Dialogi o wierze Scorsese Spadaro

Lato 2024, nr 2

Zamów

Gábor Reisz: Opowiadając o innych, opowiadam o sobie

Kadr z filmu „Wytłumaczenie wszystkiego”, reż. Gábor Reisz, Węgry 2023. Fot. Materiały prasowe Aurora Films

Chciałem zrobić film o współczesnych Węgrzech. Okazuje się jednak, że dobrze rozumieją go mieszkańcy innych krajów, na czele z Polską – mówi Gábor Reisz, reżyser filmu „Wytłumaczenie wszystkiego”.

13 września na ekrany kin w Polsce wchodzi „Wytłumaczenie wszystkiego”, węgierska tragikomedia nagrodzona m.in. Grand Prix Festiwalu Nowe Horyzonty we Wrocławiu. Filmoznawczyni Diana Dąbrowska rozmawia z Gáborem Reiszem, reżyserem filmu:

Diana Dąbrowska: Paul Thomas Anderson powiedział kiedyś w jednym z wywiadów, że nie jest w stanie ruszyć projektu, jeśli nie ma właściwego tytułu. Przyglądając się bardzo charakterystycznym tytułom twoich filmów („Sens życia oraz jego brak”, „Najgorsze wiersze świata”, „Wytłumaczenie wszystkiego”), zastanawiałam się, czy nie masz tak samo.

Gábor Reisz: Nie zastanawiałem się nad tym. W przypadku najnowszego filmu („Wytłumaczenie wszystkiego”) tytuł pojawił się dość wcześnie, jeszcze w trakcie rozwijania scenariusza. Swoją drogą roboczy tytuł projektu, na który wpadła moja producentka Júlia Berkes, brzmiał „Narodowa kokarda”. Mnie zaś zależało, by użyć słowa Magyar, które oznacza „węgierski”. To doprowadziło nas do Magyarázat, czyli do „wytłumaczenia, wyjaśnienia”. Fascynujące, że mamy w tych dwóch słowach tę samą podstawę, prawda? I że próbę tytułowego „wyjaśnienia wszystkiego” można sprowadzić symbolicznie do mojego kraju, Węgier. Kraju mocno podzielonego, w którym każda ze zwaśnionych stron stara się przedstawić swoją wizję i przeforsować jej nadrzędne wobec innych wizji znaczenie.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Choć w tytule mamy skrzętnie ukrytą „węgierskość”, trudno wyzbyć się wrażenia, że twój film opowiada także o podziałach w innych krajach bloku Europy Środkowo-Wschodniej. Nie wiem, czy wiesz, ale „Wytłumaczenie wszystkiego” to właściwie najlepszy film o współczesnej Polsce, mimo że został zrealizowany przez Węgrów na Węgrzech!

– Co mogę powiedzieć? To naprawdę niesamowite. Tak, zgadzam się, że mój film – ze względu na spajające doświadczenia polityczno-społeczne w przeszłości i kulturową bliskość państw tej części Europy – może wydać się widzom na przykład w Polsce szczególnie bliski, znajomy. Choć, szczerze mówiąc, podczas zdjęć nie zastanawiałem się, czy nasza opowieść sprawdzi się poza ojczyzną i jaka będzie międzynarodowa kariera filmu, jego międzynarodowy odbiór. Ta sprawa zaprzątała zdecydowanie mocniej myśli mojej producentki, która od początku wyczuła ponadnarodowy potencjał tkwiący w „Wytłumaczeniu wszystkiego”.

Jest w filmie scena, w której dwójka bohaterów – nauczyciel historii i Pan Trem, ojciec głównego bohatera – żywo się spierają, podnoszą głos, używają przekleństw. W pewnym momencie Pani Trem wchodzi do pokoju, gdzie rozmawiają, i zamyka okno. Wydaje mi się, że odbiorcy, który wychowali się w komunistycznym kraju, którzy pamiętają komunizm, rozumieją jej zachowanie: kobieta boi się, że ktoś obcy mógłby coś usłyszeć, coś, co można by potem wykorzystać przeciwko nim. Wszystko musi się więc odbywać za zamkniętymi drzwiami i oknami. W sekrecie, bo przecież ściany mają uszy, a kiedy mowa o wyrażaniu przekonań politycznych, tym bardziej trzeba być ostrożnym.

Ale czy odbierasz tego rodzaju stwierdzenia – że to film o Polsce – w kategoriach komplementu?

– Jasne! Tym bardziej, że skupiłem się przede wszystkim na podziałach w moim kraju, na naszych, węgierskich, narodowych bolączkach. Moją największą inspiracją są po prostu Węgry. Współczesne Węgry i bardzo bliski mojemu sercu Budapeszt. Jest to naprawdę niezwykłe, kiedy na spotkaniach podczas różnych festiwali padają właśnie takie głosy jak twój. Pamiętam, że w Istambule podszedł do mnie widz, dziękując za „Wytłumaczenie wszystkiego” i podkreślając, jak bardzo jego zdaniem to „turecki film”, wyjaśniający współczesne „tureckie sprawy”. Byłem tym wyznaniem wzruszony i zaskoczony jednocześnie.

Wszystkie twoje filmy zachęcają do wymiany myśli, do dyskusji, choć sami ekranowi bohaterowie mają duże problemy z komunikacją. Dużo się w twoim kinie mówi, ale niekoniecznie ze sobą rozmawia. W ogóle mam wrażenie, że jednym ze stałych tematów twojej filmografii jest tworzenie opowieści, pogłębiona refleksja nad samym sposobem opowiadania.

– O tak, od dawna fascynuje mnie ten temat. Jakieś pięć lat temu przeczytałem książkę rosyjskiej pisarki Ludmiły Ulickiej „Szczerze oddany Szurik”. Przez większość powieści mamy do czynienia ze jednym rodzajem narracji. W momencie, gdy na sam koniec następuje zmiana perspektywy, nagle wszystko, co wydawało się nam oczywiste, traci swoją wyrazistość. Uwielbiam takie zabiegi, odwracanie perspektyw, pokazywanie złożoności w budowaniu opowieści o świecie i o nas samych.

Z Dianą Dąbrowską rozmawia Damian Jankowski

Weźmy kino. Przełomem był dla mnie seans „Rashomona” Akiry Kurosawy, zresztą inspiracje tym filmem są widoczne w „Wytłumaczeniu wszystkiego”. Na całość historii składają się doświadczenia wielu bohaterów, ważne okazują się połączenia, jakie się tworzą między nimi. Pewne sceny nabierają znaczenia dopiero z relacji innej postaci.

Podobnie duże piętno odcisnęły na mnie takie „wielogłosowe filmy” jak „Pulp Fiction” Quentina Tarantino czy – z jeszcze nowszych produkcji – „Rozstanie” Asghara Farhadiego. Nic nie jest w nich oczywiste, jednowymiarowe.

Zresztą o potrzebie pokazywania różnych wersji i możliwości opowieści mówi w moim nowym filmie nauczyciel historii. I nie jest za to przez sporą część rodziców lubiany. To skomplikowany człowiek, chwilami egoista, ale naprawdę dobry nauczyciel. Nauczyciel, który stara się pokazać swoim podopiecznym, że nie muszą być skazani na tylko jedną życiową, społeczno-polityczną, dominującą narrację. Chce dostarczyć im cennych narzędzi.

Duży wpływ na scenariusz miała także współscenarzysta projektu Éva Schulze, która w przeszłości była moją nauczycielką i do dziś pozostaje dla mnie mentorką.

Opowiedz o tym wpływie.

– Éva poprosiła, abym napisał opowiadanie o głównym bohaterze, nastoletnim Ablu, w pierwszej osobie. Jak wygląda z jego perspektywy dzień przed maturą. Dopiero później zacząłem pisać o tym samym dniu z perspektywy ojca Abla, Pana Trema.

Relacja ojca z synem w „Wytłumaczeniu wszystkiego” to moje rozliczenie z tatą. Ostatnia rozmowa, której nie odbyliśmy

Gábor Reisz

Udostępnij tekst

„Wytłumaczenie wszystkiego” to w dużej mierze film o tym, jak spróbować zrozumieć osoby, które są różne od nas. Różne pokoleniowo, światopoglądowo. Co się dzieje, kiedy zderzamy się z ich racją, z ich próbą „wytłumaczenia wszystkiego”. Żeby przetrwać, każda z postaci – w szczególności ojciec i syn – musi stworzyć sobie takie właśnie wytłumaczenie, które nawet jeśli będzie się mijać z prawdą i z logiką wydarzeń, stanie się dla niej buforem bezpieczeństwa.

W twoim poprzednim filmie – „Najgorszych wierszach świata” – grana przez ciebie postać spotyka się ze swoimi młodszymi wcieleniami (dzieckiem, nastolatkiem, dwudziestolatkiem…), które wytykają sobie nawzajem różne sytuacje i wybory życiowe. To fantastyczna, odrobinę nawet surrealistyczna scena, która świetnie pokazuje ważne mechanizmy psychologiczne związane chociażby z samoakceptacją. Jesteś w stanie wyobrazić sobie, jak mogłaby wyglądać rozmowa Abla, głównego bohatera „Wytłumaczenia wszystkiego”, z samym sobą po latach? Abla-licealisty, który stoi na rozdrożu, z Ablem-trzydziestolatkiem?

– Tak daleko nigdy w myślach nie wybiegałem, choć muszę przyznać, że próbowałem sobie wyobrazić, jak wyglądałby kolejny rok z życia Abla. Rok po wydarzeniach licealnych. Jak przygotowywałby się do maturalnej powtórki? Jestem pewny, że nie zrezygnowałby z możliwości dalszego rozwoju. To niezwykle wrażliwy chłopak, który najlepiej odnajduje się na polu sztuki. Abel bardzo często milczy, ale wyraża siebie poprzez swoje filmowe obserwacje. Może w przyszłości zostanie fotografem albo filmowcem?

A pamiętasz siebie z czasów licealnych?

– Oczywiście, że pamiętam.  

I co? Dużo z ciebie licealnego odbija się w nowym filmie?

– Nie uwierzysz, ale na początku pracy nad „Wytłumaczeniem wszystkiego” myślałem, że będzie to mój pierwszy nie tak osobisty film jak poprzednie. W „Najgorszych wierszach świata” zagrałem nie tylko główną rolę, ale cały scenariusz oparłem na autobiograficznych doświadczeniach. Dotychczas w moich filmach pojawiali się moi przyjaciele, korzystałem z dobrze mi znanych, prawdziwych lokacji. Dużo było także improwizacji – zachowania i słowa postaci filmowych pokrywały się z tym, jak te osoby na co dzień się zachowują i jak mówią.

Dopiero przy najnowszym projekcie zrozumiałem, jak bardzo sztuka jest osobista, nawet wtedy, gdy adaptujemy cudze dzieła. Wszystko jest osobiste. Opowiadając o innych, opowiadasz też o sobie. Kiedy zacząłem pisać o życiu Abla, już po pierwszej stronie zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę zapisuję moje własne wspomnienia z liceum. Z tego, jak bardzo chaotyczne było życie, gdy miałem 18 lat. Abel nie zdał egzaminu maturalnego, ja zdałem, ale podobnie jak on czułem ogromną presję ze strony rodziny i szkolnego otoczenia.

Zresztą nie za wiele się zmieniło przez ostatnie ponad dwie dekady w węgierskim systemie edukacji, szczególnie na szczeblu licealnym. System nauczania był i jest porażką. Do tego dochodzą pierwsza wielka miłość, problemy sercowe, inne niepewności, zawirowania… Liceum to naprawdę trudny okres w życiu młodego człowieka. Podobnie jak ojciec Abla, mój tata również był konserwatywny, nie krył się ze swoimi mocno prawicowymi poglądami. Szukałem swojej drogi, więc często dochodziło między nami do spięć. Ale myślę, że byliśmy kochającą się rodziną, która zawsze może na siebie liczyć. Zresztą mieszkanie państwa Tremów, w których rozgrywa się spora część filmu, to prawdziwe mieszkanie moich rodziców, mój pierwszy dom. Dom, w którym się wychowałem.

Zostańmy jeszcze przy tacie. Zadedykowałeś mu „Wytłumaczenie wszystkiego”.

– Tata zmarł dwa miesiące przed rozpoczęciem zdjęć. Rodzice – zarówno mama, jak i tata – byli bardzo dumni z moich pierwszych filmów. Choć oczywiście już w debiucie od razu rozpoznali siebie w rodzicach głównego bohatera. Byli trochę przerażeni tym doświadczeniem: nagle mogli spojrzeć z boku na to, jak mówią, jak się zachowują, jak są odbierani przez innych. Ale oglądając „Sens życia lub jego brak”, głównie się śmiali. Pamiętam z kolei, że po premierze „Najgorszych wierszy świata” tata wziął mnie na bok i pół żartem, pół serio powiedział: „To chyba już koniec tych rodzinnych narracji? Chyba już wszystko o nas opowiedziałeś? Wiesz, brudne pranie robi się w domu, nie na podwórku”.

Wesprzyj Więź

Myślę, że dla całej ekipy na planie było jasne, że relacja ojca z synem w „Wytłumaczeniu wszystkiego” stała się dla mnie czymś na wzór mojego rozliczenia z tatą. Naszą ostatnią rozmową, której nie odbyliśmy w czasie rzeczywistym. I choć w filmie wybrzmiewają przede wszystkim konteksty społeczno-polityczne, według mnie sercem tej historii jest opowieść o rodzinie.

Gábor Reisz – ur. 1980, reżyser i scenarzysta, jeden z najbardziej wyrazistych autorów współczesnego węgierskiego kina. W swoim pełnometrażowym debiucie, „Sensie życia oraz jego brak” (2014), urodzony w Budapeszcie reżyser zaskoczył widzów swoją nowofalową poetyką. Zasmucony uczuciowymi niepowodzeniami bohater filmu wyobraża sobie, jakby mógł wyglądać świat bez niego, gdyby nagle padł trupem na ulicy. W następnym filmie, „Najgorszych wierszach świata” (2019), Reisz zdecydował się nie tylko na reżyserię, ale zagrał też główną rolę. Kino węgierskiego twórcy jest zawsze blisko swoich bohaterów – outsiderów i wrażliwców – którzy z trudem odnajdują się w otaczającej ich rzeczywistości. Nagrodzone m.in. Grand Prix w sekcji Orizzonti festiwalu filmowego w Wenecji „Wytłumaczenie wszystkiego” (2023) to wielowątkowa, tragikomiczna opowieść, w której Reisz stawia na „mały realizm” i subtelność. Każdy ma tutaj swoje racje. Każda ze stron konfliktu dopuszczona jest do głosu. Nic nie jest czarno-białe. Zupełnie jak w życiu.

Przeczytaj też: Ocalić może nas pamięć

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.