Zima 2024, nr 4

Zamów

Wewnętrzny pokój nie jest dany raz na zawsze

Kadr z filmu „Ostatnie kuszenie Chrystusa”, reż. Martin Scorsese, USA 1988. Fot. Materiały prasowe

Jeśli Jezus miał być w pełni „Bogiem z nami”, musiał doświadczyć tego, co jest udziałem każdej i każdego z nas od chwili narodzin: surowości życia.

Fragment książki „Czuwajcie, czyli żyjcie”, Wydawnictwo WAM, Kraków 2025

Duch wyprowadził Jezusa na pustynię. Czterdzieści dni przebył na pustyni, kuszony przez szatana. Żył tam wśród zwierząt, aniołowie zaś usługiwali Mu. Gdy Jan został uwięziony, Jezus przyszedł do Galilei i głosił Ewangelię Bożą. Mówił: „Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!”. Mk 1,12–15

Duch wyprowadził Jezusa na pustynię. Święty Marek mówi to znacznie mocniej – w oryginale znajdziemy słowo „rzucił”. Jezus zatem nie miał wyboru. Został przymuszony. A to nie jest takie oczywiste, jeśli pamiętamy, że moment wcześniej, wchodząc do Jordanu, usłyszał, że jest „umiłowany” przez Boga, że Ojciec ma w Nim „upodobanie”. Moglibyśmy się spodziewać, że taka afirmacja Jego tożsamości, Jego bliskości z Bogiem będzie trwała dalej – że będzie się nią po prostu cieszył i z niej korzystał.

WIĘŹ – łączymy w czasach chaosu

Więź.pl to pogłębiona publicystyka, oryginalne śledztwa dziennikarskie i nieoczywiste podcasty – wszystko za darmo! Tu znajdziesz lifestyle myślący, przestrzeń dialogu, personalistyczną wrażliwość i opcję na rzecz skrzywdzonych.

Czytam – WIĘŹ jestem. Czytam – więc wspieram

Tymczasem po tych słowach Jezus został rzucony przez Ducha na pustynię. Dlaczego? Otóż jeśli wejście do Jordanu nie miało być tylko rytualnym gestem, a znakiem solidarności z ludźmi, z ich człowieczeństwem, to Jezus musiał doświadczyć konfrontacji z surowością ludzkiego życia. Rzucenie na pustynię było dotknięciem właśnie owej surowości. Ostatecznie przecież bezpośrednie doświadczenie bliskości Boga nie jest naszą codziennością. Jeśli Jezus miał być w pełni „Bogiem z nami”, musiał doświadczyć tego, co jest udziałem każdej i każdego z nas od chwili narodzin: surowości życia.

Wyprowadzenie na pustynię było tego przejawem. Pustynia to symbol owej surowości życia i w pewnym sensie surowości Boga. Komfort egzystencji bez napięcia nie należy ostatecznie do ludzkiej natury. Czytamy, że Jezus przebywał na pustyni przez czterdzieści dni. Oczywiście to odniesienie najpierw do czterdziestu lat Izraelitów na pustyni, ale w głębszym sensie chodzi o to, że każdy z nas doświadczy surowości życia; nikt nie zna liczby tych dni, ale mieszczą się one w  okresie życia każdej osoby. Podobnie jak Jezus, nie będziemy proszeni, żeby wyjść na pustynię, tylko zostaniemy na nią rzuceni. To efekt zranienia ludzkiej natury przez grzech, że utraciliśmy naturalną, spontaniczną bliskość z Bogiem. To doświadczenie braku odbieramy właśnie jako surowość życia.

Święty Marek mówi, że Jezus był kuszony, ale nie wspomina, co stało się treścią tego kuszenia. Chce przez to powiedzieć coś znacznie więcej – takie jest właśnie nasze ludzkie życie. Mówi to w bardzo prosty sposób, używając symboli. Zwróćmy uwagę: Jezus był ze zwierzętami, aniołowie zaś Mu służyli. Doświadczał więc napięcia pomiędzy popędami i duchem, agresją i miłością, tym, co cielesne, i tym, co duchowe. Dokładnie tak, jak każdy z nas.

Czuwajcie
Jacek Prusak SJ, „Czuwajcie, czyli żyjcie”, Wydawnictwo WAM, Kraków 2025

W  takim właśnie napięciu Jezus żył na pustyni przez czterdzieści dni. Ale to napięcie było po coś – nie stanowiło jedynie skutku tego, że był On w pełni człowiekiem. Duch Boży rzucił Go na pustynię po to, by w tym doświadczeniu odnalazł coś więcej. Jezus w tej pustynnej surowości odnalazł swoją integralność, żył pogodzony ze sobą. Ani to, co reprezentowały owe pustynne zwierzęta, nie było już dla Niego zagrożeniem, ani nie był „uzależniony” od aniołów, którzy Mu służyli, czyli od boskich pocieszeń w  obliczu surowości życia.

Jezus doświadczył na tej pustyni czegoś, do czego każdy z nas jest wezwany: abyśmy surowość własnego życia i wpisany w nią konflikt, który ją wywołuje, umieli przeżyć z Jezusem tak, jak On to zrobił. Żebyśmy umieli to, co nas rozbija, pojednać ze sobą, bo Jezus – zauważmy – nie zwalczył owych dzikich zwierząt ani się ich nie wyparł. Z drugiej strony nie żył w towarzystwie tylko samych aniołów. Jego duchowość została poddana próbie i w ten sposób stała się duchowością zintegrowaną. Jego własne ciało, Jego własna cielesność stała się mieszkaniem, a nie więzieniem. Nie zapominajmy o tym.

W  drugiej części tej krótkiej Ewangelii czytamy słowa Jezusa: „Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!”. Jezus nie głosił sądu i nie oczekiwał pokuty. Głosił Królestwo i oczekiwał nawrócenia. To nawrócenie może dla nas oznaczać przyjęcie surowości życia w taki sposób, jak przyjął ją Jezus: nie jako cechę, która każe nam coś w sobie zabić, ale jako coś, co ma być zintegrowane.

Mamy przecież pokusę sprowadzania wszystkiego do wyrzeczeń, a to nie wystarcza. Nasze wyrzeczenia często są próbą pozbycia się owych bestii, owych dzikich zwierząt w nas samych, zamiast cierpliwego nauczenia się życia z nimi. Myślimy, że jak odbierzemy sobie trochę słodyczy albo alkoholu, nikotyny bądź innych używek, to one znikną z naszego życia. Na chwilę możemy je ominąć, myśląc, że problem mamy już za sobą i że odtąd będziemy żyć wyłącznie w towarzystwie aniołów, ale to iluzja, która ma swoją cenę. Jezus pokazuje – sobą, swoimi zmaganiami, tym, że sam był kuszony – iż nasze chrześcijaństwo ma być duchowością integrującą, a nie rozszczepioną. „Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże”.

Zresztą termin „królestwo Boże” nie był znany Żydom, nie ma go w Starym Testamencie. Gdy więc Jezus go używał, Jego słuchacze najczęściej wyobrażali sobie militarne zwycięstwo Izraela nad Rzymem, który ich prześladował, a potem nad wszystkimi innymi ziemskimi siłami przeciwnymi Bogu. Tymczasem królestwo Boże oznacza jedno: „Bądź wola Twoja”. To właśnie oznacza: „Bliskie jest królestwo”. „Bądź wola Twoja jako w niebie…”, bo tam już wszystko jest w harmonii, i daj, żeby było tak „i na ziemi”. Ale szukanie i dążenie do takiej harmonii w naszym świecie oznacza bycie kuszonym. Można wprawdzie jej w sobie doświadczyć i nią żyć – jednak nie poprzez wyeliminowanie napięć, a ich przyjęcie.

Cały Wielki Post sprowadza się właśnie do tego: nie do wyrzeczenia, tylko do kuszenia, do nieuciekania przed tym, co stanowi napięcie naszego życia. Nieuciekanie oznacza też niewpadanie w rozpacz bądź panikę wtedy, kiedy konfrontujemy się z tym, czego w sobie nie lubimy, co nas męczy. To niepoddawanie się iluzji, że nagle doświadczymy tutaj raju. Możemy go bowiem doświadczyć tylko w jeden sposób: odzyskując wewnętrzny pokój, który nigdy nie jest dany raz na zawsze, ale każdorazowo stanowi cenę walki duchowej. Walki toczonej nie po to, żeby siebie w niej zabić, tylko żeby siebie odzyskać.

Jezus był taki jak my, ponieważ Bóg nie dał mu taryfy ulgowej. Poza tym duchowość nie daje żadnego „uprzywilejowania” w życiu. Pustynia jest jego częścią – spotkamy ją zwłaszcza wtedy, kiedy nie będziemy chcieli. Nie jest to jednak przejaw tyranii ze strony Boga. Dopiero doświadczenie napięcia między poczuciem pustki i bliskości pozwala nam na prawdziwe istnienie.

Właśnie  – a co my robimy? Nierzadko bliskość Boga chcielibyśmy sprowadzić do tego, żeby życie po prostu stało się bardziej znośne. W tym oczywiście nie ma ani nic złego, ani nielogicznego. Nie chodzi więc o masochizm, a o akceptację faktu, że grzech wpłynął na naszą relację z Bogiem w bardzo konkretny sposób. Doświadczamy życia jako czegoś surowego. Nie zmienią tego wakacje, urlopy, używki, rozrywki i tak dalej; to tylko środki znieczulające. Surowość życia jest konsekwencją tego, że nie potrafimy żyć na pustyni w obecności zwierząt i aniołów – że taki stan pojednania ze sobą, z Bogiem i ze stworzeniem jest już poza naszymi możliwościami. Mamy zatem dwie opcje: albo przyjmiemy ową surowość życia, albo się zbuntujemy bądź spanikujemy. Jezus ją przyjął – dlatego jesteśmy w naszym życiu wezwani do tego, aby również się na nią zgodzić.

Jaką mamy alternatywę? Można podjąć próbę zbudowania sobie na ziemi czegoś, co miałoby nas uchronić przed surowością życia. Tyle że samo życie jest zmierzaniem ku śmierci – każdy z nas jest bliżej niż dalej od niej. Nie da się przed tym uciec, można temu tylko zaprzeczać. Jezus afirmował życie dlatego, że się go nie bał. Nie wynikało to jednak z tego, że wszelkie trudy zostały Mu oszczędzone, tylko że w tym kuszeniu, w doświadczeniu surowości życia, pozostał otwarty na Boga do samego końca.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.

Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Jakakolwiek zatem forma religijnej wstrzemięźliwości ma sens tylko wtedy, kiedy najpierw życie afirmujemy i przyjmujemy. Wstrzemięźliwość rozumiana jako asceza może zaś mieć pozytywne znaczenie tylko wtedy, kiedy jest pomocą w owym wytrwaniu w kuszeniu. W przeciwnym wypadku staje się okaleczaniem samego siebie.

Pomyślmy o Wielkim Poście nie jako o ucieczce przed czymkolwiek, tylko jako o konfrontacji z tym, co wydaje się nam, że oddziela nas od Boga – co przypomina jakąś „bestię” czy dzikie zwierzę w nas albo koło nas. Nie szukajmy „taniej łaski”, myśląc, że aniołowie będą nam służyli, jak uciekniemy od życia w pseudoduchowość. Jezus był kuszony i my też tego doświadczamy, bo taka jest ludzka kondycja.

Przeczytaj też: „Nie wiem” naprawdę znaczy nie wiem

Podziel się

1
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.