rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Każda warta opowiedzenia historia jest historią miłosną. Ale to nie ta historia

Sigrid Nunez, 2019. Fot. Ralph Small / Library of Congress / Wikimedia Commons

Nigdy już nie zawracał mi głowy. Właściwie to całkiem o mnie zapomniał. Nie żeby zwrócił uwagę na jakąś inną dziewczynę. Stracił zainteresowanie dziewczynami w ogóle.

„Każda warta opowiedzenia historia to historia miłosna” – powiedział ktoś, kogo kiedyś bardzo kochałam.

Ale to nie ta historia.

Pamiętam pewnego chłopca. Miał na imię Charles. Jasne włosy zaczesane na boki. Kosmyk opadający na czoło. Drobny jak na swój wiek (dwanaście, trzynaście lat), odstające uszy, które – razem z tym kosmykiem – nadawały mu nieco komiczny wygląd. Mógłby służyć za pierwowzór Dennisa Rozrabiaki.

Chłopak, zwykły chłopak, a pewnego dnia zmienia się w szaleńca. W pewną sobotę dzwoni do mnie, ten kolega z klasy, którego ledwie znam. Czego chce? Dlaczego nic nie mówi? Mam wrażenie, że się dusi.

– No mów!

– Chcę się z tobą zobaczyć – wyrzuca w końcu z siebie.

Pyta, czy może przyjść do mojego domu.

Odmawiam i się rozłączam.

Moja matka jest obok (zawsze jest obok – ta kobieta nigdy nie zostawia ani odrobiny prywatności). Chce wiedzieć, kto dzwonił, a kiedy wyjaśniam, wraca do tego, co robiła – do wyglądania przez okno naszego mieszkania na drugim piętrze. (Nigdy nie znałam nikogo, kto spędzałby przy oknie tyle czasu, co ona – godzinami podglądała sąsiadów niczym telewizję, od czasu do czasu komentując, jak bardzo utyła pani Prysock, albo wzywała nas biegiem, bo coś się wydarzyło: bójka – często się zdarzały – lub eksmisja któregoś z lokatorów, albo – raz, doskonale pamiętam – trup: mężczyzna skoczył z okna, leżał martwy na ziemi).

– Jak wygląda ten chłopiec? – pyta matka. – Ma jasne włosy?

Okazuje się, że dzwonił z budki telefonicznej. Nie wiem, jak się dowiedział, gdzie mieszkam, ale przyjechał na rowerze i teraz przez całe popołudnie będzie jeździł w tę i z powrotem po ulicy pod czujnym, współczującym, a nawet pełnym podziwu okiem mojej matki (trzeba mieć jaja, żeby jeździć tutaj samemu, szczególnie jeśli byłeś nietutejszym, drobnym jasnowłosym białym chłopcem).

Od czasu do czasu zatrzymywał się, żeby zadzwonić i znowu mnie błagać.

Słabsi
Sigrid Nunez, „Słabsi”, tłum. Dobromiła Jankowska, Wydawnictwo Pauza, Warszawa 2024

Pamiętam, że nie miałam litości. Mnie również coś opętało. Wcale mi nie schlebiał. Byłam niczym królewna z bajki rzucająca przez ramię niezadowolone spojrzenie na żabę, która podążyła za nią do domu i której nie mogła się pozbyć. Ale królewna coś obiecała: zostanie najlepszą przyjaciółką żaby, jeśli ta odzyska złotą piłkę, którą królewna głupio wrzuciła do studni.

Zrobiło się późno, chłopak nie znikał, moja matka załamywała ręce („Nie powinien tu zostawać po zmroku!”), a ja się rozpłakałam. Takie dramaty w pozornie zwyczajne sobotnie popołudnie. Była wiosna, a ja wciąż pamiętam upokorzenie, jakie poczułam na widok tej małej, żałosnej postaci pedałującej powoli wzdłuż żywopłotu.

Im bardziej współczuła mu moja matka – „Przejechał taki kawał, mogłabyś przynajmniej z nim porozmawiać” – tym bardziej nim gardziłam.

Później zabroniła mi komukolwiek o tym mówić – oczywiście miała na myśli kolegów ze szkoły. Nerwowość matki mnie irytowała. Jak wielu innym kobietom, zawsze łatwiej było jej współczuć mężczyźnie (oprócz oczywiście własnego męża, wobec niego miała niezliczone, wieczne pretensje) niż jakiejkolwiek kobiecie. Ale dlaczego coś w jej zachowaniu sugerowało, że jakimś cudem to moja wina? Że choć nie zrobiłam nic, by go zachęcić, w rzeczywistości byłam coś winna tej żabie, może nawet sporo?

Czułość wobec chłopca, którego widziała pierwszy raz w życiu, surowość wobec własnej córki. Patrzyła tak, jakby dostrzegła we mnie coś nowego. Coś, co jej się nie spodobało.

W tamten poniedziałek w szkole chłopak nie chciał na mnie spojrzeć. Unikał wzroku innych. Siedział ze spuszczoną głową i z kamienną twarzą, jakby umarła mu babcia. Kiedy powiedziałam o tym koleżankom z klasy, były równie oburzone, jak ja.

Pamiętam jego uszy: duże i ukształtowane tak, by wyłapać każdy szept i chichot. Siedział w jednym z przednich rzędów, przygarbiony i zupełnie nieruchomy. Niczym zwierzyna łowna. Widać było, jak rumieniec rozpływa się na jego karku, równomiernie, jakby ktoś wlewał ciemnoczerwoną farbę do dziury w jego czaszce, a potem na uszach, które zdawały się jeszcze rosnąć, nabierając krwi. Właśnie to wszystkich obudziło – „Patrzcie na jego uszy! Patrzcie na jego uszy!” – dopóki nauczyciel nie krzyknął, by nas uciszyć.

Źle się zachowałam, tak. Ale nie zgadzam się z wyrokiem bogów, którzy kazali mi później za to płacić nie raz, lecz wiele razy.

Nigdy już nie zawracał mi głowy. Właściwie to całkiem o mnie zapomniał. Nie żeby zwrócił uwagę na jakąś inną dziewczynę. Stracił zainteresowanie dziewczynami w ogóle. Jakby spróbował, poległ i tym samym dowiedział się wszystkiego, co musiał wiedzieć o miłości, a potem żył dalej.

Wesprzyj Więź

Zapomniałam dodać, że był w klasie nowy, jego rodzina dopiero się sprowadziła do miasta. Ale okazał się fajny, od razu się wpasował i zaprzyjaźnił się z innymi dzieciakami – w tym ze mną. Zostaliśmy przyjaciółmi, jakby nigdy nie było między nami żadnych nieporozumień. Dzieci wybaczają i zapominają łatwiej niż dorośli – czy bogowie – i pamiętam, że uważałam to za zupełnie naturalne. Dziwiłabym się, gdyby Charlie żywił do mnie urazę.

Fragment powieści „Słabsi”, która ukazała się w styczniu nakładem Wydawnictwa Pauza w tłumaczeniu Dobromiły Jankowskiej

Przeczytaj też: Haruki Murakami: nakręcacz opowieści

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.