To, co niezwykłe, pozostaje zarezerwowane dla literatury? Nie, raczej (nie)zwykła codzienność wchodzi w literaturę i czyni ją niezwykłą.
Lubię książki, które przywracają wiarę w literaturę. Na przykład powieści Wiesława Myśliwskiego, jak „Widnokrąg” lub „Traktat o łuskaniu fasoli”. Albo prozatorskie cuda Sigrid Nunez: „Przyjaciel”, „Pełnia miłości”, najnowsza „Słabsi”.
Na samym początku tej ostatniej bohaterka-narratorka przyznaje, że z „Lata” Wirginii Woolf pamięta jedno zdanie: „Kapryśna była ta wiosna”. Mówi: „Tylko w młodości wierzyłam jeszcze, że powinnam pamiętać, co wydarzyło się w każdej przeczytanej powieści. Teraz znam prawdę: liczy się to, czego doświadczasz podczas lektury, uczucia, jakie wywołuje dana historia, pytania, jakie przychodzą ci do głowy, a nie opisane w niej fikcyjne wydarzenia. Tego powinni uczyć w szkole, tak się jednak nie dzieje. Kładzie się nacisk na fakty, które zapamiętałeś. Jak inaczej można by napisać recenzję? Albo zdać egzamin? Jak zrobić dyplom z literaturoznawstwa?” (tłum. Dobromiła Jankowska).
Rejestrujemy opowieści innych, jak też sami bez ustanku opowiadamy, wcale nie gorzej niż bohaterowie książkowi. „Każdy, kto opowiada swoje życie, na dobrą sprawę szuka w tym życiu sensu” – mówi Wiesław Myśliwski
W literaturze ponadgatunkowej nie liczy się zatem akcja jako taka, jej nagłe zwroty, „dzianie się”, mające zaskoczyć czytelnika. Jego uwagę pisarka bądź pisarz zdobywają czymś innym: snuciem opowieści. Ale takim snuciem, które przypomina realne, pozbawione fajerwerków życie, a nie błyskotliwy thriller. Nagle się okazuje, że można rozsmakować się w języku powieści, zadać sobie dawno niezadawane pytania, albo w doświadczeniach jej bohaterów przejrzeć się jak w lustrze. Oto prawdziwa siła literatury.
„To jest książka, którą mogłabym napisać, gdybym umiała” – stwierdza prof. Inga Iwasiów na okładce „Przyjaciela”. Sekret tej niemożności paradoksalnie tkwi w… prostocie. Fabuły książek Nunez dałoby się streścić w kilku zdaniach, bohaterka przypomina ją samą, a jednak nie możemy przerwać lektury lub po prostu żal nam, gdy opowieść się kończy. Może więc pisalibyśmy jak amerykańska autorka, gdybyśmy pozwolili sobie na wyzbycie się wyszukanych form oraz przestali udowadniać – światu? samym sobie? – własny talent.
Dobra książka inspiruje odbiorców, by sami sięgnęli po pióro? Niby tak, ale nie przesadzajmy – na świecie i tak jest za dużo piszących, ich pochód i ambicje zdają się nie mieć końca. Chodzi o coś jeszcze, coś więcej. Literatura skupia się na postaciach i zdarzeniach nierzadko pomijanych. Jako taka może być swoistą nauczycielką dostrzegania niepowtarzalności, pomóc czytelnikom zrozumieć pewną oczywistą, choć często zapominaną prawdę: życie każdej i każdego z nas okazuje się warte uwagi, jest nie do podrobienia i zastąpienia. To nie tak, że to, co niezwykłe, pozostaje zarezerwowane dla literatury. To raczej (nie)zwykła codzienność wchodzi w literaturę i czyni ją niezwykłą.
Pamiętam sędziwą sąsiadkę, którą co jakiś czas mijałem przed blokiem. Wymienialiśmy się krótkim „Dzień dobry”, raz czy dwa razy pomogłem jej dotrzeć do osiedlowego sklepu – poruszała się na wózku. Ubiegłego lata od innej sąsiadki w windzie dowiedziałem się, że zmarła, i to w drastycznych okolicznościach. Funkcjonowała sama. Mieszkańcy jej piętra wezwali służby, zaalarmował ich nieprzyjemny zapach. Okazało się, że ciało leżało w domu od kilku tygodni, upał zrobił swoje. Czym zajmowała się dawniej, w swoim aktywnym życiu? Jakie zdarzenia doprowadziły ją do samotnej agonii? Jak w ogóle miała na imię? Nie, nie pomyślałem o niej jako o „temacie literackim”, zrobiło mi się zwyczajnie wstyd, że nie znałem odpowiedzi na żadne z tych pytań, nawet na to ostatnie…
Lekcją płynącą z literatury jest więc nie tyle odruch sięgania samemu po pióro, co zauważanie świata, który dzieje się wokół nas, a może i świata w nas. Rejestrujemy opowieści innych, jak też sami bez ustanku opowiadamy, wcale nie gorzej niż bohaterowie książkowi. „Każdy, kto opowiada swoje życie, na dobrą sprawę szuka w tym życiu sensu” – mówi przywołany już Wiesław Myśliwski. Kto opowiada, chce nadać przeszłości znaczenie, a także wejrzeć w siebie. „To jest istotne, świat w sobie, nie świat na zewnątrz. O nim możemy sobie przeczytać w gazecie, oglądać go w telewizji. Najtrudniejszy do poznania jest świat w nas, ten cały wszechświat, kosmos w nas. Bo każdy człowiek nosi w sobie kosmos” – dodaje autor „Ostatniego rozdania”.
A zatem dobra książka – jak również film czy muzyka – są narzędziami do poznania samego siebie oraz innych. Czytamy monolog jakieś fikcyjnej postaci i rozumiemy jej doświadczenia. Mieliśmy tak samo! – chciałoby się wykrzyknąć. Lub zaczynamy rozumieć, co mógł czuć ktoś, kogo znamy, a kogo przeżycia wcześniej wydawały nam się zbyt odległe.
Wyzwaniem, kto wie, czy nie największym, okazuje się bezinteresowność. Nie jest wcale łatwo słuchać opowieści innych i już odruchowo, w głowie, nie zastanawiać się, jak je literacko przetworzyć. Nie chodzi wcale o to, by tego nie robić, ale by najpierw pozwolić im wybrzmieć w pierwotnej wersji; by narrator opowiadający swoje życie miał przed sobą skupionego słuchacza, a nie „potencjalnego pisarza”. Ostatecznie przecież chodzi o życie, ten niepowtarzalny kosmos. Z niego wyrasta i ku niemu kierować ma nas literatura.
Przeczytaj też: Dyskretny urok rezygnacji