W życiu Marka Hłaski wiara nie była pewnością dającą pocieszenie, lecz dramatycznym poszukiwaniem Boga.
55 lat temu w Wiesbaden zmarł Marek Jakub Hłasko. W akcie zgonu pisarza z 14 czerwca 1969 r. w rubryce wyznanie wpisano katholisch (katolickie). Hłasko urodził się w rodzinie katolickiej i jako katolik umierał. To pewne. O wiele mniej oczywista była jego religijność i kwestia wiary w Boga. Także nad tym aspektem jego życia zaciążyła legenda, która utrudnia rekonstrukcję Hłaski prawdziwego.
Jak się układały relacje Hłaski z Bogiem? Jakaś odpowiedź na to pytania wyłania się z jego listów i przebija z pisanej przez niego prozy. Trudno jednak powiedzieć, czy tę sferę życia pisarza nie objęła też zaproponowana przez niego samego kategoria „zmyślonej prawdy”.
Załóżmy jednak, że w kwestii Boga Hłasko był szczery.
Legendarne „Nie”
26 grudnia 1935 r. w kościele pw. Najświętszego Zbawiciela w Warszawie Maria i Maciej Hłaskowie przynieśli do chrztu syna. Blisko dwuletni już Marek – urodził się bowiem 14 stycznia 1934 r. – na pytanie księdza „Czy wyrzekasz się złego ducha?” udzielił stanowczej odpowiedzi „Nie”. Jak twierdzi Radosław Młynarczyk, biograf pisarza, tej anegdoty „rzecz jasna nie należy […] brać zbyt poważnie”[1]. Trudno bowiem u dwulatka zakładać taką świadomość religijną, która kazałaby mu udzielić odpowiedzi przeczącej. Zresztą przekonany obietnicą prezentów, mały Kubuś – bo tak na niego wówczas wołano – miał w końcu odpowiedzieć „Tak”.
Jak pisze Andrzej Czyżewski, inny biograf, a jednocześnie cioteczny brat Marka, „historię tę przytaczano jako dowód trudnego charakteru dziecka, które zawsze bez namysłu mówi «nie». Rozumiano ją również jako złowieszczą zapowiedź losów chłopca, który nie chciał wyrzec się złego ducha. A nikomu nie wpadło na myśl, aby odczytywać to jako przejaw większej niż u innych dzieci ciekawości i dociekliwości oraz chęci przekonania się o wszystkim samemu, sprawdzenia, jak jest naprawdę”[2]. To właśnie wydarzenie – zauważa Młynarczyk – „można uznać za prapoczątek legendy Hłaski”, wydarzenie otwierające „mit buntownika bez powodu”[3]. Czy także buntownika przeciwko Bogu?
Rodzinne przekazy nie pozostawiły żadnych informacji o życiu religijnym Marka w dzieciństwie i w okresie wczesnej młodości. Jedynie z listów[4] pisanych przez matkę do syna wyczytać można troskę o jego religijne wychowanie. „Bądź mądry. Mów pacierz. Twoja Matka” – pisała w sierpniu 1946 r., gdy Marek przebywał na obozie harcerskim. W listach Marka Bóg pojawia się w konwencjonalnych formułach, z których niewiele można wnioskować co do kondycji religijnej Hłaski w tym czasie.
Czy nawrócenie Hłaski było „tylko kolejną pozą stworzoną na potrzeby literatury”? Przeczą temu dalsze losy Hłaski, którego życie nieustannie będzie się toczyło w napięciu między religijną gorliwością a alkoholem
W roku 1952 18-letni Marek wdał się w romans zamężną Wandą. W liście do matki prosi o radę i obiecuje, że bezwzględnie dostosuje do jej decyzji i natychmiast dodaje: „przysięgam Ci na Boga”. Trzy lata później, już po debiucie prozatorskim, którym było opowiadania „Baza Sokołowska” (1954), Marek pisze do matki o planach wydania książki i jednocześnie prosi: „Śpij spokojnie, módl się o mnie, kochaj i napisz”.
W korespondencji z następnych lat próżno szukać jakichkolwiek religijnych odniesień. Dopiero w liście z 20 października 1958 r. wysłanym już z Berlina Zachodniego przyznaje: „Powiem Ci teraz coś, czego nie mówiłem jeszcze nikomu; wiele rzeczy już się tutaj nauczyłem i być może, wiele skorzystałem. Ale najbardziej cieszy mnie jedno: odzyskałem wiarę w Boga, chociaż jest mi tutaj ciężej, niż kiedykolwiek było. […] Zostań z Bogiem, tulę Cię i całuję z całego serca”.
Trudno powiedzieć, jakie okoliczności mogły wpłynąć na tę zmianę w jego życiu. Jeśli brać tę deklarację na poważnie – a chyba nic nie wskazuje, by w tej kwestii kłamał wobec matki – Hłasko musiał wcześniej przeżyć kilkuletnie doświadczenie utraty wiary, które – być może – było po prostu młodzieńczym kryzysem religijnym. Nic nie wskazuje bowiem, by przeżył jakiś radykalny, otwarty bunt przeciwko Bogu.
Nawrócenie w Ziemi Świętej
W styczniu 1959 r. Hłasko przylatuje do Izraela. Tutaj, w Ziemi Świętej, Biblia będzie nieodłącznym rekwizytem w jego życiu. Jak wspomina Monika Żeromska, Hłasko „zjawił się w kibucu pijany, z Biblią w ręku”. Z kolei Henryk Rozpędowski tak relacjonuje wizytę u Hłaski mieszkającego u pewnej żydowskiej rodziny polskiego pochodzenia: „Na stole leżały obcojęzyczne wydania jego opowiadań, Biblia i tom dzieł Szekspira”. Hłasko chłonie Ziemię Świętą, gdzie „każdy krok to spotkanie z historią i tajemnicą”.
Wyraźne ślady tego na poły mistycznego doświadczenia pojawią się w napisanym już w Niemczech po powrocie z Izraela opowiadaniu „W dzień śmierci Jego” (1962). „Wierzę, że tam mieszka Bóg i że nigdy stamtąd nie odszedł. I będę w to wierzył nawet wtedy, jeśliby ten kraj spotkało dziesięć nowych nieszczęść, bo tylko tam Go czułem”[5]. Z kolei w „Brudnych czynach” (1963) Abakar, bohater opowiadania, na pytanie, dlaczego nie chce opuścić Izraela, odpowiada: „Może wreszcie dlatego, że uwierzyłem tu w Niego?”[6].
Doświadczenie religijne, które było udziałem Hłaski w Ziemi Świętej, musiało być bardzo silne, skoro pisząc o tym etapie życia pisarza, biografowie nie wahają się użyć terminu „nawrócenie”. Jak zauważa Młynarczyk, „Hłasko zafascynował się Biblią i stosunkiem Żydów do niej. Srogi, groźny Stwórca, figura podobna do greckiego fatum, bardzo pasowała do wizji świata, jaką kreował Marek”.
Nowa gorliwość mogła być odbierana przez otoczenia jako nazbyt teatralna: „Przynosił tę religijność do domu, co czasami zakrawało na dewocję: potrafił paść na kolana i zaklinać się na swoją gorącą wiarę, że kończy z piciem i wielodniowymi eskapadami bez dawania znaku życia”. Według Młynarczyka, „Sonja [Ziemann] bezgranicznie wierzyła w nawrócenie Hłaski, cieszyła ją jego na nowo odkryta religijność”. Nie zgadzam się jednak z tezą biografa, że była to „tylko kolejna poza stworzona na potrzeby literatury”[7]. Przeczą temu dalsze losy Hłaski, którego życie nieustannie będzie się toczyło w napięciu między religijną gorliwością a alkoholem, zdradami czy agresją w stosunku do żony.
Do Ziemi Świętej Hłasko wróci w kwietniu 1969 r., na krótko przed swoją tragiczną śmiercią. Jego była już żona Sonja Ziemann będzie kręcić tam film na podstawie opowiadania Hłaski „Wszyscy byli odwróceni” (Alle hatten sich abgewandt, ZDF, RFN 1969). Z Eljat, gdzie ulokowano plan zdjęciowy, Marek z Sonją jadą najpierw do Tel Awiwu, a potem do Jerozolimy. „W Jerozolimie – notuje Czyżewski – Marek prowadzi Sonję szlakiem Drogi Krzyżowej. Z Bazyliki Grobu Pańskiego, z niskiej kaplicy, Sonja zapamiętała długą chwilę, gdy Marek prawie leżąc krzyżem przy kamiennej płycie grobu, modlił się długo i żarliwie. Czy była to chwila rozpaczy i bezradności, szukanie ukojenia w modlitwie, czy poddanie się nastrojowi miejsce, gdzie, jak sam wielokrotnie pisał, czuje się bardziej niż gdzie indziej obecność Boga?”[8]. Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Na pewno można w zachowaniu Hłaski dostrzec znamiona religijności bliskiej egzaltacji.
Wiara pomaga (niektórym)
Od pierwszej podróży do Ziemi Świętej w listach do matki znów powraca zwrot „Zostań z Bogiem”. Jak zauważa Młynarczyk, od swego izraelskiego nawrócenia Hłasko „w korespondencji z matką czy ciocią Renią Czyżewską potrafił zawierzyć całą rodzinę opiece Najwyższego”[9]. Początkiem roku 1966, z lecącego do Los Angeles samolotu Marek pisze do matki o swoich amerykańskich projektach: „Wierzę, że modlitwa mojej matki może zdziałać cuda. Módl się za mnie. Boskiej opiece Was polecam”.
To na wskroś religijne widzenie rzeczywistości ujawnia się wielu listach Hłaski z tego okresu. W Ameryce dociera do niego wieść o śmierci ojczyma Kazimierza Gryczkiewicza, który umiera nagle 7 lipca 1966 r. W latach dzieciństwa i wczesnej młodości relacje Hłaski z ojczymem nie układały się najlepiej. Marek miał mu za złe, że zabrał mu matkę (pierwszy mąż Marii, z którym była już zresztą rozwiedziona w dniu jego śmierci – Maciej Hłasko – zmarł we wrześniu 1939 r.), a różnica charakterów utrudniała kontakt między ojczymem a pasierbem. Kazimierz miał usposobienie spokojne, urzędnicze, Marek – porywcze i zmienne. W liście do matki pisarz wyraża żal, że tak długo nie potrafił nawiązać z nim dojrzałej relacji: „[…] tylko ja najbardziej ze wszystkich ludzi na świecie mogę cierpieć, że tak dużo czasu upłynęło, zanim ja z Nim nauczyłem się mówić. Nie potrafiłem tego jako dziecko”.
Na wieść o śmierci ojczyma Marek pisze do matki list pełen słów pokrzepienia i otuchy, w którym znajdujemy literacki passus o sensie śmierci: „Jeśli umiera jeden człowiek, to życie jego zostaje przetłumaczone z ludzkiego języka na język znany tylko Bogu. Wierzę w to, że życie naszego Ojca zostało przetłumaczone na język Boga”. Marek szuka dla matki pocieszenia w wierze: „Wierzę, że Twoja wiara w Boga pomoże Ci przetrwać nasze wspólne nieszczęście. Niech Cię Bóg ma w swojej opiece i módl się za niego, bo był jednym z niewielu ludzi, których znam, wartych tego”.
Kilka dni później znów pisze do matki: „W czym i jak mogę Ci pomóc? Nie wiem, może moja modlitwa pomoże Ci przetrwać ten czas. […] Nie rozpaczaj: któregoś dnia spotkamy się tam wszyscy i może będzie nam lepiej”. W ostatnim liście do matki, wysłanym z Los Angeles 30 marca 1969 r., Marek stwierdza: „Każdego człowieka na świecie każdej chwili może spotkać nieszczęście – i na to nie ma rady. Ale jest jeszcze Wiara: to pomaga niektórym ludziom”.
Przez dolinę śmierci
Czy widział siebie wśród owych niektórych? Wydaje się, że w życiu Hłaski – przynajmniej na tym etapie – wiara raczej nie była pewnością dającą pocieszenie, lecz dramatycznym poszukiwaniem Boga. Tym, co pozwala tak myśleć, są kontrowersje związane z publikacją opowiadania „Pójdź za nim przez dolinę”, o czym dowiadujemy się z korespondencji z Juliuszem Sakowskim z Polskiej Fundacji Kulturalnej z Londynu, gdzie Hłasko planował wydać to opowiadanie (ostateczny tytuł: „Sowa, córka piekarza”, 1968).
Najpierw Hłasko wyjaśnia pochodzenie tytułu: „«Pójdź za mną przez dolinę» jest wzięte z dwudziestego trzeciego psalmu Dawida (4): Chociażbym też chodził w dolinie śmierci, nie będę się bał złego, albowiem Tyś ze mną: łaska Twoja i kija Twój: te mnie cieszą”. Cytat przytoczony przez Hłaskę najbliższy jest wersji Biblii Gdańskiej z roku 1881: „Choćbym też chodził w dolinie cienia śmierci, nie będę się bał złego, albowiemeś ty ze mną; laska twoja, i kij twój, te mię cieszą”.
Trudno wyrokować, na którym etapie „laska” stała się „łaską”. Czy to sam Hłasko świadomie zmienił sens cytatu, czy też zrobił to przez nieuwagę, czy też może jest to błąd, który się zakradł w trakcie redakcji książki Czyżewskiego – nie wiadomo. Niewykluczone, że Hłasko przytaczał ten cytat z pamięci. W innym liście – odnosząc się do kwestii tytułu – stanowczo zaznacza: „jest to cytat z Biblii i musimy trzymać się tego ściśle. Proszę również nie stawiać trzykropku po tytule”. Trudno to nazwać cytatem czy nawet parafrazą. To raczej tytuł inspirowany biblijnym cytatem.
Hłasko tak wyjaśnia związek biblijnego cytatu z treścią książki: „Moja opowieść jest opowieścią o lotniku, który powrócił po wojnie z Anglii odbywszy servis w RAF: Wszyscy koledzy zostali już zaaresztowani: część z nich skazana na śmierć (vide Major Skalski, Łokuciewski, mój kuzyn Schiele): poznaje kobietę, która towarzyszy mu w ciągu ostatnich jego dni i jest z nim do momentu kiedy zostaje aresztowany”.
Można przypuszczać, że ową „doliną śmierci” jest polska powojenna rzeczywistość. Hłasko przytacza w liście postaci Stanisława Skalskiego, Witolda Łukuciewskiego, Tadeusza Schiele – lotników, którzy po powrocie do Polski zostali przez władze stalinowskie oskarżeni o zdradę, niektórzy – jak Skalski – skazani na karę śmierć (później zamienioną na dożywocie). Majorowi Rackamnowi, bohaterowi książki, w wędrówce aż do końca – do skazania na śmierć niewinnego człowieka – towarzyszy poznana kobieta, która zostaje jego żoną.
Opowieść o Bogu
Z tą książką powiązany jest jeszcze jeden wątek religijny będący przedmiotem korespondencji Hłaski z Sakowskim. Spór między panami dotyczył także dedykacji, która widniała na obrazie Matki Bożej, który to obraz Wuj Józef podarował głównemu bohaterowi powieści – Grzegorzowi, pisarzowi, który po skandalu w swojej redakcji w Warszawie przyjeżdża do Wrocławia, gdzie zostaje szoferem Weroniki Rackman, żony majora. W pewnym momencie Grzegorz wspomina: „[…] rozpakowałem walizkę. Miałem tam obraz Madonny, na którym Wuj Józef napisał kiedyś: «Kochanemu Grzegorzowi na pamiątkę wspólnie spędzonych nocy i dni w Górnej Galilei – Maria». Dedykacji nie dało się niczym zmyć”[10]. W pierwotnej wersji, na którą nie chciał się zgodzić wydawca, podpis brzmiał nieco inaczej: „Matka Boska”. Ostatecznie zgodzono się jednak na „Marię”, co spowodowało, że podpis stał się bardziej dwuznaczny.
W jednym z listów do Sakowskiego Hłasko wyjaśnia zamysł książki: „Istotnie obraz Matki Boskiej zadedykowany Grzegorzowi jest sprawą bluźnierczą. Ale przecież cała książka jest poszukiwaniem Boga w każdej chwili, w każdym momencie. […] Wuj Józef jest bluźniercą: ale Wuj Józef jest symbolem życia, wiary, miłości – a bohater (Grzegorz) jest zarażony śmiercią, rozpaczą, niewiarą. […] ale cała książka jest książką o miłości: i o tym że człowiek może iść za innym człowiekiem przez dolinę cienia śmierci nie znając zła ani strachu jak długo ten drugi człowiek idzie z nim. Drogi Panie, to jedno bluźnierstwo nie może w żadnym wypadku zabić ducha tej powieści która jest opowieścią o miłości: a każda opowieść o prawdziwej miłości jest opowieścią o Bogu”.
To ostatnie stwierdzenie można przyjąć na autorską zasadę hermenetyczną dla interpretacji wszystkich jego opowiadań. Wróćmy jeszcze do pierwotnego tytułu i głównego wątku opowiadania „Pójdź za nim przez dolinę”. Jak wiadomo, Psalm 23 zaczyna się od słów „Pan jest moim pasterzem”. To właśnie tę pasterską funkcję Boga zdaje się realizować w tym opowiadaniu żona oskarżonego majora Rackmana. Miłość człowieka jest tutaj wyrazem miłości Boga, obecność człowieka to obecność samego Boga. Na marginesie trzeba jednak zaznaczyć, że gdyby uznać poszukiwanie miłości przez pisarza w jego osobistym życiu za wyraz poszukiwania Boga, to należałoby stwierdzić, iż było ono pełne zawirowań, zdrad, a także zadawanego cierpienia.
Choć wspominane tutaj opowiadanie nie zostało zekranizowane, to zarówno w odniesieniu do niego, jak i całej twórczości Hłaski, można chyba odnieść słowa Karola Ludwickiego: „W kinie jego [Hłaski] «śmierć» Boga (rozumianego jako dobro) to paniczne wręcz szukanie Go. Bóg u Hłaski to nie tyle sacrum i religia, co raczej potrzebny autorytet moralny, to drugi człowiek, co zresztą wiąże się z «tradycyjnym» pojęciem Boga i wiary. […] bohater Marka Hłaski to mimo wszystko bohater słaby. […] lepszy grzesznik, który wie, że jest grzesznikiem, niż święty, który wie, że jest świętym”[11].
Katolicyzm po polsku
Marek pochodził z rodziny głęboko wierzącej, gdzie – jak zaznacza Czyżewski – „religijność czasami przechodziła w dewocję”[12]. Choć Hłasko wyrósł z rodziny inteligenckiej (ojciec był prawnikiem, matka księgową), skoro była to dewocja, to zapewne i pobożność bardziej typu ludowego niż intelektualnego. Ślady takiej pobożności widać w twórczości Hłaski.
Opowiadanie „Miesiąc Matki Boskiej” (1962) wręcz „zanurzone” jest w kontekście ludowej pobożności maryjnej. Akcja opowiadania toczy się w bardzo krótkim odcinku czasu, podczas śpiewu Litanii Loretańskiej przez grupę ludzi przed figurą Matki Bożej w podwórzu kamienicy. W tym samym czasie w jednym z mieszkań dochodzi do gwałtu na kobiecie, co jest karą wymierzoną za związek z Niemcem (dzieje się to 7 maja 1940 r.). W tym samym czasie, w kuchni, matka dziewczyny popełnia samobójstwo, wieszając się na rurze gazowej; jej ręce są oplecione różańcem.
Wychodząc z kamienicy, mężczyźni, którzy wykonali wyrok na dziewczynie, rozmawiają o wciąż modlących się przed figurą ludziach. „Ciekawe, czy po wojnie ludzie będą też się tak modlić” – zastanawia się jeden z nich. Drugi mu odpowiada: „Maj zawsze w Polsce był miesiącem Matki Boskiej”. Tamten precyzuje swoją wątpliwość: „Ja wiem. Ale ciekaw jestem, czy po wojnie też będą się tak modlić. Kiedy nie będzie już strachu czy nieszczęścia”. „Ci, którzy przeżyją wojnę, zobaczą” – odpowiada drugi (dowódca).
Mężczyźni – jak to jest w konspiracyjnym zwyczaju – wychodzą z kamienicy pojedynczo. Ostatni wychodzi dowódca. „Raz jeszcze się odwrócił i raz jeszcze spojrzał na słodką, bolesną twarz Matki Bożej. […] Myślał o dziewczynie; o jej twardym, ciemnym ciele; o jej krótkich włosach, które czyniły ją podobna do chłopca, i myślał o tym, że nie wydała ani jednego jęku, i jeszcze o tym, że dojrzał w jej twarzy coś, co widział przedtem tylko na gipsowych, pozłacanych posągach Matki Zbawiciela”. Opowiadanie kończy się konstatacją dowódcy wypowiedzianą głośno do samego siebie: „Nie chcę przeżyć tej wojny. Bo zawsze, kiedy będę się modlić, będę myśleć o tamtej. I one zawsze będą dla mnie wyglądać jednakowo”[13].
Szczegółowe omówienie tego opowiadania wykracza poza ramy tego szkicu. Dość powiedzieć, że Hłasko proponuje bardzo odważną, graniczącą z bluźnierstwem reinterpretację postaci kobiety, która nabiera rysów samej Matki Bożej Bolesnej. „To zderzenie jest niemal obrazoburcze, a jednak prawdziwe” – jak zauważa Młynarczyk[14].
Warto na to opowiadanie spojrzeć także z perspektywy jednego z listów Hłaski do Sakowskiego, gdzie pisarz wyraża swój stosunek do katolicyzmu: „Czy Pan rzeczywiście wierzy w to, że Polacy są narodem katolickim? I jakiego rodzaju jest to katolicyzm? To jest katolicyzm w skali szkółki parafialnej: to nie jest katolicyzm w sensie światopoglądu”. Nawiązując do bluźnierstwa Wuja Józefa z „Sowy, córki piekarza” Hłasko zauważa, że w katolickiej Polsce „bluźnierstwem nie jest antysemityzm; bluźnierstwem nie jest stosunek do drugiego człowieka tak straszliwie brutalny, że trudno mi nawet to określić”.
W opowiadaniu „Miesiąc Matki Boskiej” Hłasko stawia pytanie o to, czy „katolickie” jest postępowanie tych, którzy – w imię rzekomego patriotyzmu – dokonują brutalnego gwałtu na kobiecie, „grzeszącej” tylko tym, że pokochała Niemca.
Serce Jezusa Konającego
Ciekawy wątek religijny, również mocno zanurzony w pobożności ludowej, pojawia się w „Następnym do raju”, opowiadaniu z 1957 r. Jednym z mieszkańców „Bazy ludzi umarłych”– jak brzmi tytuł filmu w reż. Czesława Petelskiego (1959), którego scenariusz stanowi adaptację opowiadania Hłaski – jest Apostoł. Wszyscy męscy bohaterzy opowiadania noszą przezwiska, które w jakiś sposób ich charakteryzują. W toczących się rozmowach Apostoł bardzo często odwołuje się do Boga, a zwłaszcza do pytania, czy Bóg go widzi. W rozmowie z Zabawą przyznaje: „Coś mi nie gra w mojej wierze”, a częstując go wódką, zachęca: „Pij. To głuszy i Boga, i sumienie, i wszystko”.
W wyniku wywrócenia się przyczepy z wielkimi kłodami drzewa Apostoł zostaje przygnieciony jedną z nich. Zabawa próbuje go wyciągnąć, co tylko zwiększa cierpienie i ból. Apostoł prosi, by wyciągnąć z kieszeni jego kurtki książeczkę do nabożeństwa. W wersji filmowej podaje nawet stronę, na której tamten ma ją otworzyć. To modlitwa za konających. Tracący siły Apostoł powraca do swego pytania, które teraz znów stawia towarzyszowi niedoli: „Czy Bóg mnie widzi? – szepnął. – Mów…”. Zabawa odpowiada: „Jest przy tobie. Zawsze był. Jest tutaj, obok. Nie czujesz go?”. A następnie – ponaglony przez Apostoła – zaczyna odmawiać modlitwę: „O najłaskawszy Jezu. Miłośniku dusz, błagam cię przez konanie Najświętszego Serca Twego i przez boleść Matki Twej Niepokalanej, obmyj we Krwi Swojej grzeszników całego świata, co teraz w konaniu zostają…”.
Apostoł przerywa modlitwę i znów pyta: „Czekaj – szepnął Apostoł. – Czy On jest kimś… czy do niego można oko zmrużyć?…”. Zabawa go zapewnia: „Na pewno jest. I będziesz już teraz przy nim […]”. Za chwilę – znów ponaglony przez Apostoła – kontynuuje modlitwę: „…obmyj we Krwi Swojej grzeszników całego świata, co teraz w konaniu zostają i dziś jeszcze umrzeć mają. O Serce Jezusa Konające, zlituj się nad konającymi…”[15].
Trudno powiedzieć, czy pytania Apostoła są wątpliwościami samego Hłaski. Opowiadanie to powstało w pierwszym okresie jego działalności pisarskiej, w którym sam autor niewiele mówił o swojej wierze. To, co jednak wydaje się istotne, to ów kontekst popularnej w tym czasie pobożności skierowanej do Serca Pana Jezusa, która – wraz z pobożnością maryjną – dominowała w tym okresie, jeśli chodzi o profil duchowości katolickiej, zwłaszcza tej ludowej, dewocyjnej. To z niej Hłasko czerpał.
Ornament czy religijne uwikłanie?
Monika Malessa-Drohomirecka zauważa, że istotną cechą Hłaskowego świata jest „nicowanie uznanych wartości, by ukazać uwikłanie ludzkiej egzystencji w niedające się rozwiązać sprzeczności”. Odwołując się do elementów religijnych, a zwłaszcza do odniesień do Ziemi Świętej, badaczka pisze, że według niej pełnią one rolę „swoistego ornamentu”. Ta konstatacja nie wydaje mi się jednak słuszna. Prawdą jest, że bohaterowie Hłaski są postaciami tragicznymi, niespełnionymi, targani często sprzecznymi namiętnościami i przekonaniami. W wielu jednak przypadkach – jak starałem się tutaj pokazać – owo „uwikłanie” ma charakter na wskroś religijny, ma religijne współrzędne, jak choćby istnienie czy nieistnienie Boga, wiara czy niewiara, a także miłość będąca dla Hłaski wyrazem poszukiwania Boga.
Każdy badacz literatury wie, że nie można utożsamiać tekstu literackiego, jego bohaterów i idei z osobą autora tegoż tekstu. Jednocześnie jednak w odniesieniu do Marka Hłaski trzeba powiedzieć, że on sam uprawiał „życiopisanie”, które opiera się na dużej autobiograficzności bohaterów jego opowiadań. Oczywiście, żaden z nich nie stanowi alter ego pisarza. Jednakże czytelnik jego prozy, który zna koleje losu Hłaski, rozpoznaje wiele autobiograficznych tropów. Czy należy z nich wyłączyć te, które odnoszą się do kwestii Boga i wiary? Śmiem twierdzić, że nie. Tragiczność religijnego doświadczenia Hłaskowych bohaterów jest odbiciem jego własnych poszukiwań religijnych.
W opowiadaniu zatytułowanym „W dzień śmierci Jego” narrator pierwszoosobowy zwierza się czytelnikowi: „Zasypiając znowu, pomyślałem sobie, iż właśnie w taki dzień umierał Jezus. Nawet tego nie oszczędziło mu niebo; więc może On jeden, jeden jedyny przeszedł swoją drogę naprawdę do końca. Nie miałem już nic, ani niczego, ani nikogo; ale mogłem przynajmniej o tym myśleć leżąc tutaj, na tym łóżku, w tym dusznym pokoju […] i byłem szczęśliwy, że mogłem o Nim myśleć w dzień śmierci Jego. Nikt mi nie mógł tego zabronić. Nikt. Ani mnie, ani nikomu innemu; gdziekolwiek bym poszedł i czymkolwiek bym został. I dlatego wszystko przeminie prócz oblicza Jego”[16].
Czy mogłyby to być słowa samego Marka Hłaski? Mam nadzieję, że tak – odpowiem jako ksiądz, a nie jako krytyk czy recenzent.
Przeczytaj też: Sándor Márai, balsam na obsesję jednoznaczności
[1] R. Młynarczyk, „Proletariacki książę”, Wydawnictwo Czarne: Wołowiec 2020, s. 27.
[2] A. Czyżewski, „Piękny dwudziestoletni. Biografia Marka Hłaski”, Prószyński i S-ka: Warszawa 2012, s. 8.
[3] R. Młynarczyk, dz. cyt., s. 27.
[4] Wszystkie cytaty z listów pisarza i adresowanych do niego, a także z innych źródeł pisanych pochodzą z: A. Czyżewskie, dz. cyt.
[5] M. Hłasko, „W dzień śmierci Jego”, w: tegoż, „Utwory wybrane”, t. 1, „Opowiadania”, Czytelnik: Warszawa 1989, s. 421.
[6] Cyt. za: M. Malessa-Drohomirecka, „Zerwane więzi. Religijne odwołania w opowiadaniach Marka Hłaski”, „Twórczość” 2021, nr 1.
[7] R. Młynarczyk, dz. cyt., s. 235.
[8] A. Czyżewski, dz. cyt., s. 477.
[9] R. Młynarczyk, dz. cyt., s. 235.
[10] Cyt za: A. Czyżewski, dz. cyt., s. 429.
[11] K. Ludwicki, „Kino Marka Hłaski”, Wydawnictwo Naukowe Śląsk: Katowice 2004, s. 148 (mps autorski).
[12] A. Czyżewski, dz. cyt., s. 7.
[13] M. Hłasko, „Miesiąc Matki Boskiej”, w: tegoż, „Utwory wybrane”, t. 1, „Opowiadania”, Czytelnik: Warszawa 1989, s. 389-390.
[14] R. Młynarczyk, dz. cyt., s. 231.
[15] M. Hłasko, „Następny do raju”, w: tegoż, „Utwory wybrane”, t. 2, „Ósmy dzień tygodnia”, „Cmentarze”, „Następny do raju”, Czytelnik: Warszawa 1985, s. 377-383.
[16] M. Hłasko, „W dzień śmierci Jego”, w: tegoż, „Utwory wybrane”, t. 1, „Opowiadania”, Czytelnik: Warszawa 1989, s. 433.