rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Elaine May. Reżyserka za burtą

Elaine May na planie „Bogatej, wolnej, samotnej”, 1971. Fot. Materiały prasowe

Zawsze funkcjonowała na własnych zasadach. Retrospektywę twórczości Elaine May będzie można obejrzeć w kwietniu na Timeless Film Festival Warsaw.

Timeless Film Festival Warsaw, czyli święto klasyki kina, odbędzie się w dniach 8-15 kwietnia. Program oraz bilety tutaj.

Na odwrocie słynnego albumu komediowego „Improvisations to Music”, wydanego w 1958 roku w duecie z Mikiem Nicholsem, jej biogram prowokuje domysły: „Panna May nie istnieje”. Słychać ją jednak wyraźnie, na przykład, gdy zwierza się z – kuriozalnych – emocji, jakie rzekomo wzbudziła w niej lektura „Tako rzecze Zaratustra”. Mike Nichols głośno empatyzuje.

Słychać ją też, gdy ma usta wypchane kanapką z pastrami (bardzo smaczną) i opowiada o swojej karierze filmowej prowadzącym podcast Naked Lunch w 2022 roku. Widać ją też, gdy w „Bogatej, wolnej, samotnej” (A New Leaf, USA 1971) podczas burżujskiej, sztywnej imprezy hałasuje, wylewa herbatę, tłucze porcelanę. Widzi ją także teatralna śmietanka, skoro za rolę w brodwayowskim „The Waverly Gallery” Kennetha Lonergana dostała nagrodę Tony – w wieku 85 lat.

A jednak w pewnym sensie nie istnieje. Próżno szukać jej w napisach „Tootsie” (reż. Sydney Pollack, USA 1982) – choć odpicowała solidnie postać Billa Murraya – czy w „Czerwonych” (Reds, reż. Warren Beatty, USA 1981), „Labiryncie” (Labyrinth, reż. Jim Henson, USA/Wielka Brytania 1986). Jej nazwiska nie wymawia się jednym tchem obok innych reżyserów amerykańskich ery Nowego Hollywood; rzadko pojawia się w wydawnictwach poświęconych kobietom-reżyserkom mimo dwóch nominacji oscarowych na koncie – za „Niebiosa mogą zaczekać” (Heaven Can Wait, reż. Warren Beatty, Buck Henry, USA 1978) i „Barwy kampanii” (Primary Colors, reż. Mike Nichols, USA 1998). Oscar honorowy, przyznany jej w 2022 roku, niespecjalnie odbił się echem.

A może inaczej: Elaine May istnieje, jeszcze jak – ale od zawsze na własnych zasadach.

Na wątpliwość: uwodzenie

Ta reżyserka, scenarzystka, aktorka i, nie bójmy się tych słów, znakomita stand-uperka rzadko szła na artystyczne kompromisy. Jej komediowy duet z Mikiem Nicholsem (tak, TYM Nicholsem, reżyserem „Absolwenta” i „Pracującej dziewczyny”) trwał dopóty, dopóki wymogi sławy nie doskwierały jej za bardzo. Ale gdy tylko do ich skeczy wkradła się odrobina rutyny, nieuchronna, gdy kapitalizuje się wywrotowy potencjał żartu, May i Nichols poszli swoimi drogami. Kabaretowa powtarzalność nie była w smak wyćwiczonej w improwizacji artystce – i tak May & Nichols przeszli do historii komedii, po wydaniu ledwie trzech albumów ze skeczami i jednym sezonie na Broadwayu.

Istotą popularności duetu była unikatowa mieszanka inteligencji, improwizacji i wiarygodności. May & Nichols humorystycznie opracowywali sytuacje, których aktorami jesteśmy (byliśmy lub będziemy) wszyscy: rozmowy telefoniczne, korzystanie z usług zakładu pogrzebowego, nastoletni huragan hormonów.

Filmy Elaine May to wyrwane z hollywoodzkiego gardła perły: pełne smutnego komizmu, aktorskich eksperymentów, gatunkowych przyjemności, a przede wszystkim głębokich refleksji o międzyludzkich relacjach

Patrycja Mucha

Udostępnij tekst

Jakością dodaną był unikalny żydowski humor, który wreszcie dziarsko wydobył się z imigranckich ciał oraz odwaga w mierzeniu się z tym, co niespodziewane. May lubiła mawiać: „W razie wątpliwości należy uwodzić”, co przychodziło jej łatwo. Błyskotliwa i wygadana, skupiała na sobie całą uwagę.

Aktor Richard Burton powiedział o niej kiedyś: „Elaine to jedna z najbardziej inteligentnych, pięknych i dowcipnych kobiet, jakie kiedykolwiek spotkałem. Mam nadzieję, że już nigdy jej nie zobaczę”.

Cóż, wiele osób podzielało tę opinię, bo do kompletu z przebojowością i talentem szła potrzeba nie do odparcia: by robić wszystko po swojemu. Bez względu na koszty.

Kłopoty z Elaine

Po nakręceniu swojego debiutu reżyserskiego, „Bogatej, wolnej, samotnej”, May pozwała Paramount, bo studio dokonało haniebnych jej zdaniem cięć i skróciło niemal trzygodzinny materiał do niespełna 90 minut. Afera została zakończona: sędzia obejrzał film i uznał, że jest dobry.

May przełknęła ten wyrok i kontynuowała pracę. „Kid złamane serce”(The Heartbreak Kid, USA 1972) zrealizowała szybko – poszło gładko, bo film nie bazował na jej scenariuszu, a autor tekstu Neil Simon podziwiał pracę Elaine. I choć film o żydowskim kompleksie, który pcha świeżo upieczonego męża-barana (w jidysz: shmuck) w stronę nieskazitelnej i białej jak jedwabne prześcieradło Cybill Shepherd, ma wyraźny autorski stempel, to May w tym czasie grzebała już w innym scenariuszu. Do historii o dwóch gangsterach, co to znają się od dziecka, i miała już nawet zaklepanych Petera Falka i Johna Cassavetesa jako odtwórców głównych ról.

Wróciła zatem do Paramountu z nadzieją na więcej autonomii, ale i tym razem musiała się wykłócać o kolejne metry nakręconej taśmy. Improwizacja wymaga cierpliwości, ale producentów zmierzchających studiów filmowych nie bardzo to obchodziło. Montaż „Mikey i Nicky” zajął rok i choć dziś film jest uważany za arcydzieło, to w 1976 roku, chyba na złość reżyserce, wypuszczono go do kin po cichu, bez żadnej promocji, a nawet anonsując porażkę.

Przeciąganie liny zmęczyło May tak bardzo, że odpuściła reżyserię na kolejnych 10 lat. A potem było tylko gorzej.

„Ishtar” albo kręcenie inby

Miało być pięknie: gatunkowy pewniak w konwencji kina drogi, z bohaterami podobnymi do tych, w które wcielali się w starym Hollywood Bing Crosby i Bob Hope. Pełna reżyserska władza dla May w ramach podziękowań za wspólną pracę z Warrenem Beattym. Pustynne pejzaże, marokański wiatr. Tyle że ostatecznie piasek podrażniał twarze, wielbłądy nie miały niebieskich oczu, a koszty produkcji wybiły w stratosferę. Beatty zaczął kłócić się z May, Dustin Hoffman robił za mediatora. Na dodatek na produkcję spadła plaga złej reklamy: jeszcze przed odsuwaną w czasie premierą WSZYSCY wiedzieli, że „Ishtar” (USA 1987) będzie porażką.

W istocie: szereg nominacji do Złotych Malin, obowiązkowa obecność w rankingach najgorszych filmów wszech czasów i największych finansowych wtop może zwieść widza_kę, ale uważny_a kinoman_ka zobaczy wyrafinowany humor, brawurowe łamanie aktorskich emploi (Beatty jako nieudacznik? Dobre sobie!) i narracyjną szarżę – osiągnięcia, które w kinie należy raczej pielęgnować niż potępiać. Wie to na przykład Martin Scorsese – „Ishtar” to jeden z jego ulubionych filmów.

Legendarne kłótnie i problemy na planie wraz z późniejszymi przepychankami w montażowni (Beatty, Hoffman i May wszyscy mieli prawo do przygotowania własnej, najlepszej ich zdaniem wersji filmu) ostatecznie doprowadziły May do opuszczenia reżyserskiego krzesła. Już nigdy nie nakręciła żadnej fabuły.

Wesprzyj Więź

Filmy Elaine May to wyrwane z hollywoodzkiego gardła perły: pełne smutnego komizmu, aktorskich eksperymentów, gatunkowych przyjemności, a przede wszystkim: głębokich refleksji o międzyludzkich relacjach – romantycznych, rodzinnych, przyjacielskich. Oglądanie ich wprawia w zdumienie każdą osobę, która kocha kino: jak to możliwe, że Elaine May nie istnieje? Przecież (cytując jej skecz „Bach to Bach” z „Improvisations to Music”) „po seansie odkrywa się przede mną zupełnie nowy świat! Wiesz, co mam na myśli?”.

(I wtedy każdy kinoman woła, naśladując Mike’a Nicholsa: wiem DOKŁADNIE, co masz na myśli).

Tekst kuratorski do retrospektywy Elaine May, którą będzie można zobaczyć na Timeless Film Festival Warsaw. Festiwal odbędzie się w dniach 8-15 kwietnia. Program oraz bilety tutaj.

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.