Zima 2024, nr 4

Zamów

Ks. Halík: Kochaj i wierz swobodnie

Ks. Tomáš Halík. Fot. Frydolin / Wikimedia Commons

Pełnienia chrześcijańskiej misji dla świata nie postrzegam jako próby pozyskiwania jak największej liczby konwertytów. Raczej powinniśmy otworzyć się na doświadczenia tych, „którzy z nami nie chodzą”.

Nakładem Wydawnictwa WAM ukazały się w Polsce „Listy do papieża”, najnowsza książka ks. Tomáša Halíka. Adresatem tytułowych listów jest „papież z krainy snów”, a ukryte znaczenie jego imienia ma być, wedle wydawcy, zachętą do szukania nowych dróg oraz zwiastunem niezbędnych przemian w Kościele. Publikujemy jeden z listów w tłumaczeniu Andrzeja Babuchowskiego:

Drogi papieżu Rafaelu,

w swoich poprzednich listach nagromadziłem sporo pytań; wiele z nich jednak wzajemnie się ze sobą wiąże. Chciałbym dziś do niektórych z nich powrócić i zaproponować włączenie do naszego dialogu moich prób odpowiedzi. Jaka wiara ma uzdrawiającą moc dla naszego świata?

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Wiara, stosunek człowieka do tego, co go przekracza, jest bardzo złożonym zjawiskiem. Pierwszą rzeczą, która przyciąga nasze spojrzenie, jest jej zewnętrzna postać, religia – różnorodna wielość zmieniających się sposobów obecności wiary w historii, w kulturze i społeczeństwie. Religia oferuje wierze nieprzebrane mnóstwo możliwości wyrażania siebie. Wiara wyraża się w rytuałach, prostych gestach i skomplikowanych obrzędach; w zwięzłych słowach wyznania i subtelnych systemach intelektualnych; wykorzystuje i inspiruje chyba wszystkie rodzaje sztuki – architekturę, literaturę, malarstwo, rzeźbę i muzykę; tworzy wspólnotę emocjonalną i biurokratyczne instytucje; wchodzi w dialog i spór z wieloma różnymi kierunkami filozoficznymi. Czy za bogactwem religijnych systemów kryje się jakaś wspólna głębia wiary?

W ciągu półwiecza studiów nad religią, w wielu dziełach teologów, filozofów, antropologów, historyków, socjologów i psychologów natrafiłem na nieprzebrane mnóstwo odpowiedzi na wspomniane pytanie. Nie znalazłem takiej, która by mnie w pełni zadowoliła.

Jeśli jednak nasza refleksja ma mieć charakter teologiczny, a nie tylko psychologiczny, wówczas źródła religii musimy szukać w owej wszechogarniającej, a zarazem przekraczającej wszystko głębinowej tajemnicy całej rzeczywistości, którą nazywamy Bogiem. Nie w ludzkich wyobrażeniach i konstrukcjach, które próbują tę tajemnice zdefiniować (czyli ograniczyć) lub zobiektywizować i urzeczowić, uczynić z niej przedmiot – również przedmiot naszego poznania. W swoich książkach pisałem o tym, że sens czegokolwiek możemy zrozumieć jedynie w kontekście i że jeśli używam słowa „Bóg”, to mam na myśli ów najodleglejszy absolutny kontekst, ogarniający i przekraczający całość wszelkiej rzeczywistości.

Wszystko oprócz Boga jest jedynie fragmentem rzeczywistości, cały kosmos razem z dziejami człowieka jest fragmentem, jest wciąż niezakończonym procesem; wszelkie nasze poznanie jest niepełne, ponieważ odzwierciedla charakter naszej egzystencji. Już Sokrates i Pascal wiedzieli o tym, że uprzywilejowana sytuacja człowieka we wszechświecie polega przede wszystkim na tym, że jest świadomy skończoności swojej egzystencji i swojej wiedzy.

Chrześcijaństwo zna trójjedyną drogę do owej tajemnicy całości, która przekracza możliwości naszego poznania: wiarę, nadzieję i miłość.

Jeśli zamienimy dar wiary na „mocne przekonanie” i zadowolimy się frazesami, wtedy z dużym prawdopodobieństwem trudności życiowe, których rzadko kto zdoła uniknąć, wcześniej czy później zachwieją taką religijnością jak domkiem z kart

ks. Tomáš Halík

Udostępnij tekst

Przywykłem do tego, że na wszystkie wielkie pytania dotyczące wiary i religii (Czy Bóg istnieje? Czy wszystkie religie mają taką samą wartość?) nie mam odpowiedzi, które definitywnie obaliłyby zarzuty oponentów oraz moje własne wątpliwości i krytyczne pytania. Moje odpowiedzi są wyrazem mojej nadziei, mojej wiary w postaci nadziei i mojego wyznania miłości. Staram się rozliczyć ze swojej nadziei[1], wiem jednak, że tego nie dokonam swoimi słowami; swoją wiarę mogę uczynić wiarygodną, a nadzieję zrozumiałą i przekonującą raczej przez swoje życie, praktyczny przykład: w jakiej mierze moja wiara jest istotnie złączona z miłością, w jakiej mierze jest wolna i szanuje wolność innych; do miłości i do wiary wypływającej z miłości nie możemy nikogo zmusić.

Chrześcijańskość mojej wiary oparta jest na mojej miłości do Chrystusa, ponieważ nie bardzo rozumiem pytania o kryteria i granice jej chrześcijańskości. W co musisz wierzyć, a w co już nie możesz wierzyć, żeby być chrześcijaninem? Chyba odpowiedziałbym słowami przypominającymi prowokacyjną i ryzykowną odpowiedź, jaką na podobne pytanie dał św. Augustyn: kochaj prawdziwie i żarliwie Jezusa i wierz, jak chcesz. Miłość, jeśli jest prawdziwa, zapewni prawdziwość twojej wiary.

Nie mówię: wierz sobie, w co chcesz. I chociaż większy akcent kładę na praktykowanie wiary, nie lekceważę treści i przedmiotu wiary; biorę je wszakże w nawias. Interesuje mnie zawsze to, co uważam za ważne: sposób, w jaki człowiek wierzy, jak wiara kształtuje i przekształca jego życie. Ale właśnie w tym szanuję i bronię wolności każdego, kto naprawdę kocha Boga i Tego, którego On posłał, człowieka Jezusa.

***

To są moje odpowiedzi, które proponuję do naszego dialogu. Chrześcijańskość chrześcijaństwa, tożsamość chrześcijaństwa polega na relacji miłości do Chrystusa. Miłości jednak nie pojmuję tutaj jako czystej emocji, ale jako relację egzystencjalną. Miłość nie jest uczuciem, ale ofiarowaniem siebie.

Miłość do Chrystusa nie może być zaborcza, egoistyczna i zazdrosna, nie możemy mieć monopolu na Chrystusa. Możemy cieszyć się z tego, że Go kochają, szukają i poznają też inni ludzie, inne narody i kultury, że Go kochają, szukają, poznają i wyznają na wiele różnych sposobów – tak, także różnych od mojego i naszego. Chrystus ma wielu nieznanych uczniów. Kiedy apostołowie chcieli jednemu z tych nieznanych zabronić przemawiania („ponieważ nie chodzi z nami”), Jezus surowo im tego zakazał[2].

Pełnienia chrześcijańskiej misji dla naszego świata nie postrzegam jako próby pozyskiwania jak największej liczby konwertytów, aby jak najprędzej wepchnąć ich w zastane mentalne i instytucjonalne granice Kościoła. Raczej powinniśmy przede wszystkim poszerzać nasze mentalne granice i otworzyć się również na doświadczenia tych, „którzy z nami nie chodzą”. Karl Rahner pisał o anonimowych chrześcijanach poza granicami chrześcijaństwa. Mnie interesuje anonimowa obecność Chrystusa poza granicami chrześcijaństwa – co jest właściwie tym samym.

Zdanie Jezusa „Ja jestem bramą (do Ojca)”[3] i „Nikt nie przychodzi do Ojca, jak tylko przeze Mnie”[4] można oczywiście rozumieć wyłącznie, ekskluzywistycznie, jak rozumiało to i nadal rozumie wielu chrześcijan. Ale w kontekście całego ducha Jezusowej nauki wybieram interpretację inkluzywistyczną: ktokolwiek idzie do Ojca, ten idzie przeze Mnie (nawet jeśli o tym nie wie i Mnie nie wymienia).

Listy do papieża
Tomáš Halík, „Listy do papieża. Zachęta do szukania nowych dróg”, tłum. Andrzej Babuchowski, Wydawnictwo WAM, Kraków 2024

Jezusowe „ja” jest szersze niż nasze. Jezus obejmuje swoim „ja” także swoich „najmniejszych braci i siostry”. „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”[5]. Jeśli im usłużyliście, to i Mnieście usłużyli. Cała historia chrześcijaństwa to już jest „drugie przyjście Chrystusa”, przyjście w anonimowości, w innych – a Sąd Ostateczny będzie jedynie apogeum tego przyjścia i ostatecznym zniesieniem Jezusowej anonimowości.

***

Wiara, która ma uzdrawiającą moc, to taka, która czerpie ze swego głębinowego wymiaru, z duchowości. Czy wszystkie religie mają w swoim jądrze taką samą duchową głębię, tego nie wiem i myślę, że tylko Bóg to wie. My, ludzie, chyba nie mamy nawet prawa tego potwierdzić ani temu zaprzeczyć. Któż tak doskonale zna wszystkie religie, żeby mógł je obiektywnie (czyli zewnętrznie) porównywać i oceniać? Większość z nich, także swoją własną, znamy tylko częściowo.

Przypomnijmy znów wspomnianą chasydzką opowieść o człowieku, który po podróży za granicę odkrył skarb w swoim domu. Swoich studiów nad religiami niechrześcijańskimi oraz studyjnych podróży i rozmów z „innowiercami” nie traktowałem jako turystyki, ale jako pielgrzymkę szacunku do innych w celu lepszego zrozumienia własnej religii. Zobaczyłem jednak, że to działa także na odwrót: im lepiej i głębiej poznaje człowiek własną tradycję (razem jej cieniami), tym lepiej może zrozumieć innych.

Tak, kocham chrześcijaństwo, swój duchowy dom, jednak miłość ta – jeśli jest miłością, a nie samolubstwem, narcyzmem i szowinizmem – nie przeszkadza mi, lecz przeciwnie, pomaga szanować innych oraz ich miłość do własnego domu i rozumieć ich. W kwestii religii nie ufam „obiektywnemu”, bezstronnemu, zewnętrznemu podejściu. Wierzę, że w tej dziedzinie – a może nie tylko w tej – prawda daje się kochającym. Wiedział już o tym św. Augustyn i nie mam wątpliwości, że Ty dobrze o tym wiesz, papieżu Rafaelu.

***

W swoich rozważaniach nad tekstami Starego Testamentu poświęconymi miłości, wierze i nadziei doszedłem do wniosku, że miłość implikuje wiarę. Miłość jest prawdziwa, jeśli człowiek przekracza w niej siebie, zmierzając ku drugiemu człowiekowi i innym ludziom. Miłość uniwersalna, jak ją nam ukazał św. Franciszek i jak przypomina o tym papież, który przyjął imię Franciszka, jest przekroczeniem siebie także w odpowiedzialności za stworzony świat. Ludzka miłość jest przestrzenią, w której zawsze mieszka Bóg, nawet jeśli jest nierozpoznany, nienazwany i niewzywany. I pewnie dlatego Paweł uważa miłość za największą w triadzie ­„Boskich cnót”[6].

Nie sądzę, że taka symetria dotyczy relacji między miłością a wiarą. Wiara sama w sobie nie implikuje miłości. Wiara bez miłości nie ma mocy zbawczej, jest tylko „brzmiącym cymbałem”[7], jest tylko „religijnym przekonaniem”, światopoglądem i może się zdegenerować w „chrześcijańską ideologię”. Dopiero miłość jest owym stworzycielskim i ożywiającym Duchem, którego tchnienie daje wierze witalność; bez niej wiara rozpada się w proch wielu ludzkich, aż nazbyt ludzkich przekonań oraz projekcji naszych pragnień i lęków.

Ale jest jeszcze trzecia siostra z Pawłowej triady – i nad nią chciałbym się z Tobą zastanowić, papieżu Rafaelu. Paweł w swoim Hymnie o miłości, w trzynastym rozdziale Pierwszego Listu do Koryntian, mówi o niej bardzo oszczędnie. Wydaje się, że uważa ją wraz z wiarą za coś, co zostanie spełnione i przezwyciężone, gdy dotrzemy na próg miłości bez końca. Czy jednak nie potrzebujemy nadziei właśnie po to, by przekroczyć próg wieczności?

Nadzieja ma uzdrawiającą moc tam, gdzie nasza wiara i nasza miłość przeżywają kryzys – a takich ciemnych dolin jest na naszej drodze podczas licznych spotkań ze złem i cierpieniem niemało. Nieraz moja miłość do ludzi natrafiała na rozczarowanie i wtedy to właśnie nadzieja pomagała wstać z prochu i nieść krzyż.

Nasza ludzka miłość jest iskrą z płomienia absolutnej miłości, dlatego niesie w sobie pragnienie absolutu, tego, czego świat nam w pełni zaoferować nie może. Gdy tylko nasza miłość zafiksuje się zbytnio na jakimś obiekcie i złączy z nim iluzoryczne oczekiwanie absolutnej miłości, wcześniej czy później czeka ją bolesne rozczarowanie, a także pokusa sceptycyzmu i zgorzknienia. Zwłaszcza w takich chwilach potrzebujemy nadziei, która wskaże nam drogę do szerszego horyzontu, choć chwilowo jest on zakryty chmurą i mgłą.

Jeśli zamienimy dar wiary na „mocne przekonanie” i zadowolimy się zbyt łatwymi pewnikami i religijnymi frazesami, wtedy z dużym prawdopodobieństwem trudności życiowe, których rzadko kto zdoła uniknąć, wcześniej czy później zachwieją taką religijnością jak domkiem z kart. Wówczas dogmatyczny ateizm od razu zaproponuje nam jako rekompensatę równie powierzchowną ideologię łatwych odpowiedzi.

Właśnie takie chwile są czasem dla nadziei – dla wiary, która dumne i szalone „wiem” zastępuje pokornym „ufam temu”. Nadzieja może nas doprowadzić tam, gdzie zwykła racjonalność kapituluje, choć nie pozwoli nam zamieszkać w świetle tajemnicy i „zbudować tam sobie trzy namioty”[8].

Niejednokrotnie moja wiara oślepła w ciemnościach tajemnicy, włączając w to spotkania ze śmiercią bliskich i tragicznym losem niewinnych – i wtedy to nadzieja podała jej rękę i prowadziła dalej. Nie wiem, czy bliskość własnej śmierci zbytnio nie zachwieje moją wiarą, ale ufam nadziei, że ona nie pozwoli jej upaść i da jej odwagę wejścia do domu miłości bez końca.

Wesprzyj Więź

Drogi papieżu Rafaelu, wobec biskupów, także wobec biskupów Rzymu, ludzie składają wyznanie wiary. Ja z ufnością złożyłem wobec Ciebie wyznanie nadziei.

Przeczytaj też: Levinas i wolność zakwestionowana


[1] Por. 1 P 3,15.
[2] Por. Mk 9,38–40; Łk 9,49–50.
[3] J 10,9.
[4] J 14,6.
[5] Mt 25,40.
[6] 1 Kor 13,13.
[7] Por. 1 Kor 13,1.
[8] Por. Mt 17,4.

Podziel się

11
3
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.