Boga można doświadczyć na poziomie, na którym niewielu Go oczekuje: patrząc z perspektywy rzemyka od sandałów.
Temat działu Wiara w aktualnym, zimowym numerze „Więzi” to „Doświadczyć Boga”. Sięgamy tam do definicji wiary, którą dziś określa się jako osobistą relację. Ale co to znaczy w praktyce?
W uzupełnieniu do refleksji opublikowanych w kwartalniku pragniemy kontynuować ten temat w portalu Więź.pl w formie ankiety. W związku z tym poprosiliśmy kilka osób o przygotowanie krótkiej wypowiedzi wokół następujących zagadnień: 1. Jakie było/jest moje doświadczenie Boga? 2. Na ile opisują to doświadczenie kategorie: spotkania / relacji / bliskości / zaufania / miłości / wierności / inne? 3. Jak i gdzie można doświadczyć Boga w epoce kryzysu instytucji religijnych?
Oto trzeci z głosów w tej ankiecie. Wszystkie wypowiedzi można znaleźć tutaj.
Napisałem o Nim około 6 tysięcy tekstów, tak wyliczył mi komputer. Nagrałem setki filmików, podcastów, konferencji, wydałem ponad 20 książek, przejechałem tysiące kilometrów. A pozostaję bezradny. Jak dziecko.
Ostatnie lata to „czas bez cudów”. I przede wszystkim odkrywanie, że wiara jest decyzją. Decyduję, że wierzę
Marcin Jakimowicz
Udostępnij tekst
Jest we mnie wiara i niewiara, zaufanie i zwątpienie, dziecięcy zachwyt i pokłady smutku. To dlatego jednym z najważniejszych biblijnych zwrotów jest dla mnie wyszeptane na jednym oddechu: „Wierzę. Zaradź mojemu niedowiarstwu”. I, co więcej, mam wrażenie, że Jemu to nie przeszkadza, że On naprawdę dobrze czuje się w tej mojej bezradności i nieporadności.
Niżej już się nie da
Czy można Go spotkać, doświadczyć? Tak, ale na poziomie, na którym niewielu Go oczekuje: patrząc z perspektywy rzemyka od sandałów.
Zszedł najniżej, jak się dało, „opowiedział się za człowiekiem przeciwko Bogu. Od Adama ludzkość czekał tylko Szeol, mroczne przebywanie umarłych. W wielkosobotnim nabożeństwie śpiewamy: «Zszedłeś na Ziemię, by ocalić Adama, a nie znajdując go, o Panie, poszedłeś szukać go w piekle»” – pisał Paul Evdokimov w „Szalonej miłości Boga”. I podsumowywał: „Chrystus zstąpił do piekieł, aby szukać tam człowieka”.
Tak, miałem doświadczenie Jego ogromnej, niemal namacalnej bliskości, ale i ogromnego rozdarcia, niezagojonych ran, przez które sączy się Jego światło. Doświadczałem „zbiegów okoliczności”, których nie da się racjonalnie wytłumaczyć.
Na przykład, gdy przed dekadą w cichej modlitwie (był wtorek, pamiętam jak dziś) prosiłem Go o sprzęt dla naszej dynamicznie rozwijającej się wówczas wspólnoty, a kolejnego dnia podszedł do mnie nieznany mi człowiek i rzucił: „Mam przekonanie, by przekazać waszej diakonii sprzęt. To przyszło podczas modlitwy”. I zaczął wyciągać: kolumny, wzmacniacze, statywy, mikser, wszystko warte kilkadziesiąt tysięcy. Do dziś pamiętam bezradność i zdumienie, z jakim przyjąłem ten gest. „Ty naprawdę to usłyszałeś?”.
Drobnostka
Miałem kilka podobnych doświadczeń, opisałem je w książkach. Ale ostatnie lata to „czas bez cudów”: klimaty pustynne, tęsknota, nauka dziękowania w ciemno za detale, drobnostki, drobiazgi, okruchy. I przede wszystkim odkrywanie, że wiara jest decyzją. Decyduję, że wierzę. Decyduję się na uwielbienie.
Bóg jest w tym, co proste – to odkrycie ostatniego czasu. Bardzo dotyka mnie to, że gdy „dyszący żądzą zabijania” Szaweł oślepł po spotkaniu pod Damaszkiem, stracił wzrok i całkowitą zdolność rozeznawania, przez trzy dni nic nie jadł i nie pił, Ananiasz – nieznany bliżej „bohater drugiego planu” – usłyszał przynaglenie: „Idź na ulicę Prostą i zapytaj w domu Judy o Szawła z Tarsu”. Czy w wezwaniu „Idź na ulicę Prostą” nie kryje się istota tego przekazu? „Drogi Pańskie są proste: kroczą nimi sprawiedliwi” (Oz 14,10).
„Nasze działania, modlitwy są bardzo nieudolne. Być może dlatego, że za bardzo je komplikujemy?” – powiedział mi kilka dni temu o. Sławomir Badyna, przeor benedyktynów w Biskupowie. I dodał, że „Joachim Badeni napisał książkę «Prosta modlitwa». Najgłębszym objawieniem Ojca są słowa «Bóg jest miłością», a im bardziej coś jest proste, tym bardziej jest Boże”.
Nic się nie dzieje
Może dlatego tak lubię liturgiczny okres zwykły, gdy jest jak w diagnozie inżyniera Mamonia: „W ogóle brak akcji jest. Nic się nie dzieje, proszę pana, nuda”, ten czas bez fajerwerków, dodatkowych emocjonalnych muld, na których na chwilę wprawdzie wyskakujemy w górę, by jeszcze gwałtowniej spaść i zaliczyć twarde lądowanie.
„Najlepsza część mojego dziennika to ta, która nie została napisana, ponieważ byłaby o tym, co się nie dzieje” – pisał Thomas Merton. Trapista Michał Zioło, nazywający ten czas „stanem wiecznego poniedziałku”, w swym „Dzienniku Galfryda” notował: „Tego dnia nic się nie wydarzyło. Świeciło słońce nad klasztorem i dobrze grzały kaloryfery”. Albo „Bóg się rodzi, moc truchleje. Pan niebiosów obnażony, Ogień krzepnie, blask ciemnieje. Oj, trzeba się wziąć za zmywanie naczyń…”.
Tu Go spotykam. Odnajduję się w wyznaniu nierozpoznanego przez lata mistyka, Wawrzyńca od Zmartwychwstania (wiele lat przepracował w kuchni paryskiego klasztoru przy rue de Vaugirard, a gdy chora noga uniemożliwiła mu tę pracę, zajął się reperowaniem butów karmelitów): „Patrzę na siebie jak na najnędzniejszego ze wszystkich ludzi, pokrytego ranami, wypełnionego smrodem, który popełnił wszelkiego rodzaju zbrodnie przeciwko swemu Królowi. Poruszony żalem, wyznaję Mu wszystkie swe nieprawości: oddaję się w Jego ręce, aby uczynił mnie takim, jakiego mnie mieć chce. A ten Król pełen dobroci i miłosierdzia, daleki od karania mnie, obejmuje mnie z miłością, karmi przy swoim stole, własnoręcznie mi usługuje, daje mi klucze do skarbca i we wszystkim traktuje mnie jak swego faworyta; rozmawia ze mną i nieustannie dobrze się ze mną czuje”.
Doświadczam Go w tym, co zwyczajne. Mam wrażenie, że dzieląc rzeczywistość na świat sacrum/profanum, czysty/skażony, wyznaczamy Mu granice, których nie ma prawa przekraczać. Najpiękniejszym imieniem, jakim określano Go w Biblii, nie jest dla mnie wszechpotężny El Szaddaj ani El Eljon, ale… „żarłok i pijak” (Mt 11,19 i Łk 7,34), czyli Ten, który maksymalnie skrócił dystans i znakomicie czuje się w obecności ludzi. W ich codzienności.
Rzutem na taśmę
Od kilku lat w Wielki Czwartek dotykają mnie słowa konsekracji: „To jest dzisiaj”. To „dzisiaj – hodie” jest dla mnie istotą chrześcijaństwa. Pamiętam, jak 92-letni Joachim Badeni wspominał: „Przed kilkudziesięciu laty byłem duszpasterzem, ale dziś mnie to w ogóle nie interesuje”. „A co Ojca interesuje?”. „To, co tu i teraz”.
Więc uczę się dziękowania „tu i teraz”. Jasne, idzie mi jak po grudzie, ale wiem, że to słowo-lekarstwo na rozgoryczenie, narzekanie, zamartwianie się (które jak wskazuje sama nazwa jest „stanięciem po stronie śmierci”).
Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.
Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wielką pomocą w tej wędrówce po omacku są dla mnie zapiski Teresy z Lisieux, która przez siedem lat regularnie zasypiała na adoracji i notowała, że „w czasie różańca nie jest w stanie wydobyć nawet jednej myśli jednoczącej ją z Bogiem” (jakie to moje!) czy: „Nie mam dość sił, aby postępować według ideałów Ewangelii. Jedyne, co mogę zrobić, to rzucić się w ramiona Ojca, pokładając w Nim całkowitą ufność”.
Moja wiara jest często takim rzutem na taśmę. Mam mnóstwo wątpliwości, szczerze wątpię, ale, paradoksalnie, wielokrotnie doświadczałem pokoju serca w sytuacjach przypominających biblijny opis burzy na jeziorze. Fale miotają łodzią, umierający ze strachu uczniowie robią w popłochu przedśmiertny rachunek sumienia, a Jezus jak gdyby nigdy nic… smacznie śpi. Na szczęście ostatnie słowo należy do Niego i ucisza nawałnicę.
ur. 1971. Absolwent prawa na Uniwersytecie Śląskim, od 2004 r. dziennikarz działu „Kościół” w tygodniku „Gość Niedzielny”. Autor wielu książek, m.in. „Radykalni”, „Dziennik pisany mocą”, „Niech żyje słabość”, „Pan Bóg? Uwielbiam!”, „Ciemno czyli jasno”, „Jesteś wybrany. Jak Bóg powołuje tych, którzy się nie nadają”. Mieszka w Katowicach.