Być może nic się nie ułoży po naszej myśli, być może trzeba będzie spojrzeć w oczy klęsce. Ale to jutro. Dziś jeszcze tego nie wiemy.
Dawno nie zaglądałem do skrzynki. A tam, wśród mnóstwa reklam, „awizo sądowe”. I „powtórne awizo sądowe”. O co może chodzić? Ktoś miałby mnie podać do sądu? Poważna sprawa. Patrzę na daty – termin ponownego zawiadomienia upłynął… dwa dni temu. Co zamierzasz zrobić? – pyta znajoma. Nic, odpowiadam, muszę poczekać. Dowiem się z opóźnieniem, za gapowe się płaci.
Znam dobrze to uczucie ze szkoły i potem ze studiów: człowiek napisał wejściówkę, sprawdzian lub kolokwium i musiał poczekać na weryfikację. Wiedział mniej więcej, gdzie popełnił błąd, ale przecież nie mógł cofnąć czasu. Poza tym nie pamiętał wszystkiego, może czymś „nadgonił”, może uda się zdać, a nawet dostać solidną ocenę. Tyle że teraz modlitwy już nie pomogą, nie sprawią, że nauczyciel nie zauważy pomyłek.
Wspominam o tym wszystkim, bo wydaje mi się, że – zwłaszcza w naszej pragmatycznej kulturze – działanie przychodzi nam bez większego problemu. Albo inaczej: gdy już zaczniemy, kiedy zrobimy przysłowiowy pierwszy krok, jakoś to pójdzie, rozgrzejemy się aktywnością. Znacznie trudniej uznać, że w danym momencie nie mogę za wiele albo wręcz nie mogę nic. Co było do zrobienia, zrobiłem. Co można było powiedzieć, powiedziałem. Co napisać, napisałem. Zostaje czekać. Nie wiem jak wam, mnie zdarza się to dość często, coraz częściej.
Intryguje mnie owo „nic”. W „Moście szpiegów” Stevena Spielberga Tom Hanks gra prawnika, który broni w sądzie złapanego przez Amerykanów sowieckiego agenta (oscarowy popis Marka Rylance’a). Agentowi grozi kara śmierci. Ale na sali rozpraw jest wyjątkowo spokojny. „Dlaczego się nie denerwujesz? Wiesz, że możesz zginąć?” – pyta w pewnym momencie prawnik. I słyszy: „A czy moje nerwy coś by zmieniły?”. Skoro nie odmieniłyby sytuacji, po co rozdzierać szaty?
Słuchaj też na Soundcloud, Youtube i w popularnych aplikacjach podcastowych
Może zatem chodzi o coś ważniejszego niż działanie – o nastawienie. Będąc skazanym na czekanie, można oczywiście narzekać na czym świat stoi, szukać wszędzie winnych tej sytuacji, dopuszczać do siebie najczarniejsze myśli. A gdyby tak postąpić nieco inaczej? Próbować zachować wewnętrzny spokój, pójść za Antoniuszem z wiersza Kawafisa: „Niech nad nim nie płaczą. / Bo to się na nic nie zda”. Przyznać: nie wiem, jaki będzie finał.
Wydaje mi się, że taka postawa musi wypływać z pewnego spojrzenia na życie. Zerkam czasem na ludzi, dla których rzeczywistość jest albo „cudowna”, albo „paskudna”, i przyznaję, że nie bardzo ich rozumiem. To znaczy myślę, że rzeczywistość bywa i taka, i taka, i jeszcze inna, że dopiero ta wielość odcieni składa się na coś, co nazywamy losem.
Przede wszystkim uznaję, że lepiej chcieć mniej. Wracam do Leszka Kołakowskiego. W wywiadzie, który ukazał się w 2004 roku w „Polityce”, filozof odpowiadał Jackowi Żakowskiemu na pytania o to, jak żyć. W pewnym momencie sformułował kilkanaście swoich „przykazań”. Według Kołakowskiego w życiu ważni są po pierwsze przyjaciele. Ale też warto między innymi „chcieć niezbyt wiele”, „nie mieć pretensji do świata”, „nie skarżyć się na życie”, „nie wierzyć w sprawiedliwość świata”, „unikać rygoryzmu i fundamentalizmu”.
Punkt, który wzbudzał bodaj największy sprzeciw czytelników, brzmiał: „godzić się na miernotę życia”, a zatem chyba na to, że jakaś część naszych planów i marzeń nie zostanie zrealizowana, roztrzaska się o mur rzeczywistości. Nie zawsze nasze będzie na wierzchu, nie każdej nocy zaśniemy z satysfakcją. Zero łatwego pocieszania, zero wlewania w ludzi taniego optymizmu… Od siebie dodałbym zasadę dobrze znaną chrześcijaństwu: spodziewać się najgorszego, ALE mieć nadzieję na najlepsze.
Przypomniały mi się słowa mojego krewnego, który – gdy byliśmy nastolatkami – wyznał: „Bardzo lubię noc, nawet kiedy długo nie mogę zasnąć. Wiem po prostu, że jakiekolwiek problemy, na przykład ze szkołą, mogą się zacząć dopiero rano. Natomiast noc mam na odpoczynek”.
Takie postawienie sprawy to coś innego niż banalne poklepywanie po ramieniu i zapewnienia, że „wszystko będzie dobrze”. Być może nic się nie ułoży po naszej myśli, być może trzeba będzie spojrzeć w oczy klęsce. Ale to jutro. Dziś jeszcze tego nie wiemy. Zobaczymy. Ktoś mądry powiedział: „Dosyć ma dzień swojej biedy”. I tego się trzymajmy.
Przeczytaj też: Smutku mój, ty zawsze przy mnie stój