Jesień 2024, nr 3

Zamów

Roman Bratny. Monopol na heroizm?

Roman Bratny, Dębki 1975. Fot. Archiwum Julii Bratny

Czy „rozprawiając się” z opozycją lat 80. pod pretekstem „zdrowego rozsądku” i uniknięcia potencjalnego rozlewu krwi – unieważnił i przywiódł do zguby również książkę „Kolumbowie”?

Jacek Kuroń w lipcu 1977 roku napisał z więzienia list do Mariana Brandysa. W swoim dzienniku pisarz notuje fragment, w którym lider KOR dzieli się refleksjami na temat funkcji, jaką jego zdaniem spełnia (powinna spełniać) literatura: „Pisarz, prawdziwy pisarz, to, myślę sobie, po prostu taki facet, co wchodzi w nasze życie i zmusza, aby patrzeć na nie inaczej. Albo też, co na jedno wychodzi, bierze mnie takiego, jaki jestem, i pokazuje innych ludzi, inny świat. I dlatego… niech mówią, co chcą, pan Sienkiewicz to wielki pisarz, jakżebym ja, plebejskie dziecko, inaczej mógł popatrzeć na świat oczami karmazyna. A znowu taki Stryjkowski zrobił ze mnie Żyda i chwała mu za to…”[1].

Tak bardzo kuszące staje się pytanie: czy Bratny zrobił ze swoich czytelników – w części ich jestestw – Kolumbów? Czy zbudował swoją najważniejszą powieścią coś, z czym później, jako człowiek dojrzały i pisarz, który dekonstruował własny sukces (ten prawdziwy), w istocie walczył?

Można odnieść wrażenie, że z upływem czasu z coraz większym przekonaniem chciał swojemu pokoleniu przypisać wyłączność na heroizm, jakby w 1944 został zużyty nie tylko cały arsenał ołowiu, lecz także zasobów etycznych, jakby uważał, że dzieci (i wnuki) Kolumbów, wyśmiewane w „Roku w trumnie”, powinny siedzieć cicho i naprawdę mieć w głowach tylko starania o telewizor, meble i małego fiata.

A przecież w 1965 roku – przypomnijmy – mówił: „Mam wrażenie, że to, co najważniejsze, i to, co należałoby w tym pokoleniu [pokoleniu Kolumbów – przyp. E. M.] szanować, to jest […] to, co jest jakoś trwałe, i za tę trwałą wartość należy uznać chyba umiejętność angażowania się i nieustępliwość w walce”. Kilka lat później jego Kacper Janas z „Losów” wciąż jeszcze chce walczyć – używając już nie pistoletu, ojcowskiej pamiątki z powstania, ale partyjnej legitymacji, co dzisiaj może brzmieć nieco groteskowo – jednak w tej wewnętrznej potrzebie zmieniania świata na lepsze nie było dla Bratnego nic, z czego należy kpić.

W 1981 roku autor „Kolumbów” nie miał już wpływu na coś, co ćwierć wieku wcześniej współuruchamiał. Bez wątpienia rację ma Marcin Zaremba, pisząc: „Mit Powstania i spadek po czasach wojny: kod oporu i współdziałania, zasiliły źródła sprzeciwu wobec komunizmu. Ruch »pamięci« poprzedził ruch »Solidarności«. Swoją rolę w tej historii odegrali również »Kolumbowie«”[2]. I to – według historyka – rolę znaczącą, a nawet szczególną. Ale „sprzeciw” to dla Bratnego w tym czasie już za dużo. To wymaga heroizmu. „Reforma”, „naprawa”, mozolne wieczne ulepszanie – tak. Odmowa uczestnictwa i nakłanianie do takiej postawy rzesz Polaków – nie. To zbyt radykalne, nieuzasadnione i niebezpieczne, a w swej nieskuteczności dodatkowo w jakiś sposób żałosne, zdawał się twierdzić.

Bratny
Emil Marat, „Bratny. Hamlet rozstrzelany”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2024

Czy jednak „rozprawiając się” z opozycją pod pretekstem „zdrowego rozsądku” i uniknięcia potencjalnego rozlewu krwi – jakoś unieważnił i przywiódł do zguby również „Kolumbów. Rocznik 20” – książkę?

Rafał Zakrzewski, w latach siedemdziesiątych współpracownik KOR, Niezależnej Oficyny Wydawniczej i Towarzystwa Kursów Naukowych, współzałożyciel Studenckiego Komitetu Solidarności w Warszawie; w latach osiemdziesiątych współpracownik „Tygodnika Mazowsze”, członek redakcji „Krytyki” oraz kolporter prasy podziemnej: – „Kolumbowie” to lektura obecna „od zawsze”. I u mnie, i u większości znajomych zawsze stały na którejś półce te trzy brązowawe tomy, najczęściej rozpadające się, czyli czytane. Były jak element wyposażenia wnętrza, jak stół – coś oczywistego. Później serial Morgensterna wzmocnił książkę. Oczywiście kiedy byłem starszy, zaczynały się z „Kolumbami” problemy – było zrozumiałe, że trzeci tom nie dla wszystkich jest do zaakceptowania, że to jednak flirt z komunistyczną władzą. To zaburzało heroiczny wymiar dwóch wcześniejszych części. Ale bez wątpienia był to kanon: gloryfikacja powstania, czy raczej powstańców, prawda o Katyniu…

Kiedy wchodziłem w życie, powiedzmy, społeczno-polityczne, Bratny nie był już jakąkolwiek istotną figurą. „Kolumbowie” byli sobie gdzieś z tyłu głowy, ale czytaliśmy już inne książki.

Później „Rok w trumnie” – gigantyczny nakład książki koszmarnej. Pamiętam, zacząłem czytać w autobusie miejskim… To było bardzo wkurzające. Są w tej książce spostrzeżenia o pokoleniu, które niejako automatycznie weszło w „Solidarność” po KOR, mogące świadczyć o tym, że Bratny bywał niezłym obserwatorem. Ale ogrom nieuczciwości w niej jest straszny, dyskwalifikujący. Konstrukcja fabularna z chłopcem i młodzieżową organizacją opozycyjną… CZAKO, tak? – po śmierci Grzegorza Przemyka to jeszcze się dodatkowo zohydziło. Książka była przede wszystkim obrzydliwa i dlatego się o niej nie mówiło. I to lekceważenie siłą rzeczy przełożyło się też na stosunek do Bratnego – przestał jako pisarz istnieć. „Kolumbowie” pozostali chyba „Kolumbami”, ale Bratny człowiek całkowicie się „unieważnił”.

Hanka Grupińska, pisarka, członkini SKS Poznań od 1976 roku, w latach osiemdziesiątych współzałożycielka podziemnego „Czasu Kultury” i współpracowniczka pism drugiego obiegu: – Lubiłam „Kolumbów”. Bardzo. Przed przeczytaniem książki, jako nastolatka, widziałam film. Ci szlachetni bohaterowie i te oddane sprawie dziewczyny… Dobry, piękny film. Wtedy dla wielu z nas – rosnących i dorastających do opozycjonowania.

A potem jakiś rodzaj szoku – „Kolumbów” napisał „ten Bratny”?! Ten obrzydliwy moczarowiec? To było naprawdę połączenie przykrości z niesmakiem. Smutek i jakiś żal. A w latach osiemdziesiątych ten jego wstrętny paszkwil, „Rok w trumnie”. Nie wiem, czy mi się to śniło, czy wtedy słyszałam, ale mam w pamięci mikroopowieść, że ludzie zostawiali mu to jego nieszlachetne dzieło na wycieraczce, kupowali, żeby mu je oddać.

Tyle tylko.

[…]

Liliana Sonik, polonistka, dziennikarka, współzałożycielka SKS Kraków (była rzeczniczką Komitetu), w latach 1984–1996 na emigracji we Francji: – „Kolumbowie” byli pierwszą po dłuższym czasie książką w relatywnie szerokim obiegu, w której AK nie było czymś podejrzanym, złym… Bez wątpienia budowała jakieś wzorce dla mojego pokolenia, nie mam co do tego wątpliwości. Bardzo tę powieść przeżywałam, przede wszystkim jej powstańczą część. To był niezwykle atrakcyjny „model”, który musiał gdzieś wpisywać się w nasze oczekiwania. Rzeczywistość w radykalny sposób nie przystawała do naszych marzeń… Trwało jakieś zawieszenie, nie działo się długimi okresami nic. A tutaj jest jakiś punkt odniesienia w postaci tych młodych bohaterów, którzy jasno widzą, gdzie jest dobro, gdzie zło, wiedzą, że jeden za drugiego życie by oddał i tak dalej. I kiedy ktoś ma osiemnaście czy dwadzieścia lat w 1977 roku, kiedy są strajki w Radomiu, kiedy ginie Staszek Pyjas – jest jasne, że gdzieś, nawet podprogowo i podświadomie, występuje jakaś inspiracja… Co nas kształtuje w młodości? Rówieśnicy i w dużej mierze książki. Budziło się przeświadczenie: trzeba coś robić. Nawet w sytuacji, która nie obiecuje pełnego zwycięstwa, przecież w ’78 czy ’79 roku nikt nie myślał, że runie mur berliński. Chodziło o to, żeby wyszarpać jakieś koncesje od władz, żeby na przykład robotnicy nie byli bici. To był naprawdę trudny czas. Stefan Kisielewski pisał o projekcie „finlandyzacji” Polski. To wydawało nam się zarówno nierealne, jak i po części… kolaboranckie. Nie wierzyliśmy w ewolucję systemu mogącą doprowadzić kraj do sytuacji, która by nas zadowalała. Był – powtórzę – jasny podział: zło i dobro.

W starszym od nas pokoleniu – obserwowaliśmy to również w rodzinach – ci najbardziej radykalni w poglądach antykomuniści, doświadczeni w czasie wojny, celebrujący rocznice, chodzący na groby bliskich, którzy zginęli, tysiąc razy się zastanowili, zanim włączyli się otwarcie w działalność w opozycji. To było jakoś zrozumiałe, oczywiście: doświadczenie wymiotło z nich jakikolwiek ślad zaufania do rządzących. Już samo to, że nie potępiali nas, że ryzykujemy, że, mówiąc umownie, „idziemy na barykady”, to już bywało sporą koncesją ze strony tych starszych ludzi, „dojrzałych Kolumbów”. A my? No tak, duch „młodych Kolumbów” się kłaniał.

„Rok w trumnie”? W ogóle nie znam i nie znałam tej książki. Kraków był chyba nieco inny niż Warszawa czy Poznań… Zapytałam pięcioro przyjaciół, nikt tej książki nie czytał. Zresztą kiedy się ukazała, połowa z nas była w więzieniach, połowa za granicą. Jeszcze dzieci się w dodatku rodziły… To nie był czas na czytanie drugorzędnej literatury.

Andrzej Mietkowski, publicysta i tłumacz, współpracownik KOR, członek krakowskiego SKS-u, aresztowany w sierpniu 1980, później na emigracji w Paryżu; pracował w Radiu Wolna Europa, publikował w „Kulturze” i „Zeszytach Literackich”: – „Kolumbowie” byli dla mnie książką kultową, ale do pewnego czasu. Takich kultowych książek i filmów było kilka, właściwie „Czterej pancerni i pies” też byli kultowi dla młodszych… „Kolumbów” czytałem na okrągło przez jakieś dwa, trzy lata, miałem wtedy piętnaście, może szesnaście lat. Potem trafiłem do drużyny harcerskiej – do siedemdziesiątki – to była boczna gałąź legendarnej „Czarnej Jedynki”. I tam otrzymałem błyskawiczną edukację: w drużynie panował kult Piłsudskiego, Londynu… Zaczęło się to zderzać i kontrastować – w ostatniej części „Kolumbów” Londyn to jest przecież samo zło. I to był koniec, nie brałem od tego czasu książki Bratnego do ręki. Stało się jasne, że „Kolumbowie”, podobnie jak – co zrozumiałem sporo później – „Popiół i diament”, mają w sobie tę drugą, zawoalowaną stronę.

Gdy powstał KOR, Andrzejewski był po właściwej stronie i to się jakoś równoważyło. Natomiast Bratny… Przestał istnieć. […]

Wesprzyj Więź

Fragment książki „Bratny. Hamlet rozstrzelany”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2024. Tytuł od redakcji Więź.pl

Przeczytaj też: Jerzy Jedlicki: Nie marksizm mnie uwiódł


[1] M. Brandys, „Dziennik 1976–1977”, Warszawa 1997, s. 357.
[2] M. Zaremba, „Kolumbowie. Czas pamięci” [w:] „Stulecie pokolenia Kolumbów”, red. B.Giza, Warszawa 2022, s. 24 (tekst jest zmienioną wersją już przytaczanego eseju „Im się zdaje, że zapomnimy”… z „Tekstów Drugich”).

Podziel się

4
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.