Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

„Johnny”, czyli prawda jest jeszcze ciekawsza

Aktor Dawid Ogrodnik i reżyser Daniel Jaroszek na planie filmu „Johnny”. Fot. H. Komerski / Materiały prasowe

Bałam się tego filmu. Ale dzięki kreacji Dawida Ogrodnika mamy możliwość doświadczyć niemożliwego: znowu spotkać ks. Jana Kaczkowskiego. I jest to dobre spotkanie.

Wiadomość o realizacji „Johnny’ego” wiele osób przyjęło z radością. Ja bałam się tego filmu. Bałam się przede wszystkim spotkania z filmowym Janem – że może będzie jakiś niejanowy.

Ale jeszcze bardziej bałam się, że to spotkanie będzie bolało, bo dla wielu z nas, którzy mieliśmy przywilej poznać Jana bliżej, wciąż pozostaje on kimś bardzo realnym i drogim. Za wczesna śmierć ks. Jana Kaczkowskiego, choć minęło od niej już sześć lat, nadal dotyka liczne grono osób.

Historia życia każdego z bohaterów „Johnny’ego” to nie tylko fascynująca, porywająca opowieść, ale moralitet

Katarzyna Jabłońska

Udostępnij tekst

Puckie hospicjum, które współtworzył i swoją ponad siły pracą zabezpieczył wówczas finansowo, znakomicie funkcjonuje i pięknie się rozwija. Jednak determinacja i charyzma, z jakimi Jan upominał się o ludzi śmiertelnie chorych, o zapewnienie im godnych warunków chorowania i umierania (w tym celu postanowił być onkocelebrytą), a także jego niekonwencjonalny, ale przecież do bólu ewangeliczny styl kapłański – bardzo są dziś potrzebne. Nie ja jedna myślę często: Gdyby Jan tu był…

Przestępca – „moje słoneczko”

Główną osią opowieści „Johnny’ego” jest historia Patryka Galewskiego, jednego z „synków” Jana (tak nazywał Patryka i kilku innych młodych mężczyzn, którym pomagał prostować swoje życiowe ścieżki). W tej historii tkwi ogromna siła. Jej bohater to chłopak, który doświadczył w dzieciństwie prawdziwej biedy – ojciec często przepijał wypłaty, mama dosłownie nie miała czego do garnka włożyć – pozbawiony perspektyw, swoje poczucie wartości budował na przynależności do grupy rówieśników, z którymi dokonywał kradzieży i rozbojów, wdychał biały proszek, upijał się do nieprzytomności i balował.

Taki styl życia kosztował go sześć wyroków w zawieszeniu i świadomość zła wyrządzonego wielu ludziom. I tu zaczyna się nowy rozdział jego życia, choć początkowo to „nowe” jest – oględnie mówiąc – mało atrakcyjne. Patryk trafia do puckiego hospicjum, ponieważ zasądzono mu prace społeczne w ramach resocjalizacji. I spotyka popularnego już w miasteczku (a także coraz bardziej poza nim) wikarego z miejscowej fary. To spotkanie okaże się ważne dla nich obu. Nie była to jednak przyjaźń od pierwszego wejrzenia.

Historię Patryka poznałam na początku 2013 r., kiedy z ks. Janem Kaczkowskim przygotowywaliśmy naszą pierwszą wspólną książkę „Szału nie ma, jest rak”. Poznałam wtedy także samego Patryka, który pracował już w puckim hospicjum jako kucharz. Natychmiast ujęły mnie jego otwartość na drugiego człowieka, bezpośredniość, niezwykła życzliwość wobec innych, poczucie humoru oraz dystans wobec samego siebie. Duże wrażenie zrobiła na mnie także łącząca Patryka i Jana relacja.

Już wtedy wiedziałam, że historia Patryka to znakomity materiał na książkę lub film. Kolejne lata dopisały do niej następne poruszające i piękne rozdziały: Patryk ożenił się, został ojcem dwóch synów i córki, jego pierworodny ma na imię, co jest oczywistą oczywistością, Jan. Patryk również skończył szkoły, doskonalił się zawodowo. Teraz jest szefem kuchni, w jednej z nadmorskich restauracji a za sprawą „Johnny’ego” – osobą publiczną, coraz bardziej popularną i podziwianą.

Kiedy go poznałam, groziło mu więzienie. Jan robił wszystko, co w jego mocy, żeby uchronić „synka” przed takim scenariuszem. Spędziłam sporo czasu przy więziowej kserokopiarce powielając w wielu egzemplarzach wielostronicowe uzasadnienie obrony Patryka przed koniecznością odsiadki w więzieniu, które Jan rozsyłał do wielu instytucji i ważnych osób. W końcu jednak Patryk do więzienia trafił – i był tam… apostołem Jana, a właściwie Janowego podejścia do ludzi, którzy mają, jak mawiał on sam, „popaprane życie”. Dzięki staraniom Patryka m. in. „dresiarz” polubił byłego księdza homoseksualistę i wspólnie z nim grywał w karty. „Johnny” akurat nie opowiada tej historii, ale jej podobnych jest wiele – wystarczyłoby chyba na serial. Dla mnie więc Patryk od samego początku naszej znajomości był postacią bardzo pozytywną – lubiłam obserwować jak świetny ma kontakt z pacjentami hospicjum, jego personelem i szefem.  

Muszę też przyznać, że trudno było mi wyobrazić sobie życie Patryka sprzed spotkania z Janem. To był już zresztą czas, kiedy mentorowi Patryka zdarzało się mówić o nim: „moje słoneczko” (tym mianem określał chyba tylko jeszcze jedną z wolontariuszek – dziś panią psycholog). I były w tym nie tylko typowe dla Jana poczucie humoru, ale również czułość.

Walczył jak lew

Jan jednak opowiadał: „Wierz mi, że taki przepity i przećpany młodociany żul z sześcioma wyrokami w zawiasach też by Cię wkurzał. Praca w hospicjum została mu zasądzona za karę. Dziś podziwiam Patryka za to, co zrobił. Całkowicie zerwał z dawnym życiem, a to wymaga potężnej siły, zwłaszcza kiedy dawni kumple wołają za tobą na ulicy: «Ty może nie bądź, kurwa, taki święty!». I kiedy nadal wisi nad człowiekiem groźba odsiadki”.

I jeszcze: „Patryk to Himalaje, ale przecież nie każdy musi – w tym wypadku akurat na szczęście – pokonywać aż tak trudną drogę. Tu czasem chodzi o małe gesty. […] Gdybym był bokserem, to pewnie starałbym się zainteresować swoich uczniów boksem. A że zaangażowany byłem i jestem w hospicjum, więc czasem rzucałem tekst: wiecie co, mam problem, chodźcie, pomożecie mi wpakować łóżko do busa. No i szli; oczywiście, że nie wszyscy od razu rwali się do pomocy. Są tacy, którzy mnie olali”.

Przywołuję te słowa Jana z kilku powodów. On, którego Patryk nazywa swoim tatą, był wobec „synka” bardzo wymagający, ale też potrafił docenić wielki wysiłek Patryka, żeby zmienić własne życie. Walczył o niego jak lew, ale gdyby nie determinacja, postanowienie zmiany i wcielanie jej w życie przez samego Patryka, Jan przecież nic by nie zdziałał. To wszystko mogło się udać, bo Patryk z jakichś powodów Jana nie olał. A ten był w stanie dla niego uciec ze szpitala niedługo po ciężkiej operacji, żeby w sądzie zeznawać w obronie „synka”.

„Najpierw sąd mnie przesłuchał – opowiadał mi w „Szału nie ma, jest rak” – na okoliczność wewnętrznej przemiany wyżej wymienionego, której to przemianie, popartej licznymi dowodami – jak się później okazało – nie dał wiary. Na zakończenie przewodu wygłosiłem płomienną mowę, aby w nowym świetle ukazać naszego przestępcę i zaświadczyć o jego prawdziwej i dogłębnej przemianie, której ja i cała załoga hospicjum jesteśmy świadkami na co dzień. Sąd jednak pozostał nieugięty i twardo trzymając się przepisów, stwierdził w drugim wyroku, że przemiana teoretycznie była możliwa, jednak widzi w niej linię obrony oskarżonego”.

Sąd się mylił. Jak pokazało życie, przemiana Patryka nie tylko była możliwa, lecz była faktem. Zimą 2013 r. mówił mi przyszły bohater filmu „Johnny”, że za „zesłanie” do hospicjum powinien całować sędzinie nogi. Co jest takiego w tym miejscu, myślałam wtedy, które wielu nazywa umieralnią, że potrafi pomóc człowiekowi radykalnie zmienić swoje życie?

„Gdy trafiłem do hospicjum – opowiadał mi Patryk – nie miałem jeszcze sumienia. Teraz słyszę głos, który mówi: tej linii nie wolno przekraczać ani o milimetr. Przecież ja tu trafiłem z przypadku. Księdza to bym udusił ze szczęścia, że go spotkałem. Kocham moją pracę, lubię tu być z pacjentami. Może to dziwne, ale nie przeszkadza mi, że odchodzą. To daje siłę. Codziennie się przekonuję, że warto żyć”.

Aktor totalny

Zdjęcia i relacje z planu „Johnny,ego” pokazywały, że Dawid Ogrodnik do złudzenia przypomina ks. Jana Kaczkowskiego nie tylko wyglądem, ale specyficznym sposobem poruszania się i mówienia. To robiło wrażenie.

O metodzie pracy aktora wiele mówi jego wypowiedź w rozmowie, którą przeprowadził z nim niedawno Przemysław Wilczyński dla „Tygodnika Powszechnego”. Aktor opowiada o swojej pracy nad rolą ks. Jana: „Wbiłem sobie tę chorobę do głowy. A kiedy mój mózg przyjął ją w końcu do wiadomości, pojawił się strach. Ale też potrzeba życia: robienia wszystkiego teraz i nagle. Nagle chciałem się ze wszystkimi spotkać, nagle do każdego chciałem się dodzwonić i pogadać, nagle chciałem biec maraton, iść na siłownię, a w tym samym momencie być z dzieckiem na wycieczce”. I dalej zdradza: „Ja po prostu chciałem przeżyć to, co i on przeżył. Jak inaczej mogłem to zrobić, nie konfrontując się z jego położeniem? Nie było innej rady: spędziłem dwa dni w domu, wmawiając sobie, że mam raka mózgu. I przeżywając w związku z tym najprawdziwsze ataki paniki”.

Bardzo cenię tego aktora, swoimi kreacjami filmowymi i teatralnymi udowodnił, że jest artystą totalnym. Przywodzi mi na myśl Roberta de Niro z najlepszych lat jego twórczej pracy, kiedy wcielał się w bohaterów wspaniałych filmów: „Taksówkarza”, „Wciekłego byka”, „Łowcy jeleni” czy „Misji”. Jednak informacja o powierzeniu roli ks. Jana Kaczkowskiego Dawidowi Ogrodnikowi wywołała we mnie ambiwalentne uczucia. Wiedziałam, że Ogrodnik zrobi wszystko, żeby na ekranie być Janem, ale paradoksalnie właśnie to wywoływało mój niepokój: że może to otworzyć zabliźniające się rany związane z osobą Jana.

Nie myliłam się. Gdy oglądałam „Johnny’ego” (ten przydomek nadała ks. Janowi jego przyjaciółka Kapsyda Kobro-Okołowicz, wobec której, jak przed mało kim, naprawdę czuł respekt), przypomniało mi się zdarzenie z planu innego filmu – znakomitego „Mojego Nikifora” Krzysztofa Krauzego. Ten film opowiada o niezwykłej relacji wybitnego artysty z człowiekiem, który przez ostatnie lata opiekował się chorym na gruźlicę malarzem. Tym człowiekiem był Marian Włosiński, a decyzja opieki nad Nikiforem miała bolesne konsekwencje w jego życiu osobistym. W postać Nikifora genialnie wcieliła się Krystyna Feldman. A jej rolę tak skomentował Marian Włosiński: „Kiedy zaczęły się zdjęcia, przecierałem oczy ze zdziwienia i trudno mi było opanować wzruszenie – po latach znów zobaczyłem Nikifora. Mojego Nikifora”.

Dziś wdzięczna jestem twórcom „Johnny’ego” za obsadzenie Dawida Ogrodnika w roli ks. Jana Kaczkowskiego, a aktorowi za jego kreację. Dzięki Panu mamy możliwość doświadczyć niemożliwego: znowu spotkać Jana. I jest to dobre spotkanie.

A jednak niedosyt

Twórcom filmu udało się opowiedzieć ciekawą, poruszającą historię dwóch niezwykłych ludzi, którym życie napisało nieprawdopodobne wręcz scenariusze. Wyjątkowość bohaterów polega na tym, że mozolnie te scenariusze współtworzyli, że obaj – i Patryk, i Jan – podjęli ogromny wysiłek, żeby to, co dla wielu wydawało się niemożliwe, uczynić możliwym.

Janowa wola życia, radość smakowania go oraz odpowiedzialność za puckie hospicjum przyczyniły się z pewnością do tego, że żył z nieuleczalną chorobą nie sześć miesięcy, jak mówiły wstępne rokowania, ale ponad cztery lata! A Patryk zmienił swoje życie dosłownie o 180 stopni.

Jednak historia życia każdego z nich to nie tylko fascynująca, porywająca opowieść, ale też moralitet. I tu czuję niedosyt, bo „Johnny” moralitetem nie jest, a mógłby nim być. Jest komiksem, rodzajem teledysku, który stanowi ciekawy zapis zdarzeń, jednak nie pozwala nam dotknąć tajemnicy swoich bohaterów. Podziwiamy ich, ale nie mamy dostępu do ich mozolnych zmagań z własnym losem i z cierpieniem, którego z różnych powodów doświadczał każdy z nich. Ich prawdziwa historia jest jeszcze głębsza i ciekawsza niż historia opowiedziana w filmie.

Być może spowodowane jest to faktem obecności narratora z offu, za którego sprawą poznajemy historie obu bohaterów. To nie pozwala zbliżyć się do nich, wejść w głębszą relację z nimi, poczuć jak boli ich ból. Piszę o tym, bo marzyło mi się, żeby „Johnny” był filmem tej klasy, co wspomniany wcześniej „Mój Nikifor”.

Wesprzyj Więź

Mój niedosyt nie znaczy, że chcę do filmu zniechęcać. Nic podobnego! „Johnny” to opowieść „na tak”, przypominająca o tej jasnej stronie istniejącej w każdym z nas. Dobrze, że powstają takie opowieści. Bardzo ich potrzebujemy, o czym świadczy choćby nagroda publiczności przyznana „Johnny,emu” podczas ostatniego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.

Mam nadzieję, że historia Patryka i ks. Jana dla niejednego okaże się inspiracją, żeby być uważnym w spotkaniu z drugim człowiekiem, mieć odwagę sięgania po niemożliwe i pielęgnować w sobie wdzięczność wobec tych, którzy wiernie trwają przy nas – mimo wszystko.

Przeczytaj też: ks. Jan Kaczkowski o naziemnym personelu Pana Boga

Podziel się

26
15
Wiadomość

” Wieź” bardzo do siebie ciągnie… Obiecałam, zajrzę dopiero po południu. Ale figowiec wlazł w okno, dobra kawa…,człowiek głodny, bagietką się jednak nie najesz, trzeba czegoś do czytania…No więc po co z „Wiezią” czekać do południa?
Nie znałam osobiście ks. Kaczkowskiego, przesłuchałam wszystkie dostępne z nim nagrania. Była w nim głęboka tajemnica spotkania z Panem, ale taka w której rozum z serem się spotyka. To co mnie ujmowało w Nim, to prawda. W trudnych kościelnych okolicznościach, zachowując posłuszeństwo, robił wszystko na własnych warunkach. Przeżył tak, jak chciał. Mógłby stać się patronem księży, którzy idą na tę, czy inne skróty, motywując je tym, że inaczej się nie da…Okazuje się, że można, da się!

Właśnie wróciłam z kina. Też bałam się tego filmu – Jana znałam b.dobrze, jestem z branży Hospicyjnej. Wyszłam wzrusxona i zbudowana. Oczywiście że nie pokazuje „całego ” Jana , ale to co jest to o tak bardzo wiele

@Kinga w tym Kościele jest wielu takich cichych. I naprawdę o nich nie usłyszysz, bo nie będą aż tak medialni. Sporo dobrych i cichych ludzi codziennie jest przy chorych, skrzywdzonych, pogubionych. Księży i nie księży. w końcu tych katolików na świecie jest ponad miliard – no to sporo tych historii, co 🙂

Moi synowie w każde wakacje szukali dorywczej pracy, by zarobić parę groszy na własne fanaberie. Pracowali zazwyczaj w kuchniach, albo dyskontach gdy byli starsi. Opowiadali o „tajemniczym klikacie”, który nawiedzał sklep i od niego zależały późniejsze premie i nagrody, ale też i kary. Wspomnienie to wróciło po obejrzeniu filmu. Pomyślałem sobie, że Bóg właśnie Jana wybrał do tej roli, by sprawdzić jak się zachowuje jego personel. Niby znają Ewangelię, przepisy, zasady a czujności nie zachowali. Miałem zaszczyt kilka razy spotkać ks. Jana, znam kilku wolontariuszy z nim współpracujących, widziałem jak działa na młodzież. Bracia w kapłaństwie dostrzegli w nim jedynie karykaturę. Co najbardziej smuci, że do dziś go gum kują z naszej pamięci. Podobnie jak we wspomnianych dyskontach i ta inspekcja ma swój namacalny wymiar. W nieco odległym od tego gdzie mieszkam miasteczku, po mszy proboszcz upomina kandydatów do bierzmowania, by odbierali w zakrystii indeksy. Połowa jeszcze tego nie zrobiła, a to podstawowy warunek dopuszczenia do sakramentu. Przy gościnnym obiedzie pytam co to za indeksy. Takie dzienniczki, zakładane na dwa lata przed bierzmowaniem, gdzie potwierdza się obecność na mszach, spowiedzi, lekcjach religii, odpowiada córka gospodarzy. Znaczy wszystko po staremu, u mnie w parafii też. Przyszedł Jan próbował rozpalić ogień, popaliło się, podymiło, chrust był nieco wilgotny zbutwiały, nikt mu jednak nie pomógł, a gdy odszedł nie dorzucał do ognia i zdechło. Na myśli mam duchowy wymiar naszej egzystencji. Nadzieja cicha gdzieś jednak się tli, że znowu kogoś podeślą nam niebiosa.

Ksiądz Kaczkowski wyrósł z pięknej rodziny, zdystansowanej do sukcesów księdza, za to mocno wspierającej. Rodzina Księdza żyła w pewnym dystansowanie do kościoła, ale ileż w tej przestrzeni, w tej rezerwie ks. Jan i znajdował świeżego powietrza! Miał wspaniały dom, wiedział, że zawsze ma gdzie wrócić. I ta wolność dawała mu przewagę w klerykalnej zabawie. Jego rodzina nie potrzebowała klerykalnych zaszczytów i raczej pozostawała obojętna na kościelne piedestały. Wolność dała mu siłę i godność kapłańskiej posługi.

Witam wszystkich pięknie. Obejrzałem film w minioną sobotę obejrzę i dzisiaj. Wracam na spotkanie z ks. Janem bo muszę z nim „pogadać „. Film wybrałem nie czytając żadnych recenzji, zwiastunów i nie znając tej historii…Chciałem pójść do kina, a obejrzalem film z jasnym przesłaniem…Jeśli masz serce to jest to obraz dla Ciebie. I Ciebie…każdy je ma…

Przepiękny film, o pięknej postaci, pięknej „Twoim pięknem Panie !” Każdy powinien go zobaczyć, a zwłaszcza ludzie młodzi i pogubieni oraz księża i służba zdrowia… Tak mało jest SERCA dookoła, a jednak są przyczółki, gdzie ono bije wiarą, nadzieją i MIŁOŚCIĄ…