Wiosna 2025, nr 1

Zamów

Czy katolik może sięgać po in vitro?

Matka spacerująca z dzieckiem. Fot. Jose Antonio Alba | Pixabay

Wiele wierzących małżeństw skorzysta zapewne z refundowanej procedury in vitro, nie czekając, aż Kościół złagodzi swoje podejście do niej. Mają oni pełne prawo rozważyć tę sprawę w sumieniu. Tym bardziej że pojawiają się już pierwsze głosy zwiastujące możliwość zmian w nauczaniu Kościoła.

„Dawniej kilka razy do roku chodziłam do spowiedzi i komunii. Od dwóch lat nie byłam ani razu, bo zwyczajnie się boję – napisała na forum strony Nasz-Bocian.pl Alicja. – Jestem po dwóch procedurach in vitro, mam dwóch wspaniałych synków, nie mam mrożonych zarodków. Znam stanowisko Kościoła wobec tego, co zrobiłam, i wiem, czego się mogę spodziewać podczas spowiedzi. Muszę żałować za grzechy, bo inaczej nie dostanę rozgrzeszenia. Oczywiście nie żałuję, że mam dzieci, więc nie mogę tego powiedzieć księdzu. Ale mogę powiedzieć, że żałuję, że musiałam skorzystać z tej metody, że nie było innego wyjścia… i to będzie prawda. Pytanie, czy ksiądz to uzna?”.

Czarny PR

Obecnie, po podpisaniu przez prezydenta ustawy o refundowaniu tej procedury, dla wielu wierzących małżeństw borykających się z niepłodnością zniknie bariera finansowa, która powstrzymywała ich przed decyzją o podjęciu wspomaganej prokreacji. Staną przed dylematem: czy realizować powołanie do rodzicielstwa, wiedząc, że Kościół katolicki krytycznie ocenia in vitro, czy też zrezygnować ze starania się o dzieci tą drogą.

Być może najpierw zaczną sprawdzać, dlaczego Kościół jest przeciw. Co znajdą w internecie? Najczęściej natkną się na przekaz o „produkowaniu” dzieci – wydana przez polski episkopat w 2018 r. książka Wobec in vitro mówi o „produkcie zaspokajającym potrzeby niepłodnych rodziców do «posiadania» dziecka”. W głośnym podręczniku HiT Wojciech Roszkowski pisze wręcz o „hodowli” i pyta: „Kto będzie kochał wyprodukowane w ten sposób dzieci?” (za to pytanie trafi na salę sądową z powództwa cywilnego).

Możliwe, że znajdą też pochodzącą sprzed kilkunastu lat niesławną wypowiedź ks. Franciszka Longchampsa de Bérier o zmianach na twarzy dzieci z in vitro: „Są tacy lekarze, którzy po pierwszym spojrzeniu na twarz dziecka wiedzą już, że zostało poczęte z in vitro. Bo ma dodatkową bruzdę, która jest charakterystyczna dla pewnego zespołu wad genetycznych”. Z kolei dla zmarłej w ubiegłym roku przyjaciółki Jana Pawła II – dr Wandy Półtawskiej – procedura in vitro była gorsza od aborcji, gdyż powoduje, że człowiek chce wejść w rolę Boga, ulegając skrajnej postaci grzechu pychy.

Ten czarny PR procedury in vitro ma swoje podglebie w doktrynalnych wypowiedziach Magisterium. W pierwszym dokumencie na ten temat – instrukcji Kongregacji Nauki Wiary Donum vitae z 1987 r. – mowa jest np., że interwencja lekarza „przywłaszcza sobie funkcję rodzicielską”.

Rozważyć w sumieniu

Tymczasem nietrudno zauważyć, że lekarz dokonujący zapłodnienia na szalce Petriego nie jest „zastępczym rodzicem”. Jeżeli już używamy ryzykownych porównań, wraz z laboratorium zastępuje on wadliwie działający z różnych przyczyn (często z powodu niepłodności męskiej) układ płciowy kobiety. Truizmem jest uwaga, że redukowanie rodzicielstwa do układu płciowego (a rodzica do macicy) to nadużycie. Poza tym na poziomie osobowym można wskazać wiele pozytywnych cech sztucznej prokreacji – jest świadoma, chciana, wyczekana i opłacona dużymi ofiarami (co nie zawsze można powiedzieć o naturalnym rodzicielstwie), choć niektórzy mówią też o problemie rodzicielstwa „za wszelką cenę”.

Wiele wierzących małżeństw skorzysta zapewne z refundowanej procedury, nie czekając, aż Kościół złagodzi swoje podejście do niej. Potencjalnych rodziców, przerażonych wypowiedziami o in vitro, należałoby uspokoić stwierdzeniem, że kościelne nauczanie na ten temat nie jest nieomylne (instrukcja to dość niska ranga nauczania Magisterium). Mają oni pełne prawo rozważyć sprawę w sumieniu. Tym bardziej że pojawiają się już pierwsze głosy zwiastujące możliwość zmian w nauczaniu. I są poważne powody, żeby stanowisko Kościoła uległo zmianie.

W materiałach opublikowanych przez watykańskie wydawnictwo z sympozjum poświęconego spornym kwestiom etycznym, zorganizowanego w 2021 r. przez Papieską Akademię Życia, znalazł się postulat, by w niektórych sytuacjach zabieg zapłodnienia in vitro traktować jako dozwoloną „interwencję terapeutyczną” (tom Teologiczna etyka życia. Pismo, tradycja, praktyczne wyzwania).

Taką ewolucję zapowiadał już w 2010 r. nieżyjący polski teolog ks. Józef Krasiński, mówiąc: „Przyjdzie taka era, że w każdej parafii będzie istniał zespół wspomagający leczenie bezpłodności metodą in vitro”. Ze względu na kościelną atmosferę wokół tego tematu zastrzegł jednak, że tekst jego wystąpienia może być opublikowany dopiero po jego śmierci. Referat ten ukazał się w 2022 r. w zimowym numerze kwartalnika „Więź” pod tytułem In vitro – nauczanie do przemyślenia.

Od kiedy osoba?

Argumentacja, na której opiera się dotychczasowe nauczanie Kościoła na temat zapłodnienia pozaustrojowego, dotyczy dwóch głównych kwestii: oddzielenia prokreacji od seksualności rodziców oraz ochrony życia ludzkiego od momentu poczęcia.

Pierwsza sprawa wydaje się mniej ważna. Niepłodność uznawana jest za chorobę cywilizacyjną. Coraz więcej par się z nią boryka. W tej chwili mówi się, że w Polsce problem ten dotyczy co piątej pary. Pomyślmy o sytuacji, w której mierzyłaby się z nim np. co druga para. Czy wówczas argument o nieoddzielaniu prokreacji od seksualności miałby jakąkolwiek siłę?

O wiele ważniejsza jest druga kwestia, która ogniskuje się w pytaniu o moralny status embrionu. Jeżeli, jak uważa Magisterium Kościoła, życiu ludzkiemu od najwcześniejszych jego etapów przysługuje status osoby i w związku z tym pełna ochrona, to rzeczywiście działania na embrionie narażające go na zniszczenie – a taka jest procedura in vitro – będą poważnym nadużyciem.

Odbywają się na ten temat liczne i skomplikowane dyskusje. Wybieram tu z nich jedynie dwa tropy, które – jak mi się wydaje – dobrze problematyzują założenia przyjmowane przez Magisterium. Osób stojących przed wyborem oczywiście nie zwolni to z konieczności przemyślenia sprawy na własny rachunek i podjęcia decyzji zgodnie z sumieniem.

Wywód będzie momentami brzmiał specjalistycznie, ale przecież osoby, które przeżywają w tej dziedzinie dylematy moralne, chcą i powinny wiedzieć, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. Dzięki temu możliwe jest rozeznawanie decyzji moralnych w sumieniu.

Wehikuł czasu szuka początku

Pierwszy trop to próba precyzyjnej odpowiedzi na pytanie: „kiedy zacząłem istnieć?” – bo od tego zależy moralny status embrionu. Proponuję posłużyć się eksperymentem myślowym wykorzystującym wehikuł czasu wielokrotnego użycia.

Jeśli cofając się w czasie do coraz wcześniejszych chwil rozwoju embrionu, z którego powstałem, a następnie puszczając wielokrotnie film mojego życia od nowa, za każdym razem rozpoznam siebie jako numerycznie tego samego (niekoniecznie takiego samego, bo np. mój mózg za każdym razem rozwijać się będzie trochę inaczej w interakcji z trochę inną rzeczywistością), oznaczać to będzie, że nie natrafiłem jeszcze na mój początek. Będę mógł go zidentyfikować dopiero od momentu, gdy po owym prenatalnym cofaniu filmu i puszczaniu go od nowa już siebie nie rozpoznam, bo rozwijać się będzie ktoś inny lub coś innego. Sądzę, że będzie to intuicyjnie dość jasne kryterium zaistnienia.

Rozpocznijmy od zatrzymania wehikułu czasu zaraz po wniknięciu plemnika do komórki jajowej. Czy to mój początek?

Poczęcie okazuje się procesem trwającym w czasie. Jeżeli założymy, że kończy się ono, gdy nowo utworzony genom przejmuje kontrolę nad podziałem komórkowym, zgodnie z obecną wiedzą musimy poczekać, aż embrion osiągnie stadium 8 komórek, a staje się to dopiero na trzeci dzień (po ok. 60 godzinach). Wtedy definitywnie do tego dochodzi – wcześniej podziałem kierują jeszcze także sygnały chemiczne znajdujące się w cytoplazmie komórki jajowej.

Magisterium zakłada, że od tej chwili mamy do czynienia z nowym człowiekiem, któremu należą się wszystkie osobowe prawa, a więc także bezwzględna ochrona. Zobaczmy jednak, jaki wynik przyniesie nasz eksperyment z wehikułem czasu.

Bliźniaki i chimery

Gdybyśmy cofali proces rozwoju embrionalnego odpowiednio wiele razy, mogłoby dojść do pojawienia się bliźniaków jednojajowych. Nauka nie wie jeszcze, co inicjuje proces ciąży bliźniaczej monozygotycznej, ale zachodzić może on na kilka sposobów w różnych fazach rozwojowych (dzieli się kilku- lub kilkunastokomórkowa morula albo sam węzeł zarodkowy blastocysty), co dowodzi dużej plastyczności embrionu.

Gdyby w efekcie pracy wehikułu czasu pojawiła się ciąża mnoga jednojajowa, powstałoby pytanie: który z tych zarodków to ja? Filozofowie dają dwie odpowiedzi: żaden albo jeden z nich. Druga odpowiedź prowadzi do nierozwiązywalnego problemu: który z nich?

Jeszcze więcej kłopotów sprawia inne zjawisko – o wiele rzadsze, ale notowane przez naukę: chimeryzm. Może się zdarzyć, że w jajniku nastąpi podwójna owulacja i dojrzeją równocześnie dwie komórki jajowe zapłodnione następnie przez plemniki w jajowodzie – będą one miały różny genom. Jeśli podczas wędrówki przez jajowód przypadkiem owe bliźniaki zbliżyłyby się do siebie na tyle, by nawiązać chemiczny „dialog”, mogłyby się zlać w jeden embrion i utworzyć zarodek posiadający komórki o dwóch różnych genomach (czyli chimerę).

Wtedy nie jest wykluczone, że podczas następujących po sobie podziałów komórkowych i różnicowania się komórek pochodzące z jednego embrionu komórki utworzyłyby np. układy nerwowy i krwionośny oraz mięśnie, a komórki z drugiego embrionu prowadziłyby do rozwoju m.in. wątroby i innych narządów wewnętrznych (za różnicowanie się tkanek i powstawanie narządów odpowiada pojawienie się tzw. listków zarodkowych – w chimerze listki te mogą być tworzone przez komórki o różnym genomie).

Analizując kwestię w sumieniu, można odpowiedzialnie uznać, że status moralny embrionu przed zagnieżdżeniem różni się od statusu dziecka

Artur Sporniak

Udostępnij tekst

Jaki z tego przypadku można wyciągnąć wniosek co do moralnego statusu embrionu? Z moralnego punktu widzenia ważne wydają się różne scenariusze przyszłości konkretnego embrionu. Może się on rozwinąć w jedną osobę, w kilka bliźniaczych osób, ale może także zostać zredukowany do ukształtowania jedynie narządów w ciele bliźniaka o innym genomie. Jeśli chcemy przypisać osobowe prawa grupie współpracujących ze sobą komórek we wczesnej fazie embrionalnej jeszcze przed zagnieżdżeniem, może się zdarzyć, że te prawa przypiszemy ostatecznie np. czyjejś wątrobie.

Na argument występowania bliźniaków monozygotycznych i chimer obrońcy osobowego statusu embrionu odpowiadają, że w takich przypadkach mamy do czynienia z niezwykłym rodzajem rodzenia i rodzicielstwa oraz śmierci. Pierwotny embrion znika, czyli „umiera”, „rodząc” bliźniacze embriony, które są jego „dziećmi” (a rodzice biologiczni – „dziadkami”). W przypadku chimery embrion wchłonięty również „umiera”.

Sztuczność tej metaforyki jest uderzająca – pokazuje inność „świata” embrionów, do którego nie przystają kategorie dorosłego „świata” ludzi.

W takim razie zatrzymajmy wehikuł czasu w chwili po zagnieżdżeniu embrionu, gdy zaczyna się w nim tworzyć tzw. smuga pierwotna, czyli szczelina, przez którą zaczynają migrować komórki i tworzyć struktury zarodka, różnicując się w niezwykle precyzyjny sposób. Gdybyśmy wielokrotnie od tego momentu puszczali nasz wehikuł czasu, już nic niespodziewanego – co mogłoby zachwiać moją numeryczną tożsamością – nie powinno się wydarzyć.

Mamy zatem chwilę, o której z dużą pewnością można powiedzieć, że zacząłem wtedy istnieć. Kiedy to dokładnie występuje w rozwoju osobniczym? Moment, w którym dochodzi do zagnieżdżenia, jest indywidualny dla każdej kobiety. Przyjmuje się, że zachodzi między 6. a 12. dniem rozwoju embrionu. Samo zaś zagnieżdżenie trwa kilka dni.

Potencjalny gaj

Jeśli trudno jest wprost przypisywać embrionowi status osoby, to zawsze można powiedzieć, że jest on potencjalnie osobą i z tej racji należy mu się ta sama ochrona. Drugi trop będzie właśnie refleksją nad kategorią „potencjalności”. Niezależnie od tego, co z niego powstanie w konkretnym przypadku, embrion ma potencjał, by rozwinęła się z niego osoba.

Problem jednak w tym, że z kategorią „potencjalności” także wiążą się kłopoty. Żołądź jest potencjalnie dorodnym dębem. Czy to znaczy, że doprowadzając do zniszczenia żołędzia, równocześnie zniszczyłem wartościowe drzewo i powinienem ponieść prawne tego konsekwencje?

Rzecz jasna, między embrionem a nasieniem dębu jest kolosalna różnica, ale już między żołędziem a dębem i między embrionem a dorosłym człowiekiem występuje wyraźna analogia. Do rozwoju okazałego dębu z małego żołędzia potrzeba co najmniej kilkadziesiąt, a nawet kilkaset lat sprzyjających warunków. Zatem w tym przypadku o znaczącej etycznie różnicy między nasionkiem a drzewem stanowi czas. Ale nie mniej (o ile nie bardziej) znacząca różnica istnieje między embrionem a człowiekiem.

Jak już wiemy, embrion do czasu zagnieżdżenia posiada niezwykłą plastyczność: może się podzielić i w konsekwencji dać początek dwóm, a nawet kilku organizmom lub – przeciwnie – dwa embriony mogą utworzyć jeden organizm. Charakteryzuje się zatem inną ontologią (czyli sposobem bycia) niż ludzki organizm na późniejszych etapach rozwoju.

Nie jest to nic dziwnego. Od dawna wiadomo, że empiryczna rzeczywistość na różnych stopniach uorganizowania charakteryzuje się różnymi właściwościami – jeżeli organizacja materii wzrasta, materia nabywa nowe i traci stare właściwości; w przypadku człowieka aż do osiągnięcia sfery duchowej. Cechę tę nazywa się emergencją. A różne ontologie mogą dawać podstawę do przypisywania różnych statusów moralnych organizmowi na poszczególnych etapach jego rozwoju.

Tymczasem do tej pory Magisterium Kościoła w ocenie in vitro odwołuje się do etyki budowanej na „jednorodnej” ontologii arystotelesowsko-tomistycznej, coraz mniej przystającej do świata opisywanego przez nauki przyrodnicze.

Potencjał życia

Obecnie coraz więcej eksperymentów wskazuje, że nie tylko komórki płciowe, ale też każda komórka, która posiada pełny genom, czyli np. dowolna ludzka komórka somatyczna, może stać się początkiem nowego organizmu, gdy uda się ją odpowiednio przeprogramować. Jest zatem w jakimś sensie „potencjalnie” nowym człowiekiem. Domaganie się ochrony wszystkich komórek byłoby jednak absurdem.

Broniąc się przed taką konkluzją, obrońcy wspomnianej kategorii wskazują, że aby „wydobyć” naturalną potencjalność rozwojową z komórek somatycznych (np. skóry czy włosa), trzeba dokonać na nich wyrafinowanych działań, więc mamy do czynienia z zupełnie inną „potencjalnością”, z którą nie wiąże się moralne znaczenie. Taką skomplikowaną procedurą jest na przykład klonowanie. Oczywiście w odniesieniu do człowieka procedura ta budzi dodatkowo silne moralne zastrzeżenia.

Embrion do czasu zagnieżdżenia posiada niezwykłą plastyczność: może się podzielić i dać początek dwóm, a nawet kilku organizmom lub – przeciwnie – dwa embriony mogą utworzyć jeden organizm. Charakteryzuje się zatem inną ontologią niż ludzki organizm na późniejszych etapach rozwoju

Artur Sporniak

Udostępnij tekst

Inną procedurę zastosował niedawno zespół embriologów kierowany przez prof. Jacoba Hannę z Instytutu Naukowego Weizmanna w Izraelu, któremu udało się tak przeprogramować m.in. komórki skóry, by ostatecznie wyhodować z nich wszystkie cztery typy komórek (zarodkowe, łożyska, woreczka żółtkowego i kosmówki) tworzące ludzki embrion w szóstym dniu jego normalnego rozwoju, czyli w czasie, gdy zagnieżdża się w macicy. Agregaty złożone ze 120 zmieszanych czterech typów komórek podejmowały współpracę i rozwijały się jeszcze przez 8 dni w laboratorium i miały wszystkie cechy dwutygodniowego naturalnego embrionu.

Nie wiadomo, czy takie syntetyczne embriony zdołałyby się rozwinąć w dojrzałego człowieka i nie widać możliwości sprawdzenia tego (główna przeszkoda ma naturę etyczną). Doświadczenia te potwierdzają jednak coraz lepsze rozumienie przez współczesną naukę sygnałów, które kierują początkami życia ludzkiego, i możliwość sterowania tym rozwojem przez jego odwracalność. Sprawia to, że embrion poczęty w sposób naturalny traci swoją wyjątkowość. Czy tym samym nie traci też czegoś ze swojego moralnego znaczenia?

Czy „mroziaczki” to osoby?

Ciekawe dane statystyczne przedstawia Marta Soniewicka w pracy Selekcja genetyczna w prokreacji medycznie wspomaganej1. Wszystkie badane osoby korzystające z in vitro postrzegały swoją relację z embrionami jako rodzic–dziecko (nota bene na forach takie osoby nazywają swoje zamrożone embriony czule „mroziaczkami”). Przy tym 90% postrzegało embriony jako potencjalne osoby.

Zaskakujące jest jednak, że aż 89% osób posiadających „mroziaczki” decydowało się na ich zniszczenie lub przekazanie na badania zamiast oddania innym parom – nie chciały, by ich dzieci wychowywał ktoś obcy. Badacze notowali wyraźną zmianę postawy przed procedurą in vitro i po niej. Przed procedurą osoby pytane chętnie deklarowały oddanie nadliczbowych embrionów do adopcji. Tę postawę wyjaśniano empatią wobec innych par borykających się z podobnym problemem niepłodności. Podejście zmieniało się jednak wraz z wejściem w relację rodzicielską.

Według Soniewickiej badania te pokazują, że już sama relacja rodzicielska prowadzi do odkrycia zobowiązań moralnych względem embrionu niezależnie od refleksji nad jego moralnym czy ontologicznym statusem. Potwierdza to przeżywanie dylematu moralnego przy podejmowaniu decyzji o przyszłości nadprogramowych embrionów. Aż 70% uczestników procedury odwlekało podjęcie takiej decyzji i wolałoby, aby można było je permanentnie przechowywać w stanie zamrożenia. Soniewicka konkluduje, że wobec tego należy w ogóle unikać tworzenia nadliczbowych embrionów i ich selekcji.

To jednak nie jedyny wniosek, jaki można wyciągnąć z tych ciekawych badań. Sama ich autorka – Sheryl de Lacey – w artykule, na który powołuje się Soniewicka, w swojej konkluzji wskazuje raczej na różnicę w postrzeganiu przez rodziców embrionu i dziecka. „Płynność wirtualnej osobowości przypisanej embrionom pozwoliła uczestnikom na uznanie ich jako jeszcze nie w pełni ukonstytuowanych osób, czyniąc ich zniszczenie moralnie tolerowanym. […] Potencjalny charakter tej osobowości umożliwił pozorny paradoks uznania embrionu za dziecko i jednocześnie zgody na jego zniszczenie, jakby był tkanką ludzką”.

I jeszcze jeden cytat z tego artykułu, pokazujący kłopoty z językiem, którym rodzice próbują opisywać swoją relację z embrionem. „Uczestnicy uznali, że trudno jest mówić o wyjątkowym statusie i relacjach między nimi, ich dziećmi i embrionami, ponieważ nie ma dostępnego języka, który adekwatnie obrazuje to doświadczenie lub opisuje relację, którą wyraźnie postrzegali. Dla uczestników tego badania embriony były uważane za część rodziny, która istniała, a jednocześnie nie istniała2.

Te językowe kłopoty wynikają z psychologicznie usprawiedliwionej personifikacji zbioru współpracujących ze sobą komórek o niezwykłej plastyczności, stanowiącego zaczątek ludzkiego życia.

Biorąc pod uwagę wszystkie te argumenty i spostrzeżenia, można całkiem odpowiedzialnie uznać, że status moralny embrionu przed zagnieżdżeniem różni się od statusu dziecka. Nie musimy zatem poczuwać się do tych samych moralnych obowiązków względem jednych i drugich.

Wyczekana spowiedź

A co z Alicją, o której pisałem na początku? „Jakby kogoś to interesowało, to jestem już po [spowiedzi] – napisała kobieta w kolejnym poście na forum strony Nasz-Bocian.pl. – Co ciekawe, ksiądz nie skomentował nawet słowem wyznania na temat in vitro, za to okropnie się zbulwersował tym, że od dwóch lat nie byłam u spowiedzi i ogólnie rzadko w tym czasie bywałam w kościele”.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.

Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

1 M. Soniewicka, Selekcja genetyczna w prokreacji medycznie wspomaganej, Warszawa 2018.
2 S. de Lacey, Parent identity and „virtual” children: why patients discard rather than donate unused embryos, w: „Human Reproduction” 2005, nr 6.

Osoby zainteresowane najnowszą wiedzą na temat rozwoju zarodkowego odsyłam do trzech pozycji: Hieronima Bartela Embriologia (2020); Magdaleny Żernickiej-Goetz i Rogera Highfielda Taniec życia. Jak stajemy się ludźmi (2022) oraz Iana Wilmuta, Keitha Campbella i Colina Tudge’a książki o klonowaniu owcy Dolly Ponowny akt stworzenia (2002). Chcący natomiast zapoznać się ze szczegółowymi dyskusjami filozoficznymi o początku życia ludzkiego mogą sięgnąć do książki Włodzimierza Galewicza Status ludzkiego zarodka a etyka badań biomedycznych (2013).


Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” wiosna 2024 w dziale „Otwarta ortodoksja”.

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.