Od kiedy zostałem ojcem, nie opuszcza mnie zdumienie twarzą mojego syna.
Edytorial do wydania tygodnika „Więź co Tydzień” z 20 czerwca 2024:
Ojcom i dzieciom w Strefie Gazy
Jeśli, jak przekonywał Emmanuel Levinas, twarz Innego apeluje do nas: „nie zabijaj!”, to myślę, że twarz dziecka wzywa jeszcze dobitniej: „kochaj!”. Skoro w relacji francuskiego filozofa obnażona twarz Innego jest bezbronna i uboga, to ileż bardziej bezbronna i uboga jest twarz dziecka?
Od kiedy zostałem ojcem, nie opuszcza mnie zdumienie twarzą mojego syna. Po pierwsze dlatego, że ona po prostu jest. Zapłodnienie, rozwój i narodziny dziecka można co prawda opisać niezbyt skomplikowanym językiem biologicznym. Można nowe istnienie sprowadzić do konsekwencji – pożądanych lub nie, w zależności od postaw partnerów seksualnych – popędu seksualnego, choć problemy niepłodności i bezpłodności coraz częściej stawiają pod znakiem zapytania taki prosty socjobiologiczny opis.
A jednak na poziomie zwykłego doświadczenia fakt, że on jest – i to jest osobą, która ma swoje potrzeby, emocje, sposoby doświadczania świata i wyrażania tego doświadczania – wykracza poza język nauk przyrodniczych. Mimika twarzy i krzyk noworodka czy niemowlaka to jedyne narzędzia, jakimi on dysponuje, by wyrazić siebie i swoje potrzeby. A ja jestem świadkiem tej ekspresji i, świadomy własnej kruchości, mogę na apele twarzy odpowiadać.
Po drugie: jestem zdumiony, a czasem zawstydzony, tym, jak uważnie i długo spojrzenie dziecka może tkwić na mojej twarzy. Zwłaszcza dziś – gdy nasza uwaga przyzwyczajana jest przez marketerów, reklamodawców i influencerów do maksymalnie krótkich, szybkich komunikatów, trenujących nas do utrzymywania uwagi na czas maksymalnie kilkunastu sekund – spojrzenie dziecka przypomina, że odpowiedzialność za drugą osobę nie może być zależna od konsumpcyjnych standardów. Ten wzrok przypomina mi o ciekawości drugiego człowieka i świata, którą zagubiłem przez lata socjalizacji do nieustannego wdrapywania się po drabinie klasowego awansu.
Ojcostwo jest zatem okazją do wyjścia z własnego, bezpiecznego, ale zamkniętego i w zasadzie smutnego, egocentrycznego świata, którego historia najdobitniej zapisana jest na mojej karcie debetowej czy kredytowej (uff, jak dobrze, że już jej nie posiadam). Dlatego też bycie tatą, zwłaszcza zaangażowanym, jest też wyborem kontrkulturowym, bo każe zrewidować priorytety, zwłaszcza te nabyte w wyniku presji ze strony konsumpcyjnej kultury.
Ostatecznie ojcostwo jest więc odkrywaniem życia na nowo i przypomnieniem, że warto się w nim dobrze bawić, bo w końcu zabawa to najlepsza nauka.
Przeczytaj też: Clapton: ojcostwo utracone, ojcostwo odnalezione