Skład powietrza to głównie azot i tlen. I gaz łzawiący – dodają Palestyńczycy z obozu Aida na Zachodnim Brzegu Jordanu.
Najlepsze są pociski Riot CS smoke multi-projectile, amerykańskiej produkcji, 37/38 milimetrów. Akram lubi ich gładką, aluminiową powłokę. W swoim sklepie stawia je na honorowym miejscu.
– A te? Nadają się do czegoś? – biorę do ręki pękaty granat z wąskim gwintem, przypominający upiorną bombkę choinkową.
– Trudno powiedzieć. Dopiero z nimi eksperymentujemy. O, coś takiego mamy… – Abdul, syn Akrama, wskazuje stojącą w kącie lampę. Od miedzianej podstawy promieniście rozchodzą się zdobienia, każde zwieńczone pękatym granatem jak czarną żarówką.
Kiedy młodzi izraelscy żołnierze uczą się strzelać, albo kiedy nowy dowódca jednostki chce się popisać – atakują nas. Izrael mówi, że wybudował mur ze względów bezpieczeństwa. OK, tylko po co ciągle do nas przychodzą? – pyta mieszkający w obozie Hassan
Akram nie ma jeszcze pomysłu na recykling granatów hukowych ani gumowej amunicji. Póki co skupia się na aluminiowych pociskach z gazem łzawiącym. Wszystkie znajduje na ulicach obozu dla uchodźców Aida w Betlejem. Surowca do pracy mu nie brakuje: w 2018 roku media okrzyknęły Aidę najbardziej narażonym na działanie gazu łzawiącego miejscem na świecie. Według mieszkańców sytuacja od tamtej pory nie uległa poprawie.
Wyjątkowo spokojny dzień
Praca jest wieloetapowa. Puste naboje najpierw trzeba oczyścić z resztek gazu – to najmniej przyjemny moment, chemikalia wciąż drażnią oczy i skórę, czasem można dostać wysypki. Potem to już rutyna: wyklepywanie, obrabianie, szlifowanie, polerowanie. Na koniec część kreatywna. Akram z cienkiego jak opłatek aluminium wykrawa gołąbki pokoju i dłonie Fatimy. Cyzeluje miniaturowe mapy Palestyny i klucze – symbole prawa do powrotu palestyńskich uchodźców. Nawleka na srebrne łańcuszki Handale – odwrócone tyłem sylwetki bosego chłopca. Handala, zaprojektowana w 1969 roku przez rysownika Nadżiego al-Alego, dziś jest masowo reprodukowana jako jeden z symboli narodowych.
Chociaż sklep Akrama jest pełen bibelotów, większość regałów pokrywa pierzyna kurzu. Tym, co najbardziej interesuje klientów, jest biżuteria robiona ze zużytych nabojów gazowych. Rękodzieło Akrama to jego symboliczny protest przeciwko izraelskiej okupacji. A także zwrócenie uwagi na skalę ofensywy wojskowej w obozie Aida.
– Żołnierze przychodzą codziennie – Abdul zamyśla się na chwilę. – Oczywiście nie zawsze, są okresy, że przez tydzień jest spokój, a potem znowu wracają dzień po dniu. To odpowiedzialność zbiorowa, chcą nas ukarać nawet za to, że protesty wybuchają w innych miastach, jak ostatnio w Dżeninie i Nablusie. W tym miesiącu przychodzili codziennie, dzisiaj jest wyjątkowo spokojny dzień.
Abdul ma 19 lat i niedawno skończył szkołę. Jest bezrobocie, więc póki co pomaga ojcu w biznesie. Czasem robi z nabojów proste pierścionki i bransoletki, jednak nie ma serca do rzemiosła, dlatego częściej pracuje w sklepie. Przy okazji szlifuje swój angielski, bo klienci to głównie obcokrajowcy. Kiedyś tę okolicę odwiedzali tylko pracownicy humanitarni, dziś pojawiają się również turyści. Zaledwie kilkaset metrów od bramy obozu swój hotel otworzył Banksy. Okna wychodzą bezpośrednio na izraelski mur separacyjny. Hotel reklamowało hasło „Najgorszy widok na świecie”.
Abdul dużo opowiada o życiu w obozie, pokazuje zebrane na ulicach pociski, recytuje motto ojca: z czegoś strasznego tworzyć coś pięknego. Zapewnia, że wbrew wersji izraelskiej, użycie gazu łzawiącego nie jest jedynie odpowiedzią na prowokowane przez uchodźców zamieszki.
– Kilka dni temu siedzieliśmy z chłopakami na ulicy, rozmawialiśmy, wygłupialiśmy się. Czemu na ulicy? No a gdzie byśmy mieli siedzieć. To taki zwykły wieczór. I wiesz, skąd przyszedł gaz? Z drugiej strony muru, o tam, wysoko. Nawet nie widzieliśmy żołnierzy ani oni nie mogli widzieć nas, na ślepo strzelali. A jak przychodzą do obozu, to ci nawet mogę pokazać.
Wyjmuje z kieszeni dżinsów telefon, przewija galerię z ostatnich dni. Jego poniedziałek to zdjęcie nowych butów i niewyraźny filmik nagrywany na dużym przybliżeniu. Piksele jak wyblakłe na słońcu puzzle ledwie składają się w obraz: wojskowy samochód pośrodku pustej ulicy. Zamontowany na dachu granatnik wystrzeliwuje w kierunku kamery serię pocisków z gazem. Nie da się ich policzyć, Abdul mówi o kilkudziesięciu pociskach na minutę. Po chwili samochód niemal znika w białej chmurze, nagranie się urywa.
Teraz Abdul cofa się w galerii o tydzień, może dwa. Kolejny filmik: tym razem w ciasnym kadrze kłęby białego dymu, kawałek czyjejś nogi, po trzech sekundach z dymu wyłania się fragment budynku. Kadr się przekrzywia, słychać krzyki, trudno zrozumieć, co się dzieje. Tu pocisk z gazem musiał eksplodować kilka metrów od Abdula. Podobnych nagrań ma w telefonie dziesiątki.
Laboratorium pod gołym niebem
W 2017 roku obóz Aida odwiedzili badacze z Uniwersytetu w Kalifornii. Chcieli się dowiedzieć, jaki wpływ na zdrowie fizyczne i psychiczne mieszkańców może mieć regularny kontakt z gazem łzawiącym. Opublikowane rok później wyniki badania sprawiły, że Aida trafiła na pierwsze strony lokalnych gazet. 100 proc. respondentów przyznało, że w przeciągu ostatniego roku miało styczność z gazem, z czego 84 proc. we własnych domach. 55 proc. osób określiło częstotliwość kontaktu z gazem łzawiącym jako trzy do dziesięciu razy w miesiącu poprzedzającym badanie.
Publikacja zbiegła się w czasie z wystąpieniem Pierre’a Krähenbühla, ówczesnego dyrektora generalnego Agencji Narodów Zjednoczonych dla Pomocy Uchodźcom Palestyńskim na Bliskim Wschodzie. Określił on skalę stosowania gazu wobec palestyńskich uchodźców jako nieporównywalną z żadnym innym miejscem na świecie. „Kiedy matki są zmuszone ukrywać swoje niemowlęta w szafach, podczas gdy chmura gazu łzawiącego wypełnia ich dom, sytuacja zaszła za daleko” – mówił.
Uczestnicy badania z 2017 roku skarżyli się m.in. na reakcje alergiczne, przewlekłe bóle głowy i duszności. Tym, co niepokoiło ich najbardziej, był długofalowy wpływ gazu łzawiącego na zdrowie, o którym wciąż wiadomo niewiele. Wyrażali obawę m.in. o przyszłość dzieci, które od urodzenia zmuszone są oddychać skażonym powietrzem. Pracownicy służby zdrowia podkreślali natomiast, że objawy ekspozycji na gaz łzawiący w ostatnich latach stają się poważniejsze, co pozwala przypuszczać, że skład chemiczny gazu jest wciąż zmieniany.
Dziś niepokój wśród mieszkańców podsycają kolejne przypadki problemów zdrowotnych, o które obwinia się gaz łzawiący. Ulicami Aidy krążą opowieści o licznych diagnozach astmy i o kobietach, które poroniły krótko po kontakcie z gazem, chociaż wcześniej ich ciąże przebiegały bez problemów.
– Wyobraź sobie, że twoja siostra, która ma chore drogi oddechowe, po jednym z ataków gazem umiera. Albo że twój dom staje w ogniu, bo pocisk eksplodował w twojej sypialni.
Nie umiem sobie wyobrazić.
„Wyniki przeprowadzonych wywiadów wskazują na to, że izraelskie wojsko korzysta z gazu łzawiącego w sposób nieproporcjonalny i często niesprowokowany” – alarmowali autorzy badania sprzed pięciu lat.
– Dla Izraela nasza Aida jest jak laboratorium pod gołym niebem – mówi mieszkający w obozie Hassan. – Kiedy wymyślą nową broń, mogą bezkarnie testować ją na nas. Kiedy młodzi żołnierze uczą się strzelać z granatników, albo kiedy nowy dowódca jednostki chce się popisać – atakują nas. I wiesz, co jest śmieszne? Izrael mówi, że wybudował mur apartheidu ze względów bezpieczeństwa. Niech im będzie. Mają swój mur i swoje bezpieczeństwo. Więc po co ich żołnierze dalej nas nękają? Skoro już odgrodzili się tą ośmiometrową ścianą, to po co ciągle do nas przychodzą? Ktoś naprawdę wierzy, że chodzi o bezpieczeństwo Izraelczyków?
– Moim zdaniem chodzi o dyskredytowanie palestyńskiego rządu w oczach jego własnych obywateli – dodaje Ali. – Nie tylko, ale to jeden z celów. I to się Izraelowi świetnie udaje. Oni nas atakują, by pokazać, że mogą sobie na to pozwolić. My mamy czuć, że nie ma nikogo, kto by ich powstrzymał i zadbał o nasze bezpieczeństwo. O nasze najbardziej fundamentalne prawa. Więc jak ja, jako obywatel, mogę ufać swojemu rządowi, kiedy on nie spełnia swojej podstawowej funkcji? Jak mam mieć nadzieję na przyszłość niepodległej Palestyny, skoro mój skorumpowany rząd nie robi nic, żeby mnie chronić?
Nie jesteśmy z getta
Teraz trochę matematyki. Podziel 5500 osób przez 0,071 kilometra kwadratowego. To daje gęstość zaludnienia dziesięciokrotnie większą niż w Hongkongu, chociaż tam piętrzą się drapacze chmur, a w Aidzie przeważają budynki trzypiętrowe. Wynik pomnóż przez 72, bo tyle lat uchodźcy z Aidy czekają na powrót do domów.
Obóz miał być tymczasowy, w końcu zawsze się tak myśli o wojnie. Nikt nie przypuszcza, że na jego oczach rozpada się jedyny świat, jaki zna. Uciekając, Palestyńczycy zamykali na klucz swoje domy, żeby nikt nie rozkradł ich dobytku. Ponad 70 lat później klucze przechowują jak relikwie.
Na początku były 94 namioty i nerwowe oczekiwanie na powrót. Ten miał przyjść zaraz po wojnie, ale wygrali Żydzi, a reguły dyktują zwycięzcy. Powstało państwo Izrael, które nie pozwoliło uchodźcom wrócić na zaanektowane terytoria. W obozie mijały lata, namioty stopniowo zmieniały się w domy, a pustynny piasek w betonową wylewkę. Chociaż populacja obozu szybko się podwoiła, to wyznaczone w 1950 roku granice pozostawały bez zmian. Aida pęczniała jak drożdżowe ciasto, a najgorsze miało dopiero przyjść.
Podcast dostępny także na Soundcloud i popularnych platformach
W 2002 roku Izrael rozpoczął budowę bariery separacyjnej, której przebieg zaplanowano przy samych zabudowaniach obozu. Tak oto Aida znalazła się w klinczu. Od północy napierał na nią ośmiometrowy mur z betonu i kolczastego drutu, od południa ewentualną rozbudowę ograniczały przedmieścia Betlejem. Rosła więc wzwyż, chociaż specjaliści z UNRWA ostrzegali, że rozbudowa istniejących już domów grozi katastrofą budowlaną.
Tak powstała dzisiejsza Aida: przeludniona, zakurzona, ułożona z ciasno przylegających do siebie domów i doklejonych do nich nadbudówek. Ekstremalna gęstość zabudowy utrudnia cyrkulację powietrza, a ta mogłaby być zbawienna, kiedy na ulicach rozpylany jest gaz łzawiący. Gdy powietrze stoi, gaz zamiast szybko się ulatniać, wślizguje się do mieszkań, sklepów i salonów fryzjerskich, nie oszczędzając nikogo.
– Kiedy pojawia się gaz, nie ma nawet jednego bezpiecznego miejsca – zgodnie przyznają mieszkańcy.
W Betlejem czasem się mówi, że ci z obozu to awanturnicy. Wielu rebeliantów pochodzi z takich miejsc jak Aida, potem konsekwencje ich działań ponoszą wszyscy. Mimo to, jak twierdzą, większych podziałów nie ma. Uchodźcy poza obozem uczą się i pracują, płacą podatki, czują się pełnoprawnymi członkami społeczeństwa. Czasem tylko jakiś ojciec powie, że nie wyda córki za chłopaka z obozu. Jednak obóz to nie getto. Żyje się biednie, ale normalnie.
Ahmad i Raszid chcą mi pokazać drogę na skróty. Mają około jedenastu lat, popisują się podstawami angielskiego i zaśmiewają z własnych żartów, ale rolę przewodników traktują śmiertelnie poważnie. Jest robota do zrobienia, a oni są królami tutejszych ulic i mogą to udowodnić. Nurkujemy w głąb Aidy, gdzie ulice mają szerokość jednego auta, a czasem – framugi drzwi. Domy bez ogródków stapiają się ze sobą, na zewnątrz suszy się pranie.
– Dzieci ponoszą największe konsekwencje okupacji – mówi Abdelfattah Abusrour, dyrektor centrum młodzieżowego Ar-Rouad. – Wiesz, ile dzieci zostało zabitych w tym roku? Do października oficjalnie było 27 ofiar! Żołnierze oskarżają dziesięciolatków o terroryzm, aresztują za rzucanie kamieniami. Wiele z nich trafia do więzień. Część po wyjściu na wolność nie poradzi sobie z traumą – one już nigdy nie wrócą do normalnego życia. To nie są odosobnione przypadki, tylko konsekwentna, realizowana od lat polityka. Izrael bierze na celownik dzieci, żeby złamać je psychicznie. Jeśli im się to uda, wkrótce dorośnie całe pokolenie Palestyńczyków o zburzonych życiorysach i, prawdopodobnie, bardziej skłonnych do burzenia świata wokół nich.
Z miłości mu pomóżcie
Abdelfattah kilka razy dzwoni do sekretariatu, żeby przeprosić za spóźnienie. Utknął na trasie. Rano prowadził zajęcia teatralne w Hebronie, niby mniej niż 40 kilometrów od Betlejem, ale po drodze są wojskowe checkpointy. Mówi się, żeby odległości na Zachodnim Brzegu nie mierzyć kilometrami, tylko liczbą wojskowych punktów kontrolnych. To przez nie nigdy nie wiadomo, ile naprawdę potrwa podróż. Dzisiaj wydłuża się o dodatkową godzinę.
Kiedy dociera na miejsce, ma zmęczone oczy. Mężczyzna w średnim wieku, ubrany w kraciastą koszulę, mówi bezbłędnym angielskim z twardym arabskim akcentem. Jest złotym dzieckiem Aidy: syn uchodźców, wychowany na tutejszych ulicach, obronił doktorat w Paryżu. Zapewnia, że dzieci z obozu są zdolne i ambitne. Mają marzenia. Ale potem biorą do ręki kamienie i to rujnuje im życia. Abdelfattah chce, żeby takich scenariuszy było jak najmniej. Czasem wystarczy dać dziecku do ręki flamastry zamiast kamienia, żeby je uratować. A czasem nie.
– Kiedy pytam dzieci, co chcą robić w przyszłości, większość mówi, że będą lekarzami, inżynierami, pilotami. Ale są też dziewięciolatkowie, którzy patrzą na mnie pustym wzrokiem i mówią, że chcą umrzeć. To jest największe wyzwanie, z którym każdego dnia się tutaj mierzymy. Te dzieci chcą umrzeć, bo uwierzyły, że nikogo nie obchodzą. Świat dorosłych je zawiódł. Ani rodzice, ani pedagodzy, ani państwo palestyńskie nie są w stanie zapewnić im bezpieczeństwa. One nigdy i nigdzie nie czują się bezpiecznie. My robimy, co w naszej mocy, żeby nasze centrum było dla nich przystanią, miejscem, gdzie mogą chociaż przez chwilę cieszyć się normalnym dzieciństwem. A potem przychodzą żołnierze i obracają cały nasz trud w perzynę. Wyobraź sobie, że tutaj, do tego budynku, któregoś dnia wdarli się żołnierze, w ciężkim uzbrojeniu. To ich typowa strategia, zajmują najwyższe piętra domów, z których mają widok na całą okolicę. Jak ja mam potem przekonać dzieci, że to miejsce jest bezpieczne, jeśli wczoraj widziały snajperów strzelających z naszego okna?
Gdyby nie ataki, dzieci w Ar-Rouad mogłyby się czuć jak ich rówieśnicy w domach kultury pod każdą szerokością geograficzną. Ścianę dekorują kwiaty z bibuły i papieru kolorowego, na podłodze błyszczy kremowa posadzka. W sekretariacie stoją fotele obite skajem, pachnie kawa. Wszystko jest tak, jak powinno być. Centrum prowadzi szereg zajęć artystycznych i edukacyjnych. Cel: nauczyć dzieci, jak mogą wyrażać siebie inaczej niż poprzez przemoc.
– Raz widziałem sytuację, kiedy po obozie jeździł samochód wojskowy, zrobił ze trzy kółka, ale nikt nie reagował. Wtedy jeden żołnierz się zniecierpliwił. „Hej, dzieci Aidy, jesteśmy tutaj!” – tak zaczął krzyczeć. Czysta prowokacja. A najłatwiej jest sprowokować dzieci. Jak w ruch pójdą kamienie, to żołnierze odpowiedzą gazem, może gumowymi kulami, aresztowaniami. Dla nich to taka zabawa. Potem zgłaszają się do nas międzynarodowe organizacje z półrocznym projektem: wsparcie psychologiczne dla dzieci i młodzieży. Współczują, chcą pomóc. I jasne, można zrobić projekt na 6 miesięcy albo nawet 6 lat. Tylko ja już teraz mogę im powiedzieć, że to bzdura. Póki trwa wojskowa okupacja, póki żołnierze przychodzą do naszych domów w środku nocy, a gaz łzawiący dosięga nas w naszych własnych łóżkach, żadne doraźne projekty nie pomogą. My ciągle słyszymy, że powinniśmy pogodzić się ze swoim losem, zapomnieć o krzywdach i żyć dalej. Uwierz mi, że bardzo bym chciał zapomnieć. Ale jak mam to zrobić, jeśli Izrael w każdej sekundzie mojego życia przypomina mi, że okupuje, poniża, odczłowiecza, że kontroluje każdy mój oddech? Powiedz im najpierw, żeby przestali, a wtedy ja o tym zapomnę. Może.
– I po co to wszystko? Żebyście wyjechali z Zachodniego Brzegu?
– Albo wyjechali, albo się poddali. Ale bezradność to luksus, na który w Palestynie nie możemy sobie pozwolić. Coś ci powiem. Ja jestem muzułmaninem. Wśród hadisów jest zachęta proroka Mahometa, żeby wspierać swojego brata i kiedy jest ofiarą, i kiedy jest sprawcą przemocy. Uczeń nie rozumie, jak można wspierać oprawcę, na co Mahomet odpowiada: przez powstrzymanie go od złych uczynków. O to w tym chodzi. Nie mówię tego wszystkiego, żebyście wy, zachód, znienawidzili Izrael za to, co nam robi. Wręcz przeciwnie, kochajcie Izrael. I z tej miłości mu pomóżcie przestać być agresorem. Śmiało, możesz to zapisać.
Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione.
Źródła:
R. Haar, J. Ghannam, „No safe space: Health consequences of tear gas exposure among Palestine refugees”, University of California, Berkeley 2018
„Protection of Civilians Report”, 27 września – 10 października 2022, Biuro Narodów Zjednoczonych ds. Koordynacji Pomocy Humanitarnej
Przeczytaj też: Sepide nie chce się już smucić