Jesień 2024, nr 3

Zamów

„Niegrzeczne” i „trudne”, czyli stygmatyzowane

Fot. Ana Krach / Pixabay

Zaklasyfikowanie kilkuletniego dziecka lub nastolatka jako „trudnego” jest niczym innym jak formą społecznej przemocy i samospełniającej się przepowiedni.

Określanie dzieci jako „niegrzeczne” lub „trudne” często jest pierwszą oznaką naszego podejścia i nastawienia do nich. Zazwyczaj nie jest ono zindywidualizowane a uproszczone i nie uwzględnia różnorodności, unikalnych cech oraz potrzeb młodych ludzi. 

Profesor Błażej Kmieciak, odwołując się do swoich własnych doświadczeń i korzystając z inspiracji pochodzących z kina, bardzo przenikliwie nakreślił katalog praw „niegrzecznych dzieci”, który zaczyna się od następującej zasady: „[Dziecko] gdy zostało skrzywdzone i zdradzone, ma prawo się buntować, łamać normy i wrzeszczeć nawet dalekimi od kultury słowami”.

Traktując wspomniany katalog za punkt wyjścia, postaram się przyjrzeć dwóm wymiarom kategorii „niegrzecznego dziecka” – społecznemu i temu związanemu z politykami publicznymi. 

Psychologia czy stygmatyzacja?

Wymiar społeczny związany jest przede wszystkim z niszczącym wpływem samego odnoszenia się do dziecka jako „trudnego” czy „niegrzecznego”. Niestety, swój wkład w stygmatyzowanie młodych ludzi wniosła też po części sama psychologia, która badając temperament człowieka – a więc najbardziej (względnie) stały zestaw cech osobowości związanych z wrodzonymi mechanizmami neurobiochemicznymi – stworzyła kategorię „temperamentu trudnego”, używaną zamiennie z „dzieckiem trudnym”. 

Tak określany temperament charakteryzuje się nasileniem takich cech, jak brak regularności w działaniu, łatwe wycofywanie się, trudności w społecznej adaptacji, duża siła reakcji i dominująca obecność tzw. negatywnych emocji. 

W przypadku, gdy oceny dziecka jako „trudnego” dokonuje placówka szkolna lub poradnia, przemoc nabiera formy instytucjonalnej

Konrad Ciesiołkiewicz

Udostępnij tekst

Dzieci o takim temperamencie sprawiają spore trudności wychowawcze opiekunom, rodzicom, pedagogom i nauczycielom. Bywają mniej przewidywalne, częściej doświadczają przygnębienia, postrzegane są jako mało wytrwałe w podejmowaniu zobowiązań i wyzwań, czemu towarzyszy duża aktywność własna i powtarzające się stany roztargnienia. Statystycznie dzieci o „trudnym temperamencie” osiągają znacząco gorsze wyniki w nauce, potencjalnie odnoszą też mniejsze sukcesy w dorosłym życiu i częściej wchodzą w konflikt z prawem.

Podaję tę charakterystykę celowo, żeby nakreślić jej deterministyczną wymowę. Zaklasyfikowanie kilkuletniego dziecka lub nastolatka jako „trudnego” jest niczym innym jak formą społecznej przemocy. W przypadku, gdy takiej oceny dokonuje placówka szkolna lub poradnia, przemoc nabiera formy instytucjonalnej – staje się stygmatem, który determinować będzie sposób, w jaki na młodego człowieka patrzeć będą ważne osoby i placówki. To świetny przykład samospełniającej się przepowiedni. 

Mimo rosnącej świadomości społecznej, tego rodzaju etykiety są stosowane na porządku dziennym. Dzieje się tak pomimo tego, że środowiska psychoterapeutów i edukatorów – szczególnie pracujących w tzw. nowych nurtach, takich jak bliska mi terapia skoncentrowana na rozwiązaniach – podkreślają szkodliwość nadmiernej normatywności. Choć ma ona swoje źródło w silnie medycznym paradygmacie psychoterapii, jednocześnie zwiększa kulturę opresji i jest szkodliwa dla poszanowania różnorodności. 

Dobroć niejedno ma imię

Dzięki wynikom wielu badań psychologicznych wiemy, że czynniki środowiskowe mają przemożny wpływ na kształtowanie ludzkiego zachowania. Jeżeli występuje względna zgodność między rzeczywistym temperamentem dziecka a oczekiwaniami i wymogami jego najbliższego otoczenia, to nawet cechy charakterystyczne dla „temperamentu trudnego” nie będą prowadzić do zaburzeń w zachowaniu.

Psychoterapeuci znaleźli nawet nazwę dla optymalnej metody wychowawczej, która stwarza największe możliwości „trudnym” dzieciom. To „dobroć dopasowana” – sam termin wskazuje na to, jak wielką rolę pełni postawa życzliwości wobec młodego człowieka i jego specyficznego modelu reagowania na bodźce. Rozwiązanie to zakłada większą elastyczność stosowanych metod nauczania, a przede wszystkim dopasowuje styl dydaktyczny do temperamentu dzieci obdarzonych wrażliwszym systemem nerwowym. W ten sposób wyrównuje się ich szanse na sukcesy w szkole. 

To, jak ogromny wpływ wywiera sposób postrzegania dziecka przez nauczycieli na jego przyszłość, wykazał eksperyment Roberta Rosenthala i Lenore Jacobson przeprowadzony pod koniec lat 60. XX wieku. Kadra nauczycielska została poinformowana o rzekomym teście na inteligencję, który przeprowadzono wśród uczniów danej szkoły. W rzeczywistości, w drodze losowania, wybrano grupę dzieci, które określono – rzekomo na podstawie testów IQ – jako obdarzone największym potencjałem rozwojowym, a nauczycieli poinformowano o „wynikach”. Okazało się, że wskazani przez badaczy uczniowie zaczęli osiągać znacznie lepsze oceny niż ci spoza tego grona.

Życzliwość i koncentracja na tym, co przynosi efekty, co jest silną stroną konkretnego człowieka i z czym dobrze on sobie radzi, pełni funkcję wspierającą nie tylko w procesie terapeutycznym czy nauce szkolnej, ale także w naszych codziennych relacjach społecznych, instytucjonalnych oraz w kulturze popularnej.

Okaleczenie przez krzywdę

W opinii kanadyjskiego lekarza Gabora Maté należy jednak rozgraniczać zaburzenia o podłożu organicznym, od tych, które są związane z doświadczeniem rozmaitych traum. Wyróżnia on dwa ich rodzaje: po pierwsze, traumy pisane przez wielkie „T”, związane z jednoznacznie krzywdzącymi sytuacjami życiowymi, jakim jest np. maltretowanie, nadużycia seksualne czy bicie. Po drugie, istnieją też traumy pisane przez małe „t” – związane z doświadczeniem niezaspokojeniem naszych potrzeb w dzieciństwie, które wynikało z niedostatków środowiska dorastania, życia i rozwoju.

Maté cytuje w swojej książce „Mit normalności” Bessela van der Kolka: „Trauma ma miejsce wtedy, gdy się nas nie dostrzega i nie rozumie”. Ogromny wpływ na to ma toksyczna kultura sprzyjająca „szerzeniu się negatywności, nieufności, wrogości i polaryzacji”. Trudne zachowania są w jego przekonaniu konsekwencją naszego życia i relacji, a nie „tajemniczym wynaturzeniem”. 

Przypomnijmy za najnowszą publikacją „Diagnoza przemocy wobec dzieci 2023” Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, że aż 79 proc. młodych ludzi w Polsce doświadczyło krzywdy, z czego ponad połowa w roku poprzedzającym przeprowadzenie badania. Aż 66 proc. badanych było ofiarą zachowań swoich rówieśników, a 32 proc. – bliskiego dorosłego. Jedna czwarta dzieci doświadczyła nadużycia seksualnego bez kontaktu fizycznego, a 8 proc. z kontaktem fizycznym. Przerażające statystyki tu się nie kończą: 14 proc. najmłodszych było świadkami przemocy w domu, 23 proc. doświadcza emocjonalnego zaniedbania. 

Jakie konsekwencje psychopatologiczne wywołuje przemoc doświadczana przez dziecko w domu? Między innymi: zaburzenia budowania więzi wynikające z lękliwości, obniżona samoocena, mniejsza wrażliwość na cudze emocje, interpretowanie wielu zachowań jako agresywnych, łatwe wpadanie w złość, kłótnie z dorosłymi, brak zaufania do ludzi, brak chęci stosowania się do zasad narzucanych przez dorosłych, dokuczanie innym, obwinianie innych za własne błędy, agresja wobec ludzi i zwierząt, niszczenie cudzej własności, kradzieże, ucieczki z domu, wagary i wiele innych.

Ślepi na dziecięcą traumę

Czy nie pokrywa się to z cechami dziecka „trudnego” lub „niegrzecznego”? Zastanówmy się, jak w praktyce wyglądają nasze reakcje w sytuacji, gdy młody człowiek podejmuje próbę opowiedzenia nam o doświadczonej krzywdzie. Dowiemy się o tym ze świadectw, zawartych w raporcie Państwowej Komisji ds. przeciwdziałania pedofilii pt. „Ile kosztuje cierpienie dziecka wykorzystanego seksualnie?”.

Oto kilka z nich: „okresowo straciła kontakty z rówieśnikami, doświadczyła symptomów odrzucenia oraz ostracyzmu rówieśników, nauczycieli, pogorszenia kontaktów z najbliższymi koleżankami oraz zainteresowania medialnego”, „po ujawnieniu sprawy córka stała się obiektem drwin w sieci (memy internetowe), bohaterką artykułów oraz wulgarnych komentarzy”, „rodzina się odwróciła ode mnie, ciocie, wujkowie, odwrócili się ode mnie”, „wystąpił kryzys w rodzinie, nasilenie konfliktów z matką, utrata zaufania rodziców wobec niej”. 

Te dojmujące opisy pochodzą z dokumentacji sądowej. Znajdziemy w niej reakcje różnych osób z otoczenia pokrzywdzonych dzieci, które w zetknięciu z wołaniem o pomoc i próbą ujawnienia prawdy niejednokrotnie uznały, że mają do czynienia z „trudnym dzieckiem” lub niewygodną sytuacją. Według autorów raportu zranione dzieci, które zdecydowały się opowiedzieć o swojej traumie, doświadczyły całej palety dodatkowych przemocowych zachowań, w tym wykluczenia społecznego ze strony najbliższych, przyjaciół czy środowiska szkolnego. 

Jak w soczewce pokazuje to, jak niesprawiedliwe jest naklejanie łatki „dziecka trudnego”. Za „trudnością” kryje się zwykle cała gama sposobów wołania o pomoc, na co zwrócił uwagę prof. Kmieciak we wspomnianym już komentarzu, opublikowanym na łamach Więź.pl.

Nie ma dzieci, są ludzie?

Drugim wymiarem, obok społecznego, o którym należy wspomnieć w kontekście dyskusji o „niegrzecznych dzieciach”, jest kwestia polityk publicznych. To z ich perspektywy dzieci, o których tu mowa, zdają się stanowić problem. Jest to paradoks – nie dość, że młodzi ludzie stanowią prawie jedną piątą naszego społeczeństwa, to przecież w 1991 r. ratyfikowaliśmy Konwencję o prawach dziecka, która zobowiązuje nas do kierowania się dobrem dziecka w każdej dziedzinie życia: tworzenia przyjaznych warunków do życia, przeżycia i rozwoju, przestrzegania zakazu dyskryminacji oraz poważnego traktowanie opinii młodych ludzi. Do realizacji tych idei jest nam bardzo daleko.

Jak bowiem inaczej traktować brak państwowej strategii ukierunkowanej na rozwój i dobrostan dzieci oraz młodzieży? Albo brak choćby jednej ustawy, w której ta wielka grupa społeczna potraktowana jest podmiotowo, a nie w sposób drugorzędny – jak choćby w przypadku skodyfikowanego w polskim prawie i dość nieszczęsnego pojęcia władzy rodzicielskiej? Jaskrawym przykładem lekceważenia dobra dziecka jest np. brak rozwiązań regulacyjnych i odpowiedniej edukacji na polu obecności młodych ludzi w środowisku informacyjnym i cyfrowym. 

Naklejanie łatki „dziecka trudnego” jest niesprawiedliwe. Za „trudnością” kryje się zwykle cała gama sposobów wołania o pomoc

Konrad Ciesiołkiewicz

Udostępnij tekst

Na porządku dziennym łamane jest ich elementarne prawo do prywatności – poprzez masowe udostępnianie zdjęć i materiałów wideo z dziećmi, które służyć mają ocieplaniu wizerunku osób, instytucji, firm, ich produktów i usług. Czynią to zarówno rodzicie, opiekunowie, jak i placówki, których zadaniem jest troska o zdrowie i rozwój najmłodszych. Dzieje się tak pomimo jednoznacznej wykładni prawnej, zgodnie z którą wizerunek jest daną osobową i podlega szczególnej ochronie. 

Konsekwencją tego rodzaju nadużyć może być m.in. wzrost dysfunkcji psychicznych, przemoc rówieśnicza, poczucie wstydu, uwodzenie i nadużycia seksualne czy też kradzież tożsamości. Trudno jest mi również zrozumieć, dlaczego nasza ocena regulacji prawnych w sposób szczególny nie uwzględnia ich wpływu na zdrowie fizyczne oraz psychospołeczne dzieci i młodzieży. Nie rozumiem także, dlaczego w rozmaitych procesach konsultacji społecznych obowiązkowo nie uwzględnia się głosu młodych obywateli, który moglibyśmy w etyczny i regularny sposób pozyskiwać z badań jakościowych i ilościowych. 

Wszystko to pokazuje, jak bardzo trudnym zadaniem dla otoczenia instytucjonalnego – państwa, ale także organizacji i przedsiębiorstw – jest właściwe odczytanie potrzeb młodych ludzi. Znacznie łatwiej formułować jest wizje przyszłości dla młodego pokolenia. Najtrudniej jednak zatroszczyć się o ich potrzeby „tu i teraz”.

Filary zdrowienia

Na koniec chciałbym jeszcze raz skierować uwagę na dokonania doktora Gabora Maté, który sformułował cztery filary procesu zdrowienia. Mają bowiem one swoje zastosowanie także w odniesieniu do „dziecka trudnego” w pracy indywidualnej i grupowej w ramach różnorodnych instytucji. Wychodząc od nich, Maté definiuje kryteria, których spełnienie jest niezbędne dla zmiany ustrojowej i leczenia dojmującej niesprawiedliwości społecznej. 

Wspomniane filary to: koncentracja na autentyczności, tworzenie warunków do wzmacniania sprawczości, nauka wyrażenia gniewu oraz akceptacja dla złożoności ludzkich doświadczeń. Nawet jeśli brzmią one nazbyt ogólnie, to są zbieżne z modelami demokratycznego obywatelstwa, o których pisałem na łamach „Więzi”.

Z kolei wymogi warunkujące spójność społeczną to: rzecznictwo na rzecz słabszych oraz aktywizm. Obydwa motywowane są solidarnością, myśleniem zbiorowym oraz sposobami komunikowania się zdolnymi do przełamywania społecznej atomizacji. Rzecznictwo polega – zdaniem Maté – na wykorzystywaniu „wszelkich dostępnych nam przywilejów, by wzmocnić głos tych, którym społeczeństwo go odmawia”. Aktywizm zaś wymaga umiejętności organizowania się w celu wspólnego realizowania zmiany społecznej. 

Wesprzyj Więź

Zarówno idea rzecznictwa, jak i aktywizmu urzeczywistnia się dzięki takim inicjatywom, jak niniejsza dyskusja podejmowana przez „Więź”, za zaproszenie do której bardzo dziękuję.

Przeczytaj również: Rewolucja empatii. Rozmowa z Konradem Ciesiołkiewiczem

Bibliografia: 
Maté G., Maté D., „Mit normalności. Trauma, choroba i zdrowienie w toksycznej kulturze”, Czarna Owca, Warszawa 2023.
Komender J., „Dzieci bite w świetle badań i doświadczeń psychiatry dziecięcego”, w: [red.] J. Bińczycka, Bici biją”, Wydawnictwo Akademickie Żak, Warszawa 2000. 
Strelau J., Doliński D., „Psychologia akademicka. Podręcznik”, Tom 1, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, Gdańsk 2010. 

Podziel się

2
1
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.