Posiadanie głębszej wizji Kościoła w naszych czasach jest ostatnią rzeczą, o którą można posądzać abp. Tadeusza Wojdę. Nie widać w jego aktywności żadnego pomysłu na wychodzenie do ludzi zniechęconych.
No i Konferencja Episkopatu Polski nie zrobiła nam żadnej niespodzianki. Przewidywania krążyły od kilku miesięcy. Za najbardziej prawdopodobny uważano wybór na przewodniczącego KEP kogoś nijakiego, mało rozpoznawalnego, nieskłonnego do publicznych wypowiedzi, pozbawionego wyraźnych cech i właściwości – a tym samym „bezpiecznego” dla elektorów.
Ryzykiem byłoby – myślała zapewne większość głosujących biskupów – głosowanie na kogoś bardziej wyrazistego, z jakimiś zdecydowanymi poglądami i jakąś wizją, do której usiłowałby pozostałych przekonywać. Z tego mogłoby tylko wyniknąć zamieszanie. A przecież ma być tak, jak jest, bo jest tak, jak ma być. I tak właśnie się stało.
Brak wizji przyszłości
Decyzja o wyborze abp. Tadeusza Wojdy na przewodniczącego KEP to zwycięstwo frakcji nijakości w KEP. Metropolita gdański znany jest przecież przede wszystkim z tego, że jest nieznany.
A jeśli już jest z czegoś szerzej w Polsce znany, to ze swych nawoływań w lipcu 2019 r. do obrony wartości chrześcijańskich przed ideologią LGBT, które jego wierni w Białymstoku zrozumieli dosłownie – a jak niby mieli je zrozumieć? – i stając kordonem wokół katedry wyzwiskami potraktowali uczestników marszu równości. Doszło też do aktów przemocy fizycznej. Pisał wtedy w Więź.pl Tomasz Snarski: „Kościół, który nienawidzi grzesznika, nienawidzi samego siebie – składającego się z ludzi słabych i grzesznych”.
Abp Wojda, ówczesny metropolita białostocki, nie potrafił wtedy nawet odpowiednio przeprosić. Wydał, co prawda, oświadczenie, że „nie do pogodzenia z postawą chrześcijanina, naśladowcy Chrystusa, były akty przemocy i pogardy”, ale nie umiał dostrzec – przynajmniej publicznie – że owe akty przemocy i pogardy były odpowiedzią na jego apele przed marszem.
Nie szukajmy nadziei na przyszłość Kościoła w hierarchach. Skoro większość z nich troszczy się bardziej o własny krótkofalowy interes niż o przyszłość wiary w Polsce, to niech się dalej obnoszą ze swoimi ekscelencjami. A my róbmy swoje!
W swojej karierze kościelnej nowy przewodniczący KEP już dawno przekroczył próg własnej niekompetencji. Był być może odpowiednim człowiekiem na stanowisko urzędnika w watykańskiej kongregacji czy nawet jej podsekretarza. Ale powołanie go przez papieża Franciszka na metropolitę białostockiego i późniejsze (zupełnie niezrozumiałe!) przeniesienie do Gdańska było postawieniem go przed zadaniami, z którymi nie jest sobie w stanie poradzić. Do bycia metropolitą Kościoła rzymskokatolickiego w dużym kraju europejskim w XXI wieku trzeba bowiem przede wszystkim wizji, pomysłu, otwartości na świat współczesny.
Tymczasem posiadanie szerszej i głębszej wizji Kościoła w naszych czasach jest ostatnią rzeczą, o którą można by posądzać metropolitę gdańskiego. Nie widać w jego aktywności żadnego pomysłu na wychodzenie do ludzi zniechęconych do Kościoła czy Boga. A bez takiej wizji przyszłość Kościoła oznacza kolejne etapy procesu odkościelniania polskiej wiary, zanikania społecznego znaczenia katolicyzmu, zniechęcania wiernych, instytucjonalnej zapaści struktur kościelnych. Nic nie dadzą próby sprowadzenia Kościoła do roli grupy rekonstrukcyjnej.
Solidarni ze sprawcami, nie ze skrzywdzonymi
Co więcej, abp Wojda – który przyszedł do Gdańska na miejsce skompromitowanego wieloma skandalami abp. Głódzia – nie zrealizował swoich zapowiedzi dotyczących twardego podejścia w kwestii pedofilii i rozliczania sprawców. Pozostawił na stanowiskach duchownych, którzy ściśle współpracowali z jego poprzednikiem w tuszowaniu przypadków wykorzystywania seksualnego.
Będąc metropolitą w Gdańsku, abp Wojda mógł uczciwie doprowadzić do końca prace quasi-komisji historycznej w sprawie ks. Henryka Jankowskiego – ale wolał zakończyć je po cichu i z niczym. Obiecał osobiste przekazanie o. Tarsycjuszowi Krasuckiemu, wykorzystanemu seksualnie przez ks. Andrzeja Dymera, szczegółów wyroku, jaki zapadł na sprawcę po latach wstrzymywania procesu przez abp. Głódzia – ale nawet się do franciszkanina nie odezwał.
Co gorsza, również w sprawach, które już wyłącznie od niego samego zależały, abp Wojda – starym kościelnym zwyczajem – okazywał solidarność raczej ze sprawcami niż z osobami, które doświadczyły wykorzystania seksualnego. Najbardziej kompromitującym tego przejawem było skierowanie duchownego, na którym ciążyły bardzo poważne zarzuty, dotyczące m.in. wykorzystania 13-letniej dziewczynki – do pracy jako kapelan w… szpitalu psychiatrycznym.
Zapewne w przekonaniu biskupa miała to być swoista sankcja. Ale ten fakt pokazuje, że w jego myśleniu zupełnie nieobecna była troska o pacjentów przebywających w tym szpitalu. A podobno w Kościele to osoby słabe, ubogie i skrzywdzone powinny stać w centrum…
W podobny sposób można by skomentować wybór abp. Józefa Kupnego na wiceprzewodniczącego KEP. Metropolita wrocławski to niezły specjalista od katolickiej nauki społecznej, jednak w swojej diecezji nie potrafił przekuć w czyn teorii, które wcześniej wykładał.
Co więcej, niedawno abp Kupny zasłynął tolerowaniem jednego z księży profesorów Papieskiego Wydziału Teologicznego, który stał się „bohaterem” niemal pornograficznego filmu nagranego w „salonie masażu”. A już w ostatnich dniach podjął decyzję o pochowaniu w katedrze swego poprzednika, abp. Mariana Gołębiewskiego, choć ten został obłożony watykańskimi sankcjami za swój udział w międzydiecezjalnym kryciu księdza pedofila. Taka decyzja to kolejny policzek wymierzony osobom, które doświadczyły w Kościele przemocy seksualnej.
Róbmy swoje!
Jedyna pociecha jest taka, że wybory w KEP mogły się skończyć jeszcze gorzej. Nie w tym jednak szukajmy nadziei. W ogóle nie szukajmy nadziei na przyszłość Kościoła w hierarchach. Skoro w swoich decyzjach zdecydowana większość z nich troszczy się bardziej o własny krótkofalowy interes niż o przyszłość wiary w Polsce, to niech się dalej obnoszą ze swoimi infułami, pastorałami i ekscelencjami. A my róbmy swoje!
Abp Wojda nie zrealizował swoich zapowiedzi dotyczących twardego podejścia w kwestii pedofilii i rozliczania sprawców
Przyszłość Kościoła – jak powtarzamy od dawna na łamach „Więzi” – decyduje się przede wszystkim nie na górze jego hierarchii, lecz na dole: tam, gdzie powstają (lub nie) małe wspólnoty wiarygodności chrześcijańskiej, które mogą stać się miejscami wspólnej modlitwy i wyrażania miłości bliźniego, które inkluzywnie mogą przygarniać ubogich i ludzi z rozlicznych kościelnych przedsionków.
Główny kłopot Kościoła w Polsce to fakt, że coraz więcej ludzi nie odnajduje w nim Boga – a przecież Kościół ma sens tylko jako sakrament zbawienia. Kluczem do ewangelicznej rewitalizacji Kościoła są zatem relacje: bliskość z Bogiem, bliskość z innymi ludźmi, bliskość wobec problemów świata, w którym żyjemy.
Do przeżywania i wyrażania takiej bliskości w duchu Ewangelii nie trzeba pozwoleń od hierarchów. Jeśli zatem tak ci się przytrafiło, że masz dobrego biskupa w swojej diecezji – to się ciesz i rób wspólnie z nim, co się da. Jeśli takiego nie masz – staraj się nie przejmować, tylko żyć tak, jak ci chrześcijańskie sumienie podpowiada. Nie chodzi mi o zrywanie wszelkich więzi z hierarchami, lecz o świadomość, że bez biskupa można zrobić – indywidualnie i zbiorowo – bardzo wiele dobrych i ważnych rzeczy, które mogą pozytywnie wpłynąć na wiarę młodych pokoleń.
Na KEP pod tym względem przez kolejne 5 lat na pewno nie ma co liczyć. Szkoda. Ale to nie koniec historii.
Przeczytaj też: Skrzywdzeni, czyli zniknięci