rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Momenty „figowcowe” [ankieta „Moje doświadczenie Boga”]

W zasadzie ani nie wiem, kim Bóg jest, ani nie jestem pewna, jak się Go spotyka – a jednak niewielu rzeczy jestem pewna tak jak tego, że On nie opuszcza mnie ani na krok.

Temat działu Wiara w aktualnym, zimowym numerze „Więzi” to „Doświadczyć Boga”. Sięgamy tam do definicji wiary, którą dziś określa się jako osobistą relację. Ale co to znaczy w praktyce?

W uzupełnieniu do refleksji opublikowanych w kwartalniku pragniemy kontynuować ten temat w portalu Więź.pl w formie ankiety. W związku z tym poprosiliśmy kilka osób o przygotowanie krótkiej wypowiedzi wokół następujących zagadnień:
1. Jakie było/jest moje doświadczenie Boga?
2. Na ile opisują to doświadczenie kategorie: spotkania / relacji / bliskości / zaufania / miłości / wierności / inne?
3. Jak i gdzie można doświadczyć Boga w epoce kryzysu instytucji religijnych?

Oto drugi z głosów w tej ankiecie. Wszystkie wypowiedzi można znaleźć tutaj.


Z biegiem lat – choć nie upłynęło mi ich jeszcze nie wiadomo jak wiele – coraz mniej jestem pewna odpowiedzi na pytanie, kim i jaki jest mój Bóg. Cokolwiek próbuję o Nim powiedzieć, wydaje się płaskie, puste. Jakiś rodzaj nieopowiadalnej treści zdecydowanie wymyka się słowom, które dziwnym trafem stają się przez to zupełnie nieużyteczne.

W jednej chwili wszystko, co spędzało mi wtedy sen z powiek, stało się maleńkie wobec świadomości, że jestem czyjaś – że trzyma mnie w rękach i nazywa swoją Stwórca całego świata

Tośka Szewczyk

Udostępnij tekst

Wiem też coraz mniej o tym, jak się Boga spotyka. Za każdym razem, kiedy wydaje mi się, że już znalazłam na Niego sposób, złotą zasadę, której zastosowanie prowadziłoby wprost pod Boży tron, błądzę we mgle. Te chwile są dla mnie dowodem na to, że żadną miarą nie jestem w stanie stać się ekspertką od spotkań z Najwyższym.

Znam dzień i godzinę

I choć mogłoby się wydawać, że opisywane przeze mnie kłopoty stawiają mnie na pozycji stosunkowo beznadziejnej – w której w zasadzie ani nie wiem, kim Bóg jest, ani nie jestem pewna, jak się Go spotyka – to jednak niewielu rzeczy w życiu jestem pewna tak bardzo jak tego, że On nie opuszcza mnie ani na krok.

Ta pewność narodziła się we mnie w chwili, w której spotkaliśmy się po raz pierwszy – było to 1 sierpnia 2009 r., chwilę po godzinie 20:00. Siedziałam wówczas na schodkach przed kościołem w Kostrzynie nad Odrą i wołałam do Niego tak, jak potrafiłam, prosząc by mnie kochał. Bóg, w odpowiedzi, obdarował mnie takim pokojem, jakiego nigdy wcześniej nie znało moje zalęknione serce.

W jednej chwili wszystko, co spędzało mi wtedy sen z powiek, stało się maleńkie wobec świadomości, że jestem czyjaś – że trzyma mnie w rękach i nazywa swoją Stwórca całego świata. Miałam wrażenie – przy całej mojej ówczesnej trudności z przeżywaniem jakichkolwiek emocji poza lękiem – jakbym zanurzyła się po uszy w doświadczeniu miłości większej niż świat, na którą w żaden sposób nie mogę i nie muszę zasługiwać.

Choć emocje związane z tym doświadczeniem w końcu zniknęły, na stałe zapisało się ono w historii mojej relacji z Bogiem jako punkt startowy i, jednocześnie, najbardziej namacalny.

Nieopowiadalne

W kontekście „namacalności” okazuje się bowiem – kiedy spoglądam dziś na tę 15-letnią drogę naszej relacji – że Bóg o wiele częściej niż na poziomie zmysłowych doświadczeń spotyka mnie w momentach, które żartobliwie lubię nazywać „figowcowymi”. Określenie to pożyczyłam od ewangelisty Jana z jego opisu pierwszego spotkania Jezusa z Natanaelem.

Zanim jeszcze późniejszy apostoł zdąża wypowiedzieć tam choćby słowo do Nauczyciela, ten wita go słowami: „Oto prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu!”. Zdziwiony Natanael pyta więc, skąd Jezus go zna. Rabbi odpowiada mu wówczas: „Widziałem cię, zanim cię zawołał Filip, gdy byłeś pod drzewem figowym”. To wystarczy. Nie potrzeba żadnego przekonywania, argumentacji, udowadniania swoich racji – Natanael natychmiast (spodziewam się, że ku wielkiemu zdziwieniu świadków tej sceny) wyznaje, że Jezus jest Synem Bożym.

Co takiego stało się pod figowcem? Co przeżywał Natanael? W jakim momencie widział Go Jezus? To na zawsze pozostanie ich tajemnicą. Spodziewam się jednak, że kiedy później apostoł próbował komukolwiek opowiedzieć o tej pierwszej rozmowie, napotykał pewną trudność. Zapewne bowiem nikt poza nim nie widział niczego niezwykłego w sformułowaniu „widziałem cię, gdy byłeś pod drzewem figowym”.

W zasadzie… zdanie jak zdanie. Każdy każdego mógł zobaczyć w takich okolicznościach – czy to jednak naprawdę był powód do porzucenia wszystkiego i pójścia za Rabbim z Nazaretu? Oczyma wyobraźni widzę Natanaela, który dwoi się i troi, próbując wyjaśnić wszystkie konteksty, które sprawiły, że akurat te słowa – wypowiedziane w tamtym momencie jego życia – wystarczyły aby widział, że spotkał Boga. Ciekawi mnie, na ile mu się to udawało. Wiem, że mi udaje się to rzadko.

Momenty „figowcowe” zdarzają mi się co chwilę. Czasem są jak prztyczek w nos od Boga, czasem jak Jego łagodny uśmiech. Czasem stawiają mnie na nogi, a czasem kruszą serce. Tym, co je łączy, jest fakt, że są… beznadziejnie nieopowiadalne. Oprócz Boga i mnie nikt z zewnątrz nie ma szans zobaczyć w nich niezwykłości.

Zawsze najbliższy

Gdybym chciała się nimi podzielić, skończyłoby się na marnej próbie opowiadania o liturgii Słowa, spowiedniku cytującym Emily Dickinson, audiobooku, którego miałam nie włączać, znajomym, który odezwał się tak, a nie inaczej, modlitwie wspólnotowej, która zahaczyła o niespodziewane tematy… A wszystko we właściwym miejscu i czasie, w tak zaplątanych kontekstach mojego życia, że mógł wiedzieć o nich tylko dobry Bóg. A wszystkiego tak dużo, że w końcu już trudno tłumaczyć to zbiegiem okoliczności. Empatyzuję więc bardzo w tych chwilach z Natanaelem, któremu moment „figowcowy” zadał zapewne mentalną gimnastykę do końca życia.

Wszystkie doświadczenia na drodze relacji z Bogiem uczą mnie o Nim w zasadzie jednego – że jest Kochającą Tajemnicą. A tej Miłości jest w Nim tyle, że – mimo iż jest Mu to zupełnie niepotrzebne – decyduje się On mnie przygarnąć i nazwać swoją.

Choć każde spotkanie z Nim przekonuje mnie o tym, jak maleńkie są moje próby odwzajemnienia tej miłości, przeżywanie tej prawdy przy Nim jest uwalniające. Chwile, w których tonę w Nim jak niewiele znacząca kropelka w całym oceanie, stawiają naszą relację we właściwej perspektywie – w perspektywie łaski.

Wszystko w Nim jest łaską.

Wesprzyj Więź

Jak doświadczyć jej dzisiaj, w momencie sporego kryzysu instytucji Kościoła? Szczęściem jest dla mnie to, że nasz Pan jest większy od instytucji. Szczęściem jest, że niezależnie od dystansu, jaki dzieli kogoś z nas od Kościoła, On zawsze pozostaje najbliższy. Że choćby w sprawach ważnych chciano nas we wspólnocie zamilczeć na śmierć, Boże Słowo jest zawsze aktualne. Że choćbyśmy to my doprowadzali Dom Pana do ruiny, On nie zmęczy się przebaczaniem.

Wydaje się więc, że drzwi do Boga pozostają otwarte dla wszystkich, którzy zechcą doń zapukać. On jest bowiem ciągle największy, a my – najmniejsi, przygarnięci przez Niego i ukochani aż do śmierci. W tym wymiarze, na szczęście, nic się nie zmienia.

Przeczytaj również: Tośka Szewczyk i jej walka – o siebie i o Kościół

Podziel się

1
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.