Jesień 2024, nr 3

Zamów

Ukraiński traumaland

Mural na budynku w podkijowskiej Borodziance. Fot. Tomasz P. Terlikowski

Jeśli szukać określenia na stan, w jakim jest Ukraina, to będzie to „traumaland”. Tytuł książki Bilewicza idealnie pasuje do sytuacji naszych sąsiadów. Mądra polityka zagraniczna i historyczna musi to uwzględniać.

Relacja z wizyty studyjnej w Ukrainie, jaką Tomasz P. Terlikowski odbył w drugiej połowie maja 2024 r. Wyjazd został zorganizowany przez Instytut Ukraiński i przez Centrum Mieroszewskiego.

Kijów – na pierwszy rzut oka – żyje normalnie. Knajpki są już otwarte, kawa (znakomita) jest na każdym niemal rogu, a i imprezy odbywają się normalnie (chociaż skończyć się muszą do 23, bo od północy obowiązuje godzina policyjna). Alarmy, które słychać kilka razy dziennie (a i w nocy zdarzają się regularnie) niemal niczego nie zmieniają. Życie trwa nadal, ludzie nawet nie ruszają się z kawiarenek, ulice nadal pełne są ruchu, a jedyne co się zmienia to fakt, że metro – na ten czas – przestaje pracować. I tyle.

Ukraińska trauma będzie miała swoje znaczenie w polityce, także naszej. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: naród, który przeżył tyle traum, w którym tyle jest cierpienia, nie będzie długo gotowy do rozliczania się z własną przeszłością

Tomasz P. Terlikowski

Udostępnij tekst

Życie wygląda i płynie prawie normalnie. I właśnie to „prawie” robi ogromną różnicę, którą możemy dostrzec, gdy wejdziemy do jednej z kijowskich cerkwi. Tam, choć uczciwie trzeba powiedzieć, że ukraińskie społeczeństwo jest zlaicyzowane, wciąż modlą się ludzie. Młode kobiety z dziećmi zapalają świeczki przed ikonami, a przed wejściem często stoi zdjęcia mężczyzn, za których odprawiono właśnie panichidę. Śmierć jest obecna także w innych miejscach, choćby na murze nieopodal monasteru św. Michała, gdzie od początku wojny w 2014 roku wieszane są zdjęcia tych, którzy już nie wrócą.

Setki twarzy. Młodzi chłopcy, dopiero wyrastający z wieku nastoletniego, i starsi mężczyźni. Czasem widać, że to zdjęcie z wojny, selfie uchwycone gdzieś w okopie, a czasem fotografia wyraźnie zrobiona przez zawodowego fotografa. Tysiące zdjęć, a za każdym kryje się przerwane życie, łzy matek i ojców, żon, partnerek i samotność dzieci. Ból zamknięty w obrazie muru, który, choć jest w Kijowie, w rzeczywistości jest tutejszą „ścianą płaczu”.

Ten chwytający za serce i wyciskający łzy obraz uzupełniają setki historii. Wieczorem, w jednym z kijowskich lokali piłem piwo z ukraińskim znajomym. Zwyczajne rozmowy o tym, co w mediach, co u niego, co u mnie, co u niego – small talk jakich wiele, ale gdzieś wśród tych rozmów, on opowiada historię partnerki swojego przyjaciela.

– On był na froncie, ale nie na pierwszej linii, wydawało się, że w zasadzie bezpieczny. Jednego wieczoru rozmawiali przez telefon, do niej zadzwoniła przyjaciółka, poprosiła go, żeby przerwali, że ona za chwilę do niego oddzwoni. Normalnie, jak wiele razy wcześniej. Gdy ona rozmawiała z przyjaciółką, w ich miejsce stacjonowania trafił pocisk. On zginął. Ona nie może sobie wybaczyć, że nie porozmawiali dłużej, że ostatnią z nim rozmowę przerwała, ma poczucie winy, że może gdyby rozmawiała z nim dalej, dziś byłby w inny miejscu i żył – opowiadał mi znajomy.

Kijowska „ściana płaczu” nieopodal monasteru św. Michała, gdzie od 2014 roku wieszane są zdjęcia poległych. Fot. Tomasz P. Terlikowski

Dobre pszeniczne piwo nagle przestało smakować jak wcześniej. A takich i podobnych historii usłyszeć można setki. Tu każdy lub niemal każdy już kogoś na wojnie stracił. Kolegę lub koleżankę, przyjaciela z dzieciństwa, ojca, brata, siostrę lub partnera. Śmierć jest tu o wiele bliżej niż w Polsce. 

Inna rozmowa. Młoda, piękna kobieta, z rudozłotymi włosami opowiada swoją historię. Do wojska, do jednostki pomocy medycznej trafiła w 2018 roku, zaraz po skończeniu studiów historycznych. Na pierwszej linii frontu była dwa i pół roku, ściągała ciężko rannych, widziała dziesiątki, a może setki zabitych. Gdy już miała dość, wróciła do Kijowa, zaczęła terapię PTSD, a gdy ta zaczęła przynosić efekty, gdy jej życie zaczęło wracać powoli do normalności, wybuchła pełnoskalowa wojna.

W marcu 2022 zginął jej narzeczony, a ona wróciła do jednostki, na pierwszą linię frontu. Tam dowiedziała się, że jej dawny chłopak – żołnierz, obrońca Azowstalu – trafił do rosyjskiej niewoli. Ranna wróciła do terapii i rehabilitacji, znalazła nową pracę, ale nie wytrzymała długo, i znowu wraca do jednostki. Nie umie już inaczej. Dlaczego? To wyjaśnia inny weteran, z którym rozmawiam w Veteran Hub w Kijowie.

Jest w nim jakaś złość, a może raczej żal i frustracja. Ale jest też żar, wiara i nadzieja, że będzie inaczej. Walczył od lat, teraz ma niesprawną rękę, pomaga innym, ale na front już nie wróci. I to też go frustruje. Jego ciemna twarz, otoczona brodą rozświetla się, gdy mówi o braciach z frontu i tężeje, gdy pytam o normalne życie w Kijowie. – Nie ma, nie może być normalnego życia, dopóki tam toczy się wojna. Gdy my tu rozmawiamy, na Charków spadły kolejne rakiety, zginęło kilku, może więcej chłopaków. I my mielibyśmy tu normalnie żyć, pić piwo, żartować? – pyta. Widzę w nim żal, gorycz, smutek, że jego tam nie ma. 

Trauma żołnierzy, rodzin, które utraciły synów i córki, braci i siostry, miłości, którym niedane będzie nigdy rozkwitnąć, a może i zgasnąć, zostaną z nimi. Tak, jak zostanie lęk – teraz wyparty, znormalizowany, przykryty humorem – przed utratą domu, mieszkania czy najbliższych. – Zostawiam dzieci w przedszkolu i myślę o tych przedszkolach, które zostały zbombardowane, i nie wiem, czy je zobaczę – opowiada mi jedna z kobiet. I choć Kijów jest – w miarę („ostatnio ktoś zginął kilka miesięcy temu” – mówi mi jeden z rozmówców) bezpieczny, to trudno nie pamiętać, że emocji nie da się zostawić za sobą. 

Ale na tę osobistą traumę nakłada się jeszcze druga, zdecydowanie bardziej społeczna. Ta wojna, i to jest także powszechna świadomość, jest próbą – jak to ujmuje rosyjski myśliciel Sergiej Miedwiediew, który uciekł przed putinowską Rosją i demaskuje jej zbrodnie – „ostatecznego rozwiązania kwestii ukraińskiej”. Tu nie chodzi tylko o nowe ziemie, nie chodzi o odwrócenie zmian geopolitycznych, ale o coś zdecydowanie więcej.

„Ukraina jest dla Putina tym, czym dla Hitlera byli Żydzi: drzazgą w oku, skazą na obrazie świata. Wszystkie pseudohistoryczna artykuły, które prezydent Rosji popełnił w ostatnim roku, wszystkie jego wypowiedzi kipiące pogardą i nienawiścią do Ukrainy wskazują, że postanowił  on przystąpić do «ostatecznego rozwiązania problemu ukraińskiego» (…) Niszczenie całych ukraińskich miast razem z ich mieszkańcami nie jest skutkiem bezmyślnego strzelania, gdzie popadnie, lecz celową strategią przestępczego umysłu. Ludobójstwem w Ukrainie realizowanym na naszych oczach” – wskazuje Siergiej Miedwiediew w książce „Wojna Made in Russia”. 

Ukraina
Budynek mieszkalny w podkijowskiej Borodziance. Fot. Tomasz P. Terlikowski

Serhij Żadan w książce „W mieście wojna” ujmuje rzecz równie jasno: „To nie jest wojna armii rosyjskiej z armią ukraińską. Odbywa się prawdziwe ludobójstwo narodu ukraińskiego. Rosjanie świadomie, planowo i cynicznie zabijają ludność cywilną, niszczą infrastrukturę, bombardują szkoły, teatry, muzea, kościoły, budynki mieszkalne. To mordowanie narodu ukraińskiego” – zauważa Żadan.

Symbolicznym, smutnym tego dowodem jest pomnik Tarasa Szewczenki w Borodziance, mieście nieopodal Kijowa, które zostało najbardziej zniszczone w pierwszych tygodniach wojny. Wielka głowa ukraińskiego wieszcza została tak ostrzelana, by kule przeszły przez potylicę… Trudno o mocniejszy symbol tego, co jest celem rosyjskich żołnierzy. Zniszczone domy, wypalone i rozgrabione mieszkania, których szkielety straszą teraz w Borodziance, uświadamiają to z większą jeszcze mocą.

A dla Ukraińców to wcale nie jest pierwsza wojna z ich tożsamością. W narracjach historycznych istnieje jeszcze przynajmniej jedna historia „ostatecznego rozwiązania kwestii ukraińskiej”, czyli sowieckie prześladowania w latach 30. XX wieku, a potem wielki głód, który pochłonął życie milionów mieszkańców tego regionu. Trauma związana z tą tragedią jest obecna w myśleniu i odczuwania Ukraińców do chwili obecnej. Później przez ich ziemie przetoczyła się II wojna światowa, która także pochłonęła miliony ofiar, i wreszcie –  co może dla wielu Polaków jest zaskoczeniem – część ukraińskich elit za atak na Ukrainę uważa także katastrofę w Czernobylu… Ona także uważana jest postrzegana jako zamach na Ukraińców, na ich istnienie. A teraz przyszła wielka wojna.   

Ten obraz byłby oczywiście niepełny, gdybym nie wskazał, że obok niewątpliwej, widocznej traumy, Ukraina przechodzi też niesamowity czas odrodzenia, budowania tożsamości narodowej, umocnienia struktur. W ostatnich dniach odbyłem wiele spotkań ze wspaniale przygotowanymi fachowcami, analitykami, dyplomatami, którzy świetnie odrobili swoją lekcję, którzy mają znakomicie przygotowane strategie, i ktorzy wiedzą, że ta wojna nie toczy się tylko na froncie.

Trauma połączona z wolą zwycięstwa i świadomością własnej skuteczności będzie bardzo utrudniać dialog dyplomatyczny z Ukrainą

Tomasz P. Terlikowski

Udostępnij tekst

Widziałem budujący się naród, który jest coraz bardziej świadomy tego, czym jest. Widziałem, że gdy Ukraina będzie już (oby jak najszybciej) mogła budować się samodzielnie, będzie wielkim geopolitycznym sprzymierzeńcem dla nas, ale będzie także trudnym, bo lepiej od Polski przygotowanym do rozgrywek dyplomatycznych, partnerem. Wcale nie młodszych i gorszym, ale w wielu kwestiach lepszym. Czas skończyć z jakimkolwiek poczuciem wyższości wobec Ukrainy. Są kwestie, w których to ona nas wyprzedza. 

Ale jednocześnie trzeba mieć świadomość, że ta trauma będzie miała swoje znaczenie w polityce, także naszej. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: naród, który przeżył tyle traum, w którym tyle jest cierpienia, nie będzie długo gotowy do rozliczania się z własną przeszłością – do zobaczenia w sobie nie tylko ofiary, ale i sprawcy.

Wesprzyj Więź

Jeśli więc ktoś liczy w Polsce na szybkie rozwiązanie kwestii związanych z Wołyniem, to może się z tą nadzieją pożegnać. A poważna debata na ten temat będzie jeszcze trudniejsza, bo tymi tematami już gra, a będzie grała jeszcze mocniej, rosyjska propaganda. Trauma połączona z wolą zwycięstwa i świadomością własnej skuteczności będzie też bardzo utrudniać dialog dyplomatyczny z Ukrainą. Jej postawa na arenie międzynarodowej będzie nie tylko skuteczna, ale również sprzężona z przekonaniem o własnej racji, które wypływa z poczucia doświadczonej krzywdy.

Ale jest jeszcze jedna kwestia, o której nie wolno zapominać. Otóż wiele z osób, także żołnierzy, którzy dotknięci są traumą, trafi ostatecznie do Polski. I to także będzie ogromne wyzwanie dla naszego systemu opieki zdrowotnej. Na wszystkie te wyzwania trzeba się przygotować już teraz. I to nie tylko dla własnego, dobrze pojętego interesu, ale i z powodu solidarności, z krajem, który obecnie broni także nas. 

Przeczytaj też: Karolina Baca-Pogorzelska: Nie planowałam zamieszkać na froncie

Podziel się

2
1
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.