Lato 2024, nr 2

Zamów

Wyjałowieni chrześcijanie i kontemplacja

Fot. Jędrzej Koralewski/Pexels.

Droga modlitwy kontemplacyjnej jest niebezpieczna. Na niej rozpada się bezpowrotnie doczesny dom własnych racji, zanika moralizatorski ton własnej dobroczynności.

Tekst ukazał się na profilu o. Mateusza Filipowskiego na platformie Facebook. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Martwi mnie coraz powszechniejszy zanik w naszej katolickiej społeczności – dziś myślę szczególnie o polskiej – metafizycznej triady: prawdy, dobra i piękna. Prawdopodobnie również i świat jest tym zmartwiony, stąd tak częsty skowyt nad losem wyjałowionych chrześcijan.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Prawda

Chrześcijaństwo, a szczególnie jego polskokatolicka odsłona, jawi się bowiem coraz częściej jako intelektualna „siara”. I jesteśmy temu sami sobie winni. Wiąże się to niestety z bardzo słabą intelektualną formacją chrześcijan, z formacją duchownych na czele.

Myślenie zabobonne wyparło rozumny akt wiary. Szczere poszukiwanie prawdy przegrywa z plemiennym obwarowaniem własnych racji. A to wszystko jest dodatkowo podlane sosem absurdów i niedorzeczności. W takich warunkach chociażby niebieski Katechizm Kościoła Katolickiego sromotnie przegrywa z wszelakimi objawieniami prywatnymi, nadzwyczajnymi charyzmatykami i cudotwórcami, popularnymi wieszczami duchowych proroctw czy z pseudonaukowymi objawicielami woli Bożej.

Będę z uporem maniaka stał na stanowisku, że jednym z zasadniczych powodów zaniku metafizycznej tkanki w naszym chrześcijaństwie jest porzucenie drogi kontemplacyjnej

o. Mateusz Filipowski

Przestajemy być poważnie traktowaną stroną w dialogu czy społecznej debacie. Przestajemy być atrakcyjni dla gatunku homo sapiens, a stajemy się rezerwatem idei nikomu niepotrzebnych.

Dobro

O pierwszych chrześcijanach poganie mówili: „patrzcie, jak oni się miłują”. Na dobro, nie tylko przestaliśmy mieć monopol – wszak można być naprawdę dobrym człowiekiem również poza chrześcijaństwem – ale również coraz częściej przestaje być ono udziałem naszego chrześcijańskiego życia.

Wystarczy spojrzeć na media społecznościowe, które obnażyły stan naszych serc i umysłów. Powszechny hejt między braćmi katolikami w żaden sposób nie świadczy o miłości i dobroci wzajemnej.

Ewentualna chęć zbudowania pomostu dobra z inaczej myślącymi niż my (nawet wewnątrz wspólnoty Kościoła) jest bardzo często odbierana w najlepszym wypadku jako tchórzliwy symetryzm, a w gorszych wersjach jako zdrada plemiennego stanu albo herezja modernizmu, odmienianego przez wszystkie możliwe przypadki.

Nasza dobroć nie jest już znakiem zapytania dla świata: skąd oni to mają? Częściej słychać stwierdzenia: patrzcie, jak oni na siebie naskakują.

Piękno

Pięknie już było. Jako chrześcijańska społeczność, niegdyś byliśmy mecenasami piękna. Dziś natomiast, jesteśmy raczej symbolem kiczu i bezguścia. Zauważyć to można od takich przestrzeni jak architektura kościołów, plastikowe ornaty w zakrystiach, syntetyczne style muzyczne, po wszechobecne kiczowate gify i pobożnościowe obrazki generowane przez sztuczną inteligencję.

Utraciliśmy zmysł piękna. Ktoś jednak powie: „o gustach się nie dyskutuje”. Owszem, o gustach się nie dyskutuje, gusta bowiem się kształtuje, tak jak kształtuje się ludzki charakter, słuch muzyczny czy logiczne myślenie.

W czasach, gdy prawda jawi się jako opresyjna i niepotrzebna, dobro zaś może być udziałem wszystkich ludzi, jedynie piękno nie zostało jeszcze skolonizowane przez najróżniejsze „-izmy”. Jest ono jednak zbyt delikatne i ciche, aby wypowiadać wojnę brzydocie. Ze swej natury piękno jest ciche i ukryte, a dopóki nie zostanie powtórnie zaproszone do stołu życia, dopóty nie stanie się naszym udziałem.

Głupota, przemoc i kicz splątały nasze chrześcijańskie egzystencje. I będę z uporem maniaka stał na stanowisku, że jednym z zasadniczych powodów zaniku tej metafizycznej tkanki w naszym chrześcijaństwie jest powszechne porzucenie drogi kontemplacyjnej. Bez kontemplacyjnego przebudzenia nie ma mowy o powrocie do wartości zasadniczych, które mają moc jednoczenia ludzkich społeczności.

Mam świadomość, że łatwiej być pobożnym człowiekiem, upierając się przy swoich racjach, poprzestawać na dobru definiowanym przez siebie samego i zaspakajając swój nieuformowany gust. Wobec takiego stanu rzeczy, modlitwa kontemplacyjna jawi się jako wielce niebezpieczna – swoją drogą już nieraz słyszałem od różnych kościelnych środowisk, że ta cała medytacja i modlitwa kontemplacyjna to formy współczesnego zagrożenia duchowego!

Niebezpieczna droga

Człowiek na drodze modlitwy kontemplacyjnej odkrywa wąską ścieżkę prawdy. Dzięki niej, w każdym położeniu schodzi na poziom kolan – poniżej intelektualnego sporu – aby z tej nowej perspektywy dojrzeć niedostępne dotąd sposoby wcielania się prawdy w nasze współczesne egzystencje. Jego udziałem staje się prawda, która jest wolna od przemocy i garniturów plemiennych racji.

Człowiek na drodze modlitwy kontemplacyjnej staje się dobry, ponieważ zaczyna być zamieszkiwany przez samo dobro. Jego przemiana nie przychodzi za sprawą moralnych wysiłków, lecz jest procesem zakwaszania. W ludzkie życie został włożony zakwas kontemplacji. Stopniowo, w delikatnym procesie, zakwasza całego człowieka. Zmiana dokonuje się od wnętrza. Taka dobroć nie zadowala się jedynie dobrymi uczynkami. Ona chce promieniować, aby dotrzeć na krańce własnych i cudzych kontynentów.

Świat stworzony, przyroda, sztuka, muzyka, kultura, człowieczeństwo stają się pięciolinią, na której człowiek kontemplacyjny pragnie wyśpiewać pieśń chwały

o. Mateusz Filipowski

Udostępnij tekst

Człowiek na drodze modlitwy kontemplacyjnej staję również piękny i zdolny do rozpoznania tego piękna w jego czystej postaci. Nie chce już obcować z kiczem czy brzydotą. Odkrywa piękno w prostocie i szlachetności przekazu. Potrzebuje piękna nie po to, aby je wyjaśniać i o nim rozprawiać, lecz aby je przeżywać i być jego częścią.

Świat stworzony, przyroda, sztuka, muzyka, kultura, człowieczeństwo stają się pięciolinią, na której człowiek kontemplacyjny pragnie wyśpiewać pieśń chwały. Najpiękniejszą pieśń, z której utkane jest wszelkie życie oraz odblask samego Stwórcy.

Droga modlitwy kontemplacyjnej jest niebezpieczna, ponieważ w pewnym momencie nie ma z niej odwrotu. Rozpada się bezpowrotnie doczesny dom własnych racji, zanika moralizatorski ton własnej dobroczynności, zostaje porzucony świecący i iluzoryczny dresscode własnych niezaspokojonych namiętności.

Wesprzyj Więź

A to oznacza śmierć dla człowieka niekontemplacyjnego. Jednak bez powszechnego przebudzenia do kontemplacyjnego stylu życia, nie ma mowy o dogłębnym przebudzeniu i przyjęciu pod strzechy serc i umysłów zbłąkanych banitów chrześcijańskiej społeczności: prawdy, dobra i piękna. Bez powszechnego nabycia kontemplacyjnej mentalności nie ma mowy o odnowie Kościoła i świata.

„Proszę w nich, aby Bóg Pana naszego Jezusa Chrystusa, Ojciec chwały, dał wam ducha mądrości i objawienia w głębszym poznawaniu Jego samego. Niech da wam światłe oczy serca, tak byście wiedzieli, czym jest nadzieja waszego powołania, czym bogactwo chwały Jego dziedzictwa wśród świętych (Ef 1, 17–18).

Przeczytaj też: Tośka Szewczyk: Co zrobimy z mozaikami Rupnika?

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.