trójkąt seksualny na wzór Trójcy Świętej

Według relacji Anny seksualna obsesja Rupnika była głęboko związana z jego koncepcją sztuki i myślą teologiczną. Ona miała się czuć jak Mądrość przed Bogiem (nawiązanie do biblijnej Księgi Przysłów), co znajdowało wyraz w zabawach erotycznych. Wszystko było ściśle powiązane z malowaniem, ale też z Eucharystią i spowiedzią.

Anna wspomina, że z czasem jezuita stawał się coraz bardziej agresywny. „Pamiętam jego bardzo gwałtowną masturbację, której nie mogłam powstrzymać, podczas której straciłam dziewictwo. Ten epizod zapoczątkował też natarczywe prośby o stosunek oralny. Dynamika zawsze była taka sama: jeśli miałam wątpliwości lub odmówiłam, Rupnik dyskredytował mnie przed wspólnotą, mówiąc, że nie rozwijam się duchowo. Nie miał zahamowań, wykorzystywał wszelkie środki, by osiągnąć swój cel, nawet zwierzenia zasłyszane na spowiedzi” – mówi Anna.

Również w Rzymie – w Centrum Aletti, do którego z czasem trafiła Anna – ks. Rupnik, szef tego ośrodka, nie zaprzestał nadużyć. „Poprosił mnie o trójkąt z inną siostrą ze wspólnoty, ponieważ jego zdaniem seksualność powinna być wolna od pragnienia posiadania, na wzór Trójcy Świętej, gdzie trzecia osoba z zadowoleniem przyjmuje związek między dwiema pozostałymi. Przy takich okazjach prosił mnie, żebym wyrażała swoją kobiecość w sposób agresywny i dominujący, a ponieważ nie mogłam tego zrobić, upokarzał mnie słowami, których nie mogę powtórzyć”.

Jak wspomina Anna, „ostatnim krokiem w tym zstąpieniu do piekieł było przejście od teologicznego uzasadnienia seksu do relacji czysto pornograficznej. W 1992 roku, kiedy byłam na czwartym roku filozofii na Uniwersytecie Gregoriańskim, dwukrotnie zabrał mnie na filmy pornograficzne przy via Tuscolana w Rzymie, niedaleko dworca Termini”.

Według zeznań Anny, na początku lat 90. ks. Rupnik znęcał się w podobny sposób nad dwudziestoma z czterdziestu kobiet, należących do wspólnoty sióstr. Otwarcie mówił, że jest to praktyka zmiękczania tych, które stawiają mu opór. Jedna z nich, próbując się przeciwstawić, upadła i złamała rękę. Kiedy Anna groziła skargą do przełożonych, jezuita odpowiadał: „Kto ci uwierzy? To twoje słowo przeciwko mojemu. Jeśli będziesz zeznawać, zrobię z ciebie wariatkę”.

„Jej własne sprawy”

Anna w desperacji uciekła ze wspólnoty do lasu, chciała tam umrzeć, żeby przywrócić Rupnikowi zdrowy rozsądek. Przeżyła. W tym czasie inna siostra złożyła skargę do przełożonej wspólnoty, s. Ivanki Hosty, a ks. Rupnik został tymczasowo odsunięty ze wspólnoty.

Anna natomiast skontaktowała się z ks. Tomášem Špidlíkiem, duchowym ojcem i promotorem doktoratu Rupnika. Kiedy jednak zaczęła opowiadać Špidlíkowi o molestowaniu, ten odpowiedział, że to są jej własne sprawy i on nie chce o tym słuchać. Zasugerował również, żeby to ona napisała list z prośbą o zwolnienie ze ślubów zakonnych, bez podawania konkretnej przyczyny. W końcu nawet sam napisał jej wzorzec takiego listu (Anna do dziś zachowała ten dokument). „W tym momencie zrozumiałam, że Špidlík jest po stronie Rupnika i nie chce być zamieszany w tę aferę” – mówi kobieta.

Anna wróciła do wspólnoty w Słowenii. Przedstawiła swoją historię i w zgromadzeniu, i prowincjałowi jezuitów, i arcybiskupowi Lublany. Podkreśla, że Rupnik był chroniony przez wszystkich. W kwestii zarzutów panowała omerta. Ją samą otaczała zaś atmosfera wrogości.

Jedna z sióstr przyznała jej po cichu, że również była molestowana przez Rupnika, ale odmówiła spisania zeznań. Kiedy w czasie wyborów we wspólnocie Anna została odsunięta od głosowania jako ta, która „jest pod wpływem diabła”, zdecydowała się opuścić wspólnotę.

Musiało minąć wiele lat, żeby siostry przyznały się do błędu. Anna otrzymała wtedy od s. Ivanki Hosty list z prośbą o przebaczenie – między innymi za to, że do jej rodziny wysłała list, w którym przekonywała, iż Anna choruje na schizofrenię.

Dziś siostry ze wspólnoty Loyola głośno przyznają, że były pod destrukcyjnym wpływem ks. Marko Rupnika, który w tamtym czasie molestował seksualnie przynajmniej dziewięć z nich.

Wiedzieli…

Anna mówi, że o zachowaniach Rupnika jezuici wiedzieli od 1994 r., kiedy to ona sama poinformowała o tym arcybiskupa Lublany. Anna otrzymała wówczas odpowiedź, że jezuici już go ukarali – co jest jednak dość wątpliwe, jako że w tym samym czasie Rupnik w Rzymie rozpoczynał prace w Centrum Aletti i nad kaplicą Redemptoris Mater.

Inna siostra o nadużyciach Rupnika informować miała jezuitę odpowiedzialnego za międzynarodowe domy w Rzymie (czyli przełożonego Rupnika). Ten wysłuchał ją wprawdzie, ale nie zrobił nic. O wszystkim wiedział również (choć wiedzieć nie chciał) późniejszy kardynał i przyjaciel Jana Pawła II, ks. Tomáš Špidlík.

Generał jezuitów nie zdaje sobie sprawy, że ma do czynienia nie z kłótnią kochanków, lecz z kobietami, które doświadczyły przemocy (na pewno duchowej, psychicznej i seksualnej, a być może także fizycznej) ze strony swego kierownika duchowego

Monika Białkowska

Udostępnij tekst

„Ksiądz Rupnik powinien być powstrzymany już trzydzieści lat temu” – mówi dziś Anna. Jej świadectwo zmusza nas natomiast do refleksji, dlaczego powstrzymany nie został.

Przeciwnie, stał się jedną z najjaśniejszych gwiazd Kościoła – wielki i charyzmatyczny artysta, mistyk, błyskotliwy rekolekcjonista, autor wielu książek, konsultor watykańskich kongregacji, profesor Uniwersytetu Gregoriańskiego, złote dziecko jezuitów, przyjaciel kolejnych papieży, twórca mozaik w wielu krajach świata.

A jednocześnie: duchowy, psychiczny i seksualny drapieżca, niszczący kolejne kobiety…

Wielka kariera

Wspólnota Loyola, od której zaczyna się ta historia, założona została w Słowenii przez o. Marko Rupnika i siostrę Ivankę Hostę we wczesnych latach 80. XX wieku. Rupnik (ur. 1954) był kapelanem młodego zgromadzenia.

Jak zeznają siostry, na początku lat 90. dochodziło do nadużyć duchowych i seksualnych wobec sióstr ze strony ks. Rupnika. Krótko potem zgłoszenie na ten temat miał otrzymać ks. Francisco J. Egaña, ówczesny delegat na międzynarodowe domy Towarzystwa Jezusowego w Rzymie. Jezuici nie zareagowali.

Wiadomo, że w 1993 r. ks. Marko Rupnik wyjechał ze Słowenii do Rzymu, opuszczając Wspólnotę Loyola w niejasnych okolicznościach. Mówiło się o nieporozumieniach między nim a siostrami, w tym przełożoną, s. Ivanką Hostą. W wyjeździe wspierać go miał inny jezuita, wspomniany już Tomáš Špidlík – jego duchowy ojciec i promotor jego pracy doktorskiej.

Špidlík, Czech, trafił do Watykanu w 1951 roku. Zaczął tam prowadzić audycje w Radiu Watykańskim przeznaczone dla krajów komunistycznych. W Watykanie piastował wiele funkcji, a w 2003 r. Jan Paweł II mianował go kardynałem, choć Špidlík nie był wtedy nawet biskupem i ze względu na wiek został zwolniony z obowiązku przyjęcia sakry.

To Špidlík zarekomendował Rupnika jako wykonawcę kaplicy Redemptoris Mater w Pałacu Apostolskim w Watykanie. Od tego wydarzenia rozpoczęła się historia artystycznego sukcesu słoweńskiego jezuity. Po tym, gdy w 1999 r. świat zobaczył gotową kaplicę, Rupnik niemal natychmiast zyskał światową sławę, protektorów na najwyższych szczeblach watykańskiej hierarchii – i poczuł się w Rzymie bezpieczny i niezwykle pewny. Zostawał kierownikiem kolejnych instytucji, konsultorem watykańskich rad, profesorem na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim i dyrektorem Centrum Aletti: instytutu studiów i badań duchowych z pracownią mozaiki.

Dziś mozaiki Marko Rupnika znajdują się między innymi w sanktuariach w Lourdes, w Fatimie, w San Giovanni Rotondo, w Madrycie, Waszyngtonie oraz w sanktuarium św. Jana Pawła II w Krakowie. W ciągu ostatnich dziesięciu lat Rupnik miał zrobić mozaiki do około dwustu kościołów, przy cenie średnio sto tysięcy euro za jedną. Łatwo policzyć, że daje to kwotę około dwudziestu milionów euro. A w wielu miejscach wykonywał całe cykle mozaik.

Drugi Michał Anioł?

Pierwotny projekt przebudowy kaplicy Redemptoris Mater – daru kardynałów na 50-lecie święceń kapłańskich Jana Pawła II – był dziełem Aleksandra Kornouchowa, wybitnego rosyjskiego prawosławnego artysty, doświadczonego w wykonywaniu mozaik. Kaplica miała ukazywać, zgodnie z papieską wizją, połączenie obu płuc Kościoła: wschodniego i zachodniego.

Kornouchow wykonał już część mozaik, przede wszystkim na sklepieniu. Fizycznie pracował w pracowni, udostępnionej mu przez ks. Marko Rupnika w nowopowstałym wówczas Centro Aletti. Potem jednak zlecenie na wykonanie działa otrzymał słoweński jezuita, twórca wówczas jeszcze młody, bo nieco ponad 40-letni. Tyle mówi wersja oficjalna.

W wywiadzie dla „Niedzieli” w 1999 r. Rupnik mówił: „Idee przewodnie zostały nakreślone przez o. Tomáša Špidlíka – mojego współbrata jezuitę, który jest dziś największym autorytetem w dziedzinie teologii wschodniej. Ja z kolei miałem dokonać artystycznej interpretacji tych idei, znaleźć sceny, które odpowiadałyby poszczególnym tematom i zestawić ze sobą różnorodne epizody biblijne tak, by tworzyły harmonijną całość”.

Pytany o to, jak powstał projekt mozaiki „Niebiańskiego Jeruzalem”, Kornouchow w wywiadzie dla rosyjskich mediów w 2000 roku odpowiadał: „Temat nie narodził się od razu. Poprzedziło to wiele rozmów ze specjalistami, historykami sztuki, w szczególności z Olgą Popową i innymi. Impulsem była ikona Sądu Ostatecznego z Soboru Wniebowzięcia moskiewskiego Kremla, na której widnieje obraz Niebiańskiej Jerozolimy, gdzie święci zasiadają na tronach trójkami, niczym Trójca Święta. I ten obraz stał się bazą dla mozaiki w kaplicy”. Na pytanie, dlaczego nie udało mu się ukończyć pracy, Kornouchow odpowiedział: „Przez pierwszy rok wszystko było w porządku. Nikt nie przeszkadzał, można było spokojnie pracować. Trudności zaczęły się w drugim roku. Niestety okoliczności tak się rozwinęły, że nie mogłem dokończyć pracy. Nie wiem, od kogo to zależało”.

Bazylika Matki Boskiej Różańcowej w Fatimie
Bazylika Matki Boskiej Różańcowej w Fatimie, mozaika autorstwa Marko Rupnika. Fot. Vitor Oliveira from Torres Vedras, PORTUGAL / CC BY-SA 2.0

Kornouchow wspomina, że jego praca odpowiadała Janowi Pawłowi II. „W 1996 roku, pod koniec maja, papież odwiedził kaplicę. Zobaczył, jak postępują prace i spodobało mu się. Dwie, trzy godziny po naszym spotkaniu potwierdził telefonicznie, że wszystko mu się podoba. Potem projekt się rozszerzył, zacząłem przenosić się na inne ściany. A potem nagle wszystko ustało. Kaplica została ukończona przez innego artystę. Na dodatek zapewniono mnie, że to, co zrobiłem, zostanie zachowane”.

Co się wydarzyło, że rosyjskiemu artyście podziękowano za pracę przy projekcie, który w swoim założeniu miał być ekumeniczny – i przekazano ją Rupnikowi? Jedna z plotek głosiła, że część fragmentów mozaiki miała odpadać z sufitu i uznano, że zagraża bezpieczeństwu papieża. Oficjalne dane wspominają tylko, kto prace rozpoczął, i kto je skończył, bez wdawania się w szczegóły.

W Centrum Aletti powtarzana jest natomiast historia (legenda?), że to sam Jan Paweł II przyszedł do Rupnika i prosił go o stworzenie tej kaplicy. Ten miał się bronić i mówić, że jest malarzem abstrakcjonistą. Papież jednak odparł, że kiedy Michała Anioła proszono o wykonanie Kaplicy Sykstyńskiej, ten nie chciał przyjąć zlecenia mówiąc, że jest rzeźbiarzem. W ten sposób Rupnik wyrósł na drugiego Michała Anioła.

Skuł mozaiki poprzednika

Jeśli porównać relacje Rupnika i Kornouchowa, zgadza się tylko jedno: fakt, że człowiekiem odpowiedzialnym za to, by kaplica przybrała nowy kształt, był ks. Tomáš Špidlík. Być może właśnie w tym tkwi klucz do rozwiązania zagadki ostatecznego wykonawcy kaplicy? Czech, jeden z największych specjalistów od duchowości Wschodu, przyjaciel Jana Pawła II, był jednocześnie mentorem ks. Marko Rupnika. Doskonale wiedział o jego problemach w Słowenii i o tym, że do rodzinnego kraju Rupnik nie powinien wracać.

Z punktu widzenia Kornouchowa miało miejsce brutalne przerwanie jego pracy, wobec której nikt wcześniej nie miał zastrzeżeń. W wywiadzie nie krył żalu, jaki w nim pozostał – zwłaszcza że Rupnik nie dotrzymał słowa i dużą część wykonanych przez Kornouchowa mozaik zerwał i zniszczył, zastępując je własnymi.

Mozaiki Rupnika w tej kaplicy – jak pisze w swoim opracowaniu Przemysław Nowakowski CM – przedstawiają wydarzenia „wciągające w swój bieg ludzi wszystkich czasów”. Wśród postaci przedstawionych na mozaikach są dawni i współcześni święci, anonimowe postaci, jest Jan Paweł II – ale jest również Tomáš Špidlík i Marko Rupnik.

Opinie na temat artystycznej wartości dzieł Rupnika są mocno podzielone. Głosy krytyczne dotyczyły przede wszystkim nieudolnego rysunku oraz postawy autora, pełnego tupetu i talentu do autopromocji. Na łamach „Więzi” Irina Tatarowa mówiła, że twórczość Rupnika jest przejawem kiczu: „można to pokazać elementarnie, wypunktować, co stanowi o tym, że jest to sztuka niepoważna z punktu widzenia tematyki, którą się zajmuje”.

Publicznie najostrzejszą krytykę przedstawił bp Michał Janocha w wywiadzie rzece z Ewą Kiedio „A piękno świeci w ciemności”. Powiedział tam o pracach Rupnika: „We mnie budzą sprzeciw. Są dla mnie zaprzeczeniem tego, czym ma być sztuka sakralna, która powinna prowadzić do wyciszenia i kontemplacji. Wyczuwam w nich duży ładunek niepokoju”. Warszawski biskup pomocniczy wspomina też historię z usunięciem mozaik Kornouchowa w Watykanie i kończy stwierdzeniem: „Może za ostro krytykuję o. Rupnika, ale nie jestem w stanie modlić się w takich wnętrzach, a przecież temu właśnie powinny one służyć”.  

Poza tym krytyka wybrzmiewała jednak nieśmiało, bo trudno jest recenzować dzieła artysty cieszącego się uznaniem kolejnych papieży, któremu kościoły na świecie gotowe są płacić setki tysięcy euro. Ot, działa mechanizm społecznego dowodu słuszności.

Dziś trudno zresztą ocenić, kogo dokładnie dotyczy owa krytyka, bo Rupnik swoje mozaiki jedynie firmuje. W Centrum Aletti otacza się ludźmi, którzy pracują na jego sukces.

Taśmowa produkcja mozaik

O pracy w Centrum Aletti udało mi się porozmawiać z mężczyzną, jezuitą, który spędził tam rok. Prosił o zachowanie anonimowości. Oto jego wspomnienie:

– O zarzutach nie słyszałem, choć w Centrum mówiło się o jakimś dramatycznym rozstaniu Rupnika ze słoweńską wspólnotą. Nie padały jednak żadne konkrety. Wiedzieliśmy, że część sióstr została tam, część przyjechała z nim, żeby w Rzymie budować wspólnotę w Centrum Aletti. 

Idea Centrum Aletti była taka, że miało to być ekumeniczne miejsce spotkania, w którym ludzie Wschodu i Zachodu razem studiują teologię, zwłaszcza tę wschodnią – a przy Atelier Teologii działać miała pracownie mozaiki. Rupnik mógł tę instytucję stworzyć, bo po kaplicy Redemptoris Mater stał się mocno popularny jako artysta. Zaczęli się więc wokół niego gromadzić ludzie, artyści, teolodzy.

Wspólnota miała trzy domy, w tym jeden w centrum Rzymu, przy bazylice Santa Maria Maggiore. To tam mieszkał Rupnik, zajmujący całe piętro. Tam też mieściła się pracownia mozaiki. Mieszkało tam również kilka innych, ważnych osób, którymi Rupnik lubił się otaczać. Jedna z nich to Michelina Tenace, wybitna teolożka z Uniwersytetu Gregoriańskiego, dziś należąca między innymi do watykańskiej komisji zajmującej się diakonatem kobiet. Ściśle współpracowała z Rupnikiem także Maria Campatelli, dyrektorka wydawnictwa Lipa, wydającego głównie dzieła Rupnika i Špidlíka, ale też znakomita teolożka i redaktorka książek Rupnika.

To z nimi Rupnik siadał i rozmawiał o teologii, która stała za każdym dziełem, zanim jeszcze zaczęli rysować. Ale to było wszystko. Ze stroną artystyczną, z projektami, rysunkami, z wykonaniem mozaik Rupnik nie miał już nic wspólnego. To wszystko robili już ludzie w pracowni, pracując jak przy taśmie: jeden robił codziennie tylko ręce, w tempie jak na akord. Inny tylko tła, trzeci tylko stopy. Nie wiedzieli, jakiej mozaiki to są fragmenty i gdzie będą umieszczone.

Zaczynali o dziewiątej rano i kończyli o osiemnastej, z przerwą na obiad i sprzątanie u Rupnika. Za pracę dostawali kieszonkowe oraz możliwość spania i jedzenia w Centrum. Rupnik dzięki temu mógł tworzyć „swoje” prace bardzo szybko, w ogromnych ilościach i relatywnie tanio. Nic dziwnego, że stał się tak popularny.

Ekskomunika, która nagle znika

Wróćmy jednak do roku 1996, gdy rozpoczyna się remont kaplicy Redemptoris Mater w Watykanie. Czy można uznać, że ks. Špidlík nie wiedział wtedy nic o otoczce słoweńskiego skandalu wokół Rupnika? Zeznania Anny, byłej siostry, wskazują, że wiedział, bo ona sama mu o tym opowiadała.

Czy w takim razie czeski duchowny zachował dla siebie niejasne okoliczności opuszczenia przez Rupnika Lublany, ukrywając to przed Janem Pawłem II i kardynałami? Rekomendował Rupnika do wykonania kaplicy, drugiej w świetności po kaplicy sykstyńskiej, wiedząc o ciążących na nim oskarżeniach? A może – zgodnie z duchem epoki – uznał, że zajmując Rupnika pracą artystyczną, odwróci jego uwagę od sióstr?

Ówczesne – zdawać by się mogło, drobne – przemilczenie Špidlíka spowodowało cierpienia kolejnych osób. A trzydzieści lat później wywołało największy skandal związany z tuszowaniem przestępstw seksualnych w Kościele, dotykający samych szczytów władzy – tuszowaniem trwającym pomimo obowiązującej polityki transparentności i zero tolerancji wobec sprawców przemocy seksualnej.

Gdyby nie przeciek do mediów, nadal wierzylibyśmy w mit Rupnika, a skrzywdzone kobiety cierpiałyby coraz bardziej, widząc, że opowiedzenie ich tragicznych historii skończyło się na niczym

Monika Białkowska

Udostępnij tekst

To mogła być zatem (miała być?) opowieść o błyskotliwej karierze artysty i jego błędach młodości, które nigdy nie wyjdą na jaw. Stało się jednak inaczej, bo ks. Marko Rupnik, krzywdzący kobiety psychicznie, duchowo i seksualnie, nie zaprzestał również takiej aktywności.

Skandal wybuchł na początku grudnia 2022 r. Ma on swoje korzenie w roku 2015. Dziś już oficjalnie wiadomo, że właśnie w 2015 r. ks. Marko Rupnik rozgrzeszył włoską nowicjuszkę zakonną, z którą wcześniej współżył seksualnie. Jest to grzech, za który w świetle prawa kanonicznego automatycznie nałożona zostaje ekskomunika mocą samego prawa (latae sentetiae) – nawet jeśli o popełnionym czynie nikt poza sprawcą nie wie. Wiedza na ten temat należy do całkowicie elementarnych aspektów sztuki spowiadania. Każdy duchowny powinien wiedzieć, że próbując udzielić rozgrzeszenia osobie, z którą miał relacje seksualne, automatycznie jest ekskomunikowany.

Doniesienie, że takie rozgrzeszenie się dokonało, dociera do jezuickiego delegata dla międzynarodowych domów rzymskich dopiero w październiku 2018 r. Delegat przyjął zgłoszenie i jezuici rozpoczęli wstępne dochodzenie.

W maju 2019 r. oskarżenie to zostało uznane za wiarygodne i sprawa przesłana została do Kongregacji Nauki Wiary (od 2022 r.: Dykasterii Nauki Wiary) – jako że właśnie ta instytucja zajmuje się „najcięższymi przestępstwami przeciw świętości sakramentu pokuty”. Prefektem kongregacji był wówczas kard. Luis Francisco Ladaria Ferrer, hiszpański jezuita. Natomiast sekretarzem kongregacji był wtedy abp Giacomo Morandi (obecny biskup diecezji Reggio Emilia-Guastalla) – który nota bene mieszkał w Centrum Aletti prowadzonym przez ks. Rupnika i był tam wykładowcą.

Zaraz po skierowaniu sprawy do kongregacji, w czerwcu 2019 r., jezuici prewencyjnie nałożyli na Rupnika restrykcje: zakazali mu publicznej działalności bez zgody lokalnego przełożonego, spowiadania kobiet i kierownictwa duchowego kobiet, szczególnie w kontekście Centrum Aletti. Miało to zapobiec dalszym krzywdom do czasu rozpatrzenia sprawy przez kongregację.

Mozaika Narodzenia autorstwa Marko Rupnika
Mozaika Narodzenia autorstwa Marko Rupnika, Sant Julià de Lòria. Fot. Josep Maria Viñolas Esteva / CC BY-SA 4.0

W lipcu 2019 r. Kongregacja Nauki Wiary nakazała Towarzystwu Jezusowemu przeprowadzenie karnego procesu administracyjnego. Jak zapewniają jezuici,  żaden z sędziów w tym procesie nie należał do ich zgromadzenia. W styczniu 2020 r. sędziowie jednomyślnie uznali, że doszło do przestępstwa rozgrzeszenia wspólnika w grzechu przeciwko szóstemu przykazaniu.

W efekcie w maju 2020 r. kongregacja wydała dekret potwierdzający fakt tzw. ekskomuniki latae sentetiae, tj. zaciągniętej przez ks. Rupnika automatycznie już w 2015 roku, w chwili popełnienia czynu. Tyle tylko, że – jak się dowiedzieliśmy w grudniu 2022 r. – w tym samym miesiącu, po przyznaniu się do winy i pokucie, mocą kolejnego dekretu kongregacji ekskomunika została z Rupnika zdjęta.  

Restrykcje nałożone, lecz nieogłoszone

Trzeba tu wyjaśnić, że nic nie wiadomo – i z natury rzeczy nie będzie wiadomo, gdyż są to sprawy objęte tajemnicą spowiedzi – czy po 2015 r. ekskomunikowany automatycznie Rupnik próbował uporządkować swoją relację z Kościołem na tzw. forum wewnętrznym. W sakramencie pojednania mógł on wyznać popełnienie tak ciężkiego przestępstwa kanonicznego i prosić o zdjęcie ekskomuniki. Gdyby tak się stało, spowiednik powinien przekazać jego prośbę do Penitencjarii Apostolskiej, przy zachowaniu anonimowości penitenta. W razie pozytywnej odpowiedzi ekskomunika już by nie obowiązywała – aż do czasu pozostania sprawy na forum wewnętrznym.

Nawet gdyby jednak nastąpiło zdjęcie ekskomuniki na forum wewnętrznym, to i tak – w razie zgłoszenia faktu do władz kościelnych przez osobę, którą Rupnik usiłował rozgrzeszyć (co nastąpiło w 2018 r.) – sprawa ma być osądzona na forum zewnętrznym, czyli w formie normalnej procedury karnej, właśnie przez Dykasterię Nauki Wiary.

Rozróżnienie forum wewnętrznego i zewnętrznego oraz różnego sposobu podejścia do kary kościelnej na każdym z nich jest specyficzne dla prawa kanonicznego i może wydawać się mało zrozumiałe, pozostaje jednak istotne z punktu widzenia kanonicznej poprawności przeprowadzonego postępowania. Kara ekskomuniki, która zostaje zaciągnięta przez sam fakt popełnienia przestępstwa, jest w pierwszym wymiarze apelem do sumienia sprawcy, który jest wezwany do nawrócenia. Jednak nie wyklucza to drugiego wymiaru: obowiązku przeprowadzenia karnego procesu kanonicznego, kiedy tylko władze kościelne dowiedzą się o popełnieniu przestępstwa.

W maju 2020 r. oprócz owej oficjalnej ekskomuniki kongregacja potwierdziła ograniczenia w działalności ks. Rupnika, nałożone wcześniej przez jezuitów. Poszerzyła jedynie ich zakres: od tego czasu zakaz prowadzenia kierownictwa duchowego i spowiadania kobiet jest powszechny, a nie tylko dotyczący Centrum Aletti (jak było wcześniej). Nadal też słoweński jezuita nie może występować publicznie bez zgody lokalnego kościelnego przełożonego.  

Rzecz jasna, informacja o tych restrykcjach nie została podana do wiadomości publicznej. Świat dowiedział się o niej dopiero w grudniu 2022 r. Co ważne, podjęte decyzje nie wpłynęły znacząco na ograniczenie aktywności słoweńskiego jezuity. W marcu 2020 r. na zaproszenie papieża Marko Rupnik głosił wielkopiątkowe kazania dla Kurii Rzymskiej, w zastępstwie chorego o. Raniero Cantalamessy, kaznodziei Domu Papieskiego. W kolejnych latach wielokrotnie występował publicznie w różnych miejscach świata, także w Polsce.

Czy zatem restrykcje były zakomunikowane komukolwiek poza samym Rupnikiem (o ile rzeczywiście zostały nałożone)? Czy ktokolwiek z osób zapraszających w ostatnich latach słoweńskiego jezuitę do wygłoszenia wykładów czy przygotowania wystroju kościołów miał świadomość ciążących na nim ograniczeń? Dlaczego duchowny z tak poważnymi zarzutami wciąż pełnił liczne funkcje kościelne – i w Watykanie (był i wciąż jest konsultorem trzech kongregacji), i chociażby w diecezji rzymskiej?

W czerwcu 2020 r. Rupnik przestał być dyrektorem Centrum Aletti. Oficjalny, wydany wówczas komunikat mówił jednak tylko o nadmiarze obowiązków i poświęceniu się twórczości artystycznej. 

Kolejna sprawa, kolejne umorzenie

Tymczasem w roku 2021 wokół Marko Rupnika pojawiły się nowe problemy kanoniczne. Niezależnie od poprzedniej sprawy, która miała już pozostać zamknięta – do Watykanu wpływa zgłoszenie na temat dawnych nieprawidłowości w sprawowaniu autorytetu w słoweńskiej Wspólnocie Loyola.

W czerwcu 2021 r. Kongregacja Nauki Wiary powiadamia jezuitów o zgłoszonych zarzutach, dotyczących wydarzeń sprzed około 30 lat. Prawdopodobnie pojawienie się tych zgłoszeń jest efektem wcześniejszej watykańskiej wizytacji kanonicznej w słoweńskiej wspólnocie. Wizytacja miała być związana z aktualnymi problemami wewnętrznymi tego zgromadzenia, a nie ze sprawą Rupnika.

Osobą odpowiedzialną za przeprowadzenie tej wizytacji był kolejny jezuita Daniele Libanori, biskup pomocniczy diecezji rzymskiej. Wydaje się, że wywiązał się ze swej misji przykładnie i ma pełną świadomość czynów, do jakich we wspólnocie dochodziło. Media podają dwie różne daty jego wizytacji we Wspólnocie Loyola: 2019 i 2021. Wydaje się jednak prawdopodobne, że po poznaniu prawdy to on zachęcał skrzywdzone kobiety do złożenia formalnych skarg i zeznań w Kongregacji Nauki Wiary. Tu byłyby zatem źródła postępowania kanonicznego otwartego w roku 2021.

W lipcu 2021 r.  jezuici rozpoczynają dochodzenie wstępne (powierzone osobie spoza zakonu), a Rupnik otrzymuje kolejne restrykcje. Choć skargi pochodzą wyłącznie od kobiet, Słoweniec otrzymuje od przełożonych zakaz spowiadania również mężczyzn oraz polecenie „ograniczenia w zakresie działalności publicznej, żeby uniknąć zgorszenia ofiar”. Może jednak dalej prowadzić działalność artystyczną i sprawować liturgię we wspólnocie.

W styczniu 2022 r. kończy się dochodzenie wstępne. Konkluzje są jednoznaczne: w latach 90. XX wieku zakonnice ze Wspólnoty Loyola były molestowane seksualnie przez swojego kapelana, ks. Marko Rupnika. Aż dziewięć kobiet składa obciążające go zeznania. Ich świadectwa są uznane za wiarygodne, a ich opowieść za spójną. Dochodzenie kończy się wnioskiem, aby kongregacja przeprowadziła kanoniczny proces karny.

Jednak w październiku 2022 r. Dykasteria Nauki Wiary odmawia przeprowadzenia procesu, stwierdzając, że zarzuty uległy przedawnieniu. Wówczas jezuicki prokurator generalny (kanoniczny doradca generała) składa ponowny wniosek o postawienie Rupnika przed sądem i rezygnację z przedawnienia (co jest częstą praktyką w poważnych sprawach, a decyzja o zniesieniu przedawnienia należy do dykasterii). Jezuita argumentuje, że nadużycia Rupnika były naprawdę makabryczne.

Według oświadczeń generała jezuitów o. Arturo Sosy Dykasteria Nauki Wiary odmawia jednak ponownego rozpatrzenia sprawy i uważa ją za zamkniętą.

Wyciek do mediów

To ta decyzja watykańskiej dykasterii przelała czarę goryczy. Kilka tygodni po jej podjęciu, na początku grudnia 2022 r., pierwsze informacje wyciekają do mediów. Jako pierwsze o zarzutach przeciwko Rupnikowi napisały trzy włoskie portale, mocno nieprzychylne papieżowi Franciszkowi: Left, Silere non Possum i Messa in Latino.  Początkowo donosiły jedynie o tym, że na jezuicie ciążą ograniczenia, które ten nieustannie łamie. Niejasne było, za co, kiedy i jakie dokładnie ograniczenia zostały nałożone.

Rzeczywiście aktywność publiczna ks. Rupnika nadal była imponująca. Od 2021 r., kiedy to wpłynęło zgłoszenie od sióstr molestowanych przed laty w Słowenii, objęty restrykcjami jezuita m.in. został przyjęty przez papieża Franciszka na prywatnej audiencji, przemawiał do księży diecezji rzymskiej, nagrywał homilie i przemówienia, transmitując je na YouTube (ostatnie pojawiło się 10 grudnia 2022 roku), głosił rekolekcje wideo w Larino we Włoszech, rekolekcje dla księży w Santa Severa, rekolekcje w Castel d’Ario koło Werony, rekolekcje dla kapłanów w Domku Loretańskim, sprawował Mszę w Bazylice Matki Bożej z Aparecidy. W maju 2022 r. prowadził sesję Szkoły Wiary pt. „Nasza tożsamość: zrośnięci z Chrystusem” w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie. W listopadzie 2022 r. wziął udział w obchodach 25-lecia tego ośrodka, obok kard. Gianfranco Ravasiego i abp. Grzegorza Rysia. W tym samym miesiącu otrzymał tytuł doktora honoris causa Papieskiego Uniwersytetu Katolickiego Paraná w Brazylii.

W odpowiedzi na pojawiające się publikacje Towarzystwo Jezusowe wydawało kolejne oświadczenia, szczątkowo ujawniające coraz więcej faktów. W sumie jednak to one – wraz z medialnymi przeciekami – pozwoliły na powyższą rekonstrukcję wydarzeń. Godny podkreślenia jest fakt, że ogłoszono, iż restrykcje nałożone na Rupnika „obowiązują do dziś, nawet po odpowiedzi Dykasterii Nauki Wiary”. To ważny sygnał mogący świadczyć o znaczącej odmienności podejścia jezuitów i watykańskiej dykasterii.

Włoskie media nie przestawały pisać i zadawać kolejnych pytań. Chciały wiedzieć, kiedy kary zostały nałożone. Pojawiła się w nich również pierwsza informacja o ekskomunice, choć trudno było ustalić, kiedy została nałożona, a przede wszystkim – kiedy została zdjęta. 7 grudnia generał Towarzystwa Jezusowego, ks. Arturo Sosa udzielił wywiadu, w którym powtórzył treść oświadczenia z 2 grudnia. Nadal nie wspomniał ani słowem o ekskomunice, tłumaczył za to, że ks. Rupnik nie przebywa w więzieniu i ma prawo prowadzić działalność artystyczną, i z tego wynikają jego obecności na różnego rodzaju wydarzeniach.

9 grudnia portal Messa in Latino ponownie pyta o ekskomunikę: czy i kiedy została nałożona i kiedy zdjęta.

14 grudnia ks. Arturo Sosa spotyka się z dziennikarzami i przyznaje wreszcie, że Rupnik rzeczywiście został skazany za próbę rozgrzeszenia kobiety, z którą miał relacje seksualne. Mówił również, że aby z kogoś zdjąć ekskomunikę, musi on rozpoznać, co zrobił i odpokutować, „co ks. Rupnik uczynił”. Na pytanie, dlaczego nie mówił o tym wcześniej, Sosa odpowiedział, że „to były dwie różne sprawy”.

18 grudnia jezuici ujawnili, że pierwsze ograniczenia na ks. Rupnika zostały nałożone już w czerwcu 2019 roku. Jednocześnie przekonywali, że o śledztwie w tej sprawie nie informowali papieża Franciszka i poprosili, żeby zgłaszały się do nich inne ofiary ks. Marko Rupnika.

Tsunami niesprawiedliwości czy donos

Ostro zareagował na te enuncjacje o. Gianfranco Matarazzo, były prowincjał włoskich jezuitów. W bardzo emocjonalnym wpisie na Twitterze nazwał tę sprawę „tsunami niesprawiedliwości i wątpliwego zarządzania”, które wyrządzi „śmiertelne szkody zakonowi jezuitów, ale jeszcze bardziej Świętej Matce Kościołowi”.

Swoje poważne wątpliwości wyraził również inny jezuita Hans Zollner, członek Papieskiej Komisji ds. Ochrony Małoletnich, czołowy ekspert Kościoła w dziedzinie ochrony przed wykorzystywaniem seksualnym. Publicznie stawia on pytania o to, dlaczego Dykasteria Nauki Wiary nie zniosła przedawnienia w tej sprawie. „Pytam też o moją wspólnotę jezuitów: kto może wiedzieć? Kto wiedział? Kto zauważył, że coś jest nie tak i nic z tym nie zrobił? Prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy. W większości przypadków nie ma żadnych dokumentów. Rozumiem, że ofiary czują się zdradzone”.

Są jednak i tacy, nawet wysoko postawieni, którzy nadal konsekwentnie stoją po stronie Marko Rupnika, utrzymując go jednocześnie na pełnionych stanowiskach. Należy do nich kard. Angelo De Donatis, wikariusz generalny Rzymu (zarządzający diecezją rzymską w imieniu papieża). Według oświadczenia jednej ze skrzywdzonych (już w Rzymie) kobiet odmówił on wysłuchania oskarżeń, z góry nazwał je pomówieniami i jak donoszą włoskie media, miał powiedzieć wprost, że „Rupnika nie wolno dotykać”.

Już po pierwszym skazaniu Rupnika w 2020 r. kardynał De Donatis zlecił mu wykonanie kaplicy seminaryjnej, w 2021 r. zaprosił go z przemówieniem na spotkanie Rady Kapłańskiej Proboszczów, zaś w lutym 2022 r. na spotkanie poświęcone adoracji w rzymskim seminarium. Mało prawdopodobne, żeby – będąc wikariuszem Rzymu – kardynał nie wiedział ani o ciążących na Rupniku zarzutach, ani o wcześniejszej ekskomunice, ani o nałożonych przez jezuitów ograniczeniach co do publicznych wystąpień artysty. Warto dodać, że w 2017 r. De Donatis był głównym konsekratorem (związanego z Rupnikiem) ks. Morandiego, gdy ten został sekretarzem Kongregacji Nauki Wiary i otrzymał sakrę biskupią.

Już po ujawnieniu skandalu Marko Rupnik pojawił się jakby nigdy nic na Uniwersytecie Gregoriańskim. „Czuje się niezwyciężony” – mówią ci, którzy go tam spotkali.

23 grudnia kard. De Donatis wydał oświadczenie, w którym przyznał, że wprawdzie Rupnik miał „wielopoziomową relację duszpasterską z diecezją rzymską”, ale nie podlegał jej hierarchicznie na poziomie dyscyplinarnym. Co więcej, „Rupnik oddał Kościołowi rzymskiemu liczne i cenne usługi o charakterze duszpasterskim”. Komunikaty z mediów są według kardynała „niepokojące”, ale sprawa jest delikatna i wykracza poza jego kompetencje. Dlatego diecezja rzymska nie będzie wchodzić w meritum podjętych gdzie indziej decyzji, lecz będzie oczekiwać na pozytywne rozwiązanie sprawy, prowadzące do prawdy.

Według kardynała, „My, słudzy Chrystusa, nie możemy być mniej miłosiernymi niż państwo świeckie, przekształcając donos w zbrodnię”. […] Diecezja rzymska przyjmuje z szacunkiem cierpienie osób zaangażowanych w sprawę, zapewnia o swojej współpracy z jezuitami oraz „jest świadoma konieczności zastanowienia się i ewentualnego podjęcia działań w odniesieniu do działalności, którą od wielu lat prowadzi ks. Rupnik” na terenie diecezji: chodzi tu o Centrum Aletti i wspólnotę, która się przy nim zawiązała.

„Byłyśmy na Rupnika za słabe”

Na tym tle skandaliczne wydają się wyjaśnienia generała jezuitów, pochodzącego z Wenezueli ks. Arturo Sosy. Przekonuje on, że jezuici niczego nie próbowali ukryć, a kwestia molestowania i przemocy wobec sióstr zakonnych, w tym również nadużyć w konfesjonale, „to są problemy między dorosłymi”. „Nie musimy upubliczniać wszystkich przypadków nadużyć – mówi. – Wszyscy ludzie mają pewne prawo do prywatności. Kiedy dana sprawa nie została upubliczniona, nie trzeba o niej mówić i nie jest to ukrywanie”.

Te słowa byłyby zasadne, gdyby dotyczyły dobrowolnej relacji dwojga dorosłych osób, między którymi nie ma zależności władzy i autorytetu. Wówczas można uznać, że jest to grzech, który nie musi ujrzeć światła dziennego. Jeśli jednak sprawa dotyczy nadużycia władzy czy przemocy;  jeśli jest cała grupa skrzywdzonych; jeśli dzieje się to w kontekście kierownictwa duchowego i sakramentu pojednania, z wykorzystaniem duchowej zależności kobiet od autorytetu księdza; jeśli kierownik duchowy nie tylko sam ma zdegenerowane sumienie, lecz także łamie sumienia innych – trudno uznać, że to tylko „relacje między dorosłymi”, o których nie trzeba głośno mówić.

Na pewno trzeba uszanować prywatność i zachować dyskrecję w tych niezwykle delikatnych sprawach związanych z kierownictwem duchowym i sprawowaniem sakramentu pokuty. Jednak sankcje i ograniczenia nałożone na duchownego powinny być znane publicznie, co nie wymaga ujawniania szczegółowych okoliczności dotyczących popełnionych przestępstw. Zwłaszcza jeśli krzywdziciel pozostaje wolny i nadal ma szerokie kontakty i ogromny wpływ na ludzi w Kościele, brak upublicznienia nałożonych sankcji pozostawia mu szerokie pole do dalszego działania w ten sam sposób – a w najwyższych kręgach kościelnych rodzi pokusę zatuszowania sprawy i tylko połowicznego ukarania sprawcy nadużyć.

Z ust Sosy padają również słowa o tym, że ofiary i sprawca muszą „przebaczyć sobie nawzajem” i „otworzyć proces wzajemnego pojednania”. Generał jezuitów zdaje się nie zdawać sobie sprawy, że ma do czynienia nie z kłótnią kochanków, lecz z kobietami, które doświadczyły przemocy (na pewno duchowej, psychicznej i seksualnej, a być może także fizycznej), której sprawca w żaden sposób nie próbował zadośćuczynić czy choćby prosić o przebaczenie. Ks. Sosa banalizuje tu zło, które się stało i zaprzecza podstawowej zasadzie reagowania w sytuacjach przemocy, odmawiając osobie skrzywdzonej prawa do przyjęcia jej krzywdy i cierpienia.

Jakże kontrastują wypowiedzi generała jezuitów z opowieścią siostry zakonnej z Rzymu. Rozmawiałam z nią już po tym, jak informacja o sankcjach wobec słoweńskiego jezuity trafiła do mediów. Opowiedziała, że po nadużyciach Rupnika wobec sióstr we wspólnocie Aletti zgromadzenie próbowało reagować oficjalną drogą u jego przełożonych. Zakonnice zostały zlekceważone. – Byłyśmy na Rupnika za słabe.

To była forma mobbingu

Pytam jezuitę, który mieszkał w Centrum Aletti, jak wyglądało życie we wspólnocie. Czy jej członkowie mieli sygnały, że źle się dzieje w relacjach ks. Rupnika z kobietami?

– Rupnika dobrze się słucha, potrafi być czarujący, umie żartować. Ma osobowość, która może przyciągać. Ale już przy stole siedział oddzielnie ze swoją świtą, raz na jakiś czas zapraszając kogoś do siebie. Siedziałem tam dwa razy i to był zaszczyt, marzenie każdego z artystów.

Poza tym jednak wyraźnie się czuło, że w Centrum Aletti o pewne rzeczy nie można pytać – i nie wolno kwestionować autorytetu Rupnika. Wszystko kręciło się wokół niego. Kiedy pojawiał się od czasu do czasu, to było wielkie święto, panowała taka świąteczna atmosfera spotkania z kimś niezwykłym. Przyznaję, że nie do końca to kupowałem, dwóch innych księży również – ale tylko między sobą mogliśmy porozmawiać, że coś tu jest nie tak.

Byłem wtedy diakonem, przygotowywałem się do święceń. Tamci księża byli ode mnie starsi. Trudne dla mnie było to, że cały dzień zmuszeni byliśmy do przebywania razem, we wspólnocie. Od świtu do nocy. Była wspólna modlitwa, dla wielu naturalna, ale jako jezuita nie byłem do tego przyzwyczajony. Wykłady, domowe obowiązki, nawet czas wolny był tak minimalny, że praktycznie nie było jak wyjść z domu. Nie mogłem przez to spotykać się z innymi jezuitami, choć bardzo tego potrzebowałem.

Do tego Rupnik, ile razy się pojawiał, kpił z młodych jezuitów, nazywając ich pokoleniem z plastiku. A ja sam nieustannie dostawałem od niego sygnały, że coś jest ze mną nie tak. Źle trzymam ręce przy czytaniu Ewangelii. Przejęzyczyłem się (mówiąc przecież w obcym języku!). Za dużo wychodzę. Za mało się uczę. Wszystko było źle, wiele razy czułem się przez Rupnika publicznie upokorzony.

Po kilku miesiącach poszedłem do mojego przełożonego i aż się rozpłakałem, mówiąc, że przecież od dziesięciu lat jestem jezuitą, nie dostawałem krytycznych komentarzy, a nagle się okazuje, że niczego nie potrafię i do niczego się nie nadaję.

Doświadczyłem też, jak Rupnik wykorzystywał kierownictwo duchowe do tego, żeby nami manipulować. Formalnie, będąc w Rzymie, byłem wyjęty spod jurysdykcji mojego polskiego prowincjała. O tych bieżących trudnościach nie mówiłem więc jemu, ale przełożonemu w Rzymie. Kiedy Rupnik był w Krakowie, spotkał się z moim prowincjałem i opowiadał mu, jak strasznie źle się w Rzymie prowadzę, że się buntuję, uciekam z domu itp. Prowincjał odpowiedział, że w takim razie do mnie zadzwoni, żeby to wyjaśnić. Rupnik go powstrzymał mówiąc, że nie trzeba, że on sobie z tym poradzi.

Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy na kierownictwie duchowym mówiłem Rupnikowi, że jest mi trudno i że chcę zadzwonić do swojego prowincjała w Polsce, usłyszałem, że nie trzeba, że mam nie dzwonić, że mogę spokojnie poczekać na wizytację. Dziś wiem, że głupio zrobiłem, ale go wtedy posłuchałem, nie zadzwoniłem. A kiedy prowincjał przyjechał na wizytację, był już tak przez Rupnika nastawiony, że nawet nie chciał ze mną rozmawiać, choć wcześniej mieliśmy bardzo dobre relacje. Rupnik nie pozwolił mi zamienić z nim słowa, nawet się nie pożegnałem, kiedy wyjeżdżał.

Rupnik zresztą od początku okłamywał mojego prowincjała. Kiedy przyjeżdżałem do Rzymu obiecał mu, że będę miał możliwość zrobienia tam licencjatu, na czym prowincjałowi bardzo zależało. Potem prowincjał usłyszał, że widocznie musiał coś źle zrozumieć. Wróciłem do Polski, bo Rupnik proponował mi pracę w studiu mozaiki, a prowincjał uznał, że jeśli miałbym zajmować się sztuką, to raczej pracując nad własnym stylem, a nie jako czyjś niewolnik.

Niektórzy tłumaczyli zachowanie Rupnika jako skutek jego wychowania twardą ręką i doświadczeń w wojsku. Sam Rupnik mówił, że ta pedagogika ciągłego krytykowania to jest jego zdaniem sposób na wychowanie. Ale czy nieustanne krytykowanie rzeczywiście jest sposobem na formację w wierze dorosłych ludzi?

To, czego doświadczyliśmy w Centrum Aletti, to była forma mobbingu. Ale takie przemocowe zachowania to niestety jest problem nie jednostkowy, tylko strukturalny. Kiedy któryś z nas spotyka się z psychoterapeutą, słyszy, że w świecie poza zakonem, w „świecie dorosłych”, takie zachowania są karalne. A my obudowujemy to w teologię i zakonne posłuszeństwo, udając, że tak być musi.

„Pokornie prosić świat o przebaczenie”

Pod koniec grudnia agencja Associated Press ujawniła ważną treść listu, jaki bp Daniele Libanori wysłał 4 grudnia 2022 r. do kilku zaprzyjaźnionych duchownych. Było to tuż po pierwszych publikacjach dotyczących zarzutów wobec Rupnika. Wyraźnie biskup pomocniczy diecezji rzymskiej, który przeprowadził wizytację we Wspólnocie Loyoli, chciał w ten sposób wyrazić swoje stanowisko.

W liście tym bp Libanori stwierdził, że twierdzenia kobiet wykorzystanych przez ks. Rupnika są prawdziwe. Podkreślił, że „ich życie zostało zrujnowane przez doznane zło i współwinne milczenie” ze strony Kościoła.

Uznał za niegodne pomniejszanie wagi oskarżeń i dokonanego zła poprzez odrzucanie osób, które opisują swoje krzywdy, czy poprzez „doraźne osądy na temat ich zdrowia psychicznego lub, co gorsza, ich powagi”. Jego zdaniem, takie stawianie sprawa jedynie zwiększa odpowiedzialność tych, którzy wykorzystali zakonnice.

Libanori podkreślił, że Rupnik zasługuje na Boże miłosierdzie (co stale przywołują jego obrońcy), ale tym bardziej jego ofiary zasługują na wiarę. Cała prawda wciąż musi wyjść na jaw, a ci, którzy chronili Rupnika, muszą ustąpić.

„Zranieni i zgorszeni ludzie, których życie zostało zrujnowane” – napisał bp Libanori – mają „prawo do publicznego przywrócenia im godności teraz, gdy wszystko wyszło na jaw”. Jako Kościół „mamy obowiązek dokonania poważnego rachunku sumienia, a ci, którzy są za to odpowiedzialni, muszą to uznać i pokornie prosić świat o przebaczenie za ten skandal”.

Co z „zero tolerancji”?

W 2021 r. jedna z sióstr ze Wspólnoty Loyola napisała list do papieża Franciszka. Dwie inne siostry również wysłały listy o podobnej treści.

W liście zakonnica opisywała swoje doświadczenia, a także sytuację w zgromadzeniu: „W swoich początkach społeczność naznaczona była nadużyciami sumienia, ale także emocjonalnymi i przypuszczalnie seksualnymi nadużyciami ze strony o. Marko Rupnika. Jako przyjaciel Założycielki i pierwszych sióstr, był stale bliski i obecny w życiu osobistym wszystkich sióstr i całej wspólnoty. Kiedy przez skrajne cierpienia niektórych sióstr, w 1993 r. nastąpiła definitywna separacja od ks. Rupnika, jego nadużycia nigdy nie zostały do ​​końca wyjaśnione; wręcz przeciwnie, były one praktycznie tuszowane i niedemaskowane zarówno przez osoby bezpośrednio zaangażowane, jak i przez s. Ivankę, która była ich świadoma”.

Siostry wiedzą, że papież ich listy otrzymał. Żadna z nich nie dostała odpowiedzi.

Po zapoznaniu się z historią Marko Rupnika (a przecież na pewno jeszcze nie wiemy wszystkiego!) rodzą się oczywiste pytania o kościelną teorię, którą karmieni jesteśmy od kilku lat: o pełnej transparentności, polityce „zero tolerancji”, oczyszczaniu własnych szeregów, priorytecie bezpieczeństwa osób skrzywdzonych, zasadzie odsuwania nawet potencjalnego sprawcy krzywdy. Żadna z tych zasad w przypadku o. Marko Rupnika nie zadziałała ani w Towarzystwie Jezusowym, ani w Dykasterii Nauki Wiary. Przeciwnie: bardzo wyraźnie sprawa miała być rozwiązana tak, żeby nikt o niczym się nie dowiedział, a gwiazda Rupnika nadal mogła świecić maluczkim. Rupnik mógł po cichu zniknąć, ale jego mit miał trwać.

Wesprzyj Więź

Trudno sobie wyobrazić skandal, który jeszcze bardziej podważałby wiarygodność i skuteczność prowadzonej przez Franciszka polityki oczyszczania Kościoła z nadużyć. Jaki sens ma to oczyszczanie, jeśli nie dotyka ono tych, którzy są znani, mają szerokie wpływy w Watykanie i są „nasi” – jeśli zawsze znajdziemy sposób, by „naszych” ochronić? Gdyby nie przeciek do mediów, sprawa Rupnika prawdopodobnie nigdy nie ujrzałaby światła dziennego. Wierzylibyśmy dalej w jego mit, a skrzywdzone kobiety cierpiałyby coraz bardziej, widząc, że opowiedzenie ich tragicznych historii skończyło się na niczym.

Jeden z włoskich portali dość pesymistycznie, ale trafnie podsumowuje postawę zarówno Towarzystwa Jezusowego, jak i Dykasterii Nauki Wiary w kwestii transparentności działań. Cytując Apolinarego Sydoniusza, rzymskiego ojca Kościoła z V wieku pisze: „In praetoriis leones, in castris lepores” – co znaczy: „Lwy w pałacu, zające na polu bitwy”. Można to tłumaczyć ładniej, ale po polsku chyba najdobitniej oddaje to powiedzenie: „mocni w gębie”. Niestety, tylko tam.

Przeczytaj także: Ks. Adam Świeżyński o paradoksalnym pożytku z dziwnych książek i filmów

Zranieni w Kościele

Podziel się

108
53
Wiadomość

Jeden z moich przyjaciół, swego czasu jako młody chłopak bardzo skrzywdzony przez ludzi Kościoła, w rozmowie ze mną nazwał Kościół „organizacją przestępczą”. „Cezary, często się zastanawiam, co ty tam jeszcze robisz?”. Żachnąłem się. Ale po przeczytaniu tego tekstu Moniki Białkowskiej zaczynam się zastanawiać, czy mój przyjaciel nie ma podstaw do formułowania swoich krytycznych opinii w tak ostry sposób? Dla mnie porażająca jest hipokryzja: charyzmatyczny nauczyciel wiary, rekolekcjonista, zdolny do takich odrażających czynów? A jego kumple z kościelnej korporacji chronią go, litują się nad nim, tylko dlatego, że przyciąga tłumy?

@Cezary
No niestety. Ja do takich wniosków doszedłem ok. 2 lata temu i nie wiem co by musiało się stać abym zmienił zdanie.

To jest po prostu horror. To jest dla zwykłego człowieka nie do pojęcia chyba, że to sobie próbuje tłumaczyć czymś „wyższym”, „boskim”, „że On i tak tam jest WBREW wszystkiemu” itp.

Nie ma Go, tam gdzie popełnia się przestępstwa Nie Ma Boga.
Tego jestem pewien. Śmiem twierdzić, że inne twierdzenie to bluźnierstwo.

A mnie od haniebnych czynów Rupnika przerażają bardziej próby lekceważenia tematu przez wszystkich przełożonych, brak empatii wobec skrzywdzonych przez samą Kongregację Nauki Wiary, kardynałów i Generała Jezuitów. Oni wszyscy są współwinni…

Gdyby chciał Pan częściej zabierać tu głos, prosimy o zmianę nicku, bo już inna osoba komentuje regularnie jako Tomasz.

Matka Boża na mozaice Narodzenia Rupnika w obcisłych leginsach i takowej bluzce podkreślającej Jej kobiece kształty…Po lekturze artykułu odbieram to jako żenujące, smutne a nawet przerażające …

Coś w tym jest… Co gorsza podobne elements są w innych jego pracach-u kobiet zaznaczone piersi, lub uda (charakterystyczne, bo przecież one wsztstkie są ubrane w długie suknie) lub jedno u drugie. Pamietam, jak pierwszy raz pokazano mu parę lat temu zdjęcie tycho mozajek z Łagiewnik. Ktoś był tam z dziećmi i zrobił dla mnie parę zdjęć sanktuarium. Ciekawe, bo kontekst był taki, że śmieliśmy właśnie z tych mozajek, że „ale kicz”. A teraz, przy tej sprawie się dowiadujemy, że to uznawane za dzieła wybitne było.

Przyjaciele katolicy, jest taka rozmowa, której chyba już nie warto odkładać…

Podwójny monopol biskupów: na władzę duchowną (dostęp do Boga poprzez sakramenty) i władzę administracyjną (kontrola nad majątkiem Kościoła) pojawił się poczynając od II. wieku, i umocnił się później. Mam takie wrażenie, że opowieści o ukrywaniu skandali seksualnych w Kościele w nieskończoność odkrywają konsekwencje tego podwójnego starożytnego monopolu. Ofiara ufa, bo przestępca jest „kierownikiem duchownym”, popieranym przez biskupów (konsekwencja monopolu I), a o pomoc ciężko, bo nikt wpływowy nie zaryzykuje utraty źródeł dochodu, występując przeciw tymże biskupom (konsekwencja monopolu II). Tak to widzę i mogę się mylić, oczywiście…

Dlaczego teologia katolicka nie cofnie się wreszcie na poważnie do II wieku i nie znajdzie innego rozwiązania, niż słynny biskupi „depozyt wiary”, który stworzył ten podwójny monopol? To nie jest tradycja Jezusowa ani wczesnych wspólnot. Potrzeba tu chyba jakiegoś chrześcijańskiego rozwiązania, które nie może być prostą kopią liberalizmu i demokracji. Inaczej Kościół wciąż i wciąż będzie takim miejscem niebezpiecznym dla osób słabych psychicznie, potrzebujących mocnego „wsparcia duchowego”. Będzie dokładną odwrotnością tego, czym był w pierwszym wieku, jeszcze nawet w ewangeliach i listach Pawła: „nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego…”.

Nie bądźcie jak my ateiści, w społeczeństwach świeckich, gdzie nam tak dobrze i tak mocno dbamy o prawa człowieka w naszym mieście, w naszym państwie -dyskretnie zapominając o marginesach świata: o wojnach na Bliskim Wschodzie, o robotnikach w Chinach i Indiach, o zalewanych biednych wyspach, o krajach zadłużonych i rozpadających się dla wzmocnienia dolara. Wasz Bóg miał być dobry, uniwersalny, miał przerwać te nasze „cywilizacyjne dokonania”, zawsze oparte na jakichś kozłach ofiarnych – przez jedną Ofiarę, dokonaną raz na zawsze…

W Pana przywołaniu monopolizacji przez biskupów władzy duchowej i administracyjnej w II wieku brakuje w mojej opinii ważnego czynnika, który to czynnik połączenie obu władz w dużym stopniu chronił wówczas przed patologią. Otóż pełnienie funkcji biskupa zwiększało istotnie ryzyko śmierci, a przynajmniej nie pozwalało na stabilne życie, które prowadzone było w zagrożeniu. Mogło to powodować, że do biskupstwa w mniejszym stopniu garnęły się osoby o miałkich motywacjach. To mogło funkcjonować dobrze do IV wieku, kiedy prześladowania się skończyły i jeszcze siłą rozpędu dobrych standardów jakiś czas potem. Gdy biskupstwo przestało się wiązać z ryzykiem, a bardziej z realną władzą, obie monopolizacje władz zmieniły na niekorzyść swoje funkcjonowanie, jeśli biskupem zostawał ktoś, kto miał problemy z pokorą (a któż ich nie ma?).

Nadto, jest mnóstwo przykładów, gdy władza administracyjna z czasem zaczyna dominować nad duchową. Z poza Kościoła przywołam przypadek „ideowca” Trockiego i „tylko” sekretarza KC WKP(b) Stalina, ale i w Kościele mamy podobne przypadki np. częste ubezwłasnowolnienie proboszczów w Niemczech przez rady parafialne bez których zgody nie można ruszyć ani grosza, jeśli dominującym tam emerytom nowe pomysły duszpasterskie się nie spodobają. Tu nie ma prostych wniosków.

Ale najważniejszy z Pana komentarza jest dla mnie ostatni akapit. Powoduje, że Pana głos nabiera dla mnie poważnego ciężaru gatunkowego. Widzę, że chociaż niewierzący, nie kieruje się Pan wobec wierzących uprzedzeniami samemu pozostając krytycznym wobec osób, z którymi wiąże Pana światopogląd. Tym bardziej będę słuchał co ma Pan mi do powiedzenia o mojej wspólnocie, nawet jeśli to będzie krytyka. Bowiem ta krytykę odbieram jako pomoc dla nas w kryzysie, że nie ma Pan frajdy z naszych problemów z nami samymi. Dziękuję.

Dziękuję za życzliwe skomentowanie tego, co napisałem. Wydaje mi się, że Pana uwagi otwierają dwie szanse, które może dałoby się jakoś wykorzystać…

Pierwsza szansa dotyczy sięgnięcia w refleksji teologicznej o Kościele do II wieku i przemyślenia powiązania między władzą duchowną i administracyjną w starożytnym chrześcijaństwie. Co się stało podczas naszej rozmowy? Otóż nie pomyślałem o prześladowaniach ruchów pojezusowych w pierwszych wiekach i nie wziąłem pod uwagę, że w tych warunkach powiązanie obu władz w tej samej osobie – biskupa – miało jak najbardziej sens. Tylko najlepsi odważali się być biskupami. Zabrakło mi zatem wiedzy, aby o tym pomyśleć. I teraz moje pytanie: Czy jest możliwe, że podobny brak wiedzy albo dostępu do dawnych tradycji zaistniał w początkach protestantyzmu? Zmierzam do tego, że katolicy odrzucają “manipulowanie” przy instytucji biskupa, bo to już zrobił protestantyzm – a przecież ich kościoły także pustoszeją… Ale może protestantom, podobnie jak mi podczas naszej rozmowy, zabrakło albo wiedzy, albo starożytnych bibliotek, albo pieniędzy, “mocy duchowej”, nie wiem czego jeszcze – aby przerobić kwestię biskupa tak głęboko, tak gruntownie, jak mogliby to zrobić teolodzy katoliccy? Napisał Pan, że, po triumfie politycznym chrześcijaństwa w IV wieku obie monopolizacje mogły “zmienić na niekorzyść swoje funkcjonowanie” – i może w to miejsce, w ten moment, warto by dziś rzucić wszystkie teologiczne siły największego chrześcijańskiego Kościoła..? Siły o wiele większe, niż te jakimi kiedykolwiek dysponował rozdrobniony protestantyzm…?

Druga korzyść to możliwość, hmmm… perspektywy równoległej. Może nawet jakiegoś wspólnego języka? Ja opowiadam o problemach mojej społeczności światopoglądowej, a Pan o problemach swojej (i odwrotnie). W takich równoległych lustrach – być może zobaczymy coś, czego nie widać, kiedy “gadamy tylko ze swoimi”? W tym kontekście przykład Trockiego wydaje mi się ciekawy, ale wolałbym po mojej stronie wskazać coś, co jest ważne i niesłychanie dotkliwe w świecie świeckim – dzisiaj. Chodzi mi o procesy finansjalizacji kapitalizmu, które doprowadziły do niewyobrażalnych nierówności społecznych w wielu wymiarach: w USA między super-elitami w Dolinie Krzemowej a biednymi w środkowych stanach; między USA a krajami postkolonialnymi, a zwłaszcza tymi zadłużonymi w dolarach; między technokratycznymi, nacjonalistycznymi lub ideologicznymi elitami – a większością społeczeństw, które z roku na rok coraz mniej ufają demokracji… (Kapitalizm finansowy doczekał się nawet swojego “protestantyzmu”, jakim jest Bitkojn i kryptowaluty).

Nasze sposoby współżycia w wielkich społecznościach przechodzą jakiś koszmarny kryzys, chyba zupełnie niezależnie od tego, czy jest tam Bóg w środku światopoglądu, czy Go nie ma. Jaki miałoby sens się cieszyć z Waszych chrześcijańskich kłopotów – w takiej sytuacji?

Pan wrzuca do jednego worka wszystkich ateistów. Tymczasem są ateiści, jako i zresztą ludzie wierzący też, którzy zajmują się tymi „magrinesami”- jak Pan to nazwał. („(…) o marginesach świata: o wojnach na Bliskim Wschodzie, o robotnikach w Chinach i Indiach, o zalewanych biednych wyspach, o krajach zadłużonych i rozpadających się dla wzmocnienia dolara”). Dokładnie tym się zajmują. Kapitalizmem też itd. Ba, większość znanych mi ateistów się tym zajmuje. Oczywiście, żyję w ograniczonej społeczności, ale jest to znaczna część społeczności, na mój ogląd- większościowa.
Taka figura „nie bądźcie jak…” suponuje jakąś niegodziwość. Dlaczego tak?

Miło mi znowu się z Panią spotkać 🙂 Pyta Pani: Dlaczego tak? Po prostu mam nadzieję, że wstępna bardzo pozytywna reakcja mojego Rozmówcy-chrześcijanina („będę słuchał co ma Pan mi do powiedzenia o mojej wspólnocie”) może być początkiem jakiejś konsekwentnej rozmowy na terenie bardzo trudnym dla katolików: rozmowy o biskupach i o podwójnym monopolu. Przy okazji chciałbym wykorzystać cenną okazję do rozmawiania o tym co bardzo trudne dla nas, liberalnych humanistów Zachodu tworzących świeckie, obecnie głównie kapitalistyczne społeczności: o finansjalizacji naszych gospodarek, stylu życia, kultur. Równoległe lustra. Może wyjdą na dobre obu stronom, coś ważnego odsłonią – Im albo nam?

Oczywiście, jest ryzyko, że do rozmowy nie dojdzie. Że moim autokrytycyzmem osiągnę tylko tyle, że osłabię wstrząs jaki widzę w wielu komentarzach katolików, że uspokoję ich sumienia bo powiedzą sobie – „w świecie świeckim jest też fatalnie, nie ma co przesadzać z tą krytyką Kościoła… „. Coś takiego jak dialog nie obejdzie się bez tego rodzaju ryzyka, moim zdaniem… Ryzykujemy stawiając hipotezę, że druga strona jest gotowa rozmowy…

@Dariusz Kot
Nie odczuwam żadnej satysfakcji, z tego, że ateiści też mają fatalnie. Dzielę przecież ten sam świat globalizacji i szybkiego sukcesu. Nierówności społecznych i wojen.
Hipokryzji i obłudy nie tylko religijnej.

Co czuję, to raczej smutek, że Ofiara Jezusa jest niejeden raz tak cynicznie wykorzystana do zrobienia ziemskich interesów, przez Kościół, który ma być znakiem królestwa nie z tego świata.
Czynami Kościół zagłusza Słowo.

Zamiast być znakiem Nadziei – instytucja powiela schematy ziemskie i to w dodatku z opóźnieniem.
Co czyni z niej starą dziwaczną babcię, żyjącą mrzonkami o dawnej świetlanej młodości…

Skąd biorę Nadzieję? Nie od ludzi. Nie tylko.
Bóg jest Fundamentem. Jego Słowa paradoksalnie czytane i głoszone – dalej pokazują kierunek.
Ewangelii nie zafałszowali – chociaż przez wieki nieźle miały się przeróżne interpretacje.
O tym lepiej pisze Wojtek 😉

Natomiast gen buntu, zerwania z tradycją, obnażenie obłudy religijnej oraz troska o najsłabszych…
To dalej przebija się z Ewangelii, czy tego chcą czy nie chcą duchowni…
To mi daje Nadzieję. Słowo niezmienne.

Słowo, które działa w Historii. Raz pojawiło się na świecie i całkiem oddało w ręce ludzi.
I co ludzie z Nim zrobili?

(do: Pani Krystyny Krzeczkowskiej) Problem biskupów, o jakim ja piszę, dotyczy raczej głownie tych, którzy chcą być Kościele, „biorą nadzieję” z tradycji po-Jezusowych – ale z pośrednictwem Kościoła. Dla Kościoła Jezus nie jest heretykiem, jakim mógł być wobec starożytnego Judaizmu, jeśli rzeczywiści zniszczył sprzęty liturgiczne w Świątyni. Dla Kościoła Jezus i jego Ewangelia to samo centrum ortodoksji, a nie herezji. Tak samo dla wiernych, chyba?

Patrzę na ten „problem zapośredniczenia” przez Kościół i jego tradycję podobnie, jak widzę w świeckim świecie zapośredniczenie transakcji gospodarczych poprzez Banki i jego pieniądze. I Kościół i Bank twierdzą, że są tylko neutralnymi „ułatwiaczami”, że pieniądze i tradycja niczego nie zmieniają, nie naruszają, są neutralne. Zdarza się czasami kryzys finansowy jak w 2008, albo afera z poparciem biskupa dla artysty-przestępcy seksualnego – ale przekonują nas Bank i Kościół, to nie ma znaczenia. Nie ma?
Kościół ma pełną kontrolę nad kulturą tworzoną wokół Ewangelii (tradycją) dla wiernych, Bank (Centralny) na pełną kontrolą nad ilością istniejących pieniędzy. Nie ma to żadnego znaczenia? Jak Pani myśli?

@ Piotr Ciompa: Panie Piotrze, przeciez pamieta Pan komune, bo sam Pan z nia walczyl. A teraz uzywa Pan manipulacji, ktorych nie powstydzilby sie sam Urban. Prosze mi konkretnie wskazac „częste ubezwłasnowolnienie proboszczów w Niemczech przez rady parafialne bez których zgody nie można ruszyć ani grosza, jeśli dominującym tam emerytom nowe pomysły duszpasterskie się nie spodobają”. Konkretnie, znaczy z linkami do artykulow, a nie w sensie: „bo tak mi kiedys jedna pani powiedziala”.

Bez przesady z tym życiem biskupów w ciągłym zagrożeniu w starożytnym Kościele. Były spore okresy względnego spokoju w Kościele np II połowa III w. Powszechne prześladowania przed edyktem mediolańskim to mit. Oczywiście gdy już się zdarzyły to uderzały przede wszystkim w biskupów. Jednak już w IV w. po edykcie biskupi zaczęli ,,obrastać w piórka”. Ammian Marcelin w swojej historii rzymskiej opisuje że rzymscy biskupi urządzali uczty wystawniejsze od cesarskich. A w 366 r. odczas wyboru biskupa Rzymu w krwawych starciach między zwolennikami Damazego i Ursyna zginęło ponad 100 ludzi i czar pokojowo nastawionych, nie dążących do władzy chrześcijan prysł. To przygnębiające jak się czyta te historie i porównuje z dzisiejszymi o pełnych pychy biskupach. Co jest nie tak z władzą w Kościele ?

Zircon, racja, starożytne prześladowania chrześcijan na masową skalę to troszkę mit. Natomiast jeśli chodzi o biskupów, to często było tak, że prześladowali się oni nawzajem w ramach sporów doktrynalnych.

@Dariusz Kot. Dzień dobry, dzień dobry 🙂

Zawiązywanie rozmowy na fałszywej przesłance jest chyba nienajszczęśliwszym sposobem dialogowania? Przecież to właśnie wśród ateistów jest najwięcej osób o poglądach z grubsza lewicowych, które są żywo zainteresowane tymi właśnie „marginaliami”. Zatem, jeśli już, to uczciwiej byłoby napisać: „bądźcie jak ateiści”? Bo to wielu z nich się tym właśnie zajmuje- ze względuu na swoją wrażliwość społeczną. Nadal zastanawiam się, skąd Pan wziął to: „nie bądźcie jak ateiści”. …
Chyba już kiedyś zresztą – w innej rozmowie- próbował Pan z podobną figurą, tylko że wtedy dotyczyło społeczeństwa bez boga (jeśli dobrze pamiętam): nieudanego itd. Wtedy też pytałam, z czego Pan to wywiódł. To jest jakieś przedzałożenie ideologizacyjne.

Zatem tak- dialog owszem, ale takie figury, wzięte z niezrozumiałych, niezgiodnych ze stanem faktycznym przedzałożeń, nie pomagają w dialogu.

W języku polskim „bóg” piszemy dużą literą, jeśli wypowiedź odnosi się do Boga monoteizmu (Absolutu), ponieważ jest to nazwa własna. Jeśli odnosi się do pomniejszych bogów, należy podać ich imię, aby wypowiedź była zrozumiała. Są to zwykłe zasady pisowni języka polskiego, zawarte w „Zasady pisowni słownictwa religijnego”, Tarnów 2004 i ustalone przez Radę Języka Polskiego i jako takie nie podlegają prywatnym negocjacjom, humorom, ani nie powinny być środkiem do manifestowania postawy antyreligijnej, bo tę można manifestować w inny sposób. Zadziwia jak (na każdym kroku, od portali naukowych do komentarzy ateistów na forach religijnych i blogów) statystycznie lepiej wykształceni i powołujący się nieustannie na naukę ateiści są gotowi dla religii zrobić wyjątek i tych zasad oraz standardów cywilizacyjnych, naukowych oraz humanistycznych nie przestrzegać.

Z życzliwością, ale też nieustającym zdziwieniem do czego ateistycznym humanistom tak proste i jednak niskie środki okazywania pogardy wobec religii. Bo bez względu na tłumaczenia autorów takich zachowań i wpisów, trudno odbierać to inaczej. Nie da się tego merytorycznie uzasadnić, skoro jest to sam w sobie błąd merytoryczny.

Szanowny Panie!
Niech się Pan lepiej zajmie „biskupami ateistów” w rodzaju Klausa Schwaba czy Jerzego Sorosa. Obłudne wezwania w rodzaju „Nie bądźcie jak my ateiści” niczego nie naprawią. Nasz Bóg ma przerwać wasze „cywilizacyjne dokonania” dopiero na końcu czasów. Casus Rupnika to jakiś horror, ale Apokalipsa mówi wyraźnie, że walka wierzących z czcicielami Smoka i Bestii będzie trwała nieustannie – no i trwa.

„..bo przestępca jest 'kierownikiem duchowym'” – tu jest coś więcej. Kapłan jest alter Christi. W efekcie wiąże się to z zaszczepieniem świadomości bycia namaszczonym przez Boga i posiadaniem boskiej mocy. Władza duchowa byłaby z tego źródła, a sakramenty/kult to środki do utrzymania tego nadprzyrodzonego klimatu. Monopol administracyjny tez służyłby utrzymaniu tej władzy duchowej.
Znamienne w tym kontekście, jest to, ze kobiety będące ofiarami przestępstw seksualnych popełnianych przez księży, powtarzają często słowa, które słyszą z ust tychże duchownych o tym, ze „tego chce Bóg”.
Wydaje się, ze problem K-ła leży w tym, ze skąpany jest w mistycyzmie i magiczności, i minął się z prawdą o pierwotnej społeczności wokół prawdziwej postaci Jezusa.

Dokładnie tak jak z Dymerem w Szczecinie, był kurą znoszacą złote jaja finansowe dla szcz kurii. I przez to latami wynoszony na zaszczytne stanowiska , takze te z kontaktem z młodzieżą i to tez wykorzystał… aby dalej krzywdzić , dla Dzięgi nie było ważne ze przez te lata wykorzystał ponad stu chłopców.

Sorry Winnetou, ale biznes to biznes.
To raz.

Z tym przebaczaniem to też czasem kiepsko było.
Jedna skrzywdzona szlachetnie przebaczy, ale gość dalej nieukarany,
(przecież takie ładne pojednanie było) i idzie bezkarnie krzywdzić następne…
Kolejny aspekt taniego miłosierdzia. Znam.

Jeden przebaczy, a drugi popełni samobójstwo. I co teraz?
Sprawca ma szanse na nawrócenie podobno do ostaniej chwili, a samobójca?

Jestem po lekturze książki „Sama”. Katarzyna Nowak. Chrystusowcy.
@laokon – tu akurat dziękuję. Przez Twój zarzut – dowiedziałam się, że napisała książkę.
Dopiero teraz zebrałam się na odwagę i przeczytałam. To czubek góry lodowej.

Jak i inne historie. Mistyka – erotyka.
Czasem gwałty. Czasem tylko próby gwałtów… Ile takich spraw? Aha, mozaiki.

JPII centrum. Modlitwa za skrzywdzonych i te mozaiki. Ładne.
Coś mi tam zgrzytało, może dzięki panu Gutowskiemu.

JPRDL. Ale to się powtarza.
https://www.youtube.com/watch?v=AJKneLRwBoY

” Czy my jesteśmy w stanie coś z tym zrobić?” Odejść jeszcze dziś. Podjąć tę decyzję. To nie jest „rezygnacja”, bo to ten kościół i ta wspólnota z Ciebie rezygnuje. Przecież jest duchowość poza katolicyzmem. Możesz podjąć decyzję już teraz, nie czekając na kolejne informacje o przestępcach ukrywających się za żarliwą wiarą i o bierności struktur Twojego Kościoła. Miłego dnia, pozdrawiam najserdeczniej.

Nie tędy droga Panie Karolu, wyszedł Pan i co? Coś się zmieniło? Nie! Trzeba byc wewnątrz aby to wszystko, w tym wywiezienie na taczkach skompromitowanych
biskupów dokonać ale uczynić to będąc wewnątrz. Juz czas na taczki!

To ja Pana zapraszam do Domu Ojca ponownie i moze wówczas oboje coś zrobimy? Taczki mam , są gotowe, nawet są czyste. Dziękuję za pozdrowienia i je odwzajemniam.
Jest takie miejsce, za Szczecinem na wsi pewnej, tam jadę i czytam Biblię w ciszy i samotności a w tej ciszy lepiej słychać. Polecam! Warto. Jestem sam na sam z NAJWYZSZYM. a ON na mnie patrzy.

@Małgorzata
Akurat tego nie rozumiem
Jeśli pani wierzy że w Eucharystii jest rzeczywiście obecny Jezus to wystarczy sprawdzić jakie inne wyznania tak samo uważają.
Wówczas można mieć i Jezusa i równocześnie nie być częścią jak pani pisze „mafijnej instytucji”.

Np.
„Komunia jest również wzmocnieniem społeczności z Chrystusem. Przyjmujemy bowiem pod postacią chleba i wina prawdziwe Ciało i prawdziwą Krew Pańską. W ten sposób stajemy się uczestnikami ofiary Chrystusa na krzyżu i dostępujemy łaski odpuszczenia grzechu, wyjednanej przez tę ofiarę (1 Kor. 10, 16). Uwielbiony Chrystus łączy się z nami i posila nas życiem wiecznym. Jezus powiedział:

Kto spożywa ciało moje i pije krew moją, ten ma żywot wieczny i Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym (Jan 6, 54).”

To tekst ze strony luteranów czyli Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego.

Jedyna różnica to taka, że jedni wyznają transsubstancjację a drudzy konsubstancjację czyli realną obecność Chrystusa w hostii i winie tylko podczas sprawowania sakramentu (luteranizm). Czyli wg nich po Nabożeństwie to na powrót jest opłatek i nie należy się mu kłaniać.

Ja akurat nie skłaniam się ani ku jednej ani drugiej teorii więc KEA dla mnie odpada.

Mnie również trzymają sakramenty, to co mają Luteranie jeśli chodzi np. o Eucharystię to jednak nie to samo co u Katolików. A ja nie wyobrażam sobie mojego życia duchowego bez sakramentów. Po drugie odejście od Kościoła to nie jest wyjście z sytuacji. Poza tym to Chrystus jest głową Kościoła, On Go chciał, nie papież, nie Watykan, nie jakiś proboszcz z Koziej Wólki. Oni będą rozliczeni kiedyś za to jak pełnili swoje urzędy we wspólnocie Kościoła. Jeśli chcemy coś zmienić w Kościele to od wewnątrz. To jeszcze bardziej się zaangażować. Tak jak św. Franciszek i wielu innych świętych. Nie żyli przecież w lepszych czasach. Nie uciekali od Kościoła. Zmieniali go od środka. Inspirowali. Ucieczka to tchórzostwo i nie branie odpowiedzialności za swoją wspólnotę. Tak jest najprościej.

@Asi
„Poza tym to Chrystus jest głową Kościoła, On Go chciał, nie papież, nie Watykan, nie jakiś proboszcz z Koziej Wólki. ”

Ależ tak, tylko nigdzie w Piśmie Św. nie napisano, że po tylu podziałach wśród chrześcijan to akurat Kościół Rzymsko-Katolicki jest tym, w którym On będzie trwał.

A może w trakcie licznych podziałów przeszedł wcześniej do innego kościoła i w tamtym jest ?

Jak to rozstrzygnąć ?

A życie bez sakramentów ? Myśli pani, że luteranie są jacyś biedniejsi duchowo z powodu np. nie postrzegania małżeństwa jako sakrament tylko jako małżeństwo po prostu ?
Ma to jakieś znaczenie ? Dla kogo ? Może dla tych maltretowanych żon w niektórych „sakramentalnych” małżeństwach że tak zaczepnie zapytam ?

„Ależ tak, tylko nigdzie w Piśmie Św. nie napisano, że po tylu podziałach wśród chrześcijan to akurat Kościół Rzymsko-Katolicki jest tym, w którym On będzie trwał.

A może w trakcie licznych podziałów przeszedł wcześniej do innego kościoła i w tamtym jest ?”
A gdzieś napisano, że przeszedł? Dlaczego miałby „przejść”? Ja nie twierdzę, że Boga nie ma w innych wspólnotach chrześcijańskich, ba! nawet w innych religiach! (por. słynne „ziarna prawdy” u św. Justyna). Ja tylko twierdzę, że grzech tego czy innego księdza, nawet struktur nie jest dla mnie powodem do odejścia od KK. Bo dajmy na to 3000 księży współcześnie ciężko grzeszy (liczba oczywiście wyssana z palca, może mniej, może więcej) ale jednak te 30 000 będzie starało się być świętymi. Kto zna te liczby? Ja, czy może Pan? Tylko Bóg! Nie mnie stawiać się w Jego roli, nie mnie oceniać czy w Kościele jest już wystarczająco dużo zła by Bóg miałby sobie z niego odejść. Nie jestem w Kościele dla księży. A co do Luteran. Nie mam nic do naszych braci Luteran. Bóg ma dla nich swoją własną drogę. Ale dla mnie z punktu widzenia katolika jest ona uboższa i ma mniej do zaoferowania. Sorry Winnetou. Mam prawo do takiej opinii. I dlatego jestem w KK. To moja droga. I tu mam się nawracać.

@Asi
„A gdzieś napisano, że przeszedł? Dlaczego miałby “przejść”? Ja nie twierdzę, że Boga nie ma w innych wspólnotach chrześcijańskich, ba! nawet w innych religiach! (por. słynne “ziarna prawdy” u św. Justyna). ”

Może źle napisałem „przeszedł” bo i też nie wiadomo który z kościołów to rzekomo „ten właściwy”. Może po prostu został w tym właściwym po podziale i nie jest to akurat KRK ?
Nie wiem.
Podziałów było tak wiele, że szok. A 99% biskupów na świecie (różnych wyznań!) twierdzi, że ma sukcesję apostolską…

„Ja tylko twierdzę, że grzech tego czy innego księdza, nawet struktur nie jest dla mnie powodem do odejścia od KK. Bo dajmy na to 3000 księży współcześnie ciężko grzeszy (liczba oczywiście wyssana z palca, może mniej, może więcej) ale jednak te 30 000 będzie starało się być świętymi. Kto zna te liczby? Ja, czy może Pan? Tylko Bóg!”

Nie zgadzam się tylko z pierwszą częścią tego akapitu, że nie jest to powód do odejścia. Dla mnie jest. I to zdecydowanie.
Parafrazując pani komentarz: „Sorry Winnetou. Mam prawo do takiej opinii. I dlatego jestem poza KK.”
Pozostając daję im swoją obecnością akceptację obecnej sytuacji.

Z pozostałą częścią zgadzam się. Nie wiemy ile dokładnie procent duchownych ciężko grzeszy. Ale powstaje pytanie o jakim dokładnie ciężkim grzeszeniu tu mowa ?
Czy tylko o pedofilii ? czy może też wykorzystaniu podległych dorosłych (sióstr zakon. , kleryków etc.), a może także tych co nikogo nie wykorzystują tylko za obopólną zgodą uprawiają seks hetero lub homoseksualny ? a może też i tych co mają rodziny na boku ? a może tych pazernych na pieniądze ? a może tych niewierzących w… Boga?! alkoholików ?
Faktycznie nie wiemy jaki to procent, ale z różnych źródeł wynika że w taki czy inny sposób nie przestrzega celibatu ok. 30 – 50 % duchownych… i około 25 – 40 % to aktywne osoby homoseksualne.
Więc tak naprawdę o czym tu mowa ? Że jacyś starzy kawalerzy (w około połowie uprawiający taki czy inny seks…) będą mnie pouczać że… seks pozamałżeński to zło ? i że nie mogę tego robić np. z narzeczoną, lub kolegą z pracy ?
Ja nie pozwalam aby mnie pouczał ktoś kto sam to robi.
Najpierw niech sami siebie nauczają i nawrócą a potem przyjdą do mnie.

I tak jak pani pisze: Bóg jest wszędzie. W innych wyznaniach także więc nie ma się co obawiać jakiegoś wiecznego potępienia z powodu nie akceptowania nauk osób prowadzących się niemoralnie.

A że tych dobrych duchownych jest więcej ? Jest. Zapewne. tyle tylko, że z powodu nie stanięcia w prawdzie ani nie wiadomo ilu ich jest ani nie wiadomo kto kim jest.
Jak się oczyszczą już do cna (czyli nigdy) niech się do mnie zgłoszą.
Na ten moment KK stracił mnie i kolejne po mnie pokolenia, chyba, że kogoś z moich potomnych KK „nawróci”.

Może ostro ale uważam, że się znowu powtórzę, że tylko:
puste sakiewki, puste ławki i puste brzuchy nawrócą (nie, nie tych złych !)… tych dobrych aby w końcu tych złych wyrzucili i nie akceptowali już nigdy kolejnych złych.
To co się okazuje co i rusz (obecnie w każdym m-cu coś nowego) jest totalną żenadą jeśli chodzi o hierarchię i reakcje na te sprawy.
Dno, to jest coś z czym spotkają się wkrótce. Chyba, że ktoś od spodu jeszcze zapuka…

Już to kiedyś pisałem na forum, tym forum, że dla katolików największą wartością, wartością absolutną jest Kościół. Nic nie jest w stanie ich z niego wyprowadzić, żadne najgorsze nawet doświadczenie, bo bez niego tracą tę specyficzną „przewagę” nad osobami, które są poza Kościołem. Jeśli porzucicie Kościół, co Wam zostanie? Czym różnić się będziecie ode mnie?

@karol
Żadna dla mnie przewaga. Raczej wierność. Mimo.
Tyle. Mam nadzieje, że zrozumiesz.

@Adam To ironia, jak rozumiem? Zły lekarz krzywdzi, a nawet zabija, lecząc nieudolnie. Niemoralnemu lekarzowi medycyna daje narzędzia, aby sprawniej szkodzić. No właśnie…czym staje się spowiedź w rękach psychopaty, egoisty, manipulatora..? Tyle strasznych przykladów ujawniły ostatnie lata.

Bez względu na wagę tych przykładów i przestępstw, o których piszesz w ostatnich zdaniu, jest to w skali całego Kościoła wciąż margines. Nie tylko w skali liczby duchownych (w Polsce niecały jeden duchowny na stu ma jakikolwiek związek z pedofilią, wg. raportu ISKK z 2021 r.), ale też jednoznacznie pozytywnych dzieł i inicjatyw istniejących w Kościele na rzecz wiernych lub świata (od darmowej edukacji i skali pomocy edukacyjno-humanitarnej w Afryce, która jest szokująca, do pomocy Ukrainie, wg. której 80% pomocy otrzymanej z Polski pochodzi od Kościoła katolickiego). Dlatego mimo tych wszystkich wydarzeń katolicy nie odchodzą z Kościoła.

@Adam
” Czy zły lekarz sprawia, że medycyna nie działa?”

Nie, nie sprawia. Ale zły lekarz, np. gwałcący swoje pacjentki po skazaniu traci prawo wykonywania zawodu !
Ależ dlaczego, może pan zapyta ? Przecież „jego” medycyna nadal działa !

A pośle pan do takiego zwyrodnialca np. ginekologa swoją żonę?
Proszę bardzo.
Ale inni mają prawo się zabezpieczyć !

Tak samo wierni mają prawo czuć się bezpieczni BEZ obecności degeneratów w sutannach !
Z automatu !
Winny = wydalony !

Pewnie. 18.01 zaczyna się Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan, w Wawie w Świętej Trójcy na Pl. Małachowskiego. 2.01 w Al. Solidarności ( ale w tym kościele u ewangelików ref. , nie katolików) też spotkanie ekumeniczne z koncertem kolęd). Kościół trwa :).

Powraca mi uparcie historia Helego i jego synów. Do kompletu jeszcze pytanie: czy przy skali nadużyć rozmaitych ktoś jeszcze spośród hierarchii powinien być traktowany lepiej niż poganin / celnik ?

Dzisiejszy Watykan coraz bardziej przypomina dzisiejszą Moskwę.
Brak przywództwa, zdegenerowane struktury, urzędnicy zamknięci w swojej bańce komfortu niezdolni do jakiegokolwiek istotnego ruchu. Kościół/Rosja się rozpada, kolejna smuta już jest, metody jej zapobieżeniu nie są tajne, wymagają oczyszczenia stajni Augiasza, zakończenia wojny ze światem.
I co? I nic! Obie te struktury dzisiaj łatwiej rozbić w proch niż naprawić. Nie wiadomo, której upadek okaże się dla świata bardziej bolesny.

Tak zawsze kończą struktury bez niezależnego wewnętrznego, systemu kontroli, bez podziału i równowagi władz, bez systemu promowania najlepszych. Nie pomoże Chrystus na niedostatki strukturalne które w sposób nieunikniony prowadzić muszą do patologii. I od nich trzeba zacząć reformę. model absolutny doszedł do ściany. To musi być inny Kościół, bo ten który jest nie ma w sobie żadnego potencjału naprawy. Ponad 100 lat temu udało się nadać Kościołowi nowy napęd dzięki myśli społecznej, dzięki obudowaniu parafii i diecezji tysiącami organizacji. Dzisiaj próby ich tworzenia kończą się w dużej mierze seksskandalami. Trzeba inaczej. Tylko że system jest skamieniały. Można go tylko wysadzić w powietrze lub zapomnieć o jego istnieniu.

Szczerze współczuję Pani Białkowskiej, że niejako z obowiązku musi się w tym babrać, bo przecież ktoś to musi robić. Nie mam jednak zamiaru poświęcać na to szambo więcej niż chwilę uwagi. Oczywiście to może się zmienić, bo wystarczy, że Bóg postawi na mojej drodze osobę skrzywdzoną przez ludzi Kościoła, a będę musiał tego szamba jakoś dotknąć.

Dużo bardziej interesuje mnie odpowiedź na pytanie, które postawił @Fix: „Czy my jesteśmy w stanie coś z tym zrobić?”. Być może @Fix pytał czy jesteśmy w stanie oczyścić to szambo? Wątpię. Możemy co najwyżej pomóc mu się wylać, ale to chyba nie to samo co oczyścić. Mi chodzi o coś innego. Stawiam sobie pytanie, co ja w związku z kryzysem w Kościele jestem w stanie zrobić? Po pierwsze nie mam zamiaru gorszyć się szambem, które się wylewa. Gdy 10-15 lat wstecz czytałem pierwsze doniesienia, zrozumiałem, że to ma charakter systemowy i to kwestia czasu jak grube rzeczy zaczną wypływać. Teraz wiem, że będzie jeszcze gorzej. Tu nie mam żadnych złudzeń.

Idąc dalej co ja jestem w stanie zrobić w swoim najbliższym otoczeniu? Czy jestem w stanie przekonać mojego proboszcza, żeby przestał opowiadać pierdoły podczas kazań? Nie jestem. Czy jestem w stanie przekonać pozostałych księży z parafii, żeby przestali szukać winnych wokoło i zaczęli przyglądać się sobie? Nie jestem. Czy jestem w stanie przekonać kogokolwiek z zaangażowanych katolików z mojej parafii, że problem jest w nas a nie w innych? Tu być może mam jakiś wpływ, ale to na pewno bardziej działanie Boga niż moje wysiłki.

Tak na prawdę mogę zrobić tylko jedną rzecz. Mogę wejść na drogę osobistego nawrócenia i pozwolić Bogu posługiwać się sobą.

@ strzelec52: Pozwoli Pan, ze jednak odniose sie do pytania: „Czy jestem w stanie przekonać mojego proboszcza, żeby przestał opowiadać pierdoły podczas kazań?” Oczywiscie, ze nie jest Pan w stanie go o tym przekonac. Ale mozna przestac traktowac kazanie jako dopust Bozy, ktory trzeba jakos przetrzymac, tylko odwazyc sie pojsc po Mszy do proboszcza i mu o tym powiedziec. Jak czlowiek czlowiekowi. To wlasnie jest dla mnie droga osobistego nawrocenia. I mowie tu z wlasnego doswiadczenia – czynie tak od trzech lat.

Inaczej rozumiem drogę osobistego nawrócenia. A kazanie to tylko epizod i całe szczęście tylko w niedzielę i święta. Kazanie nie jest w Eucharystii najważniejsze, a najczęściej nieistotne.

A odnośnie proboszcza to szybciej konia bym przekonał. Ale najważniejszy argument, to Bóg mnie do tego nie zaprasza. Chrześcijanin wybiera między dobrem a większym dobrem. Zapewne próba wytłumaczenia proboszczowi, że jest w błędzie nie byłaby zła ale nie jest większym dobrem. Większe dobro to jest to do czego wzywa mnie Bóg. Ja wiem do czego mnie wzywa. Staram się to robić, choć często kulawo mi to wychodzi. Co ważne, widzę pierwsze efekty tego, że robię to, o co mnie prosi Bóg a nie to co mi się wcześniej wydawało. Jeśli kogoś Bóg wzywa do rozmów z proboszczem, to niech to robi.

@strzelec52
Oraz jest jeszcze jedno rozwiązanie.
Zaprzestać świecić oczami przed tymi co pytają czemu akceptujemy kościół w którym jest taka masa przestępców i jeszcze większa masa tych, którzy ich chronią i po prostu odejść – przynajmniej czasowo do momentu oczyszczenia się jawnie (sic!) z przestępców, ich protektorów oraz hipokrytów mających drugie życie na boku.

Może to właśnie wola Boga aby ten kościół jako taki upadł ? Może dlatego zaprzestał powoływania w ich szeregi nowych duchownych ?
A może po prostu nigdy tego nie robił tylko tak im się wydawało ?

Panie Szymonie- ” przestać finansować” – to nic nie da. Czemu? Poniewaz wiekszość kurii w Polsce jest wręcz bajecznie bogata! Mają połacie ziemi, prywatne szkoły z czesnym, prywatne szpitale, lasy, więc kurie bez ludzi wyżywią się same i to przez długie lata! Tylko czy im to jest potrzebne tym bogatym biskupom? Te bogactwo ziemskie zamknęło im oczy na ludzi na owczarnię Pańską. Oni o tej owczarni juz dawno zapomnieli! Mając takich pseduksięży pedofilów to ich chronili latami, przenosili z parafii na parafię i wysyłali za granicę. Nie my wykorzystani bylismy ważni dla biskupów a ich księża przestepcy . Tak mówi Ewangelia? Jezus tych biskupów tak uczył?

Panie Szymonie, Kościół polski od dekad ma tak dobre relacje z państwem, że zdecydowanie poradzi sobie bez Pana pieniędzy. Jest największym właścicielem ziemskim w kraju, ma masę nieruchomości, etaty w szkolnictwie, szpitalach i służbach mundurowych (a nawet służbie celnej) oraz serdeczne rozmowy na komisji wspólnej episkopatu i rządu.

@Jerzy2
Odejść to dla mnie żadne rozwiązanie. Odejść to przyznać rację, tym wszystkim, którzy ten Kościół psują. Jeśli ktoś mnie zna, to wie, że nie akceptuję kościelnego dziadostwa i w nim nie uczestniczę. Eucharystia jest prawdziwa, sakramenty są prawdziwe a że naziemna obsługa Pana Boga jest szemrana, cóż, a czy to pierwszy raz.

Te skandale mnie na razie jakoś nie dotykają. Dużo bardziej martwi mnie to, co widzę wokół siebie w parafii. W wielkim skrócie … pozory. Jakiekolwiek próby zwrócenia uwagi, że coś tu nie gra i to doprowadzi do katastrofy są traktowane z agresją. Znam mechanizmy, które do tego prowadzą, jest to dobrze opisane. Jednak większość nie chce o tym słyszeć. Cóż, Bóg będzie robił remont na własnych warunkach.

Proces oczyszczenia Kościoła rozpędza się a ja mam odchodzić?

@strzelec52
„Proces oczyszczenia Kościoła rozpędza się a ja mam odchodzić?”

Jakiego oczyszczenia ? Nie będzie żadnego oczyszczenia tylko powolny uwiąd jak w Irlandii, brak wiernych, brak kasy i brak duchownych żeby odprawiać podstawowe czynności dla tych co pozostali.
Z czasem brak jakiegokolwiek wpływu na rzeczywistość i przejście do historii i wstyd dla potomnych.

To nie będzie żadne oczyszczenie w świetle jupiterów i w magiczny sposób powstanie „Kościół Oczyszczony”.
Nic takiego się nie stanie.

Ale mimo wszystko powodzenia życzę w tym co pan robi.
Bez złośliwości.

@Jerzy2
„To nie będzie żadne oczyszczenie w świetle jupiterów i w magiczny sposób powstanie “Kościół Oczyszczony”.
Nic takiego się nie stanie.”

Ależ dokładnie. Czas porzucić mrzonkę, że to będzie jakiś triumf. Nie wiem jak to będzie wyglądało, ale domyślam się, że to będzie katastrofa na wielką skalę. Śmiem twierdzić, że sam Bóg będzie ją inscenizował i nią sterował. Mądry Bóg katastrofę też potrafi wykorzystać dla własnych planów.

@Jerzy2
Moje doświadczenie i osób, które ostatnio spotykam, wskazuje, że Bóg cały czas działa, ale najczęściej jestem zaskoczony sposobem jego działania. Powoli do tego przyzwyczajam się.

@strzelec52
Bóg dział, tak. Tylko nie zwraca uwagi na nazwę twojego czy mojego Kościoła.
Dla Boga liczy się człowiek a nie organizacja i takie czy inne wierszyki odmawiane na jego cześć jak na jakimś apelu.
Lub takie czy inne czynności wykonywane na Jego cześć.

Bóg to nie miłośnik wierszyków i teatru.
W NT nic takiego nie ma. Jest jedna jedyna modlitwa podana przez Jezusa pod naciskiem uczniów.

@Jerzy2
Generalnie zgadzam się, ale to nie zmienia faktu, ze ja się nigdzie nie wybieram. Nie zgadzam się ze słowami:

„Jest jedna jedyna modlitwa podana przez Jezusa pod naciskiem uczniów.”

Wskazówek co do modlitwy w Piśmie Świętym jest więcej, również w NT. Chociażby słowa Bartymeusza, słowa setnika, modlitwa celnika i antymodlitwa faryzeusza, modlitwa Jezusa w Ogrodzie Oliwnym. Oczywiście nie o słowa tu chodzi a o postawę serca.

@strzelec52
Ale z czym pan się nie zgadza ?
Ile modlitw konkretnie podał Jezus ?
Więcej niż jedną ? Nie. A więc to prawda. Jezus powiedział i to pod naciskiem o jednej modlitwie. Dlaczego pod naciskiem ? Oto jest pytanie !

A Bartymeusz ?
„A słysząc, że to jest Jezus z Nazaretu, zaczął wołać: «Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!»”

Litości, to jest modlitwa ? To zwykłe zdanie wypowiedziane bezpośrednio do fizycznie widzianego Jezusa z prośbą o uzdrowienie. Ten człowiek pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy kto to jest.

Modlitwa jako taka jak dziś się to rozumie w KK w NT podana jest tylko i wyłącznie jedna.
Nie ma nic więcej. Wszelkie koronki, litanie, modlitwy do tych czy innych świętych to wymysł katolików.
Branie fragmentów wypowiedzi różnych osób jako rzekome modlitwy to standard a to tylko cytaty, nic więcej.

Eeee, nie jedna, bo więcej. Choćby Magnificat, czyli klasyczny hymn pochwalny na wzór starotestamentalny, który wypowiedziała Elżbieta (a Kościół troszkę na siłę przypisał go Maryi).

@Wojtek
Po pierwsze ja pisałem o Jezusie – ile konkretnie podał modlitw ?
Ano jedną.

A Magnificat ? To właśnie między innymi miałem na myśli.
To słowa, dialog, a nie żadna modlitwa. Fragmenty z Pisma.

„«Wielbi dusza moja Pana,
i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy.
Bo wejrzał na uniżenie Służebnicy swojej.
Oto bowiem błogosławić mnie będą odtąd wszystkie pokolenia,
gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny.
Święte jest Jego imię –
a swoje miłosierdzie na pokolenia i pokolenia [zachowuje] dla tych, co się Go boją.”
itd.

Czy jak ja wypowiem te słowa to od tego momentu ” błogosławić mnie będą odtąd wszystkie pokolenia” ?

Śmiem mocno w to wątpić.

A do meritum:
Znajdzie pan więcej przykładów modlitw podanych bezpośrednio przez Jezusa poza „Ojcze nasz” ?

Co do meritum? Tak z pamięci, bez sięgania do tekstu mogę wymienić trzy modlitwy Jezusa: „Ojcze Nasz”, „Ty mnie zawsze wysłuchujesz” i „Niech mnie ominie ten kielich”. Pewnie jakbym poszperał, to bym znalazł więcej.

@Wojtek
I gdzieś Jezus powiedział, że te treści to jest tekst modlitwy, którymi mamy się sami modlić ?
Nie znajduję

J. 11, 40-42
40 Jezus rzekł do niej: «Czyż nie powiedziałem ci, że jeśli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą?» Usunięto więc kamień. 41 Jezus wzniósł oczy do góry i rzekł: «Ojcze, dziękuję Ci, żeś mnie wysłuchał. 42 Ja wiedziałem, że mnie zawsze wysłuchujesz. Ale ze względu na otaczający Mnie lud to powiedziałem, aby uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał».

Widać wyraźnie, że jeśli Jezus się modlił to musiał to zrobić w myślach tuż przed tymi wypowiedzianymi słowami.
Słowa: „dziękuję Ci, żeś mnie wysłuchał” to przecież nie żadna modlitwa tylko podziękowanie za wysłuchanie… modlitwy. Ale nie ma treści tej prośby/modlitwy.

Gdybym ja powiedział bez podania Bogu w ogóle o co proszę/prosiłem: „dziękuję Boże żeś mnie wysłuchał” to to podziękowanie byłoby modlitwą samą w sobie ?
Dla mnie nie.

Mt. 26, 42
„Powtórnie odszedł i tak się modlił: «Ojcze mój, jeśli nie może ominąć Mnie ten kielich, i muszę go wypić, niech się stanie wola Twoja!»”

Tak faktycznie się modlił ale nigdzie nie powiedział, że tak my mamy się modlić.
Z drugiej strony Bóg modlił się do Boga ? A jest przecież Jeden Bóg.
Zawsze mnie to zastanawiało.

Zaraz, a musiał mówić? Jezus był rabbim, naśladowanie rabbiego to była podstawa dla uczniów w tamtych czasach.

@Szymon i nie tylko. Kolejna burza, bo artykuł. Ilu spraw nie znamy? Napisałam, że mi coś nie pasowało w modlitwie za skrzywdzonych w centrum JPII. Mozaiki – ładne. Poprawne. Jak weszłam uderzyły mnie swoim ogromem i takim jakby przedszkolnym obrazem. Pomyślałam – jak dziecka te rysunki. I teraz widzę wyraźnie jakim niedojrzałym człowiekiem okazał się autor. Co do Nadziei – nie tracę jej. Nie tak łatwo ją utracić. Ale o tym już pisałam.

Co mogą czuć skrzywdzeni?

Hm. O tym pisałam z Anną pod:

https://wiez.pl/2022/06/13/ksiadz-hajdasz-z-filmu-sekielskich-wydalony-z-kaplanstwa/

Kiedy pojawiłam się na Białych Morzach czyli w Sanktuarium Jana Pawła II w czerwcu rok temu –
miałam takie myśli – co ja tu robię, co ja tu robię? Po co ja tu przyszłam? Jakie to jest chore.
To już było po emisji „KRÓLestwa” Marcina Gutowskiego – i pytałam się siebie, czy to nie za pieniądze płacone za kleryków wysyłanych do Stanów między innymi, wybudowano miejsce, gdzie teraz się modlą skrzywdzeni i osoby im pomagające, plus Jędraszewski i inne kwiatki. Tak – to jest chore i to jest trudne.
I pokręcone. Zgadzam się w pełni. W Kościele jedni gwałcą, drudzy ukrywają, a trzeci pomagają.
I w tym samym Kościele jest pedofil, kryjący go biskup i dobry człowiek, który pomaga.
Czasem w tym samym budynku. Dobro i zło tak przemieszane.
……………………………………………………………………………………………
No cóż – zobaczymy, co będzie dalej…

Właśnie to jest ta odpowiedzialność działających na rzecz skrzywdzonych. Ale z odpowiedzialnością jest obawa, że przekonawszy kogoś, że kościół to więcej niż grupka dewiantów wystawia się go na ryzyko, że dozna nowej krzywdy w tym samym miejscu. Przypomina mi się historia ujawniona przed rokiem: molestowana dziewczyna zaufała spowiednikowi z tego samego zakonu co skończyło się nowym wykorzystaniem, tym razem podstępem. Bo tak trochę jest, że osobę, której intymność została naruszona jedni traktują jako ofiarę, ale inni, zaburzeni, zobaczą w niej łatwy cel. Przyciągamy ich do kościoła, a sami na te sprawy nie mamy wpływu.

@Basia
Całkowicie się zgadzam. Mam niekiedy takie myśli – i co z tego, że kogoś przekonam do Kościoła, jeśli on trafi tam na jakiegoś dewianta.
Co z tego, że ja widzę wolność i wartość w Ewangelii, jeśli ktoś inny to wykorzysta dla swoich celów i osobę nawróconą ponownie skrzywdzi…
Tam, Basia, mam te myśli. I wiele innych rozterek.
I dalej ufam. I wiem też co im teraz mówić, na co powinni uważać.

A co z dziećmi. Przekazywać wiarę, ryzykując towarzyszącą jej krzywdę? Ja swoim wprost powtarzam, że mają się trzymać z daleka od księży. Spowiedź – tylko w sprawdzonych miejscach, nie za często, na pewno nie u żadnego księdza, który pracuje w szkole, albo z którym mogą mieć inne kontakty. Ostrzegam, że gdyby cokolwiek ich zaniepokoiło w zachowaniu księdza, mają powiedzieć. I powtarzam, że to tylko ludzie, cały czas podkreślam, że mogą być O.K., ale mogą być też źli a nawet bardzo źli. Zdecydowana większość znajomych, nawet tych zaangażowanych i wierzących, co najmniej nie naciska, aby dzieci praktykowały. Do tego doprowadziliście, droga hierarchio. Jeśli księżom się zdaje, że wszystko jest OK, bo przecież wciąż są zaangażowani świeccy, którzy mają dużo dzieci i wychowają je w wierze i katolickich praktykach, GRUBO się mylą. Zwłaszcza odnośnie tych praktyk.

„W marcu 2020 r. na zaproszenie papieża Marko Rupnik głosił wielkopiątkowe kazania dla Kurii Rzymskiej, w zastępstwie chorego o. Raniero Cantalamessy, kaznodziei Domu Papieskiego. ”
To – po tylu latach wiedzy, co ten jezuita robił kobietom, poruszyło mnie. Obrzydliwość. Obrzydliwość. Obrzydliwość.
I kolejny raz utwierdzam się w przekonaniu, że nie wchodzę w żadne grupy w kościele- jestem w nim, uczestniczę w Mszach, modlę się, ale nie chcę wchodzić w żadne grupy, którymi rządzi jakiś „cudowny, niesamowity” duchowny. Nie i tyle.
Zaraz te sytuacje m.in. + podejście Franciszka do wojny na Ukrainie stały się powodem odejścia z Kościoła mojego dorosłego już dziecka. Na razie nie da się rozmawiać, bo siedzi w nim złość wielka przeciwko temu, co czyta, co jest ujawniane. A przecież był wierzącym, był 7 lat ministrantem, był pielgrzymem, a teraz … 🙁
I znowu- im coś bardziej było upychane, tłumione, ukrywane, tym bardziej teraz wybucha i śmierdzi.
I żal mi w tym wszystkim młodych, wierzących księży- jak tego, którym paskudnie i upokarzająco traktował ten potwór jezuita tutaj opisany.

Tylko do jednej kwestii się odniosę faktograficznie. Wedle dzisiejszej wiedzy nie można twierdzić, że ta akurat decyzja zapadła „po tylu latach wiedzy, co ten jezuita robił kobietom”. Nie wiadomo dziś ani, kto tę decyzję podejmował, ani z czyjej inicjatywy, ani co decydent wiedział o Rupniku.

Dziękuję za odpowiedź. Jednak opis całej tej sytuacji, wykorzystanie sytuacji do prawdziwie duchowego gwałtu przy często gwałcie duchowym- poraża. I zawsze podziwiam tych, którzy tak skrzywdzeni, w Kościele zostają, jak np. franciszkanin skrzywdzony przez ks. Dymera.

Pani Marzeno – wrecz przeciwnie, O. Tarsycjusz stracił wówczas wiarę, dokonał aktu apostazji aby po latach z łaski Boga i JEGO głosu wrócić i wstapił do zakonu.
I tak było w zyciu wielu osób wykorzystanych. Coś o tym wiem……

Bardzo dziękuję za tę informację. Nie wiedziałam. Dlatego tylko dziękować Bogu, że w tym bagnie i brudzie widzi tragedię człowieka skrzywdzonego i woła go.

Tak czytam co napisane w komentarzach i wiem jedno – nie pozwolę więcej, by zło, którego dopuścil się jakikolwiek duchowny czy inny człowiek miało moc zdołować mnie. Już to przeżywałam przez wiele miesięcy przy kolejnych skandalach i od lipca inaczej na to patrzę. Przy takich artykułach od razu pojawiają się komentarze, ale po co dalej w tym Kościele. Myślę, że ostatnio wyraźnie o tym pisałam dlaczego warto trwać. Nadzieją zawieść nie może. Słowo I Jego obietnice.

@Joanna
Dlaczego ? Proszę podać kilka argumentów.
Naczytałem się pani argumentów odwrotnych nie mało. Nawet ostatnio i twierdzę, że miała pani wtedy rację.
Co nie może zawieźć ? Które Słowo ? Które Obietnice ?
Były jakieś o Kościele Rzymsko-Katolickim ? Przeoczyłem coś ?

@Jerzy
Nie będzie łatwo przekonać komentarzem, prawda?
Ja tylko nie dam się gnębić złem innych i z jego powodu dokonywać pochopnych wyborów.
Tyle. Reszta nie jest przekazywalna, Jerzy, w komentarzach. I to nie jest z mojej strony zła wola tylko fakt. Już próbowałam, tak?

@Joanna
„Nie będzie łatwo przekonać komentarzem, prawda?”

W ogóle nie będzie to możliwe. Bo nigdy nie podaje pani konkretów tylko zawsze podsumowuje że to jest „nie przekazywalne” a więc nie do przekazania.
Mnie przekonałby jakiś argument w stylu „dlaczego” mam trwać akurat w tym (sic!) Kościele ? Nie w Kościele tylko akurat w Rzymsko-Katolickim.

Pytałem o to już wiele osób (także kilku duchownych) i nikt nie był w stanie podać żadnego argumentu na to aby pozostać.
Argumenty w stylu „bo tu jest Jezus” (gdzie indziej też jest), albo „on jest wierny” (czemu konkretnie ? Kościołowi Rzymsko-Katolickiemu czy po prostu Kościołowi w ogólności?) są zbyt ogólnikowe i nie przekonujące.

Podkreślę: Bóg jest wszędzie, wokół nas, nie tylko w tabernakulum czy monstrancji, najbardziej jest w skrzywdzonych ! a szczególnie przez rzekomych „alter Christi” !

Nie chodzenie do kościoła i nie dawanie żadnych finansów na KK to nie żaden „pochopny” wybór.
W tą niedzielę mogę nie iść a w kolejną mogę iść, prawda ? Zawsze mogę zmienić zdanie.

Poważną decyzją (ale nadal odwracalną !) byłaby apostazja, ale przecież z tym nie trzeba się spieszyć. Można nawet w ogóle tego nie robić. Nie ma to żadnego znaczenia.
KK twierdzi, że apostazja to wyrzeczenie się wiary chrześcijańskiej. I w tym jest problem, bo ja nadal uważam się za chrześcijanina więc dla mnie to oświadczenie to wyrzeczenie się wiary rzymsko-katolickiej, tej jednej konkretnej.

Zresztą mnie rodzice o zdanie przy chrzcie nie pytali więc jaki ja mam obowiązek robienia apostazji ? Żaden. To moja decyzja.

@Jerzy2
Ja spróbuje Panu odpowiedzieć. Oczywiście to są moje argumenty i nie muszą Pana zadowolić. Pyta Pan: „Pytałem o to już wiele osób (także kilku duchownych) i nikt nie był w stanie podać żadnego argumentu na to aby pozostać.” Rozumiem, że w pytaniu chodzi o to, co przemawia za tym aby pozostać w Kościele Katolickim.

Po pierwsze skoro wierzę w Boga i zostałem z nim zapoznany w tym Kościele to niby dlaczego miałbym odchodzić. Jeśli utożsamiam się z wyznaniem wiary tego Kościoła to niby dlaczego mam czegoś gdzieś szukać. Oczywiście bywam zniesmaczony tym co w Kościele słyszę, ale to nie zmienia dla mnie faktu, że Eucharystia jest prawdziwa i sakramenty są prawdziwe. Dlaczego mam szukać innej wspólnoty? Bo ona będzie lepsza? Wątpię. Przez analogię do ojczyzny. Jestem Polakiem bo tu urodziłem się. Wiele rzeczy nie podoba mi się w Polsce ale nie szukam innej ojczyzny.

Po drugie skoro Bóg do mnie mówi i to w kontekście rzeczywistości Kościoła Katolickiego, to tego trzymam się. Jeśli Bóg mówi mi, że Eucharystia to moja główna modlitwa, to niby jak miałbym odejść? Dlaczego miałbym przejść do prawosławia albo jakiegoś kościoła wschodniego, w którym tez jest Eucharystia? Nie ma powodu.

Po trzecie znam swoje powołanie i ono jest związane z Kościołem Katolickim. Jestem świeckim katolikiem, który ma swoją misję. To niby jak miałbym odejść?

Po czwarte Bóg nie zaprasza mnie do tego abym odchodził.

@strzelec52
” Rozumiem, że w pytaniu chodzi o to, co przemawia za tym aby pozostać w Kościele Katolickim.”

Tak, o to chodzi. Ale chodzi o to dlaczego ja miałbym pozostać, na to pytanie szukam odpowiedzi.

” Przez analogię do ojczyzny. Jestem Polakiem bo tu urodziłem się. Wiele rzeczy nie podoba mi się w Polsce ale nie szukam innej ojczyzny.”

tak rozumując to nikt nigdy nie powinien wyjeżdżać zw swojego kraju (chyba, że na wycieczkę).

tak rozumując Luter powinien zamilknąć bo „urodził się katolikiem”

tak rozumując, a zawężając to pojęcie, nikt nie powinien wyprowadzać się ze swojego miasta, bo przecież „urodził się warszawiakiem, łodzianinem itp.”

tak rozumując każdy luteranin, kalwin, świadek Jehowy etc. także dobrze robią trwając w swoich wyznaniach bo „się tacy urodzili” i „tacy powinni umrzeć” (jak mawiała moja ś.p. ciocia)

Ale generalnie jestem pod wrażeniem pańskiej pewności co do tego co i o czym i w jakim kontekście panu „mówi” Bóg.

To pewne ? a może to tylko własna interpretacja własnych myśli ?

To czy np. do kalwinów Bóg mówi „w kontekście kalwińskim” i dlatego nie odchodzą ?
Muszę zapytać bo znam wielu kalwinów więc mam kogo.

Zawsze nad takim „rozeznawaniem” się zastanawiałem i zastanawiam.
Wielu mistykom także wiele „mówił” Bóg a potem to się często okazywało niezbyt pewne kto to mówił, czy mówił prawdę i czy w ogóle mówił.

Taka wiara jak pańska robi na mnie duże wrażenie ale niestety zupełnie nie przekonuje.

@Jerzy
„Ale chodzi o to dlaczego ja miałbym pozostać, na to pytanie szukam odpowiedzi.”
Ja nie wezmę odpowiedzialności za Pana życie i nie przygotuję dla Pana zestawu argumentów. Tak jak napisałem to są argumenty dla mnie. Może Pan w nich szukać czegoś dla siebie ale nie musi. Nie mam zamiaru Pana przekonywać, że one są dla Pana.

Do pierwszego argumentu powinienem dodać jedną rzecz. Żeby zmieniać ojczyznę trzeba mieć jakiś powód. A ja go nie mam. Skandale nie zachęcają mnie do odejścia z Kościoła Katolickiego. Jestem zniesmaczony ale wiem, że to są tylko owoce głębszej choroby.

„tak rozumując, a zawężając to pojęcie, nikt nie powinien wyprowadzać się ze swojego miasta, bo przecież “urodził się warszawiakiem, łodzianinem itp.”
Nie napisałem, ze nikt nie powinien. Raczej dałem do zrozumienia, że nie warto tego robić bez powodu. Trzeba mieć powód, a ja go nie mam. Jeśli ktoś ma powód, to niech to robi.

„tak rozumując każdy luteranin, kalwin, świadek Jehowy etc. także dobrze robią trwając w swoich wyznaniach bo “się tacy urodzili” i “tacy powinni umrzeć” (jak mawiała moja ś.p. ciocia)”
Może i tak, po prostu nie wiem. I dobrze mi z tym, ze nie wiem. Ja na prawdę nie muszę wszystkiego wiedzieć. Nie mam zamiaru nikogo nawracać na katolicyzm. Jeśli ktoś poczuje takie wezwanie to, niech to robi, ale to jego decyzja. To jest osobista decyzja każdego z nas.

„Zawsze nad takim “rozeznawaniem” się zastanawiałem i zastanawiam.
Wielu mistykom także wiele “mówił” Bóg a potem to się często okazywało niezbyt pewne kto to mówił, czy mówił prawdę i czy w ogóle mówił.”
Pana wątpliwości są jak najbardziej na miejscu. Doświadczyłem różnych cudowności ale one naprawdę nie mają większego znaczenia. To są tylko cukierki, którymi Bóg nas zachęca. Myślę, że bardzo wielu ludzi, którzy faktycznie byli blisko Boga, ostatecznie pobłądziło. Pycha duchowa to coś strasznego. Bóg wzywa a my mamy do wyboru, albo odpowiadamy albo nie. Jeśli odpowiadamy to decydujemy się na trudną drogę. Wystarczy popatrzeć na drogę apostołów. Chodzi mi o głębokie rozczarowanie sobą, o łzy Piotra. Tylko głębokie poznanie własnej słabości chroni nas przed pychą duchową. A co jeśli nie odpowiadamy, bo np. boimy się? Myślę, że odrzucamy zaproszenie na ucztę. Każdy sam decyduje.

„Taka wiara jak pańska robi na mnie duże wrażenie ale niestety zupełnie nie przekonuje.”
Żebyśmy mieli jasność. Moja wiara jest znikoma. Ale już to wiem i wybrałem się w drogę. Niestety większość kościelnych świętoszków jeszcze tego o sobie nie wie i chyba nie chce wiedzieć.
To nie moja rola Pana przekonywać. Mogę co najwyżej podzielić się własnym doświadczeniem.

@strzelec52
Dziękuję za dyskusję.
Nie do końca się z pańskim punktem widzenia zgadzam (np. co do zmiany kraju lub miasta w którym się żyje etc. bo np. to nic wielkiego zostać gdańszczaninem zamiast dajmy na to olsztynianinem, nie potrzeba do tego „zdradzać” swojej tożsamości)

A co do zdania “Taka wiara jak pańska robi na mnie duże wrażenie ale niestety zupełnie nie przekonuje.”

Miałem na myśli pańską wiarę i niejako pewność, że Bóg coś do pana mówi, w jakim kontekście mówi i że w ogóle to Bóg mówi a nie jest to zwykły potok własnych myśli.

Nie miałem na myśli wiary jako takiej w Boga.

Ja będąc młodszym na różnych medytacjach (katolickich, żeby nie było) także odnosiłem wrażenie, że „mówi do mnie Bóg”. Czego tam nie mówił, normalnie jakbym miał bezpośrednio nr komórkowy do Niego.
Niestety tak naprawdę nic nie mówił a to tylko zwykłe myśli błądzące, które mogłem sobie tak czy inaczej interpretować.
Jak słyszę, że ktoś twierdzi, że Bóg do niego „mówi”, „zaprasza” lub „nie zaprasza”, „mówi w kontekście” praktycznie tak jak w Raju rozmawiał z Adamem i Ewą no to naprawdę mnie to zadziwia i jestem pod dużym wrażeniem ale nie takim jak pan myśli.

Dzięki za podzielenie się własnym doświadczeniem bo sądzę, że pisze pan szczerze.

Ja od 2 lat jestem „zapraszany” przez Boga, zgodnie z własnym sumieniem, do opuszczenia tej wspólnoty.
Czy na to odpowiem ? Na razie odpowiedziałem praktycznie, nie uczestnicząc w żadnym życiu religijnym w KRK.

„Ja będąc młodszym na różnych medytacjach (katolickich, żeby nie było) także odnosiłem wrażenie, że “mówi do mnie Bóg”. Czego tam nie mówił, normalnie jakbym miał bezpośrednio nr komórkowy do Niego.”
Właśnie dlatego Jezus powołał wspólnotę uczniów/Kościół, aby nikt nie polegał na sobie w tak ważnych sprawach jak zbawienie i proces zjednoczenia z Bogiem. Porzucać Kościół to czynić krok wstecz, to odrzucać przyjście Chrystusa, który zapewnił uczniów o swojej obecności w Kościele pomimo tego, co będzie się w nim działo. A przepowiedział, że będą w nim złe rzeczy.
Z Pana komentarzy wynika, że nie rozumie Pan podstaw istnienia Kościoła, nie bardzo wie czym i po co on jest, a choć nie wydaje się to zagadnieniem fascynującym ani interesującym dla tych, którzy szukają głębokiej duchowości, to mimo wszystko ma z tym głęboki związek. Nie ma indywidualnego chrześcijaństwa, bo chrześcijaństwo to z istoty wspólnota braci i sióstr mających jednego Ojca, jednego ducha i jednego spojrzenia (w najważniejszych kwestiach) na świat. Różnorodność ma tu miejsce w ramach większej i ważniejszej jedności, gdyby to ona była pierwszorzędna, byłoby to po prostu stowarzyszenie takie jak Miłośników Dobrej Książki, a to jest jednak dużo więcej i jest tak z nadania Chrystusa, który z Kościołem się utożsamia („Szawle, dlaczego mnie prześladujesz?”). Porusza Pan wiele kwestii i zadaje mnóstwo pytań, o modlitwę, o sens wyznania, o autorytet czy funkcję duchownych itd. itd. ale bez zrozumienia czym jest Kościół i że chrześcijanin to zawsze osoba we wspólnocie (wspólnota ducha, myśli, modlitwy, liturgii, wspólnota działań, nadziei, wsparcia itd.) nie można otrzymać poprawnych odpowiedzi na kwestie. Dopiero gdy widzi się potrzebę Kościoła i rozumie, dlaczego jest konieczny, można sensownie rozmawiać o tamtych sprawach.

@Jerzy2
Odniosę się do tych słów poniżej.

„Miałem na myśli pańską wiarę i niejako pewność, że Bóg coś do pana mówi, w jakim kontekście mówi i że w ogóle to Bóg mówi a nie jest to zwykły potok własnych myśli.”
„Jak słyszę, że ktoś twierdzi, że Bóg do niego “mówi”, “zaprasza” lub “nie zaprasza”, “mówi w kontekście” praktycznie tak jak w Raju rozmawiał z Adamem i Ewą no to naprawdę mnie to zadziwia i jestem pod dużym wrażeniem ale nie takim jak pan myśli.”

To nie jest tak jak w raju i nie jest to potok własnych myśli. Raz, to jest głos wewnętrzny (kilka słów, zdanie), który wiem, że nie jest mój. Innym razem błysk zrozumienia – w jednej chwili przychodzi zrozumienie, na którego wypowiedzenie trzeba wielu zdań. Bywało, że i sen. Ostatnio najczęściej poruszenie w trakcie czytania Słowa albo komentarza duchowego. To trudno wytłumaczyć. Znam wiele osób, które mają podobnie. Wielu ma jakieś obrazy, ja rzadko.

Skąd pewność, że to od Boga? Na pewno dobre owoce. Ale to przychodzi po czasie i to czasami długim. To trwa już kilkanaście lat, więc wiele rzeczy zostało zweryfikowanych itp. A zapowiedzi, które jeszcze nie zostały zrealizowane tworzą z resztą logiczną całość. Jednocześnie jest już jakaś pewność w momencie usłyszenia. To mi trudniej wytłumaczyć. Muszę nad tym pomyśleć, żeby to ubrać w słowa. Pewnie zajmie mi to z dzień albo dwa. Jeśli w ogóle potrafię.

„jestem pod dużym wrażeniem, ale nie takim jak pan myśli” A ja nie bardzo wiem, co mam myśleć. Jeśli Pan nie dowierza, to może i dobrze. Ja kiedyś bym nie dowierzał i myślę, że zdrowo jest być krytycznym.

@strzelec52
Ja panu wierzę, że pan wierzy, że to wszystko prawda co pan pisze.

Ale jak pisałem. Sam w życiu także miałem podobne wrażenia w młodości, że coś do mnie „mówi” Bóg. Skutek ? Źle wybrana szkoła na przykład.

Sny ? Także mam różne, jak każdy, ale nie interpretuję już ich jako „boskie”.
„Błysk zrozumienia” ? Także miewam, jak każdy, to też nie boskie a ludzkie. Słyszał pan o intuicji, o przeczuciu ? Polecam książki z tego zakresu.
Poruszenie ? A jakże, także miewam, ot po prostu człowiek coś zaczyna rozumieć inaczej niż do tej pory. Ludzkie.

Nie wiem czy nazwie mnie pan niedowiarkiem czy cynikiem. Nie dbam. Po prostu w to nie wierzę.

Gdyby Bóg tak zajmował się naprawdę przekazywaniem kilku miliardom ludzi informacji to byłby niezły cyrk.
A czy hindusom i muzułmanom także nasz Bóg przekazuje informacje i zalecenia czy ich Bóg, a jeśli nasz to czy „mówi” do nich „w kontekście katolickim” czy w „w kontekście hinduskim/muzułmańskim” ?
Jest przecież tylko Jeden Bóg.

„Gdyby Bóg tak zajmował się naprawdę przekazywaniem kilku miliardom ludzi informacji to byłby niezły cyrk.”
Tutaj Pan sam sobie podpowiedział, dlaczego Kościół. Bóg nie mówi do każdego człowieka z osobna, powołał Kościół, aby w był on duchową ścieżką dla ludzi i aby tak móc usłyszeć Jego głos. W I wieku, po śmierci Jezusa, a gdy nie było jeszcze Nowego Testamentu, ludzie spotykali Chrystusa tylko poprzez Kościół, poprzez tych, którzy Go znali i im o Nim opowiedzieli. Dlatego Kościół nie tylko wyprzedza NT, ale w pewnym sensie jest od niego większy, ważniejszy. To właśnie Kościół sprawia, że NT nie jest tylko literaturą, ale jest żywą opowieścią o żywym Bogu i o tym, że Bóg ich woła, powołuje. Jezus nie nakazał spisać opowieści o sobie i wydać je w Znak’u, ale nakazał głosić Kościołowi, czyli rozrastającej się wspólnocie swoich uczniów wieść o Nim i o tym, że zostawił ludziom swojego Ducha, którym można żyć i w którym można wzrastać poprzez wspólne życie, wspólną modlitwę, wspólne działanie. Przecież całe chrześcijaństwo sprowadza się do miłości, nie tej charytatywnej, ale tworzącej więź, jednoczącej ludzi, a to samo przez się czyni, tworzy wspólnotę, stwarza Kościół, mówiąc językiem biblijnym stwarza owczarnię pod jednym Pasterzem. Może brzmi to jakoś górnolotnie, ale przecież cały NT i św. Paweł mówią o tym, a górnolotne „mistyczne ciało Chrystusa” to główne określenie Kościoła u św. Pawła.

Bóg nie przemawia do ludzi indywidualnie, ale za pośrednictwem Kościoła. To w jego ramach powołuje świętych i dopowiada różne rzeczy poprzez ich doświadczenia lub objawienia prywatne, ale i te doświadczenia i te objawienia są drugorzędne, same te osoby to przyznają i wyrzekłyby się ich na rzecz Kościoła, gdyby przed takim wyborem stanęły. Nie jest trudno pomyśleć, że Bóg który ma ludziom coś do przekazania nie wybierze indywidualnej rozmowy z 8 ich miliardami, zwłaszcza, że część z nich jest właśnie w burdelu, handluje ludźmi lub jest pod wpływem narkotyków i mają wyłączony intelekt, część zaś z nich w ogóle w Niego nie wierzy lub nie chcą o Nim słyszeć. Bóg zostawił pewien depozyt, zostawił go dla tych, którzy będą chcieli po niego sięgnąć w przyszłości, także ci, którzy teraz nie zasługują, aby On w ogóle na nich spojrzał, a spośród których wielu się zmieni, właśnie dlatego, że spotkają kiedyś na swojej drodze tych, którym ten depozyt powierzono i którzy go wiernie zachowali. Nie ma objawienia się Boga światu bez pośrednictwa, trudno to nawet pomyśleć filozoficznie. Pośrednictwem tym zaś jest Kościół, nie dlatego, że sam tak zdecydował i że utrzymuje się siłą własnych interesów, ale dlatego, że jest to metafizycznie konieczne.

@Jerzy2

To o czym Pan pisze, to zupełnie inne rzeczy. Cóż pozostaje mi podpisać się pod tym, co napisała Pani Joanna. To jest nie przekazywalne.

Przekazywalne są natomiast ogólne zasady, które mówią co zrobić, żeby usłyszeć, co mówi Bóg. Po pierwsze trzeba tego pragnąć a po drugie wejść w ciszę. Znam człowieka, który jako ateista pod wpływem literatury duchowej w ciszy na łonie przyrody zapytał „Boże, kim jestem?”. I Bóg odpowiedział.

Powodzenia

@strzelec52
„To o czym Pan pisze, to zupełnie inne rzeczy.”

To są właśnie dokładnie te rzeczy o których pan pisze tylko inaczej je pan interpretuje.
Ja nie chowałem się w piwnicy, także uczestniczyłem w rekolekcjach, „modlitwach językami” (które oceniam mega krytycznie nota bene), medytacjach ignacjańskich (i tu się zgadzam w pełni z pańskimi dyskutantami niestety), medytacjach, „oazach” etc. i także „słyszałem co mówi Bóg” do mnie.
Ale nie mówił.

Nie odpowiedział pan na moje pytanie:
„A czy hindusom i muzułmanom także nasz Bóg przekazuje informacje i zalecenia czy ich Bóg, a jeśli nasz to czy “mówi” do nich “w kontekście katolickim” czy w “w kontekście hinduskim/muzułmańskim” ?”

Bóg dał nam wolną wolę i sumienie. Ja uważam, że nie ingeruje w tak infantylny sposób w życiu miliardów ludzi jak pan sądzi.

Tak, w ciszy można coś usłyszeć. Najczęściej własny potok myśli. Tylko jedni mają tego świadomość a inni koniecznie doszukują się „cudowności”.

Ja tak to widzę. I tak samo jak i pan mam prawo do własnej interpretacji.

Często widzę (akurat u pana tego nie widzę w komentarzach i nie zarzucam tego panu) pewną wyższość u osób, które twierdzą, że „mówi do nich Bóg”. Poczucie bycia lepszym, bliżej Boga, jakby „namaszczonych”, pouczający innych no bo skoro są bliżej Boga…

Wielu takich znałem co „słyszeli głos Boga” a teraz już nawet nie są w Kościele. To czyj to był głos ?

Może komuś przyda się ten cytat. Do mnie trafia. Autora nie podaję, bo nie o autorytet tutaj chodzi, a o treść, która jak mniemam, sama się broni. Cytuje, bo często tu w komentarzach przechodzi wątek zniechęcenia.

„Należy bardzo uważać, żeby nie wejść na drogę skomplikowania sobie życia przez pragnienie sukcesów. Kiedy człowiek bierze się za rzeczy, których Pan Bóg mu nie nakazuje, jest narażony na wielkie pokusy, zniechęcenia i załamania. Później nie wiadomo, jak z tego wyjść. Tylko to, co do zrobienia daje nam Pan Bóg, jest bezpieczne. […]
Jesteśmy zwolnieni z obowiązku bycia mocnymi i ważnymi. To bardzo cenne zwolnienie, bardzo cenna dyspensa.
Możemy być słabi, ale nie możemy się zniechęcać, bo to już nie jest słabość, ale pycha. Zniechęcenie to opieranie się na własnym „ja” i żądanie takich sukcesów, jakich Pan Bóg może nie chce nam dać.”

Zwrócę uwagę tylko na dwie tu poruszone kwestie.
Powszechna chorobą ludzi Kościoła jest chęć zaistnienia, chęć bycia zauważonym, dostrzeżonym, chęć odniesienia lub uczestniczenia w sukcesie. Któż z nas chce być częścią Kościoła, który ponosi klęskę? Zwróćmy uwagę, że Piotr zaparł się Jezusa („Nie znam tego człowieka”), który w tym czasie tak po ludzku ponosił klęskę.

Poznać swoją słabość to początek drogi nawrócenia. Gdy to komuś mówię spotykam się z niedowierzaniem a nawet buntem. Im ktoś dłużej lub wyżej w Kościele tym większy bunt.

Strzelec, pozwolę sobie tutaj pociągnąć temat „co możemy zrobić”, który zacząłeś wyżej. To jest kolejny przykład nadużyć ze strony księży reprezentujących nurt duchowości ignacjańskiej. Już wcześniej pisałem, że możliwość czynienia zła była w prostej linii konsekwencją wykorzystania myśli Loyoli. Posłuszeństwo, autorytet, wiara w Kościół przed własnym rozumem. To wszystko „urabia” ofiarę, by nie była w stanie się sprzeciwić i także w omawianej sprawie widać ten schemat. Co więc możemy zrobić? Ja od siebie proponuję zapalać czerwone światło za każdym razem, gdy w ramach duszpasterstwa proponuje się komuś rekolekcje ignacjańskie i im podobne, nastawione na autorytet i słuchanie. To jest zwyczajnie niebezpieczne.

@ Wojtek: Potrafisz ujac w slowa moje mysli. W swoim dlugim zyciu mam tez za soba faze zafascynowania sie myslami Loyoli i pierwszy tydzien rekolekcji ignacjanskich. To byly lata 90-te i pamietam to absolutne zadufanie o wlasnej wielkosci tamtejszych „kierownikow duchownych” z Towarzystwa Jezusowego. Ale niestety – czerwona lampka zapalala mi sie dopiero 20 lat potem… To smutne, ale prawdziwe… A tak miedzy nami mowiac, to ciekaw jestem, czy ktorys z polskich jezuitow odwazy sie powiedziec swojemu generalowi, ze jest po prostu glupim baranem, ktory powinien zlozyc swoj urzad, bo zawiodl w sprawie Rupnika SI?

Też jestem ciekawa, jaki będzie ciąg dalszy generała jezuitów, bo z opisanej sytuacji wyłania się taki średnio mądry człowiek.
I myślę, że problem u jezuitów (podobnie jak i u dominikanów) wziął się z jednego. W filmie „Adwokat diabła” pada takie zdanie: „Próżność to zdecydowanie mój ulubiony grzech”- pasuje do obu sytuacji w tych zakonach, stąd m.in. wziął się początek, z poczucia „posiadania” super głosicieli Słowa, którzy je w pewnym momencie sobą zasłonili.

Ja nie mam złudzeń, jaki będzie dalszy ciąg. Nic się nie zmieni. Chyba, że media dotrą do czegoś bezpośrednio dotykającego generała, czego już się nie uda zatuszować.

Wojtku to bardzo trafne. Nie jestem znawczynią Loyoli, ale we wszystkich historiach przewija się słowo klucz: „rozeznanie”. Przekonanie, że ktoś inny lepiej pomaga „rozeznać” co jest dobre. Przecież to kłóci się z samą istotą sumienia. Z artykułu jasno wynika, że decyzje (brak buntu przy pierwszych manipulacjach) zakonnicy były wynikiem stłamszenia jej wiary we własny osąd. To typowa technika manipulacyjna. Ale dodatkowo wydaje się , że takie podejście tworzy też kulawą duchowość zwykłych katolików, którzy mają potem problem z samodzielną oceną.

Tak w dużym uproszczeniu, Loyola stworzył system stawiający w pierwszym rzędzie na ślepe posłuszeństwo Kościołowi. To był okres reformacji, a zarazem stawiania sobie pytań, czy aby na pewno to co głosi Kościół jest słuszne i czy czasem ten Luter nie ma choć trochę racji. Loyola jako były żołnierz stworzył zakon oparty o wyzbywanie się wszelkich wątpliwości. Fundamentem była zasada, że gdyby Kościół za dnia powiedział, że jest noc, to masz obowiązek uwierzyć, że jest noc, choćby oczy i rozum mówiły, że jest środek dnia. Drugą zasadę można streścić, jako cel uświęcający środki. Przepisy prawa, czy moralności zawsze były podległe nadrzędnej zasadzie, którą było pozyskanie dla katolicyzmu. Dlatego na przykład jezuici nie mieli oporów, by łamać tajemnicę spowiedzi, jeśli cel był według nich słuszny. I trzecia zasada, jaką jest dostosowanie się do rozmówcy, by zdobyć jego zaufanie, by następnie łatwiej było go nawracać. Obecnie takie coś byśmy nazwali psychomanipulacją.

Jeśli chodzi o rekolekcje ignacjańskie, to moje doświadczenie jest całkiem pozytywne. Może miałem szczęście. Pierwszy raz słyszę, że kierownik duchowy ma za kogoś rozeznawać albo coś komuś kazać. Przecież on tylko towarzyszy i ma pomóc zobiektywizować doświadczenie duchowe rekolektanta. A już na pewno nie zwalnia z myślenia i nie może brać odpowiedzialności za cudze życie.

Najpierw jest moje sumienie a później dopiero Kościół. Nie słyszałem, żeby Bóg łamał czyjeś sumienie. Z pewnością wielu było i jest takich co to próbują robić w Jego imieniu. Na to nic nie poradzę.

Strzelec, cóż, brzmi to tak, że rekolekcjoniści zrobili dobrą robotę, skoro się nie zorientowałeś. Ale o tym właśnie mówimy – że ktoś decyduje, „kieruje” i kształtuje w taki sposób, by kierowanemu wydawało się, że to są jego własne decyzje. To jest przecież istota myśli ignacjańskiej, wystarczy uważniej wczytać się w jezuickie teksty.

Jeśli mówimy o sumieniu, to przecież Loyola wprost odrzucał tomistyczne ujęcie prymatu sumienia, zastępując je prymatem dobra Kościoła. Stąd też pochodzi klasyczne stwierdzenie o „sumieniu źle ukształtowanym”. Bo niby sumienie stoi przed zdaniem Kościoła, ale jeśli sumieniem wybierasz coś sprzecznego z tym co mówi Kościół, to znaczy, że źle korzystasz z sumienia. Taka typowa pozorność wyboru.

@Wojtek
Krytykuje Pan Kościół min. za manipulowanie wiernymi a sam Pan próbuje mną manipulować i wciskać kit. Z góry Pan zakłada, że „nie zorientowałem się”, że coś im się udało, że ktoś podjął za mnie decyzję. Przepraszam, ale siedział Pan pod stołem, gdy rozmawiałem na rekolekcjach z jezuitą?

Manipulacja to domena zdeprawowanych ludzi Kościoła. Pan ich krytykuje a sam robi to samo.

@strzelec52: Zaatakowal Pan Wojtka, bo sie poczul osobiscie dotkniety. Trudno, kazdemu moga puscic nerwy. Ale mnie by bardziej interesowalo Pana podejscie do sedna wypowiedzi Wojtka: co Pan mysli o pojeciu sumienia propagowanym przez Loyole i jezuitow? Konkretnie „o sumieniu zle uksztaltowanym”, jesli stoi w sprzecznosci z wypowiedziami hierarchow koscielnych? To by mnie duzo bardziej zaciekawilo jak osobiste wycieczki w stosunku do swojego rozmowcy…

W kościele nie używa się pojęcia “sumienia źle ukształtowanego” w kontekście nieposłuszeństwa autorytetom kościelnym. Mam sporo lat i nigdy się z tym nie zetknąłem. To pojęcie dość precyzyjne, odnoszące się do rodzaju deprawacji moralnych odniesionych na skutek ukształtowania w grzechu, co w oczywisty sposób zaburza orientację moralną i poznawczą. Chłopak, który w wieku 8 lat zaczyna przygodę z pornografią a dziewictwo traci w wieku lat 11, jako 18-latek mający za sobą wiele przygód i nocy spędzonych w klubach będzie miał z wielkim prawdopodobieństwem zupełnie odmienne spojrzenie na seksualność nie tylko niż wierzący różnych wyznań i religii, ale także od sporej liczby ateistów. To, jak żyjemy, wpływa na to, jak postrzegamy i myślimy. Źle ukształtowane sumienie to nie jest pojęcie kontrowersyjne. Nie można być Pablo Escobarem czy Breivikiem i mieć właściwie ukształtowane sumienie.

Strzelec, nie krytykuję Kościoła, tylko konkretną opisaną metodę ignacjańską. Która jest oparta o psychomanipulacje, czego nawet Loyola nie ukrywał. I jedyne, co na to odpowiadasz, to atak na mnie z „argumentem” w stylu „a nie, bo ty”. Czemu zupełnie się nie dziwię.

Jeśli manipulacja to domena zdeprawowanych ludzi, to musimy uznać, że jezuici są zdeprawowani. Sięgnijmy do samych słów Loyoli: radził on, by umiejętnie dostosować się do rozmówcy, by nawet jeśli nie ma racji poczuł się doceniony i ważny, dzięki czemu potem można tak go poprowadzić, że nawet się nie zorientuje, że został pozyskany dla Kościoła.
Czym to jest, jeśli nie manipulacją?

Jak słyszę o „wolności rekolektanta” I o tym, że „pomoc w zobiektywizowaniu doświadczenia”, którą to pomoc ma świadczyć kierownik duchowy, „nie zwalnia z odpowiedzialności i myślenia”, zadaję pytanie: jaka jest odpowiedzialność jezuitów za ICH słowa, gesty i czyny podczas rekolekcji ignacjańskich? Czy można ich pozwać za błędne decyzje, stracone lata, pokręcone związki, błędnie obraną drogę zawodową, itd. Odpowiedzą, że nie, bo to Twoje życie I Twoja odpowiedzialność. Oni TYLKO mówią i „obiektywizują” (cokolwiek by to miało oznaczać).

@Wojtek, @Konrad+Schneider @Fix
Panów reakcja uświadamia mi kolejny raz, że moje intencje przy pisaniu to jedno a Panów odbiór to drugie. Pan Wojtek napisał min. „rekolekcjoniści zrobili dobrą robotę, skoro się nie zorientowałeś”. Czy to nie jest próba manipulacji? Czy Pan Wojtek nie zakłada z góry, że zostałem oszukany? Przecież nie może tego wiedzieć. To nieładnie próbować kimś manipulować.

@Konrad+Schneider
„Zaatakowal Pan Wojtka, bo sie poczul osobiscie dotkniety. Trudno, kazdemu moga puscic nerwy.”
A skąd Pan wie, że poczułem się osobiście dotknięty? To, co napisał Pan Wojtek rozbawiło mnie. Może tekst nie oddaje moich emocji, może słowa powinienem dobrać inaczej, żeby oddały mój śmiech. Może powinienem napisać: „Panie Wojtku, dostrzegam w Pana słowach próbę manipulacji, rozbawił mnie Pan.” To nie był atak a jedynie jasne zwrócenie uwagi, że nie życzę sobie, żeby ktoś próbował mną manipulować, bo to mnie śmieszy, a nie mogę się śmiać, bo akurat bolą mnie żebra.

„Ale mnie by bardziej interesowalo Pana podejście do sedna wypowiedzi Wojtka: co Pan myśli o pojęciu sumienia propagowanym przez Loyole i jezuitów?”
Ale mnie nie interesują akademickie dyskusje. Unikam tego typu dyskusji. Myślę, że to widać w moich komentarzach. Ja dzieliłem się własnym doświadczeniem rekolekcji ignacjańskich. To jest moje doświadczenie, do którego mam prawo i proszę to uszanować. Nikogo do nich nie namawiam. Chciałem jedynie pokazać, że można mieć również pozytywne doświadczenie rekolekcji ignacjańskich. Tylko tyle.

@Wojtek
„I jedyne, co na to odpowiadasz, to atak na mnie z “argumentem” w stylu “a nie, bo ty”. Czemu zupełnie się nie dziwię”
Kolejny raz napiszę, że dzieliłem się własnym doświadczeniem rekolekcji ignacjańskich. To jest moje doświadczenie, do którego mam prawo i proszę to uszanować. Proszę z góry nie zakładać, że ktoś mnie oszukał. Tego Pan nie może wiedzieć. Nic Pan o mnie nie wie, a wypowiada się Pan tak, jakby wiedział, że ktoś mnie oszukał, że ktoś mną źle pokierował. To jest próba manipulacji.

@Fix
Jak słyszę o “wolności rekolektanta” I o tym, że “pomoc w zobiektywizowaniu doświadczenia”, którą to pomoc ma świadczyć kierownik duchowy, “nie zwalnia z odpowiedzialności i myślenia”, zadaję pytanie: jaka jest odpowiedzialność jezuitów za ICH słowa, gesty i czyny podczas rekolekcji ignacjańskich?
Słyszy Pan jedno a później robi Pan przeskok na odpowiedzialność jezuitów. Nic nie poradzę, że ma Pan takie skojarzenia. Może i słuszne w świetle ujawnianych skandali. Ja pisałem tylko o moim doświadczeniu.

Do tych z Panów, którzy krytykują metodę rekolekcji ignacjańskich. Pytanie, macie panowie jakieś osobiste doświadczenie takich rekolekcji? Jeśli nie, to nie krytykujcie mojego doświadczenia. Jak chcecie to krytykujcie sobie metodę rekolekcji. Ja nie potrzebuję jej bronić. U mnie sprawdziła się i u wielu osób, które znam, również.
Dodam tylko, że towarzysz duchowy, bo to nie jest żaden kierownik (to nietrafiona nazwa) nie kieruje życiem rekolektanta. To jakaś bzdura. Nic nie poradzę na to, że jak praktyka dowodzi, byli a i pewnie nadal są tacy, którzy wykorzystują towarzyszenie duchowe do niecnych celów.

@strzelec52
Piszę o odpowiedzialności jezuitów, tudzież innych „kierowników” tudzież „towarzyszy duchowych”, ponieważ niewiele o niej słyszę. Słyszę, owszem, ostatnimi czasy, że słowa i rady kierowników duchowych „nie zwalniają osób korzystających z kierownictwa duchowego z odpowiedzialności”. I dla mnie jest to postawienie sprawy na głowie.
Mówi Pan, żeby odnieść się do metody, no więc ja właśnie tylko do niej się odnoszę. Nie do Pana subiektywnego doświadczenia, gdyż go nie znam. A więc spójrzmy na rekolekcyjną relację: jest dwoje ludzi – uczestnik rekolekcji (bardzo nie odpowiada mi słowo „rekolektant”) oraz kierownik/towarzysz duchowy, pierwszy się odsłania, drugi z bezpiecznej pozycji wypowiada swoje opinie/sądy/przemyślenia, które mogą wpływać na życie tego pierwszego, bo JEGO dotyczą. Pierwszy jest w milczeniu, oddzielony od swojego zwykłego środowiska, w tym rodziny i wszystkich ludzi, którzy go kochają, podczas gdy drugi jest po prostu w pracy. Pierwszy podporządkowuje się obcym dla niego regułom, drugi jest na „swoim terenie”. Z punktu widzenia psychologicznego ta relacja jest na tylu poziomach niesymetryczna, że aż trudno to tutaj analizować.

Przy czym jeśli ten pierwszy podejmie w tych warunkach jakieś decyzje wpływające na jego życie, to ON, jakby co, jest odpowiedzialny. To on słyszy „No czego chcesz, przecież nikt z odpowiedzialności i myślenia nie zwalniał!” A gdzie współodpowiedzialność drugiego człowieka? Gdzie współodpowiedzialność osób tworzących ludziom takie właśnie warunki do odbywania rekolekcji? Czekam, kiedy wreszcie usłyszę, gdy ktoś powie „Mamy świadomość wielkiej odpowiedzialności za osoby, którym mamy zaszczyt towarzyszyć podczas rekolekcji w ich przeżywaniu relacji z Bogiem. Pamiętajcie, że my Was nie znamy. Nie znamy Waszego całego życia. Nie mamy żadnych szczególnych mocy. Jesteśmy tylko zwykłymi księżmi po studiach teologicznych i pewnym przeszkoleniu. Tu możecie zobaczyć segregatory z opisem kompetencji i doświadczenia każdego z księży. Pamiętajcie, że nie znamy Was lepiej, niż Wy sami. Nie wiemy też, czego chce od
Was Bóg”.

Wiele rodzajów terapii psychologicznej polega na relacji pacjent-prowadzący go specjalista, gdzie to ten drugi odgrywa rolę bardziej aktywną, prowadzącą właśnie. Wiele też z tych terapii, zwłaszcza związanych z nałogami, wiąże się z izolacją, rezygnacją z telefonu i ograniczonymi kontaktami. Nie musi być to więc zarzut, bo szczególne sytuacje wymagają szczególnych środków, a rekolekcje ignacjańskie można zaliczyć do czegoś, co ma w istotny sposób wpłynąć na drogę życiową.

Wydaje się, że krytyka Kościoła staje się niezwykle łatwa i jest pewną pasją, sposobem na życie niektórych ludzi. Nie ma prawie obszaru aktywności Kościoła, od różnych nurtów teologii po kolor szat biskupich i krój sutanny, który nie byłby zagospodarowany przez tych, którzy bez znalezienia czegoś negatywnego w nim nie mogą zasnąć.

Do krytyki Kościoła powinna uprawniać troska o niego, nie niechęć i katofobia.

@Fix
Domyślam się, że informacje o tym jak przebiegają rekolekcje ignacjańskie czerpie Pan z opisów ujawnianych skandali i komentarzy tu na Więzi. Słyszy Pan jezuici, skandal więc rekolekcje ignacjańskie tez muszą być złe. Ja się wcale nie dziwię, że ma Pan taki obraz. Podzieliłem się własnym doświadczeniem, żeby pokazać, że te rekolekcje mogą być dobre. To, co napisałem poniżej to nie jest wynik jakiś studiów Loyoli a bardziej wynik mojego i innych uczestników doświadczenia. Owszem troszkę czytałem, ale studiami tego bym nie nazwał. Interesuje mnie bardziej praktyka niż teoria. Do tego doświadczenia jak najbardziej można mieć uwagi, wątpliwości lub być sceptycznym, ale sugerowanie, że na pewno ktoś mnie oszukał, to już manipulacja. Byłem w dwóch różnych ośrodkach w sumie 6 razy, więc jakieś doświadczenie mam.

Z rozmów z uczestnikami takich rekolekcji wiem, że większość ocenia je pozytywnie. Mniejszość nie miała zdania albo twierdziła, że nic nie zmieniły. Nie spotkałem osoby, która by została skrzywdzona podczas takich rekolekcji. Słyszałem o jednej osobie, która rozsypała się podczas takich rekolekcji. To nie są rekolekcje dla wszystkich i jezuici to podkreślają. To dlatego przy zgłoszeniu pytają o problemy psychiczne. To nie wynika ze szkodliwości metody tylko z tego, że nie każdy poradzi sobie z ciszą. Większość z nas żyje w hałasie. Przy wejściu w ciszę wielu z nas odczuwa duży dyskomfort a nawet niepokój. Dlatego lepiej być przygotowanym i przed wybraniem się na takie rekolekcje spróbować ciszy i przedłużonej modlitwy. To nie jest wina ciszy tylko sposobu, w jakim żyjemy.

Dlaczego jest potrzebna cisza? Bo Bóg przemawia w ciszy. Bóg nie krzyczy, mówi cicho, bo krzyk to przemoc. To wynika z Pisma. Tu nie ma żadnej magii. Bóg mówi do nas również w naszej codzienności, ale my najczęściej nie słyszymy. Na rekolekcjach Bóg nie mówi częściej, to my lepiej słyszymy.

W tym, co Pan napisał, pominął Pan jeden element, działanie Boga. To najważniejszy element. Bez tego te rekolekcje nie mają sensu. Bez tego byłaby to rozmowa duchowa. To też ma sens, ale do tego nie jest potrzebny wyjazd na rekolekcje. Można porozmawiać z mądrym przyjacielem. Jeśli ktoś kwestionuje, że Bóg działa teraz, to chyba takie rekolekcje nie mają sensu. Wiele osób jedzie na te rekolekcje, żeby rozwiązać swoje problemy. Jezuici zwykli w takim przypadku mówić: „najpierw spotkaj się z Bogiem, a Bóg rozwiąże twoje problemy”.

Napisał Pan: „drugi z bezpiecznej pozycji wypowiada swoje opinie/sądy/przemyślenia, które mogą wpływać na życie tego pierwszego”. Nic takiego nie zauważyłem. Jezuici, z którymi spotkałem się na rekolekcjach (pięciu różnych) podczas rozmów głównie słuchali, tego co do mnie powiedział Bóg na modlitwie i w czasie rekolekcji. Radko coś mówili. Jeden powiedział mi „w gdybanologię nie bawimy się” gdy zacząłem gdybać, a co by było. Inny dał mi książkę, która bardzo mi pomogła, trzeci podzielił się własnym doświadczeniem, bo zauważył, że mogę mieć podobny problem jak on w przeszłości. I miał rację. Wskazówka była cenna. Jezuici głównie słuchali, czasami zadali jakieś pytanie o przebieg modlitwy. Właściwie nie przypominam sobie, żeby któryś komentował to, co usłyszałem od Boga, o moim powołaniu itp.

Nie wyobrażam sobie, żeby któryś z jezuitów miał mną sterować czy podejmować za mnie decyzje. Zapewne są tacy jezuici, ale ja takich nie spotkałem. Jestem wyczulony na próby manipulacji, ale u jezuitów nikt mną nie manipulował. Mam alergię na osobników narcystycznych, na takich Rupników, co żyją we własnej chwale. Kościół jest takich pełen. Poza Kościołem tez ich pełno. Wiem jak to działa. Tą chęć zaistnienia dostrzegam również w sobie (również dzięki rekolekcjom). Ale skoro dostrzegam to staram się jej nie ulegać. Niestety wielu zaangażowanych ludzi Kościoła woli tego o sobie nie wiedzieć, a to wcześniej czy później prowadzi do katastrofy. Efekty właśnie widzimy wszyscy.

Napisał Pan: „Pierwszy podporządkowuje się obcym dla niego regułom …” Te reguły to cisza i zachowanie milczenia oraz rozmowa z jezuitą. Nawet spowiedź nie jest konieczna. Nikt nie sprawdza obecności na Mszy czy adoracji. Zdolność do przebywania w ciszy i milczeniu potrzebna jest każdemu chrześcijaninowi. To wynika z Pisma. To jest to wyjście na miejsce osobne, wyjście poza wieś, wyjście na pustynię. Wielu z nas tego nie potrafi, ale to nie wina reguł tylko życia w hałasie i zabieganiu. Rozmowa trawa tylko 20 minut i myślę, że potrzebna żeby uzewnętrznić własne przeżycia duchowe i nie popaść w jakąś iluzję. To też forma wentyla bezpieczeństwa, gdy ktoś czuł się przytłoczony ciszą.

Napisał Pan: „Czekam, kiedy wreszcie usłyszę, gdy ktoś powie “ … skracam, żeby nie wydłużać. Takie rzeczy znajdzie Pan w literaturze dotyczącej towarzyszenia duchowego np. Towarzyszenie duchowe Franz Jalics SJ. Już sam opis tej książki dużo mówi: „Dopóki będziecie narzucać innym swoje przekonania, nikt nie będzie chciał was słuchać, choćby to, co macie do powiedzenia, było najcenniejszą rzeczą, jaką posiada ludzkość. Zamiast się wywyższać, musimy się wczuć w odczucia i doświadczenia innych.” Podobne rzeczy znajdzie Pan w rozważaniach rekolekcyjnych do ćwiczeń duchownych Józefa Augustyna, Uzdrowienie z poczucia krzywdy itp.

@strzelec52 Nigdzie w mojej wypowiedzi nie ma stwierdzenia, że został Pan oszukany. Nie wiem. Nie znam. Nie wypowiadam się. Jeśli Panu ten czas w ciszy posłużył, nic tylko się cieszyć. To Pan któryś już raz powtarza „nikt mnie nie oszukał”.
Z narcyzami problem jest taki, że wielu z nich genialnie się maskuje. Inaczej byliby nieskuteczni.
Może Pan wierzyć lub nie, ale bardzo wiele osób ma doświadczenie pracy duszpasterskiej jezuitów. Trochę takich osób znam.

Metody duszpasterskiej nie należy oceniać po emocjach uczestników jakiegoś spotkania czy rekolekcji. Że byli zadowoleni? To miło. Jakie owoce w życiu? To nie mi oceniać.

Czy Bóg tylko w ciszy mówi? Nie wiem, ale jak na Wszechmocnego słabe byłyby takie ograniczenia.

O. Augustyn, którego Pan przywołał, nie jest niestety reprezentatywny dla całego środowiska jezuitów.

Strzelec, co do pytania o osobiste doświadczenia, to aż kusiło mnie, żeby powiedzieć ten frazes czy lekarz musi sam chorować, który zawsze mówią księża, gdy się ich zapyta o kompetencje do wypowiadania się o małżeństwie
No, ale powstrzymam się, bo byłem trzykrotnie. Za trzecim razem już typowo tylko po to, by wyłapywać manipulacje.

Jedną z nich właśnie próbujesz tu stosować, podejrzewam, że kompletnie nieświadomie. Polega ona na próbie deprecjonowania faktów rzekomym doświadczeniem. Zilustruję to anegdotką. Moja teściowa kupiła cudowny materac. Firma oszustów zorganizowała pokaz, kazali zapłacić 16 tysięcy za bubel z bazaru, który miał cudownie leczyć wszystkie choroby. Moja teściowa została wprost oszukana, co na rozprawie przyznali sami oszuści. Ale ona uważała, że materac ją wyleczył. Dała osobiste świadectwo. Krytykom mogłaby powiedzieć „nic o mnie nie wiecie, nie znacie mojej sytuacji, mówienie, że to było oszustwo to wasza manipulacja”. I choć fakty mówiły wprost, że materace nie miały żadnych właściwości, a firma od początku chciała oszukiwać, to teściowa swoim świadectwem do dziś mówi, że materace były cudowne.
Teraz pytanie, czy jej osobiste zdanie na temat materaca sprawi cudownie, że nie było to oszustwo? Nie. Jedynie spece od socjotechniki zrobili dobrą robotę.
Tak samo z ćwiczeniami Loyoli. Przecież on sam wprost pisał o socjotechnice, jaką mają stosować jezuici. Nawet Loyola pośrednio przyznaje prezentując metodę, że ćwiczenia zawierają psychomanipulacje.

Zobacz też kolejną rzecz, to o ciszy. Stosowanie ciszy jako metody psychonanipulacji to dobrze opisana rzecz (w dużym skrócie, wymuszona cisza zwiększa podatność na sugestię), ale nie o tym. Jezuici w „sprzedaniu” tej metody posuwają się do wykorzystania autorytetu Boga, mówiąc, że „Bóg przemawia w ciszy”. Jest to oczywista bzdura. Każda opisana teofania to hałas, donośny głos, „szum z nieba”, czy inne głośne doznania dźwiękowe. Rekolekcjonisci jednak nie wahają się posunąć do kłamstwa, gdzie zasada kontroli wzięta z klasztorów nagle staje się „sposobem przemawiania Boga”.

Mógłbym tak jeszcze wymieniać inne sztuczki, ale też nie o to chodzi by robić blok tekstu. W zasadzie wystarczyć powinny same słowa Loyoli, który opisał metody dość dokładnie.

Sprawa związana z ekskomuniką była załatwiana. Natomiast nie wiem, jak po latach załatwiać sprawy związane z niewiernością powołaniu omawianych osób życia konsekrowanego, oprócz tego, że poniosły cenę swej głupoty. Gdyby u mnie seminarium 30 lat temu – co było nie do pomyślenia- kierownik duchowy „ wystartował” do kierowanego to skończyłoby się to „ wylotem” kierownika. Dziwne towarzystwo.

Proponowałbym Ci zastanowić się nad sobą. Już drugiej osobie piszesz, że kłamie i udaje, nie mając absolutnie żadnych podstaw ku temu.

Najsłynniejsza teofania w Biblii nie miała widzów, był tam tylko jeden bosy mężczyzna, a trąb i okrzyków nie było. Druga najsłynniejsza po niej mówi wprost o tym, że „(…) Pan przechodził, a wicher potężny i silny, wstrząsający górami i kruszący skały przed Panem; lecz w tym wichrze nie było Pana. A po wichrze było trzęsienie ziemi, lecz w tym trzęsieniu ziemi nie było Pana. Po trzęsieniu ziemi był ogień, lecz w tym ogniu nie było Pana.”
Pan był w szmerze łagodnego powiewu.

Cisza jest przestrzenią wzrastania duchowego w wielu tradycjach duchowych, i to tych największych. Niezliczona liczba sadhu, mnichów buddyjskich, od tybetańskich do tych uprawiających ogrody zen i herbatę, sufich czy hezychastów prawosławnych spędziło równie niezliczone godziny w ciszy lub odosobnieniu i jest to nie tylko z duchowego punktu widzenia zrozumiałe i dość oczywiste, ale jest też takie z punktu widzenia psychologii. Zwykła nauka przedmiotów szkolnych i odrabianie lekcji wymagają wyłączenia lub co najmniej przyciszenia sprzętów emitujących dźwięki i obrazy, co w oczywisty sposób pomaga w skupieniu, uważności, zrozumieniu i zapamiętaniu materiału, tym bardziej więc zrozumiałe jest stosowanie podobnych środków i mechanizmów w życiu duchowym i tego nie trzeba nikomu tłumaczyć.
Można robić przerwy w pisaniu doktoratu, by wejść na you tube i posłuchać Roksany Węgiel, ale nie da się napisać doktoratu słuchając jej głośno podczas całego procesu pracy naukowej.

Krytyka Kościoła i duchownych wychodząca od ludzi nieskromnych, emanujących bufonadą i zupełnie nieuzasadnioną pewnością siebie, zwłaszcza w kontekście widocznych u nich błędów, jest odstręczająca.

@Sebastian
To albo pan był w naprawdę cudownym seminarium albo tak skupiony na modlitwach że nie zauważył pan co się wokół dzieje.

To jest powszechne od Olsztyna, Sosnowca, Kalisza, St. Polten po Orchard Lake. Wszędzie to samo.

Kto wylatuje zazwyczaj ? Ten kto skarży !
Patrz: Olsztyn i Orchard Lake na przykład.

No i jeszcze, mozaiki O. Rupnika i współpracowników są zwyczajnie udane i zgodne z dzisiejszą wrażliwością estetyczną. Jasne kompozycje o różnorodnej kolorystyce, które wyraźnie pokazują wydarzenia biblijne czy religijne. Udany rodzaj scenografii sakralnej. Idzie czasem na skróty, używając np kawałków ceramiki wielkości talerza, ale to sztuka współczesna, która swobodnie podchodzi do wymogów historii sztuki kościelnej. Tu zresztą , dziś w kościele, mamy do czynienia z falą „ ikonopisania”, co jest godne szacunku, ale artystycznie bywa słabe i wtórne. Na zachodzie wystarczały nam przemyślane ilustracje dobre artystycznie, zgodne z duchem czasu, a nie ze sztywnymi wymogami ikonopisania. Dobrym artystami współczesnymi byli podejmujący wątki religijne np Nowosielski czy Rodziński. Czy Rupnik jest artystą?
Nie wiem. Ilustratorem udanym i to wystarcza.

@Sebastian
Co za różnica czy jego mozaiki są udane czy nie są. To temat wtórny.

Wykorzystywał seksualnie (sic!) podległe kobiety !
To jest istotne.

Czy te mozaiki będą skute czy nie będą nie ma żadnego znaczenia.
Przynajmniej te, na których byłby jego własny wizerunek powinny być na pewno skute, a z drugiej strony z opisu wygląda, że to cały tabun innych ludzi te mozaiki robił a on to tylko firmował.

Jakby Van Gogh miał 10 uczniów malujących za niego a tenże by tylko na końcu je podpisywał to miałoby to taką wartość jak dziś ?
Jakąś tam by miało ale na pewno nie idącą w miliony dolarów.

Wszyscy wiemy kim był ks. Jankowski. Ale zainicjowany przez niego bursztynowy ołtarz to arcydzieło w którym przetrwa pamięć o twórcy tego pomysłu.
Patrząc na słynną solniczkę z postacią Neptuna i Cerery raczej nie myślimy o tym, jakim bandytą był Benvenuto Cellini. Rupnik to przy nim porządny człowiek. Nikogo w końcu nie zamordował. Cóż, tak bywa….

No nie, to drogi kicz wpisujący się w megalomanie i wystawny styl życia prałata-przestępcy. A pieniądze wtopione w ten ołtarz powinny w całości być wypłacone na zadośćuczynienie ofiarom. Z resztą cały kościół św. Brygidy jest splugawiony i wolę nie myśleć co ofiary czują jak patrzą na ten bursztynowy ołtarz.

Mi jak nic przypomina to młodzieżową mangę.
Te ogromne oczy jak z komiksów. Z tymże manga jest zrobiona estetyczniej.
Ciekawe czy dużo ten pan czytał takie komiksy ?

Dla mnie kicz. Kolorowy ale kicz.

Czy Pani Monika zapytała Genereła jezuitów co zrobił w sprawie Rupnika? Czy Pani Monika jest pewna, że Rupnik nie odbył pokuty? Czytając ten i inne artykuły Więzi, nasuwa się wniosek, w Kościele wszyscy są zepsuci, oprócz odważnych dziennikarzy, którzy sieką mieczem obosiecznym, przekonani, że walczą o dobro i prawdę.

@Anna
A mnie zastanawia jaka wg pani byłaby odpowiednia pokuta (pokuta na miłość boską ! a powinna być kara więzienia!) za wykorzystywanie seksualne prawie połowy kobiet z tej wspólnoty ?

Konkretnie ? Ile dni o chlebie i wodzie ? ile „zdrowasiek” ? ile Mszy w intencji zgwałconych ? jakieś pomysły ?

A po tej „pokucie” dalej może gwałcić czy musi już zaprzestać ? czy sama obietnica, że nie będzie tego robił wystarczy ?

Dla mnie kara (nie pokuta !) powinna być jedna jeśli chodzi o takiego duchownego : wydalenie ze stanu duchownego i więzienie jak każdy inny gwałciciel.
Nic nowego pod słońcem.

Jak to się fajnie pisze gdy to nie my zostaliśmy zgwałceni / wykorzystani…
Pokuta…

Dziękuję za artykuł. Pierwszy raz 11 lat temu, poruszył nas bardzo negatywnie wystrój nowego kościoła w San Govanni Rotondo, nie mogliśmy znaleźć tabernakulum. Ten sam niepokój pojawił się w centrum JPII w Łagiewnikach. Trudno było to wytłumaczyć, nie znamy się na historii sztuki ale coś było nie tak w przedstawianych postaciach Jezusa i Maryi

Oczywiście, że mamy tych „biskupów”. Od pierwszego komentarza parzyłem na ciemną stronę mojej strony. Obłuda? Realizm po prostu. I taka strategia rozmowy: niech każdy krytykę zacznie od siebie. Zła strategia?

„Koniec czasów” to od wiek wieków prosta strategia usuwania realizacji nadziei i rewolucjiw daaaaleką, daleką przyszłość. Dobre dla elit, po obu stronach…

Skoro o. Rupnik doszedł do takiej popularności reakcja kard. De Donatisa… nie koniecznie dziwi, choć jeszcze bardzie smuci.
Niestety w kręgach takich zależności często „kryty kryje kryjącego” :/

Oremus, fratres, pro Ecclesia sancta Dei…