Wiosna 2025, nr 1

Zamów

Gaudi, święty artysta

Antonio Gaudi, 1878. Fot. Pau Audouard Deglaire / Wikimedia Commons

W pojedynkę znosił napięcie między modernizmem a chrześcijaństwem.

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” nr 3/2015 pod tytułem „Gaudianie i Gaudianki”

Sam nie wiem, czy bardziej mnie zachwyca, czy przeraża fakt, że przypadkowe zdarzenia wpływają niekiedy na bieg naszego życia. Wydaje mi się, że tę scenę pamiętam dokładnie: mam siedemnaście lat, wróciłem właśnie ze szkoły i machinalnie sięgam po książkę, która stoi wśród innych na półce. Nie wiem, dlaczego właśnie po nią.

To album „100 najpiękniejszych budowli świata”. Fotografie są czarno-białe, w dodatku obok Taj Mahal i wieży Eiffle’a widzę na kolejnej stronie Pałac Kultury, co w kontekście tytułu wydaje mi się – najłagodniej rzecz ujmując – przesadą. Mam więc ochotę zająć się czym innym, ale z rozpędu przekładam jeszcze kilka kartek. I nagle widzę coś, co przykuwa mój wzrok.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

To cztery wieże, smukłe, ale w połowie wysokości nieco rozdęte i przy tym purchlaste. Przypominają trochę takie, jakie robi się na plaży, kierując w jedno miejsce strużkę mokrego piasku. Zdjęcie jest niezbyt ostre, więc nie dostrzegam szczegółów; ozdabiające konstrukcję rzeźby i ornamenty wydają mi się raczej wybrzuszeniami, nawisami materii, jakby pod jej powierzchnią kotłowały się jakieś istoty, pragnące wydobyć się na wierzch. Z opisu dowiaduję się, że to cudo stoi w Barcelonie. Nazywa się Sagrada Familia.

Droga młodzieży! W tamtej epoce nie było internetu, a wzmianka o twórcy kościoła, Antonio Gaudim, zajmowała w encyklopedii zaledwie kilka linijek. Przez kolejne miesiące nie udaje mi się zatem niczego więcej dowiedzieć, aż któregoś wieczora idę do kina na film Michelangelo Antonioniego „Zawód: Reporter” i tam nieoczekiwanie widzę inne budynki Gaudiego, i słyszę frapujący dialog: że architekt chyba nie był całkiem normalny i że ostatecznie wpadł pod tramwaj.

Najpóźniej wtedy postanawiam, że kiedyś muszę znaleźć się w Barcelonie. Z powodów finansowych brzmiało to tak, jakby dzisiaj ktoś postanowił polecieć na Marsa.

Sypialnia w krypcie kościoła

Do Barcelony dotarłem trzydzieści pięć lat później.

Właściwie to za późno: przed odlotem mam irytujące wrażenie, że wszyscy moi znajomi już tam byli. W dodatku Jack Nicholson w filmie Antonioniego wchodził sobie, najpierw do Palau Güell, a potem do Casa Milá, ot tak, z ulicy – a dziś bez zakupu biletów online trzeba by czekać w kolejce godzinami. Rewersem tłumu zwiedzających jest fakt, że budynki odnowiono, a Sagrada Familia – kiedyś cztery wieże z wejściem, prowadzącym na przestrzał, donikąd – została już konsekrowana i pnie się w górę.

Gaudi był traktowany jako dziwak, bo porzucił karierę dla, jak się wydawało, mrzonki. Powiedział wówczas: „Nie ma powodu odczuwać żalu, że nie dożyję ukończenia budowy kościoła”. Jak go nie beatyfikować jako patrona spraw większych niż nasze życie?

Jerzy Sosnowski

Udostępnij tekst

Co prawda, żeby ją dokończyć naprawdę, trzeba będzie wyburzyć co najmniej dwie kamienice, postawione przed laty w miejscu, gdzie architekt zaplanował główne wejście i prowadzące do niego monumentalne schody. Trudno orzec, czy to się uda, skoro zgodnie z jego życzeniem budowa finansowana jest wyłącznie z darowizn oraz z biletów do wnętrza kościoła i do domu Gaudiego w Parku Güell.

To bardzo dziwne uczucie – znaleźć się po latach jakby we wnętrzu niewyraźnej fotografii, która zyskała tymczasem ostrość, kolor i głębię. Jednak jeszcze dziwniejsze wydało mi się to, że projekty architekta przy bliższym poznaniu zyskują cechę, której na podstawie zdjęć się nie domyślałem. Są mianowicie nie tylko ekscytująco szalone, ale i przemyślane. Casa Batlló, Palau Güell czy Casa Milá to precyzyjnie skonstruowane maszyny do mieszkania, w których ekstrawagancja twórcy służyła do brawurowego rozwiązania realnych problemów, nie zaś do popisywania się zerwaną z uwięzi fantazją.

Dziwaczna konstrukcja na zapleczu Palau Güell, przypominająca trochę transformator, to gigantyczna żaluzja, pozwalająca jednym ruchem ręki regulować dopływ światła do salonu. Zróżnicowanie wielkości okien na kolejnych piętrach Casa Batlló motywowane jest rozmaitym stopniem nasłonecznienia: im wyżej, tym okna są mniejsze. Kolumny, podtrzymujące strop nawy w Sagrada Familia, rozczapierzone jak drzewa, stanowią błyskotliwy koncept inżynierski, dzięki któremu neogotycki pierwotnie kościół można było powiększyć, rezygnując zarazem z przypór. I tak dalej.

Ale najdziwniejsza – zapewne z mojej perspektywy: człowieka z północy i ze zdesakralizowanej epoki – wydała mi się sypialnia w domu Gaudiego, a potem druga, którą pod koniec życia urządził sobie w krypcie kościoła Sagrada Familia. Tę twórczość – pełną wybujałych, zmysłowych form, odrzucającą nawyki – skłonny byłbym kojarzyć z życiem wybujałym i kapryśnym, pełnym używek i kochanek. Tymczasem w pawilonie, gdzie zamieszkał Gaudi, znajdujemy celę mnicha: wąskie łóżko, wielki krucyfiks na ścianie, klęcznik. W podziemiach kościoła jest jeszcze skromniej. Bo ten pomawiany o szaleństwo twórca był szaleńcem Bożym.

Owszem, wiedziałem, że od ćwierćwiecza trwa jego proces beatyfikacyjny. Czym innym jednak wiedzieć, a czym innym zobaczyć. I usłyszeć archiwalne nagranie zakonnicy, prowadzącej Gaudiemu dom, w którym opowiada ona, że architekt wiódł życie ascetyczne, a na zwróconą mu uwagę, że pora wyrzucić pocerowany płaszcz i kupić nowy, odparł: „Nie ma powodu odróżniać się od ubogich”.

Modny, choć kontrowersyjny

Antonio Gaudi urodził się 25 czerwca 1852 roku w Reus. Jego rodzina wywodziła się prawdopodobnie z południowej Francji, skąd przeprowadziła się do Katalonii w XVII wieku. Ojciec był kotlarzem. Spośród czworga rodzeństwa większość umarła w dzieciństwie; Antonio też był chorowity, cierpiał na reumatyzm, co oddalało go od rówieśników, a jego ulubioną rozrywką stało się rysowanie. Uczył się w szkole pijarów, której, jak sam wspominał, zawdzięczał swoją głęboką religijność.

Jako nastolatek zafascynował się ruinami klasztoru cysterskiego w Poblet i marzył z kolegami o jego odbudowie. Intrygujące skądinąd, że tę samą fascynację podzielało, niezależnie od siebie, wielu architektów z tego samego pokolenia, wśród nich wielki rywal Gaudiego, Lluis Domenech i Montaner.

W 1873 roku Gaudi przeniósł się do Barcelony, gdzie ukończył Escula Tecina Superior de Arquitectura. Nie wiadomo jednak, jak potoczyłyby się jego losy, gdyby nie przyjaźń z jednym z najbogatszych mieszkańców Katalonii, starszym o cztery lata Eusebim Güellem; ten zlecił mu szereg prac, które uczyniły Gaudiego architektem modnym, choć kontrowersyjnym.

Budowę kościoła Sagrada Familia Gaudi przejął od swego nauczyciela Francisco Villara, który poróżnił się z inwestorem. Były to czasy oddziaływania osobowości Viollet-le-Duca: to on odkrył dla nowożytnej Europy uroki gotyku (w Polsce pozostawał pod jego wpływem Józef Pius Dziekoński). Ale Gaudi stopniowo przekształcał pierwotny projekt, kreując wreszcie coś, co w miarę, jak wznosiły się wieże nad boczną fasadą – jedyną ukończoną za życia architekta – wydzierało z ust przechodniów okrzyk: „To niewiarygodne!”.

Oddaję na chwilę głos Susan Sontag: „Niesamowite, piękne barcelońskie budynki Gaudiego są kampem nie tylko z powodu stylu, w jakim są utrzymane, lecz także dlatego, że ujawnia się w nich – zwłaszcza w katedrze Sagrada Familia – ambicja samodzielnego dokonania czegoś, na co potrzeba całego pokolenia, całej kultury” – notowała w „Zapiskach o kampie” (przeł. Dariusz Żukowski).

Absyda stanęła po dziewięciu latach od momentu, gdy architekt przejął kierownictwo budowy, w roku 1893. W 1896 zaczęto wznosić fasadę Bożego Narodzenia. Po konflikcie z małżeństwem Milá – dla których Gaudi postawił prestiżową kamienicę, ale nie pozwolono mu zwieńczyć jej gigantyczną figurą Matki Bożej Różańcowej i ociągano się z zapłatą honorarium – zdegustowany artysta zrezygnował z przyjmowania innych zamówień i przeniósł się w podziemia świątyni (było już po pierwszej wojnie).

„Mieszkał teraz sam w krypcie kościoła Sagrada Familia – opowiada Eduardo Mendoza w powieści „Miasto cudów” – zamienionej na prowizoryczną pracownię. […] Tam spał, nie zdejmując na noc ubrania, które później wyglądało jak wyciągnięte psu z gardła, i oddychał tamtejszym powietrzem, gęstym od cementu i gipsu. Rano […] uczestniczył we mszy świętej i przyjmował komunię, na śniadanie jadł garść laskowych orzechów, pęczek lucerny lub parę jagód […]. Kiedy tylko spostrzegał, że zbliża się jakiś pojedynczy turysta czy grupa ciekawskich, zeskakiwał z rusztowania z niewiarygodną w jego wieku zręcznością i wybiegał na spotkanie, wyciągając rękę z kapeluszem: prosił o jałmużnę jak żebrak, by móc kontynuować budowę choćby przez kilka kolejnych dni” (przeł. Anna Sawicka).

Przy tym wszystkim, już w latach dwudziestych, miał Gaudi wypowiedzieć zdanie, które w kontekście tej narastającej obsesji, w jaką przerodziło się zamówienie sprzed kilkudziesięciu lat, poruszyło mnie może bardziej jeszcze, niż sama świątynia. Otóż ten człowiek – traktowany już jako dziwak, bo porzucił karierę dla, jak się wydawało, mrzonki, gdyż jasne już było, że kolosalnego projektu nie da się w przewidywalnym czasie zrealizować – powiedział wówczas: „Nie ma powodu odczuwać żalu, że nie dożyję ukończenia budowy kościoła”.

Jak go nie beatyfikować, jako patrona spraw większych niż nasze życie? I jak nie spełnić jego marzenia, choćby oznaczało to rozebranie tych dwóch nieszczęsnych kamienic przed frontem świątyni?

*

W dramacie Stanisława Wyspiańskiego „Akropolis”, po zamknięciu wieczorem katedry wawelskiej, ożywają rzeźby w jej wnętrzu. Zafascynowany tym tekstem, a zarazem fotografią kościoła Sagrada Familia, wyobraziłem sobie przed laty analogiczną sztukę, poświęconą budowli Gaudiego. O zmierzchu jej mury wzbierały życiem i wyrywali się z nich na świat Gaudianie i Gaudianki. Rozłazili się po świecie, cały świat czynili swoją ojczyzną.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.

Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Mam wrażenie, że po pobycie w Barcelonie stajemy się sami Gaudianami i Gaudiankami. Niesiemy do swoich krajów wspomnienie o świętym artyście, który w pojedynkę znosił napięcie między modernizmem a chrześcijaństwem. Pokazywał, że da się to zrobić.

Korzystałem z następujących źródeł: Marek Pernal, „Spacerownik historyczny. Barcelona”, Warszawa 2011; Ignasi de Solà-Morales, „Gaudi”, trad. par Joëlle Guyot et Robert Marrast, Barcelone 1985; Susan Sontag, „Przeciw interpretacji i inne eseje”, Kraków 2012; Wikipedia (hasła: Antonio Gaudi, Sagrada Familia).

Przeczytaj też: Budowle odkrywały przede mną swoje oblicze. Ukryte piękno
 

Podziel się

4
3
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.