Tekst Eugene’a O’Neilla z 1956 r. wciąż się broni. Niejedna rodzina nadal tak funkcjonuje: zatruwając się wzajemnie jadem, bez liczenia się z drugim człowiekiem i jego emocjami.
Po wyjściu z teatru dwoje młodych ludzi w rozmowie recenzuje obejrzany właśnie spektakl: „Ciężkie to było”. Trudno by było inne, skoro to „Zmierzch długiego dnia” (Long Day’s Journey Into Night), autobiograficzny tekst Eugene’a O’Neilla, arcydzieło klasyka amerykańskiego dramatu realistycznego, za które autor pośmiertnie otrzymał Nagrodę Pulitzera. Teatr Nowy w Poznaniu właśnie przypomniał sztukę w nowym tłumaczeniu Jacka Poniedziałka i w reżyserii André Hübner-Ochodlo.
Ten rodzinny kwartet na cztery osoby – matkę morfinistkę oraz trojga alkoholików – ojca i dwóch synów – rozgrywa się w ciągu jednego dnia. Z biegiem godzin alkoholu jest coraz więcej, whisky leje się obficie, a uśpione dotąd demony budzą się po kolei. Każdy z członków rodziny żyje jakąś traumą, za którą obwinia innych. Matka od wielu lat nie może się otrząsnąć po śmierci syna. Ojciec – niegdyś aktor – szekspirowskie emploi zamienił na handel nieruchomościami. Starszy syn leczy alkoholem swoje sfrustrowanie z powodu niezrealizowanej kariery aktorskiej, a młodszy – który właśnie dowiaduje się, że ma gruźlicę – z nader pośledniej kariery dziennikarskiej prowincjonalnego pisma. Gdzie jest jądro ciemności tej rodziny?
Rzucane sobie nawzajem oskarżenia coraz bardziej ranią. Wszyscy balansują pomiędzy chwilami czułości a napadami niepohamowanej złości i wzajemnej pogardy. Niezrealizowane marzenia o wielkim aktorstwie, o pisarskiej karierze, o domu, którego nie było, o dzieciach, które rodziły się w nędznych hotelach, o pieniądzach, które miały przynieść kolejne zakupione działki – ujawniają się na kształt upiorów. Wszyscy oskarżają wszystkich, zupełnie siebie nie rozumiejąc, a może nawet nie próbując. Co rusz słyszymy, że są sprawy, o których ten czy inny członek rodziny nie ma żadnego pojęcia. Kroki bohaterów stają się coraz bardziej chwiejne, słowa bełkotliwe, emocje bardziej dramatyczne.
Poznańska premiera rozpięta jest między spektaklem realistycznym a lekką onirycznością. Pojawiają się głosy z offu i projekcje wideo. Przyznam, że ten element przekonuje mnie najmniej. Mam wrażenie, że obecność projekcji wideo jest dzisiaj must be nowoczesnej inscenizacji. A szkoda, bo często niewiele one wnoszą. Tutaj tak właśnie jest. Dramat obroniłby się tekstem i samą grą aktorską.
Tym bardziej, że zespół gra świetnie. Ildefons Stachowiak w roli ojca (James) jest doskonały w swojej pijackiej kreacji. Bardzo dobra jest Bożena Borowska-Kropielnicka w roli matki (Mary) stopniowo popadającej w obłęd. Łukasz Chrzuszcz w roli starszego syna James’a juniora oraz Bartosz Włodarczyk jako młodszy syn – Edmund nie ustępują aktorsko.
Fortepianowa muzyka skomponowana przez Adama Żuchowskiego niepokojąco kontrapunktuje akcję dramatu. Zaskakująca nieco scenografia według pomysłu samego reżysera oddaje postępujący rozkład emocjonalny rodziny. Wielkie firany-zasłony opadają po kolei. Pozostają tylko obskurne ściany i lustra, które zwielokrotniają postaci i niepokojąco odbijają widownię.
Czy tekst z 1956 r. się broni? Oczywiście, że tak. Co prawda, nie spędzamy już życia w tanich hotelach, które dawałyby poczucie dojmującej tymczasowości, ale niejedna rodzina wciąż tak funkcjonuje: zatruwając się wzajemnie jadem, obciążając się swoimi klęskami, nieustannie oskarżając się bez liczenia się z drugim człowiekiem i jego emocjami.
O’Neill napisał wciąż aktualną wiwisekcję rodzinnej patologii. Gdzie jest jej jądro ciemności? Ani autor sztuki, ani jej reżyser nie dają odpowiedzi na to pytanie. Trudno znaleźć ten początkowy punkt narastającego kryzysu. To wcale nie musi być jakieś dramatyczne czy tragiczne wydarzenie. Wystarczy jedno nieopatrznie wypowiedziane słowo oskarżenia, obojętności, niemiłości, a lawina słów, które pomału acz skutecznie zabijają, potoczy się już sama.
E. Neill, „Zmierzch długiego dnia”, oprac. tekstu, reżyseria, scenografia i kostiumy – André Hübner-Ochodlo, Teatr Nowy, Poznań, premiera: 19.04.2024 r.
Przeczytaj też: Nie przepędzicie Boga ze sceny! Manifest teologii teatru