Po niemal półtorej dekady koszmaru Syryjczyków nadzieja może wynikać z tego, że wchodzimy na nieznane terytorium. Nawet jeśli to skromna nadzieja, to jest lepsza niż żadna – mówi Jarosław Kociszewski.
Karol Grabias: Choć wojna w Syrii trwa już prawie 14 lat, to przez ostatnie pół dekady konflikt ten zdawał się zamrożony. Wystarczyło jednak tylko 10 dni, by ofensywa ugrupowania Hajat Tahrir asz-Szam przeszła od zajęcia Aleppo do podboju Damaszku. Czy dla bacznych obserwatorów wojny w Syrii ten obrót spraw był zaskoczeniem tak dużym, jak dla zwykłych obywateli?
Jarosław Kociszewski: Bez wątpienia było to niespodziewane, choć jednocześnie wiemy, że ofensywa, która rozpoczęła się w prowincji Idlib, nie była przypadkiem. Została starannie zaplanowana – przez lata przygotowywały się do niej m.in. siły ze strony tureckiej, istnienie planu tłumaczy również udział ukraińskich sił specjalnych, w tym operatorów dronów, którzy, jak już dziś wiemy, brali udział w konflikcie po stronie antyrządowej.
Sukces tej kampanii nie miałby miejsca, gdyby nie układ sił sprzyjający przeciwnikom Assada – uderzenie Izraela w Hezbollah, czyli jedną z głównych sił wspierających obalonego dyktatora, oraz jednoczesne osłabienie pozycji w regionie Iranu i Rosji, która musiała wycofać z Syrii większość swoich wojsk. Zaangażowanie Kremla w ten konflikt na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy jest nieporównywalnie mniejsze od tego z 2015 czy 2017 roku.
To wszystko spowodowało, że armia Assada została w zasadzie osamotniona na polu bitwy. I właśnie w tym momencie ofensywa miała największy sens. Natomiast tempo przełamania obrony armii upadłego dyktatora i jej słabość – to, że ona rozsypała się jak domek z kart – jest już faktycznie sporym zaskoczeniem.
Jaka jest pozycja ruchu Hajat Tahrir asz-Szam – który doszedł właśnie do władzy – na mapie islamu? Czy porównywanie go radykalnych organizacji, takich jak tzw. Państwo Islamskie czy Al-Ka’ida, tłumaczy nam w jakikolwiek sposób to, co dzieje się w Syrii?
– Uważam, że takie porównania jedynie utrudniają nam zrozumienie skomplikowanej układanki, jaką jest Syria. Po pierwsze islam nie jest scentralizowaną, dogmatyczną religią. W samym islamie sunnickim możemy mówić o tysiącach mniejszych i większych szkół oraz sposobów interpretacji Koranu. Wspomniane już ISIS i jego ideologia była skrajna, ale czy skrajny jest Hajat Tahrir asz-Szam (HTS)? Z pewnością włącza się do nurtu islamu politycznego, który aktywnie łączy religię z prawem i polityką, choć z pewnością nie jest tak bezwzględny, jak ISIS, a sami liderzy tego ruchu deklarują, że na opanowanych przez siebie terenach będą kierować się otwartością i tolerancją. Czy tak faktycznie będzie – czas pokaże.
Jeśli bardzo chcielibyśmy gdzieś zaszufladkować ten sunnicki ruch – choć nie uważam, że w czymkolwiek to nam pomaga – to moglibyśmy w pierwszej kolejności wskazać, że jego korzenie sięgają lokalnej gałęzi Al-Ka’idy, czyli frontu an-Nusra, a nie ISIS. HTS jest na arenie międzynarodowej uznawany za organizację terrorystyczną, a jej lider, Abu Mohammed al-Jolani, jest obciążony listem gończym i nadal obowiązuje nagroda 10 milionów dolarów za jego głowę.
Stopień radykalizmu tego ugrupowania moglibyśmy zatem próbować usytuować gdzieś pomiędzy Al-Ka’idą a palestyńskim Hamasem, ale jestem bardzo daleki od takich uogólnień. Sam HTS dokonał transformacji własnej ideologii, do tego sytuacja w Syrii jest bardzo dynamiczna i bez precedensu. Nie da się wytłumaczyć tego, jaka jest agenda, pozycja i społeczne oddziaływanie HTS-u przez upraszczające porównania do innych organizacji. Poczekajmy na razie z ocenami, a praktyka pokaże, jakie będą kolejne rządy w Syrii.
Jakie emocje wzbudza ta polityczna zmiana pośród Syryjczyków, szczególnie sunnickiej większości?
– Na pewno pojawiła się wielka nadzieja i odczuwalny optymizm. Pamiętajmy, że ta wojna trwa już niemal 14 lat i przechodziła rozmaite fazy, a ludność cywilna jest wykończona. Jeszcze miesiąc temu wydawało się, że Assad wygrał ten konflikt, a teraz jego klęska jest oczywista, co musi w ludziach budzić radość. Jeśli chcemy pojąć to, co się teraz dzieje, musimy zrozumieć, że po niemal półtorej dekady koszmaru nadzieja może wynikać z tego, że wchodzimy na nieznane terytorium.
Porównywanie Hajat Tahrir asz-Szam do tzw. Państwa Islamskiego czy Al-Ka’idy nie pozwala nam zrozumieć ani emocji ludności cywilnej, ani szansy, jaka się przed nią otworzyła
Mamy sytuację naprawdę bezprecedensową, w której organizacja wywodząca się z Al-Ka’idy, a więc mająca nieciekawe korzenie, staje się nagle największą szansą na pozytywną zmianę – nawet Hezbollah, który przez lata był ugrupowaniem wspierającym Assada, niespodziewanie uznał nową władzę w Damaszku. I dlatego porównywanie tego ugrupowania do tzw. Państwa Islamskiego czy Al-Ka’idy nie pozwala nam zrozumieć ani emocji ludności cywilnej, ani szansy, jaka się przed nią otworzyła. Nadzieja wynika z tego, co się ładnie po angielsku nazywa benefit of the doubt. Wchodzimy na nieznany obszar i dzięki temu, że nie wiemy, co nas czeka, to możemy spodziewać się, że ludziom będzie lepiej. Nawet jeśli to skromna nadzieja, to jest lepsza niż żadna.
Co jednak z mniejszościami? Chrześcijanie, alawici i szyici mogli dotychczas doświadczać względnego spokoju w państwie Assadów. Czy można wierzyć w pokojowe deklaracje HTS-u wobec tych grup?
– Trudno mówić o dotychczasowych zachowaniach HTS-u wobec mniejszości, ponieważ ten ruch nigdy nie rządził Syrią – kontrolował tylko prowincję Idlib. Nie mamy zatem żadnego punktu odniesienia, który pozwalałby miarodajnie powiedzieć, co się teraz wydarzy.
Alawici w Lattaki z ulgą przyjęli upadek Assada – pamiętajmy, że był to okrutny i bezwzględny reżim. To, że znaczna część elit tego kraju, a zwłaszcza ekipa rządząca, wywodziła się z tej mniejszości, nie oznacza, że cała społeczność mogła cieszyć się przywilejami. Dlatego wielu z nich cieszy się perspektywą możliwego zakończenia wojny domowej. Chrześcijanie z kolei w istotny sposób współpracowali z poprzednią władzą i oczywiście mają prawo obawiać się o swoją przyszłość. To samo dotyczy Druzów na południu kraju i szyitów, którzy ze wsparciem Iranu bardzo umocnili swoje wpływy. Wydaje mi się, że jeżeli ktoś jest obecnie naprawdę zagrożony to, właśnie oni.
Podstawowe pytanie w kwestii mniejszości brzmi: czy Jolani i HTS będzie w stanie egzekwować władzę? Jeżeli to ugrupowanie będzie w stanie nie tylko przejąć, ale także sprawować kontrolę na terenie Syrii, to muszą zapewnić swobodę i bezpieczeństwo różnych mniejszości. Inaczej nie da się rządzić Syrią, która jest niesamowicie zróżnicowana na tle etnicznym i religijnym. Jeżeli natomiast pogrąży się ona w gorszym chaosie, zamieni w państwo całkowicie upadłe, to będziemy obserwować dalej wojnę każdego z każdym, co przełoży się bezpośrednio na prześladowania mniejszości.
Dziś nie mówimy jeszcze o końcu wojny w Syrii?
– Istnieje bardzo poważne ryzyko, że to jest po prostu kolejny etap tego konfliktu, że Syria dalej będzie państwem upadłym, a niezależnie od tego, kto by nie był u władzy w Damaszku, to nikt nie zdoła kontrolować znacznych terytoriów tego państwa – bo o całości nie ma tu nawet mowy. Zdolność HTS-u do egzekwowania swojej władzy na zajętych terenach to, powtarzam, kwestia kluczowa.
Jest tym istotniejsza, że nawet wśród zwycięskich milicji protureckich mamy niejako dwa alternatywne rządy i rozchodzące się ambicje polityczne. HTS jest tylko jedną z sił, które wyszły triumfalnie z północnej Syrii – drugie stronnictwo, które walczy z Kurdami, ma własny pomysł na ten kraj i nie jest powiedziane, że zwycięzcy się dogadają.
Świat obiegły szokujące obrazy z wyzwalania więzienia Sednaya, gdzie mogło zginąć nawet 30 tysięcy osób. Czy koszmar Syryjczyków, symbolizowany przez to miejsce, się skończył?
– Nie wyobrażam sobie w tej chwili, by w Syrii mógł powstać scentralizowany reżim, który potrafiłby przyjąć tak opresywną strategię wobec całego społeczeństwa i posługiwać się czymkolwiek, co w swojej skali i brutalności mogłoby przypominać więzienie Sednaya. Ale dopóki trwa wojna domowa i widzimy zwaśnione frakcje, to możemy być pewni, że niejedno okrucieństwo Syryjczyków jeszcze spotka. Nie będzie ono jednak tak zorganizowane i scentralizowane, jak było za Assada, bo nie widać jeszcze nawet władzy, która miałaby podobne możliwości i aspiracje.
Wśród przyczyn pogłębiania się katastrofalnej sytuacji państwa Assada wymieniano m.in. ustawę Cezara, czyli zbiór sankcji, który de facto uniemożliwia odbudowę kraju. Czy gdzieś na horyzoncie widać zakończenie izolacji Syrii w sferze gospodarki i odbudowy?
– Jak już wspomniałem, na razie nie ma sygnałów, by wojna domowa się kończyła. Jest nadzieja wiążąca się ze zmianą władzy w Damaszku, ale bez funkcjonalnej administracji i bezpieczeństwa zapewnionego na większych obszarach, nie ma mowy o jakichkolwiek projektach odbudowy. Nie mówiąc o tym, że jak na razie nie ma choćby w planach międzynarodowej konferencji, której tematem byłaby odbudowa Syrii. Co więcej, na razie nowi rządzący są na liście organizacji terrorystycznych. Jest zatem wiele kroków do wykonania i ze strony HTS-u i ze strony społeczności międzynarodowej, zanim w ogóle zacznie rozmawiać o podnoszeniu kraju z ruin.
Gdzie w Syrii należy kierować wzrok w najbliższych dniach, tygodniach? W którym miejscu, w jakim obszarze według Pana będą ważyły się losy przyszłości tego kraju?
– Na płaszczyźnie militarnej mówimy o bardzo wielu równoległych konfliktach. Mamy wojnę między Kurdami i protureckami milicjami, na pustyniach centralnych dalej jest ISIS, bardzo złe relacje między Kurdami a sunnitami widzimy też w Dajr az-Zaur i w południowej części Eufratu Syryjskiego. Do tego wszystkiego nie wiemy, czy Rosjanie wycofując się, ostatecznie zrezygnowali ze swoich baz, czy może spróbują się dogadać z nowymi władzami, żeby zachować choćby bazę w Tartus, bez której tracą swoje wpływy w Afryce. Gdzieś w tle jest Iran, który został wyrugowany, ale może chcieć odbudować swoją obecność w Syrii. Do tego jest jeszcze Izrael, który złamał porozumienie o zawieszeniu broni z 1974 roku, de facto dobił armię syryjską i zajął dla siebie strategicznie ważne tereny, które mogą stanowić potencjalnie kolejny front długotrwałej wojny. Zatem militarnie i pod względem bezpieczeństwa Syria to chaos i mamy dziś więcej pytań niż odpowiedzi.
Jest jeszcze jedna ważna kwestia, na którą chciałbym zwrócić uwagę – w Syrii możemy mówić o humanitarnej katastrofie. Rozmawiamy przecież o kraju potwornie wyniszczonym przez wojnę domową, gdzie ponad połowa mieszkańców przynajmniej raz straciła dach nad głową, a niektórym przydarzyło się to kilkukrotnie. W tym 20-milionowym kraju około 600 tysięcy ludzi zostało zabitych, a krytyczna infrastruktura runęła w gruzach. Syria jest wyniszczona, podzielona, brakuje tam praktycznie wszystkiego. To, o czym dziś powinniśmy mówić i na co kłaść nacisk, jest nie pomoc rozwojowa i odbudowa – bo na to jest jeszcze za wcześnie – ale pomoc humanitarna. Mamy obowiązek pomagać ludziom, których dotknęła tak olbrzymia tragedia.
Jarosław Kociszewski – specjalista zajmujący się Bliskim Wschodem, ekspert Fundacji Stratpoints, redaktor naczelny portalu new.org.pl i magazynu „Nowa Europa Wschodnia”. Z wykształcenia politolog. Dziennikarz i publicysta, który oprócz Bliskiego Wschodu interesuje się także Afryką Wschodnią. Wieloletni korespondent polskich mediów z biurem w Izraelu obsługujący przede wszystkim wydarzenia we wschodniej części basenu Morza Śródziemnego.
Przeczytaj również: Syria odnaleziona w Melbourne