Bo jesteśmy skąpani w moralizmie. Ugrzęźliśmy w powinnościach, w tym, co my mamy zrobić, w niegodnościach.
Trwa oktawa Bożego Ciała, a więc okazja do pogłębienia przeżywania tajemnicy Eucharystii. Nawiążę do kazania o. Jacka Prusaka z przedwczoraj, bo widać, że wzbudza dużo pytań i kontrowersji.
Najpierw o ofierze. Kiedy w książce „Czy Kościół potrzebuje księży?” (ja raczej przetłumaczyłbym: „Czy Kościół potrzebuje kapłanów”) Martin Ebner, też ksiądz, pisze, że Eucharystia jest ucztą, a nie ofiarą, to trzeba to rozumieć w kontekście starotestamentalnego pojęcia ofiary.
Musimy zajrzeć do Listu do Hebrajczyków. Jest on fundamentalny dla zrozumienia nowości chrześcijaństwa. Zarówno ofiara, jak i kapłaństwo nabierają tutaj nowego znaczenia. Uważam, że ten list powinien być wnikliwie czytany, rozważany i dyskutowany już od pierwszego roku seminarium. Wiele światła wniósł mi tutaj kard. Albert Vanhoye SJ, ustanowiony kardynałem przez Benedykta XVI.
„Raz na zawsze” to są słowa kluczowe odnośnie do działania Chrystusa i Jego śmierci. „Poprzez swoją jedną ofiarę na zawsze uczynił doskonałymi tych, których pojednał z Bogiem” (Hbr 10,14). Albo: „Przez własną krew wszedł raz na zawsze do Miejsca Świętego, zdobywszy wieczne odkupienie” (Hbr 9,12).
Moralizm nie mówi o przebóstwieniu, bo za bardzo podkreśla działanie człowieka, jakby ono było pierwsze i decydujące
Podobnie jak „tylko Chrystus jest święty”, co śpiewamy w każdym Gloria, tak samo tylko Chrystus złożył jedną, jedyną ofiarę. Komu? Ojcu. Pomijam tutaj pytanie „dlaczego?”. Bo po co, to jest dosyć oczywiste.
Ofiary Starego Testamentu należało ciągle powtarzać i obmywały tylko zewnętrznie. Eucharystia nie jest ofiarą w takim sensie, że sprawujemy ją „nową”, jako pewną „sekwencję” kolejnych ofiar. Nie jest też w ścisłym sensie „naszą ofiarą”. A tym bardziej nie jest ofiarą księdza, jakby był starotestamentalnym kapłanem.
Wszystko, co w Kościele czynimy i robimy, jest „przez Chrystusa”. Nasza modlitwa i cała liturgia. Jeśli nawet celebrans podczas liturgii wzywa: „Módlcie się, aby moją i waszą ofiarę przyjął Bóg Ojciec wszechmogący”, to nie chodzi o to, że ją składamy tak jak kapłani w Świątyni Jerozolimskiej czy w innych świątyniach: coś przynosimy Bogu. Nasza ofiara jest naszą w takim sensie, że zostajemy w nią włączeni przez samego Chrystusa. On jest naszym bratem, a cały Kościół jest Jego Ciałem.
Wydaje mi się, że takie podejście zostało utracone w praktyce w Kościele potrydenckim. I jest to też odprysk walki z reformacją. Ponieważ Marcin Luter kładł duży akcent na Ciało Chrystusa, którym jest Kościół, ale negował trwałą obecność Chrystusa w Eucharystii, to my skupiliśmy się głównie na Ciele Chrystusa, którym jest Najświętszy Sakrament. A ksiądz stał się „drugim Chrystusem”, jakby to on sam składał tę ofiarę w naszym imieniu.
Na to oczywiście nałożyły się tzw. intencje, głównie ze względów ekonomicznych i pobożnościowych. Stąd do dzisiaj wiele osób sądzi, że ksiądz-kapłan działa jako pośrednik między wiernym a Bogiem, składa w jego imieniu lub zmarłego ofiarę Bogu. Nieporozumienie. W każdej Mszy świętej modlimy się za cały Kościół, za wszystkich żywych i zmarłych. Za intencjami nie stoi żadna wielka teologia.
Pisałem o tym sporo w książce „Ciało dla Ciała”. Jeśli jednak nie mamy realnego poczucia, że jesteśmy jako wspólnota Ciałem Chrystusa, Eucharystia nie ma sensu. Jest tylko jedno Ciało Chrystusa. Obecność w znaku sakramentalnym ma zwrócić naszą uwagę na to, że Ciało Chrystusa to my wszyscy, a nawet każdy człowiek potrzebujący, z którym Jezus utożsamia się w scenie Sądu Ostatecznego.
Tak naprawdę ważniejsze jest Ciało Chrystusa, które tworzymy niż Najświętszy Sakrament. Dlaczego? Ponieważ jest on nam dany jako pokarm i lekarstwo, by z nas tworzyć Ciało Chrystusa. To znaczy, że jesteśmy Nim nazwani, ale nie ma jeszcze między nami pełnej jedności i życia tak jak Jezus. To punkt docelowy. Jesteśmy i stajemy się Ciałem Chrystusa. Najświętszy Sakrament na końcu czasów zniknie. Ciało Chrystusa, którym jest Kościół, będzie trwał.
W kapitalnej książce „Liturgia. Źródło wody życia” o. Jean Corbon (który jest też autorem czwartej części Katechizmu o modlitwie i częściowo o liturgii), podaje najgłębsze i całościowe rozumienie liturgii, jakie dotąd przeczytałem. Gorąco tę książkę polecam. Trzeba ją czytać powoli, rozważać, ale właśnie w niej niemal na każdej stronie pada termin „Ciało Chrystusa” i odniesione jest głównie do Kościoła.
„Człowieczeństwo Kościoła jest Ciałem, w którym Pan objawia się i działa, ponieważ za sprawą Ducha Świętego, nasze i Jego człowieczeństwo stały się tym samym ciałem. Oto więc Ciało Chrystusa, sakrament zbawienia i chwały Boga. Liturgia pozwala przeżywać w Kościele przemienienie rozrastającego się «całego Ciała», zjednoczenie przemieniające, w którym człowiek staje się Bogiem” – pisze Corbon.
Prawie o tym nie mówimy w Kościele rzymskokatolickim: o przemienieniu, przebóstwieniu, które dokonuje się w modlitwie osobistej i liturgicznej. Czemu? Bo jesteśmy skąpani w moralizmie. Ugrzęźliśmy w powinnościach, w tym, co my mamy zrobić, w niegodnościach. Zapominamy, że to Bóg przebóstwia, my się tylko możemy włączyć w Jego dzieło.
Moralizm stawia też grzech w centrum do tego stopnia, że ukazuje go jako niszczący miłość Boga do nas, bardziej szkodzący Bogu niż nam. A przecież grzech niszczy nas, nie Boga.
Na Mszy świętej ksiądz modli się po cichu, aby dzięki Ciału i Krwi Chrystusa nie odłączył się od Niego. To nie Bóg się od nas odłącza po grzechu, to my oddalamy się od Niego. Moralizm nie mówi o przebóstwieniu, bo za bardzo podkreśla działanie człowieka, jakby ono było pierwsze i decydujące.
Jest też druga przyczyna. Zgadzam się z o. Corbonem: „Niektórzy wyobrażają sobie Chrystusa jako będący w «zaświatach» sakrament zbawienia ludzi, następnie Kościół, inny sakrament zbawienia ludzi, i w końcu sakramenty Kościoła, od czasu do czasu celebrowane. Schemat ten – jak się można domyślać – jest jedną z przyczyn oddzielenia liturgii do życia. Tymczasem jest tylko jedno Ciało Chrystusa, wielki i jedyny sakrament”.
Chrystus w niebie, Chrystus w sakramentach i Chrystus we wspólnocie Kościoła to jedno. To chyba musimy sobie na nowo wbić do głowy.
Trzeba też dobrze rozumieć, co znaczy „pamiątka” i „wspomnienie” podczas liturgii. Czy zastanawialiśmy się kiedyś, dlaczego podczas wielkich uroczystości mówimy w prefacjach, np. że „dzisiaj została wzięta do nieba Bogurodzica Dziewica” albo na Objawienie Pańskie: „Dzisiaj w Jezusie Chrystusie objawiłeś wszystkim narodom tajemnicę naszego zbawienia”? Jakie „dzisiaj”, skoro to się wydarzyło parę tysięcy lat temu?
W liturgii czas jest inaczej rozumiany niż na co dzień. My nie powtarzamy ani ofiary Chrystusa na krzyżu, ani Eucharystii z Wieczernika tak, jako co roku obchodzimy swoje urodziny. Jest tylko jedna jedyna ofiara i Eucharystia, którą sprawował Jezus, a my ją „uobecniamy”. O. Corbon pisze: „wydarzenie paschalne (śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa), które nastąpiło JEDEN RAZ w dziejach, jest od tej pory obecne w każdej chwili naszego życia. To my wspominamy, ale rzeczywistość nie należy już do przeszłości. Ona jest tu – pamięć Kościoła staje się obecnością”.
Trudno to pojąć, bo my żyjemy w czasie. A Eucharystia jest tym, co wieczne w czasie. Podobnie jest np. z dogmatem o Niepokalanym Poczęciu, który mówi, że Maryja została zbawiona, czyli zachowana od grzechu pierworodnego, przez swego Syna i ze względu na Jego przewidzianą śmierć i zmartwychwstanie. To ci dopiero! Jezusa jeszcze nie było na świecie, a Maryja doznała skutków śmierci i zmartwychwstania swego Syna. Tutaj zasada RAZ NA ZAWSZE idzie wstecz, a nie do przodu, jak w naszym przypadku.
Jak to pojąć? Nie da się. Musimy przyjąć, że Eucharystia i wieczność nas przerastają. Mówimy: „Oto wielka tajemnica (mysterium) wiary”.
W takim sensie Eucharystia nie jest ofiarą kolejną, ale jest ponawianiem tej samej ofiary. Celebrans jest tylko ustami, rękami, uszami dla samego Chrystusa, podobnie jak my jesteśmy Ciałem Chrystusa przez które (jeśli staramy się żyć zgodnie z naszą tożsamością) przyciągamy innych do Kościoła i Boga – lub nie przyciągamy. Wszystkie sakramenty temu służą, byśmy stawali się w praktyce Ciałem Chrystusa, którym jesteśmy już nazwani.
A co do uczty? Tak, Eucharystia jest głównie ucztą, która jest owocem ofiary Chrystusa. Dość powiedzieć, że to jedyny sakrament, który Jezus ustanowił przed swoją śmiercią. I wyraźnie mówi: „Bierzcie i jedzcie. Bierzcie i pijcie”. I też zrobił to ze względu na swoją śmierć. Ale zauważmy, że w Wieczerniku jeszcze nie umierał. Wydał się za nas decyzją i słowem.
Św. Jan w swojej Ewangelii ukazuje Boga jako dar i pokarm. Kiedy pisze o krzyżu, to, rzecz ciekawa, nie pisze o zgładzeniu grzechu, lecz o wywyższeniu i podaje trzy skutki tego wywyższenia: ludzie poznają, że jest On Bogiem; wszystkich przyciągnie do siebie; rozproszone dzieci zgromadzi w jedno.
Co więcej, gdy Jezus podał uczniom swoje Ciało i Krew, zrobił to także wobec Judasza, chociaż wiedział, że ten Go chce wydać. Dał też ten sam pokarm Piotrowi, który się Go publicznie wyprze. A uczniowie pouciekają. Żadnemu apostołowi się ten pokarm nie należał. Żaden z nich nie był Go godzien.
Chrystus przemienia niegodnych świętych. Tak się dzieje, jeśli w centrum jest miłość. Gdy w centrum jest grzech i nasz wysiłek, zaczynamy rozprawiać o godności, niegodności, czystości, nieczystości. I wracamy do religii naturalnej.
Przeczytaj także: On jest liturgią