Zima 2024, nr 4

Zamów

Dziennik totalny

Aurelia Wyleżyńska. Fot. Wikimedia Commons

Jak wygląda życie w okupowanej Polsce widziane oczami Wyleżyńskiej? Nie jest to niestety obraz dla nas przyjemny. W warunkach ekstremalnych ujawniają się najgorsze instynkty, dochodzi do powszechnej demoralizacji, dominują zachowania egoistyczne, w krótkim czasie zaczyna obowiązywać „prawo dżungli”.

Aurelia Wyleżyńska, Kroniki wojenne 19391944 (t. I: 1939–1942, t. II: 1943–1944), Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2021–2022, 1200 s.

Ukazanie się na rynku księgarskim Kronik wojennych 1939–1944 Aurelii Wyleżyńskiej można uznać za wydarzenie, może nawet za sensację. Niezwykle rzadko bowiem zdarza się odkrycie po latach dzieła o tak wielkiej wartości – nie tylko historycznej, ale i literackiej. Tym bardziej że dotyczy ono autorki niemal kompletnie zapomnianej, nieistniejącej w świadomości społecznej, nieznanej nawet większości badaczy okresu okupacji hitlerowskiej w Polsce.

Tymczasem jej wielki talent, charakterystyczny styl, ogromna wrażliwość, dar psychologicznej analizy zarówno siebie samej, jak i innych, niekwestionowana uczciwość dokumentalistki oraz wprost nieprawdopodobny zmysł obserwacji stawiają Wyleżyńską w gronie najwybitniejszych autorów tekstów wojennych, jakie kiedykolwiek powstały, nie tylko w literaturze polskiej, ale i światowej. Już sama ta konstatacja ma wymiar literackiej i historycznej sensacji.

Nie zasługuje na niepamięć

Każdy, kto ukończył w Polsce szkołę średnią, musiał chociażby słyszeć o Janie Parandowskim – wybitnym pisarzu, dwukrotnie nominowanym do Nagrody Nobla w dziedzinie literatury, autorze słynnej Mitologii,z którym to zbiorem opowieści jego nazwisko jest w naszym kraju nierozłącznie związane. Pierwszą jego żoną była właśnie Aurelia (Aura) Wyleżyńska – czternaście lat od niego starsza, niezwykle utalentowana, gruntownie wykształcona, znająca kilka języków, jednak – najwidoczniej z własnego wyboru – pozostająca w cieniu coraz sławniejszego męża.

Rozkwit talentu Parandowskiego przypada właśnie na okres ich wspólnego życia (1918–1924) i nie ulega wątpliwości, że wybitnie uzdolniona małżonka miała na jego pisarstwo określony wpływ (on na jej twórczość również). Po rozstaniu z Parandowskim Wyleżyńska wyjechała do Paryża, gdzie udzielała się w środowisku polonijnym, wiele też podróżowała po Europie. Po powrocie do Polski w 1937 r. była dość znana w światku literackim i artystycznym Warszawy ze swojego charakterystycznego i niepowtarzalnego stylu.

Miała też już za sobą kilka dobrze ocenianych, a nawet nagradzanych książek. Chociaż jeszcze w czasie okupacji utrzymywała kontakt ze środowiskiem pisarzy i publikowała w prasie podziemnej, po wojnie została niemal całkowicie zapomniana. Żadna z jej książek nie była po 1945 r. wznawiana ani w Polsce Ludowej, ani w III Rzeczypospolitej. Wymownym i niezwykle smutnym symbolem niebytu, w jakim pozostawała Wyleżyńska, jest całkowite zatarcie się jej grobu na warszawskich Powązkach – w miejscu jej wiecznego spoczynku znajduje się obecnie cmentarne składowisko odpadów…

Kroniki wojenne
Aurelia Wyleżyńska, „Kroniki wojenne 1939–1944” (t. I: 1939–1942, t. II: 1943–1944), Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2021–2022

Tymczasem po niemal osiemdziesięciu latach ukazuje się jej dziennik, obejmujący jeden z najtragiczniejszych rozdziałów w historii Polski – okres hitlerowskiej okupacji. Zapiski te w każdym niemal zdaniu dobitnie dowodzą, że żaden z polskich pisarzy XX wieku bardziej nie zasługuje na niepamięć niż autorka Kronik wojennych.

Zdumiewające zaniechanie

Najlepsza nawet książka historyczna może nie wywołać u czytelnika tak dojmującego poczucia zanurzenia w odległe z perspektywy czasu wydarzenia, jak notowane na bieżąco przez świadka tych wydarzeń osobiste przeżycia. Zapiski Aurelii Wyleżyńskiej są wyjątkowe pod każdym niemal względem i jest wprost niewiarygodne, że zostały one opracowane i wydane dopiero w drugiej dekadzie XXI wieku. Po lekturze tego z całą pewnością wybitnego dzieła wszelkie wyjaśnienia powodów, dla których pozostawało ono przez dziesięciolecia nieznane, wydają się banalne, wręcz nieadekwatne.

Zapiski te odnalazł przecież już w latach 50. ubiegłego wieku dr Lucjan Dobroszycki, historyk z Polskiej Akademii Nauk, o czym – jak wspomina w krótkiej przedmowie do książki prof. Tomasz Szarota – poinformował w 1957 r. w czasopiśmie „Najnowsze Dzieje Polski”. Wspomniany tu prof. Szarota – jako jeden z nielicznych badaczy – korzystał z dziennika Wyleżyńskiej w maszynopisie i cytował go w swojej znakomitej książce Okupowanej Warszawy dzień powszedni. Dlaczego jednak trzeba było czekać niemal siedem dekad od odnalezienia tych unikalnych zapisków, by trafiły one w postaci zwartej do rąk czytelników?

Wszelkie powody tego zaniechania można właściwie sprowadzić do jednego – opracowanie dzieła Wyleżyńskiej wymagało tytanicznego wręcz wysiłku badawczego. Rozproszenie zapisków po wielu instytucjach, ogromna ich liczba, wymuszony przez okupacyjną rzeczywistość i zasady konspiracji styl dziennika (trudności z identyfikacją wielu osób występujących na jego łamach), nieczytelność notatek, ich wymieszanie pod względem chronologicznym oraz niekompletność najwidoczniej wystarczająco mocno zniechęcały potencjalnych badaczy. Tym większa zasługa Państwowego Instytutu Wydawniczego, który przełamał wreszcie długoletni impas i uwierzył w ogromną wartość dzieła Wyleżyńskiej (co kompletnie niezrozumiałe, z projektu wycofał się wcześniej Instytut Pamięci Narodowej – instytucja wręcz do takich wyzwań powołana, z ogromnym przecież budżetem i mocami przerobowymi).

Gigantyczną pracę, jaką było opracowanie zapisków zapomnianej autorki, wykonało dwoje badaczy: dr Grażyna Pawlak i dr Marcin Urynowicz. Oszałamiająca wręcz liczba i szczegółowość przypisów, dotyczących nie tylko wszystkich aspektów rzeczywistości okupacyjnej, ale i obejmujących całokształt zagadnień poruszanych przez Wyleżyńską, obszerny indeks nazwisk, a także znakomity wstęp do książki, który można by właściwie w całości tu przedrukować zamiast tej recenzji, muszą budzić i budzą olbrzymi szacunek zarówno świadomego skali tego wyzwania naukowca, jak i każdego czytelnika.

Zanurzenie w świat autorki

Autorzy opracowania dzieła Wyleżyńskiej wyraźnie podkreślają w przywołanym powyżej wstępie wielość wątków i tematów, jakimi interesowała się autorka, prowadząc swoje zapiski. To jednak zdecydowanie za mało powiedziane. Pisarka stworzyła bowiem – w moim przekonaniu – dziennik „totalny”, usiłujący odzwierciedlić w miarę możliwości całokształt jej osobowości oraz stanowiący unikalne ukazanie rzeczywistości wojennej przez pryzmat świadomej swojego położenia jednostki ludzkiej. Lektura dwóch tomów Kronik wojennych (1200 stronic!) pozwala na autentyczne zanurzenie się w niezwykły świat pisarki – zarówno ten rozumiany dosłownie, a więc rzeczywistość okupacyjną lat 1939–1944, jak i jej przebogate w swojej złożoności uniwersum wewnętrzne – równie istotne i zajmujące, jak otaczająca ją przerażająca teraźniejszość.

Wiele opisywanych sytuacji jest tak przerażających, że trudno byłoby znieść lekturę tego tekstu bez ciągłego odkładania go na bok w celu złapania głębszego oddechu i uspokojenia

Rafał Jaśkowski

Udostępnij tekst

Daje to czytelnikowi okazję do niezwykle silnej identyfikacji z autorką, utożsamienie się z jej codzienną egzystencją, zrozumienie jej dylematów i wyborów, a przede wszystkim na współodczuwanie emocji, jakie nią targają podczas codziennego życia w warunkach iście ekstremalnych: nieustającego strachu o siebie i bliskich (zwłaszcza bliskich), nadziei, drobnych radości, zniecierpliwienia, złości, wyrzutów sumienia… Intensywność tych doznań jest tak silna, a wiele opisywanych przez Wyleżyńską sytuacji tak przerażających, że niezwykle trudno byłoby znieść lekturę tego tekstu bez ciągłego odkładania go na bok w celu złapania głębszego oddechu i uspokojenia.

Autorka wydaje się to rozumieć – gdy skala opisywanego okrucieństwa staje się wręcz nie do zniesienia, zabiera nas nagle do ubóstwianego przez nią Paryża, pozwala odetchnąć, przywołując aktualnie czytane lub dawne lektury, zajmuje nas rozważaniami na tematy filozoficzne, wspomina swoje podróże i rozmowy z pasjonującymi ludźmi ze świata kultury, nauki i sztuki… Powrót do jej bogatej w wydarzenia i szczęśliwej przeszłości stanowi prawdziwą odtrutkę na horror rzeczywistości okupacyjnej.

Zanurzeniu się w świat autorki pomaga także forma jej zapisków – czasami są one urywane, zdania bywają wyrwane z kontekstu, brakuje ich fragmentów, osoby są trudne do identyfikacji, myśli niespójne… Co więcej, autorka dołącza do zapisków autentyczną korespondencję, którą prowadzi z rodziną, przyjaciółkami i znajomymi – zarówno skierowaną do niej, jak i swoje własne listy. Jeszcze bardziej wzmaga to pozorny chaos jej zapisków.

Tego typu uwagi bywają zazwyczaj zaliczane do wad książki, lecz w wypadku dziennika Wyleżyńskiej czytelnik uświadamia sobie, że dzięki nim jeszcze silniej utożsamia się z autorką, a zapiski jeszcze bardziej zyskują na autentyczności. Z ich formy dowiadujemy się bowiem, kiedy autorka gorzej się czuła, kiedy chorowała, w jakim była stanie psychicznym… Z każdym kolejnym zdaniem uświadamiamy sobie coraz wyraźniej, że to wielkie dzieło, że obcujemy z literaturą najwyższych lotów.

Rekonstrukcja życia codziennego okupacyjnej Warszawy

Wartość literacka dzieła Wyleżyńskiej wydaje się niekwestionowana, ale doznania estetyczne to tylko jedna strona medalu. Ta druga to prawdziwa uczta dla historyka, przede wszystkim badacza lat okupacji hitlerowskiej w Polsce. Nie znajduję wprost słów, by wyrazić, jak gigantyczne znaczenie mają zapiski autorki dla zrekonstruowania życia codziennego okupacyjnej Warszawy, jak wiele materiału dostarczą badaczom opisy polskiej wsi w czasie wojny (autorka spędzała każdego roku kilka tygodni u swojego brata we dworze we wsi Wielgolas), jak cenne są jej spostrzeżenia dotyczące zmieniającej się pod wpływem warunków wojennych mentalności, postaw etycznych, zachowań i mechanizmów obronnych poszczególnych warstw społeczeństwa polskiego. Jak ogromne znaczenie ma jej własna praca nad analizą psychologiczną siebie samej oraz jej otoczenia w obliczu wydarzeń przekraczających dotychczasowe ludzkie wyobrażenia.

Fresk, który maluje Wyleżyńska, można porównać do olbrzymiej malarskiej panoramy, pełnej najróżniejszych scen, obrazów, eksponatów, jednostkowych ludzkich historii. Znajdujący się w środku czytelnik dostaje zawrotu głowy od natłoku wydarzeń, zarówno dnia codziennego, jak i tych, które zna z lekcji historii, jednak ma teraz możliwość dowiedzenia się o nich z pierwszej ręki, bez pośredników, bez interpretacji i kontekstów.

Wyleżyńska nie w pełni zdawała sobie chyba sprawę, że pozostawia jedno z największych dzieł w swoim gatunku

Rafał Jaśkowski

Udostępnij tekst

Jak zatem wygląda życie w okupowanej Polsce widziane oczami Wyleżyńskiej? Nie jest to niestety obraz dla nas przyjemny i nijak ma się do rozpowszechnionej narracji o powszechnym oporze i bohaterstwie narodu polskiego wobec okupanta hitlerowskiego. Nic w tym w sumie odkrywczego – w każdym narodzie zachowania bohaterskie stanowią margines, natomiast przeważa postawa przystosowania się do trudnych okoliczności, przede wszystkim pragnienie przeżycia.

Niestety w warunkach ekstremalnych ujawniają się również najgorsze instynkty, dochodzi do powszechnej demoralizacji, obniżenia standardów etycznych, dominują zachowania egoistyczne, wybucha drobna przestępczość, pleni się oszustwo, kradzieże, bandytyzm, pojawia się znieczulica, wzajemna podłość i zawiść. Pęka krucha skorupka cywilizacji i w krótkim czasie zaczyna obowiązywać „prawo dżungli”. Taki obraz wyłania się właśnie z zapisków Wyleżyńskiej. Czytelnik bez trudu odnajdzie w dzienniku dziesiątki przykładów, a niektóre mogą być dla niego naprawdę szokujące. Autorka nad tym nieustannie ubolewa: „czy warte walki życie wśród takich ludzi?” – stawia sobie pewnego razu dramatyczne pytanie.

Z drugiej strony wspomina też o postawach szlachetnych, których jednak przywołuje dużo mniej niż zachowań egoistycznych. Sama natomiast stanowi najlepszy przykład tych pierwszych – pomaga w opiece szpitalnej nad rannymi polskimi żołnierzami, angażuje się w działalność charytatywną, potrzebujących stara się wspierać finansowo i żywnościowo (jest w stosunkowo dobrej sytuacji materialnej, ponieważ otrzymuje wsparcie od brata), przechowuje w wynajmowanym przez siebie mieszkaniu ich rzeczy, służy jako kolporterka podziemnej prasy, pisze do zakazanych gazet i czasopism podnoszące na duchu artykuły, a przede wszystkim udziela pomocy najbardziej prześladowanym. Ryzykując własne życie, stara się ratować Żydów…

„Duch narodu nie zmienił się na lepsze”

Wątek stosunku Polaków do bestialsko mordowanych przez hitlerowców Żydów należy do najbardziej wstrząsających w zapiskach Wyleżyńskiej. Trudno uciec od być może nieuprawnionej, ale natarczywej myśli, że jednym z powodów, dla których dziennik ten nie był przez dziesiątki lat opublikowany, mogła być też obawa przed konfrontacją polskich badaczy z tą szokującą wojenną rzeczywistością.

Jak w każdym z poruszanych przez siebie tematów, autorka jest tu boleśnie szczera. Nie stara się pudrować okupacyjnej codzienności i – jako Polka – jest niezwykle krytyczna wobec postaw społeczeństwa polskiego w stosunku do żydowskich współobywateli. Posłużmy się tu zaledwie kilkoma wstrząsającymi cytatami: „To jedno wiem, że duch narodu nie zmienił się na lepsze, dalej kwitnie antysemityzm, operowanie tym, co było przy najeździe bolszewickim na ziemie wschodnie. […] Widocznie moje wszelkie złudzenia co do człowieka winnam sobie raz na zawsze wyperswadować. […] Słyszę dziwne głosy, chłopi dają posłuch Niemcom, za nimi powtarzają, że to Żydzi sprowadzili wojnę […]. W ogóle nic by nie zrobili [Niemcy – R. J.], gdyby nie pomoc Polaków. Wsypy odbywają się tylko dzięki nim… Niestety. […] Wyzysk Żydów… Trzeba otworzyć taką rubrykę, notując wszelkie świństwa popełnione przez Polaków, którzy dają schron prześladowanym lub też pomagają im ocalić majątek, który dziś jest też kwestią życia. […] Sumy za jedną noc dochodzą do fantastycznych”.

Przykładów szantażowania, wydawania w ręce Gestapo, denuncjowania, okradania i prześladowania Żydów przez ich polskich sąsiadów jest w zapiskach Wyleżyńskiej tyle, że trudno przejść nad tymi fragmentami do porządku dziennego, wprost nie sposób się po nich pozbierać. Przykładowo: autorka kilkakrotnie przywołuje nieprawdopodobne plotki powtarzane bezkrytycznie przez jej polskich znajomych, a rozsiewane prawdopodobnie przez niemiecką propagandę, mówiące o tym, że Żydzi w getcie magazynowali broń nie po to, by walczyć o życie ze swymi niemieckimi prześladowcami, a po to, by po wkroczeniu do Warszawy bolszewików rzucić się z nimi na Polaków (sic!).

A skoro już jesteśmy przy powstaniu w getcie warszawskim, znajduje się też w książce taki oto szokujący cytat: „Nic nie wraca, idzie dalej, niespodzianym torem, kto by się bowiem spodziewał, że właśnie oni [Żydzi w warszawskim getcie – R. J.], teraz, u schyłku swych dni, wykażą męstwo, inicjatywę, lekceważenie śmierci. A tymczasem Wielkanoc idzie swoim torem, pachnie bigos świąteczny, dzieci rzucają na ziemię petardy….”.

Uderzający jest tu kontrast między sytuacją Polaków (oczywiście niezwykle trudną) i walczących w getcie Żydów (całkowicie beznadziejną) wiosną 1943 r.

Sama Wyleżyńska – jak już wspomniano – z narażeniem życia starała się pomagać żydowskim współobywatelom. W miarę narastających prześladowań intensyfikowała swoją pomoc – od potajemnych spotkań na granicy getta, poprzez przechowywanie ich cennych rzeczy, pośrednictwo w załatwianiu spraw bytowych, pomoc materialną i żywnościową, szukanie dla nich miejsc ukrycia, odwiedzanie ich w kryjówkach, aż po udzielanie noclegu w wynajmowanych przez siebie mieszkaniach.

Swoją aktywność na tym polu autorka opisuje z obowiązku kronikarskiego, nie wyczuwa się w tych zapiskach próby ukazania się w pozytywnym świetle. Co niezwykle interesujące – Wyleżyńska wielokrotnie krytycznie na łamach dziennika odnosi się również do swoich żydowskich znajomych, którzy – wiedząc o karze śmierci za ukrywanie ich przez Polaków – nie zachowywali się według niej wystarczająco odpowiedzialnie, narażali swoich wybawicieli i nie okazywali należytej wdzięczności… Za każdym razem po wysunięciu tego rodzaju zarzutów autorka miewa wyrzuty sumienia, kaja się za swoje słowa i oskarża o bezduszność. Niczego jednak nie wymazuje, niczego nie ukrywa. Tego typu wyznania to już absolutny unikat, dodatkowo uwiarygadniający te – trudne do przecenienia – zapiski.

Kategorycznie zabraniała wprowadzania jakichkolwiek zmian

Dziennik urywa się 29 czerwca 1944 r., na miesiąc przed początkiem Powstania Warszawskiego. Pisarka była świadkiem jego wybuchu, jednak już drugiego dnia walk powstańczych została zraniona zabłąkaną kulą. Rana okazała się śmiertelna. Aurelia Wyleżyńska zmarła 3 sierpnia 1944 r. w wieku 63 lat. Jej zapiski przetrwały śmierć Warszawy, nie pochłonęły ich na szczęście płomienie – tak jak to się stało z całym archiwum i niewydaną twórczością literacką jej byłego męża Jana Parandowskiego (on natomiast przeżył wojnę i napisał jeszcze wiele książek).

Prowadzony przez siebie dziennik uważała Wyleżyńska za dzieło życia, miała pełną świadomość wartości własnych zapisków. Wielokrotnie dawała wyraz obawie, czy trafią one kiedykolwiek do rąk czytelników, bardzo tego pragnęła, chciała po sobie pozostawić coś wartościowego. „Ty, nie dzieło, pójdziesz w grób” – pisała kilkakrotnie w dzienniku, podkreślając jednocześnie, że sama nie obawia się śmierci. „Naprawdę, końca się nie boję” – przekonywała siebie i przyszłych czytelników.

O jedno się tylko martwiła – kategorycznie zabraniała wprowadzania w jej dzienniku jakichkolwiek zmian czy wykreślania niewygodnych fragmentów. „Należy notować wszystkie znaki czasu” – taką wyznawała dewizę; uczciwie, zgodnie z prawdą, bez wyjątku, „bez pretensji do ważności, ale od wypadku do wypadku”.

2 marca 1940 r. zanotowała jedno ze swoich przemyśleń: „Co robić? Dalej prowadzić to samo życie, notowanie, kronikarskie zapisywanie faktów, które przemijają. Niech choć ślad po nich zostanie. Dokument dla przyszłości… Jeśli nie dochowa lub nikt z nich nie skorzysta, trudno. Mam poczucie, że spełniam swą skromną misję”.

Nie w pełni zdawała sobie chyba sprawę, że misję tę wypełniła z nawiązką, pozostawiając jedno z największych dzieł w swoim gatunku.

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” zima 2022

Podziel się

8
Wiadomość