Zima 2024, nr 4

Zamów

Radykalnie czy roztropnie? O zmianach w Muzeum II Wojny Światowej

Zbigniew Nosowski, 2022. Fot. Więź

Propagandowe PiSowskie dodatki na znakomitej wystawie Muzeum II Wojny Światowej należało zmienić, ale w inny sposób niż to zrobiła obecna dyrekcja.

Wyjeżdżając na 10 dni urlopu, zastanawiałem się, jaka najbardziej absurdalna afera wydarzy się w tym czasie. Bo przecież wiadomo, że bez afer nie da się żyć (uwaga, ironia!). Po powrocie wiem już na pewno: palmę pierwszeństwa pod tym względem dzierży dla mnie ognisty spór wokół Muzeum II Wojny Światowej.

Propagandyści związani z PiS równie umiejętnie, co manipulacyjnie przedstawiają zmiany w ekspozycji jako atak na patriotyzm i wiarę katolicką. Zwolennicy wprowadzonych zmian gorąco bronią zaś nowej dyrekcji gdańskiego muzeum (zob. list otwarty) przed politykami obecnej koalicji rządzącej, którzy wyrażali oczekiwanie przywrócenia na wystawie postaci Maksymiliana Kolbego i rodziny Ulmów. Wskaźnik polskiej polaryzacji bije kolejne rekordy.

A ja twierdzę, że propagandowe PiSowskie dodatki na znakomitej wystawie Muzeum II Wojny Światowej należało zmienić, ale w inny sposób, niż to zrobiła aktualna dyrekcja. Bez wielkiego trudu można było niezbędne korekty wprowadzić w atmosferze społecznego spokoju, bez wywoływania agresji, bez demonstracji, bez budzenia wzmożenia moralnego (w różnych wersjach ideowych), a za to w trosce (użyję niefelietonowego, ale jakże tu pasującego określenia) o dobro wspólne, a nie partykularne.

Nie muszę chyba wyjaśniać (ale na wszelki wypadek dodam), że na łamach „Więzi” niezliczoną ilość razy wspieraliśmy twórców tego muzeum. Krytykując poniżej ich decyzje, krytykuję zatem „swoich” – taki mam bowiem brzydki zwyczaj, że od swoich wymagam więcej.

Paweł Machcewicz, Janusz Marszalec, Piotr M. Majewski i Rafał Wnuk stworzyli w gdańskim muzeum znakomitą ekspozycję, która mogła i powinna przyciągać zwiedzających z całego świata. Zgodnie ze skalą zagrożenia, jakie przyniosła II wojna światowa, ukazywano tam wojenną tragedię w skali globalnej, z odpowiednim uwzględnieniem polskiej perspektywy.

Za rządów PiS doszło do skandalicznego przejęcia całej instytucji, a następnie wprowadzenia zmian w treści wystawy. Do oryginalnej, głęboko przemyślanej ekspozycji dodane zostały elementy z nią niespójne ani merytorycznie, ani formalnie. Ważne, że zgodne z narracją polityki historycznej PiS. Usunięto też z wystawy przejmujący końcowy filmowy „Dyptyk” autorstwa Mateusza Subiety.

W sumie jednak wprowadzone zmiany (przynajmniej wtedy, gdy sam widziałem je osobiście) nie zaburzyły w sposób istotny narracji twórców muzeum. Wyraźnie były obcym wtrętem. Mnie aż serce bolało przy oglądaniu propagandowej IPN-owskiej animacji, prezentowanej jako nowy film końcowy. Całe szczęście, zwiedzający w ogóle się przy nim nie zatrzymywali. Tak bardzo kontrastował ze znakomitą ekspozycją, że niczym nie był w stanie przyciągnąć uwagi.

W roku 2024 nowy rząd wprowadził zmiany personalne w Muzeum II Wojny Światowej. Od kwietnia działa ono pod kierownictwem Rafała Wnuka. Dyrektor-założyciel Paweł Machcewicz jest członkiem muzealnej Rady. W sumie doszło do powrotu twórców oryginalnej koncepcji wystawienniczej. Oczywiste – i jak najbardziej słuszne – było więc, że będą oni dążyć do cofnięcia zmian wprowadzonych w celach wyraźnie propagandowych.

Można to jednak było robić na dwa sposoby: albo radykalnie, usuwając dodane elementy pod hasłem przywrócenia całkowitej spójności oryginalnej narracji, albo roztropnie, czyli likwidując dodane manipulacje, a jednocześnie wprowadzając w oryginalnej narracji niezbędne czy potrzebne korekty.

Ta ostatnia droga wydawała mi się w oczywisty sposób słuszna – również dlatego, że nie da się utrzymywać tezy, iż (nawet tak świetna) wystawa zaprojektowana dekadę temu nie potrzebuje żadnych zmian. Zwłaszcza w obliczu nowych groźnych wojen w różnych częściach świata i rosnącego poczucia zagrożenia III wojną światową sposób opowieści o globalnej tragedii sprzed 80 lat niewątpliwie wymaga nowego przemyślenia.

Aktualna dyrekcja M2WŚ postąpiła w tej sprawie całkowicie niekonsekwentnie. Z jednej strony zdecydowano nie tylko o przywróceniu oryginalnego filmu końcowego, lecz także o uzupełnieniu go o dodatkowe kadry, ukazujące m.in. agresję Rosji na Ukrainę i toczącą się wojnę na Bliskim Wschodzie. Czyli w kwestii filmu wybrano opcję „roztropnie”.

Inaczej – „radykalnie” – zrobiono w kwestii dodanych plansz z postaciami symbolizującymi polską martyrologię (jakoby niedocenianą przez twórców muzeum) – Witolda Pileckiego, Maksymiliana Kolbego i rodziny Ulmów. Potraktowano te dodatki jako po prostu obce ciało i całkowicie usunięto z wystawy. Rzecz jasna, taka decyzja w oczywisty sposób musiała pociągnąć za sobą propagandową reakcję PiSowskiej opozycji.

Skoro jednak dla dyrekcji zmiany w oryginalnej koncepcji są możliwe (co pokazuje przykład końcowego filmu), to tym bardziej możliwa była taka aktualizacja narracji wystawy, żeby pozostały na niej wątki, na których zależało tej części polskiego społeczeństwa, która sympatyzuje z PiS, tyle że podane zgodnie ze spójną koncepcją i prawdą historyczną. Tym bardziej, że Witold Pilecki był obecny w oryginalnej wystawie, tyle że jego zdjęcie było mniejszej skali, stanowiąc część większej całości.

Podobnie były też obecne na oryginalnej wystawie wątki Polaków ratujących Żydów przed Zagładą czy gotowości do oddania życia za bliźnich. Nic nie stało zatem na przeszkodzie, aby informacje o Ulmach przesunąć z części o Auschwitz (gdzie, rzecz jasna, nigdy nie byli) w odpowiednie miejsce wystawy. Nie byłoby żadnym problemem, gdyby znanego na całym świecie franciszkanina Kolbego pokazano tuż obok (prezentowanej na wystawie od początku) mało znanej konspiratorki przyobozowej Heleny Płotnickiej, która została aresztowana za pomoc ludziom uwięzionym w Auschwitz i zginęła w obozie, osierocając ośmioro dzieci. Wręcz tworzyłoby to jeszcze ciekawszą narrację, a propagandyści opozycji nie mieliby się do czego przyczepić.

Niestety dyrekcji muzeum zabrakło tu wyobraźni. Nie podejrzewam tych akurat historyków o świadome prowokowanie napięcia. Wyraźnie nie przewidzieli rozwoju sytuacji i na dodatek fatalnie komunikowali swoje decyzje. Dobrze, że w końcu przyznali się do błędu i zapowiedzieli poprawki (choć właśnie to znaczna część ich obrońców uważa za uleganie szantażowi).

„Zdecydowaliśmy, że do ekspozycji stałej zostaną włączeni o. Maksymilian Kolbe i rodzina Ulmów. Widzimy, że istnieje taka autentyczna społeczna potrzeba. Wkrótce historie o. Maksymiliana Kolbe i rodziny Ulmów znajdą się wśród innych bohaterów widocznych w Muzeum. Zostaną one zaprezentowane w sposób godny, rzetelny i zgodny z najnowszymi badaniami. Nie powielimy nieścisłości i błędów, które widniały na usuniętej przez nas fototapecie rodziny Ulmów czy w ekspozytorach poświęconych o. Kolbe” – czytamy w oświadczeniu dyrekcji. „Być może od razu powinniśmy byli zaproponować dla nich inny sposób prezentacji” – mówi dziś Janusz Marszalec, zastępca dyrektora ds. naukowych. No właśnie….

Wesprzyj Więź

W sumie: z małej chmury wielki deszcz. I ogromna szkoda. Wobec takich problemów i takich napięć najwyższym argumentem nie może być „spójność oryginalnej wystawy”. Zwłaszcza jeśli cała instytucja powstała i jest finansowana z pieniędzy publicznych.

Zaognienie tego sporu cofa nas w polskich debatach o historii i tożsamości, zaostrza podziały już istniejące i tworzy nowe. Zmarnowano dużą szansę pokazania, że możliwa jest inkluzywna narracja o historii. Od dawna powtarzamy na łamach „Więzi”, że mądra polityka historyczna ma budować wspólnotę, a nie wykluczać. Historia naprawdę jest nauczycielką życia, tylko wnioski z jej lekcji lepiej wyciągać przed szkodą niż po niej.  

Przeczytaj także: I sprawiedliwi, i Jedwabne

Podziel się

9
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.