List otwarty do bp. Wiesława Szlachetki był dla mnie trudną lekturą. Nie dlatego, że zamierzam bronić biskupa albo tego, co powiedział. Chodzi przede wszystkim o to, jak my ze sobą (nie) dyskutujemy.
Autorzy listu zarzucają bp. Szlachetce, że „zrównuje ideologię gender z narodowym socjalizmem i komunizmem”. Ba, idą nawet dalej, stwierdzając, że „czyni między nimi znak równości”. Cóż, niezależnie od tego, jak bardzo nie podoba nam się wypowiedź biskupa, to zarzut ten jest po prostu nieprawdą.
Nie na tym polega analogia, a właściwie argument z analogii, że utożsamiamy ze sobą dwie różne rzeczy. To często spotykana pomyłka, która wynika z niezrozumienia, czym analogia (porównanie) właściwie jest.
Najpierw przeanalizować, a potem ocenić
Zacznijmy jednak od początku. Biskup powiedział i ta właśnie wypowiedź stanowiła pretekst do listu otwartego opublikowanego 17 września na łamach Więź.pl: „Tak jak narodowy socjalizm pod pretekstem troski o czystość rasy zbudował fabryki śmierci, a komunizm pod pretekstem równości społecznej zniweczył ludzką godność, tak ideologia gender, która również zaczyna się na pozór niewinnie, jak grzech pierworodny, wygeneruje ogrom zła, które trzeba będzie długo sprzątać”.
Dalej przedstawił również coś, co możemy uznać za charakterystykę „ideologii gender” – charakterystykę tę przytaczają również sami autorzy listu otwartego, co będzie miało istotne znaczenie dla jednej z uwag, które tutaj czynię.
Biskup powiedział: „Dzisiaj serca ludzkie kolonizuje nowa ideologia, którą najogólniej można nazwać neomarksizmem. To współczesna odmiana marksizmu, z którego wcześniej wyrósł komunizm. […] Ideologia neomarksistowska występuje pod nową flagą i nowymi symbolami, charakteryzuje się tym, że szczęście ludzkości upatruje w nowych, wymyślanych prawach, np.: […] w prawie pozyskiwania życia kosztem życia innych (na tym polega procedura in vitro, w wyniku której, aby mógł narodzić się jeden człowiek, dziesięciu musi życie stracić; to są dane medyczne); tym nowym ideologicznym prawem jest nazywanie związków dwóch panów czy pań małżeństwem i przyznawanie im prawa do adopcji dzieci, tym samym pozbawiając te dzieci ich praw; tym nowym ideologicznym prawem jest promowanie zmiany płci już u kilkunastoletnich dzieci, tak jak to dzieje się już w Hiszpanii i wywołuje psychiczny zamęt; a także tym zideologizowanym prawem jest rozszerzanie możliwości stosowania eutanazji – czyli zadawania śmierci ludziom starym i chorym, gdyż przeszkadzają w szczęściu młodym pokoleniom uformowanym według egoistycznych projektów”.
Autorzy listu otwartego do bp. Szlachetki w swym świętym oburzeniu zarzucają biskupowi, że „stawia znak równości” lub „zrównuje” ideologię hitleryzmu i genderyzmu. A to zupełnie nie tak!
Tyle ze słów bp. Szlachetki – cóż więc tu mamy? Argument z analogii oczywiście. Jaki jest, każdy widzi (lub zaraz zobaczy nieco wyraźniej). Pozwólcie, że zabawimy się w mały quiz. Co robimy, gdy napotykamy – obojętnie czy w mediach społecznościowych, w Kościele czy w przestrzeni publicznej – argument, wobec którego mamy wątpliwości?
A. Wkurzamy się, że wszyscy dookoła są głupi bądź zwiedzeni, a tylko akurat my nie.
B. Poddajemy argument analizie, krytycznie oceniamy i przedstawiamy swoje wątpliwości.
C. Piszemy list otwarty i publikujemy na łamach Więź.pl, pod którym podpisują się jak leci ludzie bądź instytucje, które autora argumentu lub argumentu nie lubią (tu ładnie pasowałoby angielskie wyrażenie jumping the bandwagon), w którym jednak krytyki argumentu nie przedstawiamy.
To wcale nie jest trudne pytanie. A teraz do rzeczy – zacznijmy od argumentu. Argument z analogii należy przeanalizować, a potem ocenić i ewentualne odrzucić, gdy znajdzie się do tego podstawę – to jest instrukcja obsługi argumentu. Lamentowanie o emocjonalnym ładunku analogii – bo o tym jest list otwarty – wiele nie wnosi do tematu, a na pewno nie przyczynia się do rzetelnego skrytykowania czyjejś wypowiedzi (i na pewno w żaden sposób nie pomaga przekonać samego autora argumentu).
Gdy zaś z tego argumentu „wyłuskamy” (ustandaryzujemy) przesłanki i wniosek, to otrzymamy coś takiego:
1. Narodowy socjalizm zaczął się niewinnie, funkcjonował pod pretekstem troski (o czystość rasy) i spowodował śmierć milionów i (dlatego) „wygenerował ogrom zła, po którym trzeba było długo sprzątać”.
2. Komunizm zaczął się niewinnie, funkcjonował pod pretekstem troski (o równość społeczną/klasową), spowodował śmierć milionów i (dlatego) „wygenerował ogrom zła, po którym trzeba było długo sprzątać”.
3. Ideologia gender zaczyna się niewinnie, funkcjonuje pod pretekstem troski (o dyskryminowanych, o równość, o … (?)), powoduje śmierć milionów (nienarodzonych). Wniosek: ideologia gender również „wygeneruje ogrom zła, po którym trzeba będzie długo sprzątać”.
Kiedy już mamy argument w takiej liście, to oceniamy go, zadając pytania krytyczne. Wobec argumentów z analogii wyróżnia się trzy – i tylko trzy (nie ma innej opcji podważenia argumentu) – takie pytania:
1. Czy te obiekty porównywane (tutaj: hitleryzm, komunizm i ideologia gender) rzeczywiście posiadają wymienione cechy (najbardziej kontrowersyjne będzie pewnie dla wielu chyba to „powodowanie śmierci milionów”)?
2. Czy cechy te są relewantne dla cechy przypisywanej (to akurat jest najprostsze pytanie, bo – jak przypuszczam – śmierć milionów jest relewantna dla cechy bycia złym)?
3. Czy nie ma istotnych różnic między porównywanymi obiektami (tu spodziewam się, że będzie najwięcej różnic, bo systemy totalitarne od „ideologii gender” – zdefiniowanej przez autora argumentu – odróżnia wiele istotnych cech)?
Emocjonalny ładunek argumentu
Innymi słowy, jeśli ktoś chce podważyć argument sformułowany przez bp. Szlachetkę, to docieka któregoś z wyżej wymienionych pytań (najpewniej pyt. pierwszego lub trzeciego). Co zaś zrobili autorzy argumentu (lub początkowy autor, a co pominęli wszyscy sygnatariusze listu)?
Ano po pierwsze, umknęło im to, żeby ten argument po prostu ocenić (to już zostało pokazane). Po drugie, autorzy listu w swym świętym oburzeniu zarzucają biskupowi, że „stawia znak równości” lub „zrównuje” ideologię hitleryzmu i genderyzmu. A to zupełnie nie tak!
Przecież porównywać ze sobą można dwa dowolne obiekty, jeśli mają coś wspólnego (zawsze się coś znajdzie) i w danym kontekście każde porównanie może być zasadne. I to nie jest, na miłość boską, „stawianie znaku równości”! Swoją drogą, ten można postawić tylko między obiektami tożsamymi, a zgodzimy się chyba, że porównywanie dwóch identycznych obiektów (o wszystkich takich samych własnościach) chyba mija się z celem…
Porównujemy, żeby się czegoś dowiedzieć, coś sprawić, zaś analogie są świetnym narzędziem poznawczym, a także argumentacyjnym. A gdy analogię napotkamy, to sprawdzamy, czy zachodzi i czy może być podstawą do argumentu z analogii przypisującym jakąś nową własność.
Zdumiewa mnie to, że wśród tylu inteligentnych przecież ludzi nikt nie zauważył, że „być jak” a „być tym samym co” to jednak dwa różne predykaty, że nie ma co opierać swojego zarzutu na czymś takim. Często można spotkać takie nieporozumienie u studentów na pierwszym semestrze zajęć z logiki. „Jak możesz porównywać to z tamtym?” – pytają. Zaskakuje jednak, że coś podobnego można spotkać u osób wykształconych i doświadczonych, które kształtują opinię publiczną milionów ludzi.
Co więc oburzyło autorów listu? Bulwersować może tzw. emocjonalny ładunek analogii. Można zbudować analogię po to, żeby przenieść nasz stosunek wobec jednego przedmiotu na drugi (porównywany) przedmiot – coś takiego w literaturze nazywa się czasem „ad hitlerum” (więcej o tej taktyce można przeczytać tutaj). W tym argumencie nie jest to jednak ten przypadek, w zabiegach tego typu dokonuje się porównania dla samego porównania (czyli wniosek brzmiałby: „Hitleryzm i gender są podobne”).
W wypowiedzi biskupa analogia służy do przypisania jakiejś nowej własności na podstawie stwierdzonego podobieństwa. Jeśli zatem spotykamy argument z analogii, to zbadajmy go i skrytykujmy, a nie oburzajmy się na jego emocjonalny ładunek (określając dodatkowo analogię „stawianiem znaku równości” – sic!).
Zakończę więc moje – jakże gorzkie – żale postulatem: reagujmy na argumenty adekwatnie. To znaczy, zamiast oburzać się emocjonalnymi ładunkami użytych w argumencie słów, skupmy się na tym, co najważniejsze!
Argumenty należy analizować, oceniać, a jeśli ma się do tego podstawę, krytykować. Argument bp. Szlachetki można przecież z różnych stron podważyć, wskazując na przykład, że są istotne różnice między ideologią hitleryzmu bądź komunizmu a ideologią gender (np. nikt tu nie eksterminuje całych narodów, zamykając je w obozach koncentracyjnych).
Wylewanie łez na emocjonalne nacechowanie słów, lamentowanie, że ktoś mógł (!) się poczuć urażony (swoją drogą, ja poczułem się urażony intelektualną niedbałością autorów listu), czy nazywanie analogii „stawianiem znaku równości” to na pewno niewłaściwe sposoby do tego, by spowodować, że ktokolwiek przemyśli swoje słowa czy poglądy i uelastyczni swój światopogląd.
Przeczytaj też odpowiedź ks. Adama Świeżyńskiego na powyższy tekst