Przemoc wybucha podczas bijatyk na ulicach, ale i w momencie, gdy obrazimy kogoś w kolejce do lekarza lub na poczcie.
Edytorial do wydania tygodnika „Więź co Tydzień” z 6 czerwca 2024:
W „Monsterze”, najnowszym filmie Hirokazu Koreedy, jest scena, w której starsza kobieta podkłada nogę biegającemu po sklepie chłopcu. Dziecko przewraca się, wstaje i przez chwilę nie rozumie, co się stało: dlaczego nieznajoma pani – zapewne w wieku jego babci – mogła zrobić mu krzywdę? Wszystkiemu bezradnie i z oddali przygląda się jedna z kluczowych bohaterek filmu, zresztą sama będąca matką.
U Koreedy scena ta pojawia się niby przypadkowo, pozornie nie ma związku z sednem opowieści. Wystarczy jednak zinterpretować „Monstera” jako historię o zabijaniu spontaniczności i niewinności, by zrozumieć zamysł japońskiego reżysera: w jego filmie przemoc wybucha nieoczekiwanie, po cichu, jest nie tylko pozbawiona logiki, ale i widowiskowości. Starsza pani podkłada nogę oczywiście nie po to, by komukolwiek zaimponować, raczej – bo daje chwilowy upust swojej złośliwości. Za moment znowu będzie sympatyczną sąsiadką czy babcią.
To, jak współczesne kino – głównie amerykańskie – odchodzi od pokazywania przemocy jako atrakcji, przybliża znakomity esej Michała Gołębiowskiego. Zdaniem Michała „traktowanie przemocy jako atrakcyjnego audiowizualnie karnawału wyczerpuje się. Wkraczamy w epokę, która potrzebuje zobaczyć zło bardziej «ucieleśnione», a przede wszystkim angażujące namysł moralny”.
Ciekawe, że o ile Gołębiowski szuka w popkulturze twórców, których filmy stanowiłby negatyw twórczości Quentina Tarantino, Sebastian Smoliński w swoim tekście z 2018 roku wysoko ocenia dorobek reżysera „Pulp fiction”, uznając okrucieństwo w jego obrazach za pełnoprawne. W ocenie Smolińskiego problem z przemocą mają raczej polscy filmowcy ostatnich dekad, którzy chcą uczynić ją tak atrakcyjną, że aż nieznośną, nie zbliżają się też w ogóle do pogłębionej odpowiedzi na pytanie o naturę zła. „Gdzie polski reżyser nie może, tam przemoc pośle” – czytamy.
Oczywiście areną przemocy nie jest tylko sztuka, lecz także – a może, niestety, przede wszystkim – realne życie. O tym, co zrobić, by nasze państwo nie było bezradne wobec przemocy, dyskutowali w 2020 r. na łamach kwartalnika „Więź”: Jacek Cichocki, Jacek Purski, Zuzanna Rudzińska-Bluszcz oraz Bartosz Bartosik i Ewa Buczek. Smutna konkluzja tej rozmowy brzmi: „Przez 30 lat wolnej Polski jako społeczeństwo nie odpowiedzieliśmy na pytanie, na co w kraju dajemy przyzwolenie. Działania, które wychodzą poza umowę społeczną, nie spotykały się z ostrą reakcją obywateli i władz państwa”. Czy coś zmieniło się przez ostatnie pół roku po wyborach parlamentarnych?
Tyle ogólna skala. Dobrze byłoby chyba jednocześnie skierować swój wzrok i myślenie w kierunku konkretu: przemoc wybucha niekoniecznie podczas bijatyk na ulicach (te najczęściej oglądamy w kinie), a już w momencie, gdy obrazimy kogoś w kolejce do lekarza lub na poczcie. Nie musi dojść do rękoczynów i rozlewu krwi. By codzienna przemoc zaczęła pochłaniać świat, wystarczy pełne pogardy spojrzenie.
Może zresztą wszystko zaczyna się właśnie od spojrzenia: zobaczmy przemoc nie jako atrakcyjną i kuszącą, lecz taką, jaka jest w rzeczywistości: bezsensowną, płytką, boleśnie banalną.
Przeczytaj też: Przemoc rówieśnicza – nie wolno negować tego doświadczenia, trzeba natychmiast działać!