Wiosna 2025, nr 1

Zamów

Przeszłość to dziś, a przyszłość nie nadejdzie nigdy

Artur Grottger: „Branka” (cykl „Polonia”)

Schematy myślowe powstałe w XIX wieku uparcie są z nami do dziś, choćbyśmy bardzo tego nie chcieli. Co więcej, wyskakują jak diabeł z pudełka w momentach szczególnego napięcia społecznego, wkradając się nieuchronnie do języka debaty publicznej, formułowanych sądów i wybujałych emocji społecznych.

Wszystko zaczęło się od podręcznika do historii. Na czerwono-białej okładce, pod tytułem Historia dla klasy 6, znajdował się cytat z Cypriana Kamila Norwida: „Przeszłość to dziś, tylko cokolwiek dalej”. Jako dziecku hasło to (podobnie jak wiele informacji zawartych wewnątrz książki) wydawało mi się niepomiernie zagadkowe. Przeszłość to przeszłość, a teraz jest nowe millenium, Simsy, Gadu-Gadu i buty ze świecącymi lampkami w podeszwach – bezsprzeczne oznaki tego, że jako ludzkość osiągnęliśmy już wszystko na drodze rozwoju cywilizacyjnego.

Potem poszłam studiować historię kultury i Norwid zaczął mnie wzruszać. Jesteśmy wewnętrznym imperatywem pchani do tego, by ciągle coś zmieniać, odrzucać stare i wymyślać nowe, kontestować dawny porządek i wprowadzać jego antytezy. A jednak, jak tylko poskrobiemy powierzchnię, z łatwością znajdziemy elementy wspólne z ludźmi, którzy żyli półtora wieku temu. Przecież to piękne – taka łączność ze światem minionym, którego nie możemy już dotknąć, ale możemy przez krótkie chwile z nim współodczuwać.

Teraz Norwid już głównie mnie złości.

Widać zabory

Każdy naukowiec i każda naukowczyni, gdy zapytamy ich, dlaczego zajmują się swoim (nieuchronnie niszowym) tematem, odpowiedzą, że to po prostu niezwykle istotny i ciekawy obszar badań. O wielkim znaczeniu dla współczesności i mający potencjał do zmiany tego, jak żyjemy. Ja odpowiem tak samo. Tylko że w moim przypadku to fakt. Naprawdę.

Zajmuję się historią kultury XIX wieku na ziemiach polskich, głównie w Królestwie Polskim, ze szczególnym uwzględnieniem historii kobiet, klasy robotniczej i ruchów emancypacyjnych. Oznacza to, że badam przemiany społeczne, do których doszło na przestrzeni XIX stulecia, i sposób, w jaki formowały się wzorce kulturowe dotyczące abstrakcyjnych, ale użytecznych pojęć, którymi operujemy w opisie rzeczywistości do dziś. Co to znaczy być dobrym patriotą? A dobrym obywatelem? Z czym wiąże się poświęcenie, honor, męstwo (i męskość)? Kim jest dobra matka, kim dobry ojciec i po co jest rodzina? Czym powinna wykazywać się prawdziwa kobieta i czego w takim razie brakuje tej nieprawdziwej? Co można, a czego nie powinno się pokazywać dzieciom, bo jest nieprzyzwoite, nienaturalne i demoralizujące?

Nie znaczy to, że kultura nie wykształciła odpowiedzi na te pytania również przed wiekiem XIX. Wprost przeciwnie. Każda epoka historyczna pracowicie formułowała własny zestaw zasad i wartości określających ramy poruszania się w świecie. Tym, co odróżnia XIX stulecie od wcześniejszych, jest fakt, że powstałe w tamtej rzeczywistości ekonomiczno-społecznej schematy myślowe uparcie są z nami do dziś, choćbyśmy bardzo tego nie chcieli. Co więcej, wyskakują jak diabeł z pudełka w momentach szczególnego napięcia społecznego, wkradając się nieuchronnie do języka debaty publicznej, formułowanych sądów i wybujałych emocji społecznych.

Już zawsze będzie powstanie styczniowe

„Po dworach włóczą się wysłani przez żydów-komunistów-bolszewików i socjalistów agitatorzy […]. Oni trzymają z tymi, co od waszych praojców dostali bicie pod Grunwaldem w roku 1410 15 lipca. Chłop serca gorąco kochającego ojczyznę nie sprzeda się komunistom, bolszewikom, Niemcom i ich najemnikom socjalistom, jak Judasz Jezusa Chrystusa za 30 srebrników1.

Tak w 1919 r., tuż po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, Chrześcijański Związek Zawodowy Służby Dworskiej przestrzegał swoich potencjalnych członków przeciwko przyłączaniu się do socjalistycznych związków zawodowych. Dokument niszowy, choć ważny, bo wprost maluje przed czytelnikiem wyraźnie podzielone pole walki, w którym nie ma wątpliwości, kogo wybrać, gdzie się zapisać, kogo wspierać. Choćbyśmy mieli zakrzywić czasoprzestrzeń, jesteśmy my, potomkowie polskich rycerzy spod Grunwaldu, oraz oni, czyli Niemcy-Żydzi-bolszewicy. A Niemiec, jak wiadomo, nie będzie pluł nam w twarz.

„Pod względem ideowym wydawał mi się ten program, że nam Niemiec nie będzie pluł w twarz, stanowczo zbyt «minimalny»; jako wrażenie zaś, nigdy nie mogłem słuchać tego ustępu pieśni bez najwyższej przykrości i niesmaku”2 – ironizował w 1921 r. Tadeusz Boy-Żeleński na temat sławnego wiersza Marii Konopnickiej. Jego i Antoniego Słonimskiego żarty, że dlaczego tylko Niemiec i tylko w twarz, do dziś nie trafiły na wystarczająco podatny grunt. Rota, napisana około 1908 r. w odpowiedzi na pruską ustawę wywłaszczeniową, intonowana jest wciąż na przeróżnych patriotycznych zebraniach, protestach i wiecach, gdy tylko emocje osiągną odpowiednią temperaturę.

Jesteśmy wewnętrznym imperatywem pchani do tego, by ciągle coś zmieniać, odrzucać stare i wymyślać nowe. A jednak, jak tylko poskrobiemy powierzchnię, z łatwością znajdziemy elementy wspólne z ludźmi, którzy żyli półtora wieku temu

Alicja Urbanik-Kopeć

Udostępnij tekst

Przesłanie jest jasne, słowa znają wszyscy – nie będzie Niemiec pluł nam w twarz i dzieci nam germanił, a do tego polski my naród, polski lud, królewski szczep piastowy. Za nami (tymi właściwymi nami) stoi dziesięć wieków bohaterskiej historii, słuszność dziejowa oraz siła wyższa, bo każda zwrotka kończy się przecież apelem, by tak nam dopomógł Bóg. Protest nie tylko nie ma sensu, ale jest też wobec argumentów ostatecznych nie na miejscu. Słonimski, złapany w nieprzyjaznym tłumie na wieczorze poezji w Drohobyczu razem z Julianem Tuwimem, pisał o chwili, w której protestujący zaczęli śpiewać Rotę: „Na to nie było już odpowiedzi. Mogłem tylko klęknąć i odśpiewać Bogurodzicę, aby przelicytować «patriotyczną» publiczność”3.

Sytuacja polityczna ziem polskich pod zaborami oznaczała, że gdy od zachodu napierał pruski żołnierz, od wschodu gnębił nas rosyjski car. Imaginarium byłego zaboru rosyjskiego nie jest tak bojowe, ale przesiąknięte większą dozą cierpienia, ewokowaną nie mniej chętnie w sytuacji konfliktu. Historia byłego Królestwa Polskiego to katalog upadków i poświęcenia – przegrane powstanie listopadowe, przegrane powstanie styczniowe, żałoba narodowa, zesłania na Syberię, łańcuchy, kibitki i publiczne egzekucje na stokach Cytadeli.

Te niewątpliwie mroczne dekady i represje zaborczego rządu spowodowały wykształcenie specyficznego języka i wizualiów opowiadania o doświadczeniu polskości. Jest to zawsze doświadczenie bolesne, trudne i w gruncie rzeczy beznadziejne. Porażka przy tym nie jest nigdy całkowita. Prawdziwy patriotyzm objawia się tym, że za Polskę się cierpi i przegrywa, ale w końcu triumf nadchodzi – choć tylko chwilowy i po kilku pokoleniach, więc radość jest raczej nie na miejscu.

Tu fundacyjnym tekstem kultury nie jest bojowa Rota, ale Czarna sukienka Konstantego Gaszyńskiego, skomponowana w 1832 r. po klęsce powstania listopadowego, a przywoływana z nawet większą popularnością po powstaniu styczniowym. Podmiot liryczny, młoda kobieta, śpiewa:

Kiedyś jam kwiaty, stroje lubiła,
Gdy nam nadziei wytryskał zdrój;
Lecz gdy do grobu Polska zstąpiła,
Jeden mi tylko pozostał strój:
Czarna sukienka.

Polska to grób, a fenomen kulturowy żałoby narodowej, gdy Polki w 1863 r. tłumnie przywdziały czarne stroje, żałobną biżuterię i cmentarne woalki, przenika naszą kulturę do dziś. Trudne doświadczenia historyczne utrwaliły w naszym społeczeństwie poczucie, że postawa obywatelska przejawia się w smutku i lamentacji oraz odmawianiu różańca. Dalsza zwrotka Czarnej sukienki brzmi:

Lecz gdy nas zdrady wrogom sprzedały,
Gdy zaległ Polskę najeźdźców rój,
Gdy w pętach jęczy naród nasz cały,
Jeden mi tylko przystoi strój:
Czarna sukienka.

Ten imperatyw cierpienia w połączeniu z walecznym aspektem polskiego patriotyzmu dziewiętnastowiecznego, który dzieli świat na szlachetnych Polaków i dziejowo skompromitowanych wrogów ojczyzny o zagranicznej proweniencji, tworzy mieszankę wybuchową. Tak ukształtowany język mówienia o naszym kraju, jego losach i kierunku, w którym należy podążać, jest istotną przeszkodą w nowoczesnej debacie politycznej. Dla wystarczająco zdeterminowanego dyskutanta każdy głos odrębny, który nie wpisuje się w pielęgnowanie poczucia zagrożenia oraz uciemiężenia, okazuje się podejrzany.

Przechowanie w pamięci społecznej czasów zaborów sprawia, że przeciwnikiem w dyskusji nie jest nasz współobywatel, tylko tak naprawdę car i namiestnik jego, który Polakiem pozostaje tylko z nazwiska. A z nimi się nie dyskutuje, ich się zwalcza. Próby odczarowania tej odmiany patriotyzmu – mówienie o postawie obywatelskiej polegającej na płaceniu podatków, dbaniu o wspólną przestrzeń czy promowaniu inkluzywności i ekologii – są traktowane podejrzliwe. W przypadku braku argumentów w debacie politycznej zawsze można oskarżyć przeciwnika o bycie zdrajcą, wrogiem, obcym agentem rosyjskim lub niemieckim, a przecież nie będzie Niemiec pluł nam w twarz, i już, najmniejszy ślad konstruktywnej rozmowy znika. Można jedynie, wzorem Słonimskiego, zacząć licytować się na to, kto jest większym patriotą i gorliwszym katolikiem.

Maria Skłodowska gotuje córkom obiad

Dziewiętnastowieczne wzorce myślenia przechowały się do dziś nie tylko w debacie politycznej. Matka Polka jest przecież figurą nie mniej ważną niż jej mąż, powstaniec. Jej narodziny zawdzięczamy Adamowi Mickiewiczowi, który w 1830 r. napisał wiersz Do Matki Polki, gorzko przekonujący adresatkę, by przygotowała się na poświęcenie swoich dzieci na ołtarzu sprawy narodowo-wyzwoleńczej:

O matko Polko! źle się twój syn bawi!
Klęknij przed Matki Bolesnej obrazem,
I na miecz patrzaj, co Jej serce krwawi:
Takim wróg piersi twe przeszyje razem!
[…]
Zwyciężonemu za pomnik grobowy
Zostaną suche drewna szubienicy,
Za całą sławę krótki płacz kobiecy
I długie, nocne rodaków rozmowy.

Wiersz Mickiewicza na skutek swej niesłabnącej popularności w okresie po powstaniu styczniowym ukształtował polski dziewiętnastowieczny ideał kobiecości, który nieco różnił się od klasycznego modelu wiktoriańskiego anioła domowego ogniska.

Druga połowa wieku to czas, gdy w Europie i Stanach Zjednoczonych dojrzewa „Kult Prawdziwej Kobiecości”, by użyć słów badaczki feministycznej Barbary Welter. Galopująca industrializacja, rozwój miast i nowych klas społecznych, szczególnie miejskiej klasy robotniczej, działania ruchów emancypacyjnych wśród wielu konsekwencji miały też jedną szczególnie istotną dla historii kultury – klasy wyższe wpadły w panikę. Świat się zmieniał, w nowej kapitalistycznej rzeczywistości nic nie było pewne, każdy mógł dojść do majątku i go stracić, wielkie nazwiska przestawały mieć wielkie wpływy, a niemyte masy (fraza ukuta w 1830 r.) domagały się praw.

W tak dziwnym świecie liczyć można było tylko na jedną stałą, to znaczy burżuazyjną rodzinę złożoną z prawdziwej kobiety, prawdziwego mężczyzny i ich dzieci. Prawdziwa kobieta zaś miała być antytezą oszalałego świata i przystanią dla spracowanego męża. Jej cztery podstawowe cechy to niewinność, religijność, uległość i pozostawanie w sferze domowej. Każda transgresja wobec tych filarów miała skutkować nie tylko odebraniem miana prawdziwej kobiety, ale wprost zawaleniem się porządku społecznego. Od uległości i domowości kobiety z klas wyższych performującej ten dziewiętnastowieczny ideał zależały losy przyszłych pokoleń. Dlatego wszelkie przekroczenia (potrzeby seksualne, ateizm, bezpłodność, życie umysłowe, ambicje zawodowe) były tak gorąco piętnowane.

Ze względu na specyficzną sytuację polityczną na ziemiach polskich do ideału prawdziwej kobiecości dopisano jeszcze jedną cechę, istotniejszą może niż wszystkie inne razem wzięte – gotowość do poświęcenia. Dla rodziny, dla dzieci, dla sprawy, dla kraju. „Uczcie się, jeśli możecie; umiejcie, jeśli potraficie i myślcie o tym, żebyście same sobie wystarczyły, bo w razie potrzeby nikt na was z opieką i wsparciem nie czeka” – pisała w 1876 r. do młodych dziewcząt Narcyza Żmichowska, przestrzegając przed smutnym losem wielu kobiet bezradnych po powstaniu styczniowym. Matka Polka miała za zadanie wychować dzieci w miłości do kraju, ale także wziąć na siebie ciężar prowadzenia domu i interesów, często w imieniu chorego, załamanego męża dotkniętego więzieniem czy wywózką za działalność patriotyczną.

Obraz ten przypieczętował po 1863 r. rysownik i malarz Artur Grottger, serią rysunków Polonia wprowadzając do powszechnej wyobraźni obraz prawdziwej Polki. Skromnej, czarno ubranej, zapłakanej, rozmodlonej, sprzątającej ponurą izdebkę, z gromadką dzieci uczepionych sukni. Matka Polka była zmęczona, zapracowana i zdolna do najwyższego heroizmu – ale w ciszy, nie zwracając na siebie uwagi. W 1903 r. Izabela Moszczeńska (sufrażystka i edukatorka seksualna, a więc antyteza ideału) pisała o tym unikalnie polskim wymaganiu wobec kobiet:

„Córki nasze powinny być jak najzdrowsze, a zarazem jak najwięcej pracować i uczyć się, powinny stać kulturalnie jak najwyżej, a mieć jak najmniejsze osobiste potrzeby. Powinny być praktyczne, przede wszystkiem praktyczne […]. Albowiem alfą i omegą kobiecej mądrości życiowej jest poświęcać się, poświęcać i poświęcać, wszędzie i dla każdego, być na każdem miejscu, gdzie tylko zadanie jest zbyt ciężkie i gdzie dlatego właśnie mężczyźni nie mają ochoty trudzić się sami4.

Ze względu na specyficzną sytuację polityczną na ziemiach polskich do ideału prawdziwej kobiecości dopisano jeszcze jedną cechę, istotniejszą może niż wszystkie inne razem wzięte – gotowość do poświęcenia. Dla rodziny, dla dzieci, dla sprawy, dla kraju

Alicja Urbanik-Kopeć

Udostępnij tekst

Obecnie już nikt nie każe kobietom przygotowywać dzieci na śmierć w powstaniu, ale ideał dzielności trzyma się bardzo mocno. Jedynym ustępstwem na rzecz współczesności jest to, że dziś zaradność i heroizm rozumiemy raczej jako osławione łączenie kariery z macierzyństwem. A wszystko to w duchu no waste, rodzicielstwa bliskości oraz oczywiście czułości wobec własnych potrzeb. Nawet jednak to wymaganie nie jest naszym pomysłem. Już w 1930 r. czasopismo dla kobiet „Bluszcz” stawiało czytelniczkom za wzór Marię Skłodowską-Curie: „Z prawdziwem wzruszeniem czytamy, że wielka wynalazczyni radu, Curie-Skłodowska, w czasie dokonywania swego wiekopomnego odkrycia obywała się bez służącej, umiała więc gospodarować, umiała wychowywać dzieci! Było to zapewne jedną z przyczyn wielkiej miłości, jaką darzył ją mąż i jaką darzą do dziś dnia córki5.

Nawet podwójna Nagroda Nobla nie zwalnia kobiety z obowiązku gotowania obiadu (swoją drogą pochwała nieco na wyrost, ponieważ z pamiętników wiemy, jak niewiele czasu Skłodowska-Curie poświęcała na tak zwane życie domowe i jak wielką rolę w wychowaniu córek miał jej teść, Eugène Curie). Warto jedynie dodać, że tak jak w przypadku dyskusji społecznej o sprawach narodowych i tu stawka jest zawsze najwyższa z możliwych. Na Matce Polce spoczywała i spoczywa odpowiedzialność za wszystko – odkrycie radu, ugotowanie pożywnej zupy i odzyskanie przez Polskę niepodległości. Każda indywidualna porażka to klęska całego systemu.

Wandale sufrażystki atakują

„Sufrażystki angielskie w dalszym ciągu palą, niszczą, biją się z policją i ministrami, rzucają nieszkodliwe zresztą bomby, szpecą i uszkadzają znakomite dzieła sztuki. […] Są ludzie, którzy utrzymują, że wszystkie te awantury doprowadzą ostatecznie, pomimo wstrętu, jaki budzą, do upatrzonego celu: kobiety zdobędą w Anglii prawa polityczne. […] Co do nas, żywimy w tym względzie poważne wątpliwości6

– donosił w 1914 r. „Kurier Warszawski” o zapalczywych Angielkach. Artykuł Wandalizm sufrażystek przepełniało uczucie wyraźnego niesmaku, charakterystyczne dla publicznej dyskusji o równouprawnieniu trwającej przez całą drugą połowę wieku. XIX stulecie to też czas dochodzenia do głosu licznych ruchów emancypacyjnych. W całym świecie zachodnim o prawa dopominały się kobiety, chłopi, klasa robotnicza, mniejszości narodowe i religijne. Choć z czasem zyskiwały na sile i popularności (Polki wywalczyły sobie prawo wyborcze ledwie cztery lata po przytoczonym artykule z „Kuriera”), wzbudzały jednocześnie bardzo żywe reakcje negatywne. Emancypantkom zarzucano, że zatraciły instynkty kobiece, nie znają swojego miejsca w świecie i sprzeniewierzają się uświęconej funkcji prawdziwej kobiety. Innymi słowy, jak to ujmował magazyn „Rola” w 1885 r.: „zastrzykują sobie morfinę albo kąpią się w gorącej krwi zwierzęcej, a inne jeszcze strzelają z rewolweru do mężów i kochanków”7.

Na ziemiach polskich kontekst krytyki emancypacji miał dodatkowy wymiar, związany oczywiście z cierpieniem kraju pod zaborami. Dalsza część artykułu z „Kuriera Warszawskiego” brzmiała bowiem: „Jedyna droga, na której kobiety mogą osiągnąć równouprawnienie, to zdanie egzaminu z ich zdolności do korzystania z szerszych praw cywilnych i publicznych. Na sposobności do tego nie zbywa na Zachodzie, bo tam można swobodnie udoskonalać wychowanie ogólne, instytucje zawodowe, przygotowanie fachowe: w niektórych krajach przytem kobiety posiadają już prawa polityczne. Niechże okażą, że ludzkość zyskała coś na tym nowym dobytku. Dotychczasowe doświadczenie wprawdzie działa niezbyt zachęcająco, ale mamy czas”.

Na Zachodzie tak, ale u nas nie. W ujęciu konserwatywnym Polki domagające się praw wyborczych w sytuacji, w której uciemiężeni Polacy nie mieli ich wcale, niezależnie od płci, działały wręcz na szkodę sprawy narodowej. Powinny poczekać z wysuwaniem żądań o równouprawnienie polityczne do czasu, aż w ogóle będą jakieś prawa polityczne do podziału. Od prawdziwej Polki oczekiwano najpierw poświęcenia się dla sprawy narodowej, a dopiero później pytania o prawa kobiet. Później albo najlepiej nigdy. Tak uzasadniano odmowę dyskusji o nadaniu kobietom praw wyborczych i prawa do studiów wyższych oraz o reformie kodeksu rodzinnego, zawierającego jeszcze relikty z czasów Kodeksu Napoleona z 1804 r.

Na faktyczne ograniczenia związane z brakiem niepodległości Polski nakładało się poczucie zapóźnienia cywilizacyjnego, szczególnie ekonomicznego. Echa tego poczucia słychać także w przytaczanym artykule „Kuriera Warszawskiego”, według którego na Zachodzie można eksperymentować z progresywnymi reformami, ale u nas, gdzie mamy tak wiele do nadrobienia, nie jest to możliwe. O ile jednak niepodległość nadeszła, o tyle poczucie własnej siły i sprawczości niekoniecznie.

Dziewiętnastowieczna optyka, wedle której Polska występuje zawsze w roli sekowanego i jednocześnie spóźnionego na bal ubogiego krewnego, odbija nam się czkawką również we współczesnych dyskusjach. Uderza z całą mocą, gdy do głosu dochodzą żądania grup nieuprzywilejowanych. Opiekunowie osób z niepełnosprawnościami? Wsparcie psychiatryczne dla młodzieży? Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy! (to akurat Juliusz Słowacki, Lilla Weneda, 1840 rok). Albo, słowami Elizy Orzeszkowej, na co dzień sprzyjającej raczej ruchowi emancypacyjnemu: „nie godzi się dokonywać niebezpiecznych eksperymentów na organizmie zagrożonym śmiercią”8. Najpierw należy dogonić Zachód, a potem można rozmawiać o reformach. Co to znaczy dogonić i czy można by to robić równolegle z progresywną zmianą społeczną? Tego nie wie nikt.

Staś i Nel idą na warsztaty antydyskryminacyjne

Przedstawione schematy myślenia dziewiętnastowiecznego nie wyczerpują oczywiście tematu. Mogłabym wymieniać je co najmniej tak długo, ile trwa pisanie przeciętnego doktoratu w naukach humanistycznych. Czy wspominałam już, że moja dziedzina badań jest niezwykle istotna dla współczesności? Wiekowi XIX możemy podziękować też na przykład za dary przyniesione przez ówczesny drapieżny kapitalizm: klasistowską pogardę dla nieuprzywilejowanych, sympatię do szczodrych gestów dobroczynnych wielkich bogaczy (kogo nie wzrusza Opowieść wigilijna?), a także ślepy kult zaradności i przedsiębiorczości, której symbolem byli kiedyś amerykańscy królowie nafty i stali, a dziś są amerykańscy królowie Doliny Krzemowej.

Czy kiedyś wyzwolimy się z tych schematów? Kiedy piszę ten tekst, przez media społecznościowe i prasę przetacza się gorąca dyskusja na temat usunięcia W pustyni i w puszczy Henryka Sienkiewicza z listy lektur obowiązkowych w szkole podstawowej. Argumenty „za” wspominają o tym, że powieść Sienkiewicza jest imperialistyczna, rasistowska i przede wszystkim anachroniczna (kto i po co budował Kanał Sueski oraz co to było powstanie Mahdiego? Jaka jest dziś szansa zachorowania na febrę oraz skąd wytrzasnąć chininę?).

Główny argument „przeciw” brzmi: pozbawianie dzieci kontaktu z literaturą młodzieżową sprzed 113 lat jest zamachem na ich tożsamość narodową. Czy też, słowami byłego ministra edukacji Przemysława Czarnka: „Z kanonu lektur wycina się wielkie dzieła Henryka Sienkiewicza, […] wycina się W pustyni i w puszczy, wycina się Quo vadis i wiele innych dzieł, które stanowią o polskiej tradycji, o polskiej kulturze, historii opisywanej prozą przez m.in. Sienkiewicza, a które zawsze były podstawą tego, żeby budować to, co nazywamy polskością, wielkimi narodowymi cechami, bo jesteśmy wielkim narodem, który funkcjonuje w tej części świata od ponad 1050 lat. […] Ma to prowadzić przede wszystkim do odcięcia Polaków od tradycji, od kultury, od historii Polski, czyli odcięcia od polskości9.

Esencja polskości zaklęta jest więc w stworzonej pod zaborem rosyjskim powieści młodzieżowej, w której dzielny biały Polak uczy małą rozpieszczoną Angielkę, jak przetrwać porwanie przez Arabów, a poza tym cywilizuje liczne zastępy czarnych plemion, zapoznając je z katolickim katechizmem i mechaniką działania karabinu marki Remington.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.

Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

No cóż. Jeśli tak, to Norwid naprawdę miał rację. Przeszłość to dziś, a przyszłość nie nadejdzie nigdy.

1 Brak autora, Do Służby Dworskiej! Po dworach włóczą się wysłani przez komunistów-bolszewików-żydów i socjalistów agitatorzy…, Radom, 15 lipca 1919 r.
2 T. Boy-Żeleński, Nicht spucken…, w: tenże, Marzenie i pysk, Warszawa 1921.
3 A. Słonimski, Kroniki tygodniowe 1927–1931, felieton nr 19, 12 maja 1929 r.
4 I. Moszczeńska, Błąd zasadniczy, „Nowe Słowo” 1903, nr 23, s. 523.
5 N. Jastrzębska, Jak pogodzić pracę zawodową z obowiązkami domowemi, Kursy Korespondencyjne Gospodarstwa Domowego przy Tow. Wyd. „Bluszcz”, 1930, nr 4, s. 2.
6 B. K., Wandalizm sufrażystek, „Kurjer Warszawski” 1914, nr 78, s. 2.
7 J. Jeleński, Na posterunku, „Rola” 1885, nr 18, s. 212.
8 P. Kuczalska-Reinschmit, Orzeszkowa w ruchu kobiecym, „Wędrowiec” 1906, nr 11, s. 207.
9 Dr hab. P. Czarnek o odchudzeniu podstawy programowej: To jedno wielkie wynarodowianie narodu polskiego serwowane przez obecną ekipę w MEN, https://www.radiomaryja.pl/informacje/dr-hab-p-czarnek-o-odchudzeniu-podstawy-programowej-to-jedno-wielkie-wynarodowianie-narodu-polskiego-serwowane-przez-obecna-ekipe-w-men [dostęp: 22.02.2024].


Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” wiosna 2024 jako część bloku tematycznego „Niech żyje nostalgia?”.
Pozostałe teksty bloku:
Marcin Napiórkowski, „Jakiej pamięci potrzebuje przyszłość”
Damian Jankowski, „Sztuka wiecznej nostalgii”

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.