Zima 2024, nr 4

Zamów

Zło, od którego nie mamy prawa odwracać wzroku

Kadr z filmu dokumentalnego „20 dni w Mariupolu”. Bombardowanie Szpitala Położniczego nr 3 w Mariupolu, 9 marca 2022 r. Fot. Materiały prasowe

Najłatwiej od potworności odwrócić głowę – mówił Marek Edelman. Nominowany do Oscara dokument „20 dni w Mariupolu” siłą niemal zmusza, by patrzeć, kadr po kadrze prowadząc nas na dno piekła.

„Najłatwiej od potworności odwrócić głowę. Ale to nie pomaga, i tak pozostajesz świadkiem” – mówił Marek Edelman w książkowym wywiadzie „Bóg śpi”. Jego słowa przytoczyła Ludmiła Waśkowska, anestezjolożka z Mariupola, która pracowała w szpitalu podczas otoczenia miasta przez rosyjskich najeźdzców. Padły one 12 lutego br., przed projekcją w Sejmie RP nominowanego do Oscara dokumentu „20 dni w Mariupolu”, którego pani Ludmiła jest bohaterką.

Gest odwrócenia głowy i nieuniknione piętno bycia świadkiem to nie wyszukane metafory wymyślone przez filozofów – figury te, wracające w relacjach ludzi osobiście dotkniętych koszmarem wojny, zdają się mówić nam coś istotnego o tym, w jaki sposób zło wkrada się do naszego świata.

Jeśli wierzyć myślicielom takim jak Emmanuel Levinas i Józef Tischner, błędem zachodniej myśli były uporczywe próby pojęcia zła w kategoriach bytu i jego braku. Według nich zło rodzi się i owocuje w dramatycznej przestrzeni rozpiętej pomiędzy mną a innymi ludźmi oraz kierowanymi do mnie apelami. Zło wzrasta poprzez gesty zlekceważenia twarzy sieroty i wdowy, odrzucenia kierowanej do nas prośby, ulegania groźbie i uwiedzenia obietnicą fałszywego dobra. Czy nie stwarzamy mu większych szans również wtedy, gdy odmawiamy przyjęcia roli świadka koszmaru?

Elem Klimow w swoim najgłośniejszym filmie – a przy okazji jednym z najważniejszych dzieł białoruskiej kinematografii – „Idź i patrz” kilkukrotnie powtarza niemal ten sam kadr: w jego centrum znajduje się oblicze 14-letniego Florii Gajszuna, młodego partyzanta, który wwierca przerażone spojrzenie w obiektyw kamery. Za każdym razem Floria jest świadkiem apokaliptycznych scen, które rozegrały się na Białorusi podczas niemieckiej okupacji.

Twarz młodego partyzanta – niekiedy patrzącego nam prosto w oczy, a czasami zawieszającego martwe spojrzenie gdzieś za naszymi plecami – zmienia się bezpowrotnie wraz z każdym napotkanym aktem terroru i zbrodni. Jego rysy twarzy, z początku chłopięce i gładkie, przeszywają kolejne bruzdy i zmarszczki. Skóra wysycha, a oczy zapadają się – w końcowej scenie widzimy już nie 14-latka, a dziecko-starca, które zostało zrujnowane przez zło.

Kadr z filmu „Idź i patrz” Elema Kimowa

Przy każdym zbliżeniu na jego twarz reżyser zdaje się wsłuchiwać w słowa Apokalipsy: przyjdź i patrz. Jeśli odwrócisz spojrzenie, to tak, jakbyś dokonał zdrady. Zło, które dzieje się przed tobą – gdy, tak jak Floria, nie jesteś w stanie mu się przeciwstawić – potrzebuje naocznego świadka. I choć kilka razy to nazistowscy żołnierze przytrzymują głowę chłopca przed obiektywem, ten nigdy nie zamyka oczu.

Przykład filmu Kimowa jest dość nietypowy: stanowi esej o metaświadectwie zła. Obserwujemy obserwowanie koszmaru. Widzimy to, czego Floria jest świadkiem, ale jednocześnie przeczuwamy, że jądro tragedii rozgrywa się na jego twarzy – twarzy świadka zła, który ugina się pod jego ciężarem. Nie możemy odwracać głowy, ale czy jesteśmy zdolni znieść wszystko? Czy czasami mamy prawo zasłonić twarz, by ocalić siebie, a tym samym nasze świadectwo? – możemy pytać w czasie filmu.

Co jednak, gdy odwracamy wzrok nie po to, by pozostać świadkami, ale zachować niezmącony spokój? Ta refleksja towarzyszyła mi, gdy wysłuchiwałem wstrząsającej historii wspomnianej już Ludmiły Waśkowskiej z Mariupola. Jej tragiczna opowieść o ojcu, który do szpitala przywiózł fragmenty ciała swojego syna, błagając lekarzy o pomoc, jest jednym z wielu wątków „20 dni w Mariupolu” Mścisława Czernowa. Apel Pani Ludmiły zakończył się prośbą: nie odwracajcie wzroku.

Przez 20 dni – od 24 lutego do 16 marca 2022 roku – reżyser przebywał w Mariupolu, wokół którego armia Federacji Rosyjskiej zamykała coraz szczelniejszy, złowrogi pierścień. W pierwszych kadrach, zapowiadających pełne otoczenie miasta, widzimy czołg z wymalowaną literą „Z”, który ostrzeliwuje na oślep wielopiętrowe budynki mieszkalne, by po chwili skierować lufę w stronę szpitala – tego samego, z którego kręcony jest dokument.

W pierwszych minutach filmu Czernow łudzi się, że pomimo wszechobecnej grozy, Rosjanie zachowają fundamentalne zasady prowadzenia wojny: jednej z napotkanych osób, starszej kobiecie, radzi, by wróciła do domu – bo przecież budynki cywilne nie będą ostrzeliwane. Kilka scen później wpada na nią w jednej z piwnic, gdzie ludność ukrywa się przed bombardowaniem. Kobieta ze łzami w oczach żali się mu, że przez jego radę o mało nie straciła życia.

Wraz z autorem zdjęć i reżyserem „20 dni w Mariupolu” widzimy, jak duże miasto (Mariupol przed wojną liczył 425 tys. mieszkańców, nie wiele mniej niż polski Gdańsk) pogrąża się w anarchii, nad którą bezskutecznie próbują zapanować pozbawione łączności z zewnętrznym światem ukraińskie służby porządkowe. Z każdym dniem zaczyna brakować nie tylko jedzenia, leków, prądu i bieżącej wody, ale topnieją również fundamenty społecznego ładu – wraz z reżyserem jesteśmy świadkami beznadziejnego lamentu właścicielki sklepu, która próbuje przeciwstawić się falom ludzi, plądrujących dorobek jej życia.

„20 dni w Mariupolu” to jedno z najbardziej wstrząsających współczesnych świadectw zła, które miało się nigdy więcej nie powtórzyć na europejskiej ziemi

Karol Grabias

Udostępnij tekst

„Wojna jest jak rentgen, prześwietla ludzi. Dobrzy stają się jeszcze lepsi, a źli jeszcze gorsi” – komentuje widziane sceny Czernow. Przez cały film jest on oszczędnym, a jednocześnie wymownym narratorem mariupolskiego koszmaru. Od pierwszych minut daje odbiorcy do zrozumienia, że w obliczu zagrożenia życia kieruje się poczuciem odpowiedzialności za to, czego jest świadkiem. Wie, że na jego oczach odbywa się katastrofa zła, jakiej Europa nie widziała od 80 lat.

Nie jest w tym odosobniony. Wielokrotnie w filmie przemawiają do nas ratownicy medyczni, lekarze i wojskowi, którzy – poza pojedynczymi wyjątkami – zachęcają reżysera do utrwalania ogromu rosyjskich zbrodni. „Tak, nagrywaj to. Niech Putin spojrzy w oczy temu dziecku” – mówi jeden z chirurgów, operujących 4-letnie dziecko zranione w bombardowaniu bloku mieszkalnego. Wraz z Czernowem patrzymy na zdruzgotanych pracowników szpitala, gdy wiedzą już, że nie udało im się uratować młodego pacjenta.

„20 dni w Mariupolu” to jedno z najbardziej wstrząsających współczesnych świadectw zła, które miało się nigdy więcej nie powtórzyć na europejskiej ziemi. Świadectwo to jest tym bardziej szokujące, że bohaterowie zatrzaśnięci wewnątrz koszmaru świadomie i dobrowolnie prowadzą reżysera i nas za rękę dalej, w głąb piekła na ziemi. „Chodź, zobacz” – mówią, gdy kamera schodzi do zaimprowizowanych w piwnicach kostnic, na dno masowych grobów i szpitalnych korytarzy, wypełnionych wykrzywionymi od bólu ludźmi.

Gdy pierwszy szok po obejrzeniu dokumentu minął, postanowiłem napisać do swojej znajomej: Katii Suchomłynowej, która przeszła przez mariupolskie piekło. Przed 24 lutego 2022 roku prowadziła Świetlicę Świętego Mikołaja, placówkę wspierającą dzieci z Donbasu. Po pełnoskalowej napaści jako wolontariuszka pomagała ludności jak mogła: pracowała jako ratowniczka medyczna i koordynatorka pomocy humanitarnej. Znajdowała się na rosyjskiej liście proskrypcyjnej i była zmuszona do ucieczki bocznymi drogami.

Gdy zapytałem ją o dokument, odpisała mi: „Karol, chcę żebyś wiedział: to, co widziałeś na tym filmie, to wersja light tego, co naprawdę się wydarzyło. Ale przynajmniej jest prawdziwa”.

Nie odwracajcie wzroku – tymi słowami Ludmiły Waśkowskiej wybrzmiewa prośba, za którą dziś ukrywa się oblicze sieroty i wdowy. Nie znamy dokładnej liczby cywilnych ofiar rosyjskich zbrodni w Mariupolu. Różne źródła szacują je na od kikunastu do nawet stu tysięcy zabitych.

Wesprzyj Więź

Dokładnej liczby nie poznamy nigdy: od miesięcy rosyjskie buldożery grzebią rozrzucone po całym mieście zwłoki mieszkańców miasta pod gruzami burzonych blokowisk, a rosyjskie agencje mieszkaniowe wyprzedają mieszkania w na wpół zburzonych budynkach – byle tylko jak najszybciej zatrzeć ślad po zamordowanym mieście.

Teraz, gdy kłamstwa rosyjskiej propagandy znajdują tak wielu sojuszników na Zachodzie, a wyrządzone przez Moskwę zło z coraz większą nonszalancją brane jest w nawias lub lekceważone, naszym obowiązkiem jest patrzeć mu prosto w oczy.

Zobacz też: Uciekinierka z Mariupola: Ciała leżały na ulicach, ludzi zakopywano jak koty czy psy

Podziel się

5
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.