rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Formacja dorosłych. Jeśli ma być robiona źle, lepiej nie robić jej wcale?

Modlitwa w katedrze św. Jana Chrzciciela w Norwich, styczeń 2024. Fot. Mazur / cbcew.org.uk

Najbardziej deformujące jest głoszenie ideałów i brak jakiejkolwiek próby życia według nich – zwłaszcza w stosunku do osób, które są formowane.

Zajmowanie się formacją dorosłych było moim zawodowym marzeniem. Brzmi to nieco górnolotnie, ale taka jest prawda. Pamiętam pytanie, które usłyszałam na piątym roku studiów teologicznych, o pracę marzeń. Bez wahania odpowiedziałam wówczas, że byłaby to praca przy formacji dorosłych.

Traktowałam tę drogę jako kompletnie nierealną perspektywę. Mogłabym nią iść, gdybym była księdzem (co, wiadomo, nie wchodzi w grę), siostrą zakonną (i ten pomysł skutecznie odbiegał od moich planów na życie) lub liderką jakiejś wspólnoty. Nawet ostatni wariant odpadał. Wyrastałam co prawda z młodzieżowej oazy, ale potem nie należałam do jakiejkolwiek wspólnoty dorosłych. Poza tym chodziło mi o formację szerszą niż związaną z jednym konkretnym ruchem.

Dwanaście lat później marzenia są już rzeczywistością: pracuję nad formacją dorosłych, świeckich i duchownych, na różnych szczeblach. To właściwie moje najintensywniejsze zaangażowanie zawodowe, dlatego chciałabym się podzielić kilkoma uwagami sformułowanymi na podstawie tego doświadczenia.

Co to jest formacja i jaki ma cel?

Choć pytanie wydaje się oczywiste, wyjaśnienie wcale tak oczywiste nie jest. Szczególnie problematyczna okazuje się być tzw. formacja stała różnych wspólnot czy grup, które z racji pełnionej posługi w Kościele powinny się formować. Najczęściej (nie zawsze, mam nadzieję) przez formację stałą rozumie się przygotowanie spotkania dla grupy osób, na które zaprasza się znaną lub utytułowaną osobę, specjalistę od jakiegoś tematu. Czasem do takiego wykładu zostaje dołączony elementy modlitewny – zależnie od duchowości: bardziej tradycyjny lub charyzmatyczny. Dokonuję, rzecz jasna, uproszczenia, mogłabym jednak podać dość długą listę przykładów, kiedy dokładnie w taki sposób myśli się o formacji i tak się ją przeprowadza.

Jak się ma ta praktyka do wspominanych wcześniej pytań o formację i jej cel? Różnie. Jeśli organizujący formację rozumieją, o co w niej chodzi, to dobiorą osobę wygłaszającą prelekcję do potrzeb osób uczestniczących w spotkaniu. Jeśli nie – uczestnicy staną się tylko jeszcze bardziej sfrustrowani, nieufni i zbuntowani.

Z zauważonego faktu grzeszności w kontekście formacji dość płynnie przechodzi się w Kościele do dwóch skrajności: do udawania, że problemów nie ma lub do nierobienia niczego

Magdalena Jóźwik

Udostępnij tekst

Czym zatem jest formacja chrześcijańska? Stanowi ona wspieranie procesu rozwoju życia chrześcijańskiego, by doprowadzić człowieka do ostatecznego celu, jakim jest świętość. Samą świętość można uznać za enigmatyczny termin lub za zbyt wysoko postawioną poprzeczkę, a wystarczyłoby ją opisać po prostu jako spełnienie się w człowieczeństwie: integrację wszystkich jego wymiarów. Dzięki niej człowiek jednoczy się z Bogiem oraz potrafi żyć w dojrzałych i ewangelicznych relacjach z innymi we wspólnocie Kościoła. Oto ostateczny cel formacji chrześcijańskiej.

Do niego prowadzi seria mniejszych celów i etapów wzrastania człowieka – w zależności od jego wieku, stanu życia, rozwoju życia duchowego. Zrozumienie celu formacji oraz faktu, że jest ona procesem, staje się kluczowym zadaniem w jakimkolwiek namyśle nad organizacją formacji.

Rozwijać całego człowieka

Co ważne, sam cel nie wystarczy. Nawet mając wciąż przed oczami cel, bardzo łatwo zapomnieć, że formacja powinna być przede wszystkim integralna. To znaczy, że ma rozwijać całego człowieka: począwszy od kształtowania jego dojrzałości ludzkiej, czyli samoświadomości siebie, po rozwój wszelkich niezbędnych umiejętności prospołecznych.

Najczęściej wzniosłe ideały głoszone podczas sesji formacyjnych nie realizują się w życiu uczestników dlatego, że – kolokwialnie mówiąc – nie mają na czym wylądować. Brakuje pracy nad sobą, świadomości siebie, przepracowania swojej historii i zranień, zmierzenia się ze swoimi słabościami i ograniczeniami, bez tego trudno wejść w głębszą relację z Bogiem, a czasem wręcz nie sposób Go usłyszeć i spotkać.

Słuchaj też na SoundcloudYoutube i w popularnych aplikacjach podcastowych

Z mojego doświadczenia wynika, że zarówno formacja świeckich, jak i duchownych zazwyczaj nie jest integralna. Albo pozostaje tylko duchowa (modlimy się, usłyszymy coś o tej modlitwie, czy ogólnie o swojej relacji z Bogiem), albo staje się przeintelektualizowana (skupiona wokół „ważnych tematów”, o których uczestnicy powinni usłyszeć).

A formacja powinna być i duchowa, i ludzka, i intelektualna. Jeśli któregoś wymiaru brakuje, nie dochodzi do wewnętrznej integracji człowieka. My zaś jako Kościół nieustannie się dziwimy, dlaczego nasze wysiłki formacyjne nie działają….

Kiedy idea nie uwzględnia człowieka

Postawmy teraz pytanie: kiedy formacja jest deformacją? Czyli kiedy zamiast dawać wzrost, formacja prowadzi do regresu i patologii? Po pierwsze, powtórzę, dzieje się tak, gdy formacja nie jest integralna.

Po drugie, formacja staje się deformacją, gdy następuje rozdźwięk pomiędzy głoszonymi treściami a stylem życia formatorów, a także zarządzających i odpowiedzialnych za wspólnotę. Ten dysonans, a może i w wielu wypadkach hipokryzja, jest tak szkodliwy, że czasem lepiej byłoby nic nie robić, niż pogłębiać w uczestnikach uczucie absolutnej niezgody na ów brak spójności.

Oczywiście, zaraz odezwą się oponenci, twierdząc, że przecież wszyscy głoszący i formujący są tylko grzesznikami, więc w takim razie jedynie sam Jezus mógłby nas wszystkich formować. Zawsze głoszenie Ewangelii przerasta głoszącego, jasne, to jednak nie zwalania go z codziennego obowiązku bycia na drodze nawrócenia. Tymczasem z zauważonego faktu grzeszności w kontekście formacji dość płynnie przechodzi się w Kościele do dwóch skrajności: do udawania, że problemów nie ma i do dbania o fasadę lub do nierobienia niczego sensownego, bo to i tak niczego nie zmieni.

Najbardziej deformujące jest głoszenie ideałów i brak jakiejkolwiek próby życia według nich – zwłaszcza w stosunku do osób, które są formowane. Świetnie tę rozbieżność widać w książce Moniki Białkowskiej „Siostry”. W przedstawionych na jej kartach historiach bohaterek pojawia się wzmianka o prowadzonej formacji ludzkiej w przygotowaniu do ślubów wieczystych – tylko co z tego, skoro struktury zgromadzeń i postępowanie przełożonych w ogóle nie były spójne z tymi założeniami formacyjnymi?

Chodzi także oczywiście o postawę samych zapraszanych prelegentów, jak i o osobę lub zespół odpowiedzialny za organizację formacji, a nawet bardziej za tych drugich, wobec wiernych – niezależnie czy świeckich, duchownych, czy konsekrowanych.

Ponadto formacja nie jest skuteczna, gdy sami odpowiedzialni za nią się nie formują, gdy nie mierzą się indywidualnie oraz w gronie formatorów z treściami, które proponują innym. Im bardziej formatorzy i inne osoby odpowiedzialne biorą udział razem z uczestnikami w formacji, tym efektywniej mogą im towarzyszyć, rozumieć ich przeżycia i po prostu tworzyć z nimi realną wspólnotę.

Po trzecie, formacja może stać się deformacją, gdy jest nieprzemyślana, to znaczy, gdy nie ma odniesienia do ostatecznego celu (osiągnięcia świętości), gdy brakuje jej namysłu nad sytuacją człowieka formowanego. Dotyczy to zarówno jego kondycji ludzkiej, obowiązków wynikających z jego bieżącej sytuacji, potrzeb na poziomie ludzkiego rozwoju, jak i uwzględnienia jego realnego, a nie zakładanego przez formatorów stanu życia duchowego i oczekiwań z tym związanych.

Nie można dobrze dobrać środków formacyjnych (metod, treści, prowadzących) bez dobrej, rzetelnej diagnozy, bez wewnętrznej zmiany orientacji z idei na realnego człowieka, który nie jest przedmiotem, lecz przede wszystkim podmiotem rozwoju swojego życia chrześcijańskiego. Nieraz widziałam przygotowywanie rekolekcji czy propozycji formacji od strony idei bądź genialnego pomysłu, jaki miał na nie organizator. Nie towarzyszyła temu jednak żadna refleksja nad osobami mającymi uczestniczyć w danym wydarzeniu. Czasem uczestnicy się w tym odnajdywali, czasem nie, ale raczej nie była to najefektywniejsza metoda.

Wszelkie działania formacyjne powinny działać jako wsparcie w braniu odpowiedzialności za autoformację każdego wierzącego. Bez uczenia i motywowania do dbałości o swój osobisty rozwój – ważny wpierw ze względu na samego formowanego, dla jego dobra, szczęścia, osobistego poczucia spełnienia, a dopiero wtórnie ze względu na misję i obowiązki – trudno o jakiekolwiek zbliżenie się do zakładanego na początku celu ostatecznego.

Przepis na formację?

Jak powinna zatem wyglądać formacja? Nie ma jednego przepisu, w samym namyśle nad formacją można wskazać etapy pewnego procesu.

Po pierwsze, niezależnie od tego, komu dedykowana jest formacja, warto zacząć od zgromadzenia zespołu, zróżnicowanego pod względem przynajmniej płci, wieku, kompetencji członków. Kobiety i mężczyźni na co innego zwracają uwagę, gdy opisują rzeczywistość. Zatem jeśli chcemy sumiennie podejść do tematu, różnorodność w zespole stanowi podstawę jego skuteczności.

Po drugie, dobrze byłoby zmierzyć się z celem ostatecznym, którym jest zjednoczenie z Bogiem oraz dojrzałość relacji z innymi, i spróbować rozbić go na mniejsze cele szczegółowe.

Po trzecie, konieczne jest możliwie jak najrzetelniejszy, a zarazem nieco uśredniony opis osób, których formacja ma dotyczyć. Być może trzeba zorganizować propozycje dostosowane do różnych odbiorców.

Kolejna kwestia to przyjrzenie się potrzebom formacyjnym opisanego wcześniej człowieka, to znaczy zastanowienie się, czego on potrzebuje w formacji ludzkiej, duchowej i intelektualnej, jak mają się te potrzeby do etapów rozwoju życia chrześcijańskiego. Konsekwencją takiego namysłu jest dobór odpowiednich dla uczestników treści oraz zaplanowanie odcinka procesu formacyjnego (np. najbliższego roku).

Ważne jest również dopasowanie metod oraz stworzenie szeroko rozumianego pozytywnego klimatu formacyjnego. Chodzi zarówno o dobór prelegentów, komunikatywność języka, jak i o zadbanie o przestrzeń, o stworzenie miejsca na jakąkolwiek, chociaż minimalną, formę wspólnego poczęstunku, co od razu pomoże uczestnikom wejść ze sobą w bezpośrednie relacje.

Co do samych metod, nie bez znaczenia okazuje się ich zróżnicowanie. Od lat wiadomo, że najmniej skuteczną dydaktycznie metodą jest wykład, a najbardziej – praca w zespole, zwłaszcza związana z tematami, w które uczestnicy mogą się zaangażować emocjonalnie. Dopiero bowiem dzielenie się w mniejszych grupach przeżyciami czy spostrzeżeniami pozwala na skuteczne przyswojenie treści i realne zmierzenie się z nimi. Wykład czy prelekcję łatwo przespać, pracę w małej grupie już trudniej.

Po wszystkim konieczne jest dokonanie ewaluacji powziętych działań, czyli próba sformułowania odpowiedzi na pytania, czy osiągnęliśmy cel, jak oceniamy swoje działanie, jak uczestnicy zareagowali na to, co zostało im zaproponowane. Dobrze byłoby również zapytać o zdanie samych uczestników. Namysł nad tym, co było, jest konieczny, jeśli nie chcemy kręcić się w koło i ciągle powtarzać tych samych błędów.

Wesprzyj Więź

Na szczęście o formacji mówi się w różnych kręgach sporo, widać zainteresowanie tym tematem, ale też zauważa się sporo bezradności i nieumiejętności ruszenia z miejsca. Wymienione wyżej spostrzeżenia, taką mam przynajmniej nadzieję, poszukującym inspiracji pomogą choć trochę uporządkować temat.

Nie ma formacji idealnej. Zawsze jednak możemy coś zrobić lepiej i obyśmy to robili. Nade wszystko zaś istnieje potrzeba formacji integralnej, której nikt z nas sam nie zrobi, a której potrzebujemy wszyscy.

Przeczytaj też: Katecheza dorosłych: tak, ale jak?

Podziel się

6
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.