Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Wiesław Celiński (1940–2024). Człowiek wiary, świadek niełatwego losu

Wiesław Celiński. Fot. archiwum Więzi

Za konsekwentne stawanie po stronie słabszych przyszło Wieśkowi zapłacić wysoką cenę. Nie mógł spełnić się w rolach, do których był powołany: ani jako ksiądz, ani jako nauczyciel.

Nie żyje Wiesław Celiński. Z wykształcenia był fizykiem (po czterech latach na Uniwersytecie Warszawskim) i teologiem (po pięciu latach w seminarium), człowiekiem dzielnym i z charakterem, z zamiłowania wychowawcą, z powołania nauczycielem.

Tak się naraził w latach 60. peerelowskiej Służbie Bezpieczeństwa zaangażowaniem w pracę z młodzieżą oraz stanowczą odmową podjęcia współpracy, że potem skutecznie utrudniano mu życie. Władze odmawiały mu zameldowania w Warszawie, przez co nie mógł dostać pracy w żadnej szkole państwowej, a kiedy w końcu znalazł zatrudnienie w prywatnym liceum Sióstr Zmartwychwstanek, SB szantażem wymusiła na dyrektorce zwolnienie go bez powodu.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Tadeusz Mazowiecki zaproponował mu wtedy etat w „Więzi”, w administracji. Był przez długie lata naszym dobrym kolegą. Żegnamy go z wielkim żalem.

Wojenne narodziny

Przyszedł na świat 14 października 1940 r., w małej wiosce pod Stanisławowem na Mazowszu. W 1942 r., po akcji Armii Krajowej w pobliskich lasach, hitlerowcy wyłapali mieszkańców wioski, w celu wywiezienia ich na roboty do Niemiec. Wśród ofiar łapanki znaleźli się oboje rodzice – w pustym domu zostali dwuletni Wiesio i jego brat, czteroletni Januszek. Nie wiadomo, co by się z nimi stało, gdyby nie determinacja i brawura matki. Na dworcu w Warszawie Julianna niepostrzeżenie uciekła eskorcie, prześlizgując się pod wagonami stojącego obok pociągu i szczęśliwie wróciła do dzieci. Ojca wywieźli do Niemiec i wrócił dopiero w roku 1945.

Julianna radziła sobie, jak mogła. Miała jedną krowę, robiła twaróg i sprzedawała go. Mały Wiesio pytany, gdzie jest mama, odpowiadał podobno, dobitnie akcentując głoskę „r”: „Mama pojechała do Warszawy handlować twarrrogiem”. W bliskim sąsiedztwie rozlokował się posterunek niemiecki, którego dowódca brał jajka i twaróg, w zamian przynosił konserwy mięsne. Był „ludzki”. Ale raz zamiast niego zjawił się żołnierz i zaczął dobierać się do młodej kobiety. Mały Wiesio w obronie matki podniósł straszny krzyk i… chwycił za nóż. Usłyszał to dowódca i na szczęście zjawił się w porę.

W tym czasie (początek 1943 r.?) trwała eksterminacja Żydów, których było w okolicy wielu. Niemcy wywieźli wszystkich do Mińska Mazowieckiego. Niektórzy Polacy – opowiada się – za sutą opłatą oferowali znajomym Żydom schronienie, a kiedy już złupili ich do cna, wydawali Niemcom. Julianna natrafiła kiedyś w lesie na ukrywającą się w zaroślach młodą Żydówkę z dzieckiem na ręku. Nosiła jej potem jedzenie, po kryjomu przed sąsiadami. Kiedy przyszły zimna, tamta kobieta, nie widząc żadnej szansy na przetrwanie, sama zgłosiła się do Niemców.

W roku 1945, gdy przechodził front, zbłąkana kula przeszyła brzuch Januszkowi. Matka poszła z nim do Rosjan, ci zrobili opatrunek i rana się zagoiła.

Młodsza siostra Wieśka, Irena (ur. 1946), wspomina, że kiedy brat pasał krowę, to zabierał ją ze sobą, a w chlebaku miał zawsze kilka książek, i czytał jej na głos, ale zawsze tylko jeden rozdział, żeby się nie znudziła. I to on podarował jej pierwszą książkę – „Serce” Amicisa. Zabawny szczegół:  w 1953 r., jeszcze w szkole podstawowej, ustawiono go na czele pochodu pierwszomajowego, ze względu na to, że miał donośny głos. Do liceum w Mińsku jeździł autobusem, ale najpierw musiał iść pieszo dwa i pół kilometra.

Dbał o innych, bardziej niż o siebie

Po maturze, w roku 1957, podjął studia na Wydziale Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego. Tutaj, w akademiku, poznał się z Henrykiem Wujcem i Markiem Tabinem. Razem prowadzili Klub Dyskusyjny, zapraszając ciekawych ludzi. Wspomina inny kolega, Ryszard Żuberek, że kiedyś chcieli zaprosić jakiegoś księdza profesora z wykładem na temat etyki chrześcijańskiej, ale władze uniwersyteckie nie zgodziły się na to i przysłały im jakiegoś… docenta marksistę. W tym studenckim klubie główną rolę odgrywał Henryk Wujec, także chłopski syn, spod Biłgoraja. Szybko podpadli władzom. Zaczęły się wezwania na rozmowy.

Żuberek wspomina też udział w duszpasterstwie akademickim przy kościele św. Anny, które prowadził ks. Leon Kantorski. W roku 1962 zorganizowano ogólnopolską akademicką pielgrzymkę do Częstochowy, w 25-lecie pamiętnej pielgrzymki sprzed wojny. Władze agitowały studentów, by zbojkotowali tę inicjatywę, która jest – zdaniem władzy – popieraniem tradycji wszechpolaków i faszystów. Uczestników wyłapywano i wzywano na przesłuchania. Stosowano taki sposób, że gdy studenci na Dworcu Głównym kupowali bilety ulgowe, okazując legitymację, kasjerka dyskretnie zapisywała dane personalne dla SB.

Praca wykonywana w „Więzi” w ramach etatu pracownika administracji nie mogła satysfakcjonować Wieśka. Jednak dzięki swemu wykształceniu, oczytaniu i otwartości na innych, uczestniczył w pionierskich kontaktach polsko-niemieckich podejmowanych przez KIK i „Więź”

Cezary Gawryś

Udostępnij tekst

Wiesiek Celiński był wiele razy wzywany na przesłuchanie, ale się nigdy nie skarżył, a pytany o to, odpowiadał: „Wszystko dobrze” – żeby nikogo nie martwić.

„Był koleżeński – dodaje pan Ryszard. – Pomagał innym, na przykład niewidomemu studentowi. Nie dbał też o siebie, co mu nieraz wyrzucałem. Na początku miesiąca, zamiast wykupić abonament na obiady w stołówce, kupował sobie książki, a potem chodził głodny”.

„Brak ci szacunku dla przełożonych”

Był człowiekiem wiary, jak go wspomina wiele osób, ale nie wyrażał tego w sposób ostentacyjny. Religijność, którą wyniósł z domu, była dla niego czymś naturalnym i oczywistym. Jak głęboka musiała być jego wiara, świadczy fakt, że zdecydował się nie kończyć studiów na Uniwersytecie i wstąpił do wyższego seminarium duchownego.

Jego prostolinijność i bezkompromisowość sprawiły, że nie został dopuszczony do święceń. Na wykładzie z teologii fundamentalnej, gdy profesor powiedział jakieś ewidentne głupstwo na temat nauki, Wiesław śmiało zabrał głos. „Tak nie jest. Fizyka tego nie twierdzi” – powiedział, i wyjaśnił całą rzecz. Został wezwany do rektora, który mu oznajmił: „Brak ci pokory i szacunku dla przełożonych. Nie nadajesz się na księdza”.

Skierowano go na roczną praktykę w pewnej parafii, na czas próby. I potem ostatecznie usłyszał: nie. Kiedy rozmawiałem o tym z Wieśkiem po latach, powiedział: „Tych czterech lat w seminarium nie żałuję, ale za ten niepotrzebny piąty – mam do nich pretensję”.

Nie było w nim jednak żadnego zgorzknienia czy żalu do Kościoła. Wręcz przeciwnie. Gdy ucinaliśmy sobie pogawędkę w redakcji, moje ostre opinie na temat zaniedbań czy błędów hierarchii Wiesiek zawsze tonował, odwołując się do chłopskiego zdrowego rozsądku i poczucia właściwej miary. Brałem u niego lekcje pokory i mądrości.

Nauczyciel z powołania

Po usunięciu z seminarium próbował jeszcze dokończyć studia z fizyki, na Politechnice Łódzkiej, ale z jakichś powodów to się nie powiodło. Zaczął szukać pracy jako nauczyciel fizyki, ale wtedy pojawił się wymóg zameldowania w Warszawie, na co władze uporczywie nie wyrażały zgody. Zaangażował się jako wychowawca młodzieży w Klubie Inteligencji Katolickiej (jeszcze przed powstaniem Sekcji Rodzin).

W roku 1970 prowadził obóz letni w Stężycy na Kaszubach, wspólnie z wychowawcą z Zakładu dla Niewidomych w Laskach, dla młodzieży widzącej i niewidomej, w wieku 15-17 lat. Mieli rowery-tandemy (osoba widząca z niewidomą), kajaki, urządzali wyprawy rowerowe i kajakowe. Elżbieta Jaworska wspomina, że obóz był świetnie zorganizowany. Modlitwa wspólna na początek i na koniec dnia, także na Anioł Pański. Msza w niedzielę w pobliskim kościele. Były też dzieci z rodzin niewierzących. Pewnego razu Wiesław spotkał na drodze do wsi miejscowego „notabla”, który mu wyznał w odruchu sympatii: „Panie, ale tu gruba teczka z Warszawy za wami przyjechała”. Przychodzili różni „panowie”, kontrolować parametry sanitarne itp.

Wiesiek prowadził też KIK-owskie obozy zimowe, m.in. w Zawoi i w Murzasichlu. Dodatkowym zadaniem było zaopatrywanie w prowiant kapliczki na Wiktorówkach: chłopaki dźwigały ciężkie plecaki. Elżbieta Jaworska wspomina Wieśka jako „człowieka wiary, który w jej przekazywaniu nie był nachalny, miał dystans do siebie, dużo żartował”. A przy okazji był świetnym nauczycielem. Skutecznie przygotowywał wielu swoich wychowanków, z fizyki i matematyki, do matury i egzaminów na wyższe studia. „Potrafił jasno wytłumaczyć, zachęcić do nauki, dziewczyny potem podostawały się, gdzie chciały”.

Jak dobrym potrafił być nauczycielem, okazało się w Prywatnym Liceum Sióstr Zmartwychwstanek na warszawskim Żoliborzu, gdzie w końcu został zatrudniony przez odważną siostrę dyrektorkę 1 września 1968 r. jako nauczyciel fizyki i matematyki. Trwało to osiem lat, do 30 czerwca 1976 r. Niestety, groźba odebrania szkole licencji, jeśli nie zwolni Wiesława Celińskiego, przeważyła szalę.

„Kasjer” w „Więzi”

W podaniu Wieśka z dnia 30 listopada 1976 r. o przyjęcie do pracy w dziale administracji „Więzi” (w charakterze kasjera!) znalazło się zdanie: „Aktualnie mam trudności ze znalezieniem pracy w swoim zawodzie”. A swój odręcznie napisany życiorys kończył lakonicznie: „Z przyczyn ode mnie niezależnych nie mogę kontynuować pracy w zawodzie nauczycielskim”. 

Do „zapisu” w aktach służb peerelowskich z lat 60. niewątpliwie doszła inwigilacja KIK-u, zwłaszcza Sekcji Kultury, po wypadkach w Radomiu i Ursusie, i całego środowiska młodzieży zaangażowanej w pomoc represjonowanym robotnikom, a także członkom i współpracownikom KOR-u (głodówka w kościele św. Marcina, w której uczestniczył m.in. przyjaciel Wieśka, Henryk Wujec).

Za swoją nieugiętą i konsekwentną postawę wierności podstawowym wartościom ludzkim: stawaniu po stronie słabszych i krzywdzonych, prawości i prostolinijności – ugruntowanym dodatkowo w wierze wyniesionej z rodzinnego domu – przyszło Wieśkowi Celińskiemu zapłacić wysoką cenę. Nie dane mu było spełnić się w rolach, do których był powołany: ani jako ksiądz, ani jako nauczyciel.

Praca zarobkowa wykonywana w „Więzi” w ramach etatu pracownika administracji nie mogła oczywiście satysfakcjonować Wieśka. Dzięki swemu wykształceniu, a znał dobrze języki rosyjski i niemiecki, oczytaniu i otwartości na innych, uczestniczył w pionierskich kontaktach polsko-niemieckich podejmowanych przez KIK i „Więź” (goszczenie wysłanników Akcji Znaki Pokuty, Aktion Suehnezeichen). Brał też udział w utworzonym jeszcze przed II Soborem Watykańskim, z inicjatywy Jerzego Brauna i Anieli Urbanowicz, Zespole Ekumenicznym. Pisał o tym na łamach miesięcznika.

Warto przytoczyć krótki fragment tekstu Wiesława Celińskiego („Więź” 1978, nr 2) na temat ks. Zygmunta Michelisa, zmarłego w wieku 87 lat, duchownego Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego: „Na jednym z tych spotkań [Zespołu Ekumenicznego KIK] ks. Michelis opowiadał o swoich doświadczeniach ekumenicznych w obozie w Sachsenhausen. W obozie tym duchowni różnych wspólnot chrześcijańskich przebywali w jednym baraku. Nie odbywały się żadne nabożeństwa. Kiedyś władze oznajmiły księdzu katolickiemu, iż nazajutrz może zostać odprawiona Msza św. Księża protestanccy początkowo nie mieli zamiaru uczestniczyć w tej Mszy, ale zachęceni przez ks. Michelisa wzięli w niej udział i wszyscy przyjęli Komunię św. Być może była to pierwsza w świecie interkomunia”.

W 1996 roku „Więź” wysłała Wiesława do Niemiec jako swego przedstawiciela, w dniach pielgrzymki papieża Jana Pawła II. W krótkim komentarzu do tej wizyty („Więź” 1996, nr 7) znajdujemy m.in. ciekawą refleksję: „Generalnie środki przekazu w RFN przygotowywały wizytę papieża w tonacji negatywnej. I dlatego pewnym zaskoczeniem było, że jednak dużo ludzi uczestniczyło we mszach św. i w Paderborn, i w Berlinie, że było mnóstwo transparentów w rodzaju «Zawsze z Papieżem», «Tak dla Papieża». Można uznać, że przebieg wizyty dość mocno ośmieszył uważające się za nieomylne media. Jan Paweł II zaufał zwykłym, prostym ludziom, a ci ludzie odpowiedzieli mu tym samym i dzięki im za to”.

Celiński z miesięcznikiem „Więź” związany był prawie od początku jego istnienia. Już w latach 60. publikował u nas przeglądy prasy zachodniej. Dlatego słusznie za całą swoją działalność został wyróżniony z okazji 50-lecia „Więzi”, w lutym 2008 r., przez ówczesnego prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego i wśród kilku innych osób odebrał z rąk marszałka Senatu Andrzeja Stelmachowskiego krzyż kawalerski Orderu Polonia Restituta.

Wesprzyj Więź

Przez ostatnie lata, po przejściu na emeryturę, Wiesław żył samotnie w rodzinnym domostwie pod Stanisławowem. Poważne schorzenie kręgosłupa nie pozwalało mu na samodzielne poruszanie się. Zdarzało się jednak, że przywoził go do Warszawy któryś z jego dawnych uczniów, którzy mu zawdzięczali zdanie matury, a nawet pomyślne zakończenie wyższych studiów. Pomagał w nauce bezinteresownie. 

Mówił mi: „Kiedy widzę, że ktoś szczerze pragnie zdobyć wiedzę, a nie miał w życiu łatwo, za lekcje nie biorę od niego pieniędzy. Odwdzięczają mi się, jak mogą. Kiedy tylko potrzebuję czegoś, wystarczy, że zadzwonię”.

Przeczytaj też: Ona już wszystko rozumie. Wspomnienie o Krystynie Konarskiej-Łosiowej

Podziel się

4
1
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.