Wiosna 2025, nr 1

Zamów

Skrzywdzeni jako przerywnik przed „ale”

Kobieta doświadczająca cierpienia. Fot. Engin Akyurt / Pexels

Zwykłe oddanie głosu skrzywdzonym może być jedyną formą oddania im sprawiedliwości – pisze kobieta molestowana przez członka rodziny.

„Znowu ci skrzywdzeni… Ileż można wałkować ten temat…”.

Poniekąd rozumiem emocje osób, które tak zareagują na ten tekst (a może już na sam jego tytuł). To w końcu temat nie tylko nieprzyjemny, frustrujący, niewygodny, wytrącający ze „świętego spokoju”, ale i – po prostu – budzący poczucie bezradności. Można coś o skrzywdzonych przeczytać, coś usłyszeć, nawet wewnętrznie się wzburzyć – i nie wiedzieć, czy i co zrobić z tym dalej.

Równocześnie jednak (to tylko moje obserwacje) odnoszę wrażenie, że poczucie „znudzenia” czy „przesytu” tematem krzywdy seksualnej dotyczy głównie tych, którzy nie tylko sami jej nie doświadczyli, ale też nie spotkali osób zranionych konkretnie w tej sferze. Kontekst 400. zebrania plenarnego KEP i słynnej już noty Rady Prawnej pokazuje zaś, że w kwestii podejścia do historii osób skrzywdzonych – i języka, jakim te sprawy są opisywane – wiele pracy jest jeszcze do zrobienia.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Zamknąć za sobą drzwi

Zdecydowałam się na napisanie tego tekstu dość spontanicznie właśnie teraz, w Wielkim Poście, bo to ważny dla mnie okres. Dwa lata temu zbiegło się kilka wydarzeń: filmy Marcina Gutowskiego, kościelne reakcje na te reportaże, a także moja konfrontacja podczas terapii z wydarzeniami, których doświadczyłam ponad ćwierć wieku wcześniej. Pamięć ludzka faktycznie działa w sposób niesamowity; nie wiedziałam, że potrafi w sposób niemal całkowity ukryć – a może wyprzeć? – coś na wiele lat, a potem, w często niespodziewanym momencie, przywołać dawne wydarzenia, i to ze szczegółami.

Konfrontowałam się więc z faktem molestowania przez członka rodziny, w domu – nie raz, nie dwa – mnie, kilkuletniej. Pamiętam, co wtedy czułam; pamiętam, co powiedział, gdy w końcu zdecydowanie się temu przeciwstawiłam – co, przyznaję, kompletnie nie pasowało do obrazu „dawnej malutkiej mnie” (a powiedział ze śmiechem: „Nie chcesz, żeby cię pieścić?”); pamiętam też swoją ówczesną reakcję. Równocześnie, pisząc teraz te słowa na klawiaturze, czuję, w jak wielkim stopniu nadal nie jestem od tego uwolniona i jak wciąż jest to… przygniatające.

Czasem myślę sobie, że cieszę się, iż to doświadczenie nie spotkało mnie w przestrzeni Kościoła (choć wciąż – w Kościele: on był ochrzczony, ja też), tylko w domu rodzinnym. W domu rodzinnym jest się bowiem tylko czasowo. Można zamknąć za sobą drzwi. Podobnie zresztą z Kościołem – ale jednak wielu nie chce się z nim tak definitywnie rozstawać. Wielu chce zostać.

Nie wyobrażam sobie doświadczeń osób skrzywdzonych seksualnie przez duchownych. Chylę czoła przed tymi, którzy – sami skrzywdzeni – walczą o sprawiedliwość dla innych i nie mam prawa porównywać swojego doświadczenia z ich przeżyciami. Mimo to czuję, że istnieją pewne powiązania i zależności między krzywdą doświadczoną w Kościele rozumianym instytucjonalnie i Kościele pojmowanym szerzej – jako wspólnota wierzących. Nie pretenduję do mówienia „za wszystkich” albo nawet „za grupę”; mogę mówić tylko w swoim imieniu. Może ktoś utożsami się z tym głosem, a może (tego najbardziej bym chciała) – przyczyni się on do jakiegoś dobra w życiu innych.

Paradygmat „ale”

Już wtedy, dwa lata temu – przez wspomnianą nieprzypadkową zbieżność dat i zdarzeń – zobaczyłam, że to, w jaki sposób prezentowany jest temat zranienia w przestrzeni publicznej (i kościelnej), może dotykać wszystkich skrzywdzonych. Zadbanie i dostrzeżenie skrzywdzonych seksualnie przez duchownych sprawia, że serca skrzywdzonych seksualnie w innych środowiskach też delikatnie zostają ogrzane. I odwrotnie – zaniedbanie, zbagatelizowanie, niedostrzeżenie tematu rozrywa stare rany skrzywdzonych serc i ciał.

Osoby skrzywdzone (w każdym środowisku) potrzebują wysłuchania, oddania im głosu, nierobienia z nich przerywnika przed „ale”

Katarzyna

Udostępnij tekst

To zaniedbanie, zbagatelizowanie i niedostrzeżenie może być nawet całkiem subtelne. Często dokonuje się na poziomie języka. Moim „ulubionym” przykładem jest to, co nazwałam sobie prywatnie „paradygmatem «ale»”. „Tak, krzywdy seksualne to straszna rzecz, ALE…”. „Oczywiście, Kościół potrzebuje oczyszczenia, ALE…”. „Nikt nie neguje, że wiele jest w tym temacie do zrobienia, a osoby skrzywdzone są obiektem naszej troski i pamięci, ALE…”.

Co następuje po „ALE”? Wiele elementów, w zależności od tego, kto i w jakim kontekście je wypowiada – może to być sugestia, że w Kościele są też inne sprawy, nad którymi należałoby się „pochylić”; albo że to mały procent przypadków (mniejszy niż w rodzinach), a przez uogólnienia „cierpią też inni, porządni księża”; że inne środowiska nie rozliczają się tak radykalnie z przestępstwami seksualnymi; że istnieje problem odszkodowań – kto ma za nie płacić; że niektóre działania blokuje takie, a nie inne prawo kościelne; że konkretni twórcy filmów, książek i reportaży atakują Kościół (to znaczy kogo?) i Jana Pawła II; że trzeba patrzeć w przyszłość; itd., itp.

Poniekąd potrafię zrozumieć każdy z tych argumentów; nie mam też miejsca ani kompetencji, żeby się nad nimi rozwodzić. Jestem jednak przekonana, że to, czego wciąż potrzebuje wiele osób skrzywdzonych (w każdym środowisku), to… zatrzymanie się. Rezygnacja z pędzenia przed siebie, racjonalizacji, szukania kontrargumentów i „szerszego spojrzenia”. W tym jednym momencie – nierobienie z osób skrzywdzonych przerywnika przed „ale”. Zatrzymanie się, czyli też – tam, gdzie tego chcą i jeżeli są na to gotowe – oddanie im głosu.

Oddać głos, a przez to oddać sprawiedliwość

Dwa lata temu zastanawiałam się (i wciąż czasem o tym myślę), jak to jest, że w wielu komentarzach można było usłyszeć i przeczytać o tym, że ten czy inny dziennikarz w sposób manipulacyjny operował światłocieniem albo wybiórczo korzystał z materiałów IPN; w wielu artykułach (co dobre i oczywiste) była też mowa o osobach skrzywdzonych, ale mało kto cytował tych skrzywdzonych, którzy pojawiali się w danym reportażu czy książce.

Na przykład pana z Soli-Kiczory, który mówił o tym, co go spotkało (w zaciemnieniu, ze zniekształconym głosem, co też sporo mówi o nas jako o społeczeństwie i wspólnocie) – po raz pierwszy od… 60 lat. „Bo nikt wcześniej nie przyjechał. Bo nikt nie pytał”. Pana z Jabłonki, który nawet nie umiał ubrać swojego doświadczenia w słowa. Pani, która mówiła o tym, co spotkało jej brata i męża: „wydaje się, że człowiek sobie radzi, a od środka go zżera”. Te i wiele innych cytatów pozostaje raczej nieobecnych w przestrzeni publicznej – a powinny krzyczeć. Nawet niekoniecznie jako oskarżenie w kierunku kogokolwiek, choć pewnie też.

Czasem zwykłe oddanie głosu skrzywdzonym, zatrzymanie się przy nich, może być jedyną formą oddania im sprawiedliwości, szczególnie jeśli sprawcy dawno nie żyją. Oddania sprawiedliwości im samym, ale też innym skrzywdzonym we wspólnocie Kościoła rozumianej bardzo szeroko – zatem nie tylko zranionym przez przedstawicieli hierarchii kościelnej, ale też przez innych ochrzczonych, a więc wciąż: w Kościele.

Oddać głos, a przez to oddać sprawiedliwość. Mówienie: „to wielkie zło” nie wystarczy, a bez towarzyszącego mu działania wydaje się zwykłym pustosłowiem. Stąd tak cenną inicjatywą jest choćby tegoroczna Droga Krzyżowa napisana przez o. Mateusza Filipowskiego, w której oddał on głos właśnie osobom skrzywdzonym seksualnie (dziękuję za to!).

Dołączyć do słuchających

Dwa lata temu, ale i później, po wypowiedziach wielu osób, naszła mnie też myśl, że po części rozumiem również tych, którzy „bronią Jana Pawła II”. Oni niekoniecznie bronią tylko „instytucji Kościoła”. Myślę, że często chcą chronić raczej swoją relację z polskim papieżem – tę realną i tę wyobrażoną.

I w tym też być może tkwi sedno: kto nawiązuje relacje z osobami skrzywdzonymi, ten prawdopodobnie nie będzie mówił przy nich o rzekomym „drugim zamachu na Jana Pawła II”. Tym samym – nie będzie używał takiego języka w przestrzeni publicznej czy kościelnej, bo (statystycznie) niemal na pewno odbiorcami jego słów będą osoby skrzywdzone seksualnie.

Dlatego tak ważną i niezastąpioną rolę odgrywają ci, którzy w przestrzeni publicznej bronią skrzywdzonych, są ich głosem. Też, a może przede wszystkim dlatego, że weszli z nimi w relacje. Podjęli to wyzwanie, niosą to brzemię razem ze skrzywdzonymi, wraz z kosztami: emocjonalnymi, społecznymi, zawodowymi, życiowymi, jakie się z tym wiążą (dziękuję Wam za to!).

Czy wszyscy są na to gotowi? Czy chcemy dołączyć do grona słuchających – i dających przestrzeń do wysłuchania? Bo wysłuchanie to tak naprawdę kolejny – niezwykle ważny – etap.

To niezwykle trudne: być „całym sobą” w słuchaniu, spróbować przebić się przez dygresje mówiącego, jego wolne/szybkie relacje, pozwolić i przyjąć jego emocje. To wszystko się jednak nie wydarzy, jeśli wcześniej nie stworzy się bezpiecznej przestrzeni dla wyznania. Łączy się to czasem z pozwoleniem drugiej osobie na „sprawdzanie”, czy jest bezpieczna, czy może się otworzyć; na „badanie terenu”; na wspomniane zatrzymanie się przy konkretnej historii.

Bezpieczna przestrzeń

Nie chciałabym, żeby ten tekst był o mnie, ale – wierząc, że mówienie o własnym doświadczeniu ma sens – przyznam, że początek mojej drogi uzdrowienia wziął się właśnie stąd. Niedługo po (bardzo wstępnym) otwarciu się podczas terapii rozmawiałam ze spowiednikiem o krzywdach seksualnych w Kościele. Teraz widzę, że poniekąd „badałam” wówczas teren i temat; nie byłam pewna, w jakim kierunku potoczy się rozmowa. W pewnym momencie spowiednik przywołał głos innej osoby skrzywdzonej – zresztą poza środowiskiem kościelnym. Nawet nie komentował jej wyznania; po prostu powiedział, że z nią rozmawiał i z jakimi emocjami się to wiązało.

Wtedy dopiero ośmieliłam się pociągnąć wątek, mówiąc o swoim doświadczeniu. Zasadniczo nie patrzyłam na niego, gdy opowiadałam o tamtym wydarzeniu sprzed lat. Spojrzałam tylko w jednym momencie; zobaczyłam wtedy (w sumie z pewnym zaskoczeniem), że się przejął. To zaskoczenie – w połączeniu z wcześniejszym nazwaniem przez terapeutkę mojego doświadczenia, gdy po raz pierwszy usłyszałam: „Pani Katarzyno, to było molestowanie seksualne” – stało się początkiem drogi uzdrowienia (której jakiekolwiek finisze są raczej pozorne i obwieszczane we własnym umyśle zdecydowanie przedwcześnie).

Myślę, że rola spowiedników i duszpasterzy w tworzeniu takiej bezpiecznej przestrzeni do zwierzenia i wysłuchania jest nie do przecenienia. W kontekście krzywd doświadczonych w domu czy w rodzinie niebagatelną rolę może też odgrywać to, że przyjęło się, iż do zakonników mówimy: „Ojcze”. To wielka odpowiedzialność – i zapewne nie tylko moje doświadczenie, że ci, których tak się tytułuje, potrafią również zabić słowem –, ale i wielka szansa.

Wiem też jednak, że dla wielu osób, ze względu na ich osobiste doświadczenie krzywdy, spotkanie z osobą duchowną nie będzie możliwe. Wierzę, że nie oznacza to jednak, iż nie mogą one rany doznanej w Kościele uzdrowić również w Kościele – rozumianym właśnie jako wspólnota wierzących.

Wspólnotę tę tworzą przecież nie tylko psychologowie, terapeuci, psychiatrzy – choć ich rola jest tak ważna. Tworzą ją też członkowie duszpasterstw. Znajomi z pracy. Rodzina i przyjaciele. Tworzą ją także ginekolodzy, fizjoterapeuci, urolodzy czy położnicy – środowiska, które (mam wrażenie) nieczęsto przywołuje się w tym kontekście, a przecież ich wrażliwość jest tak bardzo potrzebna (do dziś pamiętam lekarkę, która – gdy syknęłam podczas badania przeprowadzonego w trakcie ciąży – spojrzała na mnie z wyrzutem i powiedziała: „Ale to naprawdę nie powinno tak boleć!”).

Zło karmi się milczeniem

To od każdego z nas zależy, czy stworzymy w rozmowie z drugim bezpieczną przestrzeń do wysłuchania i przyjęcia jego rany. W przypadku zbagatelizowania tematu – ośmielę się zaryzykować takie stwierdzenie – wcale nie największym problemem będzie to, czy te osoby zniechęcą się do Kościoła. Prawdziwym dramatem będzie to, że – nawet jeśli nie doświadczą wtórnej wiktymizacji – znowu ich udziałem nie stanie się też wysłuchanie ani uzdrowienie. I może nie podejmą już kolejnej próby.

To od każdego z nas zależy, czy stworzymy w rozmowie z drugim bezpieczną przestrzeń do wysłuchania i przyjęcia jego rany

Katarzyna

Udostępnij tekst

Pani Marta Titaniec pytała kiedyś retorycznie w jednym z wywiadów, dlaczego o tym nie mówimy, czego boimy się w poruszaniu tematu krzywdy. Gdy ktoś mówi o tym z wrażliwością, skrzywdzeni do niego przychodzą. Gwarantuję, że do nas – o ile będziemy z uwagą mówić i słuchać – też zaczną. Tylko czy jesteśmy otwarci na taką trudną drogę – z nimi? Czy jesteśmy gotowi „nieść ich brzemiona”? Jeśli myślimy zbyt lekko o skrzywdzonych, wyłącznie jako o „problemie”, „sprawie”, „wątku”, „kwestii do rozwiązania”, albo też rzekomym „dowodzie na patologię vel mafijność Kościoła” – to znaczy, że jeszcze nie przejęliśmy się do głębi nimi i ich historiami.

Wreszcie – czy to będzie atak na Kościół, jeśli w dyskusji wokół któregoś z wymienionych wcześniej „ALE” ktoś powie: „Słuchaj, a pamiętasz tego pana z Lipnicy albo Soli-Kiczory…? A czytałeś Tośkę Szewczyk? Znasz osobę z takim doświadczeniem?”. Albo czy jest atakiem na Kościół pytanie: czy stwierdzenie heroiczności cnót faktycznie oznacza całkowitą bezgrzeszność (również w obszarze prostego ludzkiego zaniedbania), a bycie postacią niezaprzeczalnie wybitną, a nawet świętą, wiąże się koniecznie z wyprzedzaniem swojej epoki w absolutnie każdej sferze?

To nie znaczy, że nie ma na świecie innych traum, innego zła, innych przestępstw, innych grzechów. Chodzi o to, że te historie wciąż w wielu przypadkach pozostają w ukryciu i – cytując panią ze wspomnianego wcześniej reportażu – „zżerają od środka”. Prof. Błażej Kmieciak powtarza, że „zło karmi się milczeniem”. To zło będzie wracać z każdą kolejną krzywdą seksualną, która zaistnieje w przestrzeni publicznej – niezależnie od tego, czy dokonała się ona w obrębie Kościoła strukturalnego, czy nie. I za każdym kolejnym razem te historie będą wracać do skrzywdzonych.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.

Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Czy właśnie wtedy, gdy temat znów stanie się „nośny”, znudzę się nim, zmęczę jego niewygodą, czy może po raz kolejny (albo po raz pierwszy?) zdecyduję się na otwartość: z tą perspektywą wysłuchania, zapewnienia bezpiecznej przestrzeni? Z każdą kolejną głośną historią nowe krzywdy będą mogły się ujawnić albo wręcz przeciwnie, osoby zranione zostaną ze swoim doświadczeniem same albo ktoś im pomoże. Stworzenie tej bezpiecznej przestrzeni naprawdę może odmienić czyjeś życie, a przynajmniej rozpocząć drogę ku uzdrowieniu. Tak wiele zależy od każdego z nas… Czy jesteśmy gotowi na taką „rewolucję” czułości, empatii, towarzyszenia?

Może dla kogoś to właśnie będzie TEN (wciąż trwający) Wielki Post, który zostanie świadomie wybrany: „rozerwać kajdany zła, rozwiązać więzy niewoli, wypuścić wolno uciśnionych i wszelkie jarzmo połamać; dzielić swój chleb z głodnym, wprowadzić w dom biednych tułaczy, nagiego, którego ujrzysz, przyodziać i nie odwrócić się od współziomków” (Iz 58,6–7)?

Przeczytaj także: Osoba skrzywdzona jako kartka papieru

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.